Dzisiaj w prasie nadal królują wspominki Diego Maradony. Ponadto echa porażki Lecha w Liege, niedobitki tematów z Ligi Mistrzów, ale przede wszystkim podprowadzenie pod weekend z Ekstraklasą. Analiza – czy Mladenović to najlepszy piłkarz ligi. Ciekawy wywiad z Bartoszem Kielibą. Smaczki z dorastania Daniela Szelągowskiego.
“PRZEGLĄD SPORTOWY”
Kolejne części żegnania Maradony, chociaż wczorajszą okładkę trudno będzie przebić tekstami. Przechodzimy od razu do “Ligowego Weekendu”. A tam pytanie – czy Mladenović to już gwiazda ligi? Ostatni miesiąc miał spektakularny.
Po ostatnim ligowym meczu Legii z Cracovią (1:0 – przyp. red.), w którym serbski obrońca strzelił drugiego gola w tym sezonie w ekstraklasie, zaczęły się nawet pojawiać opinie, że jest on obecnie najlepszym zawodnikiem w naszej lidze. – Z tym tytułem najlepszego to jeszcze bym zaczekał. Mamy dopiero końcówkę rundy jesiennej. Zobaczymy, co przyniesie dalsza część sezonu. Sytuacja z pandemią jest rozwojowa. Część zawodników jest bardziej podatna na kontuzje, a mecze są odwoływane i przekładane. Na pewno jednak ostatnie spotkania pokazują, że Mladenović jest w bardzo wysokiej formie. Przecież asystował też przy golu na 2:1 w meczu z Lechem. Jeżeli utrzyma dyspozycję, a Legia zdobędzie tytuł, to być może zostanie uznany za najlepszego gracza w lidze. Może też, mimo 29 lat, zapracuje na transfer zagraniczny. Niewielu jest w Europie lewych obrońców z takimi statystykami. Potencjał ofensywy ma bardzo duży – uważa Sokołowski. Podobne zdanie ma Wawrzyniak, który zaznacza jednak, że mocna pozycja lewego obrońcy w skali całej ekstraklasy świadczy raczej o słabości naszej ligi. – Nie ma u nas piłkarzy regularnie strzelających gole. Pedro Tiba się wyróżnia, ale bardziej patrzymy na niego przez pryzmat występów Lecha w Lidze Europy. W ekstraklasie Kolejorzowi nie wiedzie się najlepiej. Biorąc pod uwagę obecną formę, można pokusić się o stwierdzenie, że Mladenović jest najlepszym piłkarzem ligi. Z drugiej strony to naprawdę źle o niej świadczy, że lewy obrońca jest w niej najlepszym zawodnikiem. Tak to jednak teraz wygląda – przyznaje były reprezentant Polski.
Sylwetka Daniela Szelągowskiego, bohatera meczu Lecha z Rakowem. O tym, jak nastolatek musiał być prostowany przez trenerów, bo do pewnych rzeczy podejścia miał dość frywolne.
