W trwającym sezonie pojęcie stabilizacji formy jest dla Realu Madryt zupełnie obce. Gdy już się wydaje, iż po dobrym spotkaniu – jak na przykład na Camp Nou – zacznie się rozkręcać, to niespodziewanie zostaje sprowadzony na ziemię. Ostatnie dwa mecze były dużymi rozczarowaniami – klęska 1:4 z Valencią i zaledwie remis 1:1 z Villarrealem, choć w obu tych starciach gracze z Madrytu jako pierwsi wychodzili na prowadzenie. Dziś przyszło im się zmierzyć z niewygodnym rywalem – Deportivo Alaves. Zespołem, który zremisował trzy spotkania z rzędu. Tym razem nie poszedł w tym względzie za ciosem, bo… wygrał ze stołecznym faworytem. Inna sprawa, że duży wpływ na wynik miały błędy sędziów.
Mimo to Zidane i spółka całkowicie nie mogą zrzucić odpowiedzialności za wynik na barki arbitrów. Drużyna ze stolicy Hiszpanii, gdyby tylko wykorzystała część świetnych okazji, spokojnie byłaby w stanie sięgnąć po pełną pulę. Nie jest przecież winą sędziów to, że Toni Kroos w sytuacji sam na sam, zamiast stanąć i zapytać bramkarza, gdzie ma uderzyć, wali prosto w niego. To nie oni kazali Courtoisowi przyśpieszyć o tydzień mikołajki. Belgijski bramkarz obdarzył dziś prezentem napastnika gości. Nie zmienia to faktu, że poziom sędziowanie w Primera Division, nie po raz pierwszy zresztą, jest po prostu skandaliczny.
Pierwsza połowa w cieniu sędziowskich kontrowersji
Tym razem „Los Blancos” nie weszli dobrze w mecz. Już w 5. minucie stracili bramkę z rzutu karnego. Egzekutorem okazał się Lucas Perez. Decyzja arbitra wzbudziła trochę kontrowersji. Victor Laguardia zgrywał głową piłkę do nadbiegającego kolegi i trafiła ona w szeroko rozłożoną rękę Nacho. Gospodarze protestowali, lecz sędzia był pewny, iż postąpił słusznie, wskazując na wapno. Sytuacja z kategorii „fifty/fifty”. Adrian Vega powinien wybronić się z tego, jeśli zostanie wezwany na dywanik do szefa tamtejszego kolegium sędziowskiego. Natomiast kilkanaście minut później nie gwizdnął ewidentnego faulu na Edenie Hazardzie w polu karnym Deportivo. Trudno mu będzie znaleźć okoliczności usprawiedliwiające to, że podjął taką decyzję.
Myślicie, że to koniec kontrowersji sędziowskich? Nigdy w życiu. Niestety, niedługo do słowników na całym świecie na stałe wejdzie wyrażenie „hiszpańscy arbitrzy” jako synonim bylejakości. To nie były udane zawody Vegi. Jakim cudem nie zauważył, że Marcelo został wręcz po chuligańsku zatrzymany w polu karnym przez Victora Laguardię, pozostanie już do końca jego słodką tajemnicą. Najbardziej negatywnie zaskakujące w tym wszystkim jest zachowanie ludzi z VAR-u. Najprawdopodobniej ucięli sobie drzemkę, bo inaczej nie można wytłumaczyć tej sekwencji pomyłek.
„Królewscy” wytrąceni z równowagi
Dobra, kontrowersje sędziowskie to jedno, a co działo się na boisku za sprawą samych piłkarzy? Otóż, Lucas Perez mógł podwyższyć prowadzenie. Wyszedł sam na sam z Courtoisem i próbował przelobować Belga. Jednak bramkarz Realu zachował się w tej sytuacji wyśmienicie – nie usiadł na tyłku i zostawił wyciągniętą lewą rękę, w którą to trafił napastnik gości. Podrażniona drużyna z Madrytu potem pokręciła tempo, lecz nie przełożyło się to na pożądane przez nią efekty.
Tuż przed przerwą straszny błąd popełnił obrońca gości – Florian Lejeune. Wróć, zrobił „wielbłąda”. Będąc ostatnim zawodnikiem stracił piłkę tuż przed własnym polem karnym, a Toni Kroos stanął oko w oko z Fernando Pacheco. Zamiast wyrównującej bramki ujrzeliśmy koncertowe parady golkipera Alaves. Najpierw obronił silny strzał niemieckiego pomocnika, a następie, znajdując się w pozycji półleżącej, zdołał jakimś cudem zatrzymać jego dobijające uderzenie. Kroos powinien skarcić gości za fatalny moment dekoncentracji w szeregach defensywnych i poniekąd to on zrobił z Pacheco bohatera.
Gościnny i szczodry Courtois
Skoro „Królewscy” na początkowy fragment pierwszej połowy nie dojechali, to co dopiero powiedzieć o ich starcie w drugiej części? Courtois myślami nie został nawet w szatni. Mentalnie znajdował się już chyba w domu, bo postanowił obsłużyć dokładną asystą napastnika z kraju Basków. Joselu skorzystał z prezentu i w 49. minucie jego zespół prowadził już 2:0.
Później Deportivo mogło pogrążyć aktualnych mistrzów Hiszpanii, zabijając tym samym mecz. Choć Zidane ożywił grę poprzez wprowadzenie na boisko takich graczy jak Martin Odeegard czy Isco, to Real nie potrafił znaleźć sposobu na pokonanie Pacheco. Fortuna też sprzyjała Baskom. Raz futbolówka przeszła minimalnie obok słupka, drugi raz jeden z obrońców wybił piłkę z linii bramkowej.
Zamiast spokojnej końcówki, ekipa Alaves jednak na własne życzenie sprawiła sobie horror. Nadzieje u madrytczyków odżyły w 86. minucie. W ogromnym zamieszaniu po rzucie rożnym futbolówka spadła pod nogi Casemiro i pozostało mu już tylko wepchnąć ją do siatki. I to by było na tyle, jeśli chodzi o namacalne efekty gry ofensywnej „Królewskich”. Jeszcze w doliczonym czasie strzał Isco zatrzymał się na poprzeczce.
Zła seria
Ponoć szczęście sprzyja lepszym. Czy Deportivo Alaves zasłużyło dziś na zwycięstwo? Zagrało skutecznie i wyrachowanie. Kto wie, jak ułożyłby się mecz, gdyby Real otrzymał dwa słuszne rzuty karne. Mimo wszystko gospodarze marnowali na potęgę swoje dogodne szanse, a w grze ofensywnej nie pokazali żadnych fajerwerków. Okolicznością łagodzącą są kontuzje Sergio Ramosa, Karima Benzemy czy Daniego Carvalaja, ale one nie tłumaczą wszystkiego. Jeśli Real nie chce zaraz zostać dogoniony przez Barcelonę, bez względu na okoliczności nie może przegrywać u siebie z ligowymi średniakami.
Real Madryt – Deportivo Alaves 1:2 (0:1)
86’ Casemiro – L. Perez 5’, Joselu 49’
PIOTR STOLARCZYK
Fot. Newspix