Gimnastykę musieli czasem uprawiać też trenerzy w grupach młodzieżowych Korony. – Daniel od zawsze miał luźne podejście do treningu – zaczyna rozmowę Paweł Czaja, trener, który prowadził Szelągowskiego przez kilka lat. Gdy dopytujemy, co przez to rozumiał, szybko tłumaczy: – Piłka była dla niego zabawą. Uwielbiał kiwać, grać ofensywnie. W meczach zawsze dawał z siebie sto procent, ale bywały treningi, na których się obijał. Lata mijały i takie wybryki zdarzały się coraz rzadziej, ale jednak czasem Szelągowski miewał gorsze chwile. Tak było nawet w mistrzowskim dla drużyny CLJ sezonie. – Odbyliśmy krótką rozmowę wychowawczą. Powiedziałem, że albo zacznie się starać i dawać z siebie maksa, albo wróci do juniorów młodszych – wspomina Mierzwa. Groźby podziałały. Zresztą zawsze działały, tylko lata wcześniej straszak był inny. – Nie pamiętam już, co Daniel przeskrobał razem z dwoma innymi kolegami, ale pamiętam, że postawiłem im warunek: albo poprawicie oceny, albo wylatujecie ze składu. Efekt był natychmiastowy, średnia poszła w górę – śmieje się Czaja. W górę szedł też Szelągowski. Choć nie zawsze tak, jakby tego chciał. Na przykład w juniorach młodszych Czaja podjął decyzję, by zamiast na lewym skrzydle, grał na boku obrony. Wszystko po to, by nauczyć go pracy w defensywie. – Wiedziałem, że ma niesamowity potencjał ofensywny, ale chciałem, by rozwinął się bardziej kompleksowo – tłumaczy trener. Zresztą w rozgrywkach wojewódzkich grający na lewej obronie Szelągowski był nawet zadowolony, że występuje z tyłu, bo… mógł minąć większą liczbę rywali. – I tak czasami brał piłkę i jechał przez całe boisko – mówi Czaja.
Bartłomiej Pawłowski w ostatnich tygodniach był rezerwowym Śląska, a przecież wracał z Turcji nie po to, by grzać ławę. Piękny gol w ostatniej kolejce będzie przełomem?
Z Lubina Pawłowski przeniósł się Gaziantepu FK za 500 tys. euro. – W drugim sezonie w Zagłębiu potrafi ł w pojedynkę wygrywać mecze. Za rok kończył mu się kontrakt i w negocjacjach oczekiwał czegoś więcej. Patrząc na realia Zagłębia, nie było to raczej do spełnienia. W Turcji widział nowe wyzwania sportowe i lepsze warunki finansowe – tłumaczy Żewłakow. W obcej lidze szczęścia nie znalazł. Zagrał w 18 meczach, ale tylko dwa razy w wyjściowym składzie. Strzelił jednego gola i miał dwie asysty. Dlatego postanowił wrócić do Polski. Śląsk w karierze 28-letniego piłkarza jest już czternastym klubem! – Nie potrafię wytłumaczyć, dlaczego tak często je zmienia. Może to jest taki charakter, który zawsze czegoś szuka, może wciąż potrzebuje nowych wyzwań – zastanawia się były dyrektor sportowy Zagłębia Lubin. – Bartek powoli się zbliża do optymalnej formy fizycznej. A jeśli ją masz, oczywiście inaczej funkcjonujesz na boisku, podejmujesz lepsze decyzje. Posiada mnóstwo atutów dotyczących rozumienia gry, boiskowej inteligencji, ale przygotowanie motoryczne jest podstawą. Jestem o niego spokojny. Nie tylko dlatego, że strzelił ładnego gola – mówi Dariusz Sztylka, dyrektor sportowy klubu.
“Chwila z…” Bartoszem Kielibą, stoperem Warty Poznań. Przede wszystkim o dzielnej walce całej rodziny o zdrowie Mai – córki Kielibów, która choruje na genetyczny zanik mięśni.
Jak Maja dziś funkcjonuje?
Kiedy jechała na badanie kliniczne, była, jak na tę chorobę, w nie najgorszym stanie. Gdy dolecieliśmy do Mediolanu, przeszła badania i testy określające, w jakim jest stanie. Z czwórki dzieci była najsilniejsza. Niestety pech chciał, że złapała wtedy infekcję, która wraz z chorobą zabrała jej praktycznie wszystkie umiejętności: przestała samodzielnie przełykać, całkowicie poruszać nogami, bardzo mocno schudła. Teraz jest lepiej z przełykiem: ma gastrostomię, czyli jest karmiona przez rurkę, prosto do żołądka. Jest lepiej, bo nie trzeba jej tak często odsysać. Wcześniej musieliśmy co chwila używać ssaka, by wyciągnąć ślinę, często się krztusiła. Pod tym względem jest duży postęp. Wzmocnił się jej oddech, co zanim otrzymała lek, też było dużym problemem. Saturacja często niebezpiecznie spadała, szczególnie w nocy. Wiedzieliśmy, że skoro spada, to bardzo łatwo może się w nocy zachłysnąć czy udusić.
Jest szansa, by Maja kiedykolwiek funkcjonowała jak zdrowe dziecko? Jaką wizję przedstawiają wam lekarze?
Na tę chwilę potrzebuje opieki przez całą dobę. W chorobie SMA kluczowe jest to, w jakim stanie znajduje się dziecko, gdy otrzymuje któryś z leków. Jeśli dzieje się to w momencie, kiedy jeszcze nie ma objawów, to efekty są świetne, dziecko ma dużą szansę, że będzie funkcjonowało normalnie. Ale jeśli choroba już postąpiła, tak jak w przypadku Mai, to jest ciężko. Z naszą córką było już bardzo źle. Dopiero po otrzymaniu leku specjaliści uświadomili nam, że bez niego córce zostałyby dwa, trzy miesiące życia, bo choroba bardzo szybko postępowała. Gdyby nie dostała tego leku, nasza rodzina znów liczyłaby tylko trzy osoby…
Czy w tym momencie wasza córka jest bezpieczna, jej życie nie jest zagrożone?
Mówi się, że SMA to choroba, w której przez cały czas śmierć czyha za plecami. Jeśli dziecko ma problemy z przełykiem, w każdym momencie może się zadławić własną śliną. Mieliśmy krytyczne sytuacje, w których córce bardzo mocno spadała saturacja, trzeba było ją ratować. Ale na tę chwilę, jeśli nie złapie choroby górnych dróg oddechowych, a niestety dość często je łapała, jest na tyle stabilna, że nie musimy się bać. Oczywiście maszyny: pulsoksymetr i respirator są włączone przez całą noc. Odkąd Maja przyszła na świat, wydaje mi się, że żona nie przespała ani jednej całej nocy.
“SPORT”
“Na własne życzenie” – czyli dość trafnie o tym, jak Lech nie tylko stracił punkty, ale i w ogóle przegrał mecz, w którym całą drugą połowę mógł grać w przewadze.
W tej sytuacji obraz gry musiał ulec zmianie i tak też się stało. To Lech częściej utrzymywał się przy piłce, a zespół z Belgii był już zdecydowanie mniej agresywny. Z minuty na minutę akcje „Kolejorza” było coraz groźniejsze, ale pierwszej stuprocentowej sytuacji nie wykorzystał Dani Ramirez. Chwilę później groźnie było pod bramką Lecha, po kontrze rywala, ale nasz zespół odpowiedział w najlepszy możliwy sposób. Najpierw przeniósł grę pod pole karne Standardu, a następnie nacisnął pressingiem. Piłkę przejął Tymoteusz Puchacz, który zagrał do Mikaela Ishaka, który strzałem w krótki róg dał prowadzenie Lechowi. Wicemistrz Polski niezbyt długo się jednak z tego cieszył. Po błędzie i stracie w środku pola Pedro Tiby gospodarze zorganizowali szybki atak. Bednarek odbił przed siebie strzał z ostrego kąta, ale jako pierwszy do futbolówki dopadł Abdoul Tapsoba i nie miał problemu ze skierowaniem jej do siatki. Na kwadrans przed końcem siły na boisku się wyrównały. Bo Djordje Cronomarković obejrzał drugą żółtą, a w konsekwencji czerwoną kartkę. Zespół z Liege był już dość mocno zmęczony, ale był w stanie ponownie Lecha zdominować. Nasza drużyna, z kolei, nie potrafiła zdecydowanie zaatakować i wszystko skończyło się fatalnie w ostatniej akcji meczu.
Górnik szuka rewanżu za porażkę z Piastem. Do gry wraca Manneh, w obronie zagra pewnie Enavangelou.
Pomocny będzie przede wszystkim powrót do gry Alasany Manneha. Gambijczyk nie mógł zagrać z Piastem z powodu czterech żółtych kartek. Teraz jest do dyspozycji sztabu szkoleniowego Górnika. Jego obecność w środku pola mocno się przyda, bo w derbach gospodarze przegrali rywalizację o ten fragment boiska, co było kluczowe dla losów spotkania. W Zabrzu wszyscy z niecierpliwością oczekują wieczornego starcia z „portowcami”, także Stefanos Evangelou, który walczy o miejsce w składzie. Młodzieżowy reprezentant Grecji przed starciem z Pogonią mówi: – Oczywiście jestem przygotowany do tego meczu. Wiem, że w drużynie rywala też mają piłkarza z Grecji i już szykujemy się na to spotkanie. Bardzo zależy nam na tym, żeby zdobyć trzy punkty. Najważniejsze to zagrać na zero z tyłu. Jeżeli to się uda osiągnąć, to powinno być dobrze, bo z przodu na pewno coś uda nam się strzelić. Jak będzie w meczu z Pogonią? W poprzednim sezonie Górnik był lepszy od szczecinian remisując na terenie rywala 1:1, a u siebie wygrywając 3:1 po bramkach Jirki, Angulo i Jimeneza. To ostatnie spotkanie rozegrano pod koniec lutego.
Karol Danielak już kiedyś grał na obronie. Tylko wtedy na lewej, a nie na prawej. I na dodatek w debiucie dostał czerwoną kartkę.
I pewnie wtorkowy mecz z Zagłębiem też zacząłby na ławce rezerwowych, ale przed spotkaniem okazało się, że aż dwóch prawych obrońców Podbeskidzia – Bartosz Jaroch i Filip Modelski – otrzymało pozytywne wyniki testów na koronawirusa. Biorąc jeszcze pod uwagę uraz Szymona Mroczki, który również występował na tej pozycji, trener Krzysztof Brede został postawiony pod ścianą. Na prawej stronie defensywy musiał wystawić Danielaka,
który niegdyś występował w tej formacji, ale na lewej flance. Na przeciwległej zaliczył jedynie epizod i to niezbyt ciekawy. – Gdy byłem zawodnikiem Chrobrego, na prawej obronie zagrałem przeciwko Górnikowi Zabrze. Dosyć krótko, bo w 20 minucie… obejrzałem czerwoną kartkę – uśmiechnął się Karol Danielak. Tym razem było dużo lepiej. Zawodnik występujący wcześniej w Podbeskidziu na pozycji skrzydłowego zagrał bardzo poprawnie. Nie popełnił rażącego błędu w defensywie, a na dodatek potrafił podłączyć się do akcji ofensywnej. – Zawsze jest coś do poprawy, ale przez pryzmat wyniku mogę powiedzieć, że jestem zadowolony – podkreślił gracz ekipy spod Klimczoka. – Zagraliśmy mądrze i momentami kontrolowaliśmy spotkanie, bo Zagłębie wiele sytuacji sobie nie stworzyło. Wszyscy naszego rywala stawiali w roli faworyta, ale my spokojnie wykonywaliśmy swoją pracę, walczyliśmy i pokazaliśmy, że serduchem w tej lidze można dużo zdziałać – zaznaczył Danielak.
“SUPER EXPRESS”
Pożegnanie Maradony, tekst o tym, że przed Lewandowskim w klasyfikacji strzelców Ligi Mistrzów już tylko Messi i Ronaldo. Czyli same odgrzewane kotlety. Z ciekawych rzeczy – rozmóweczka z Dante Stipicą o tym, że tęskni za chorwacką szynką.
Pół roku temu mówiło się, że możesz trafić m.in. do Sampdorii i CSKA Moskwa. Masz w planach grę w silniejszej lidze niż polska ekstraklasa?
– Coś tam wiedziałem o zainteresowaniu tych klubów, ale moja głowa jest wyłącznie w Szczecinie. Jeśli będzie jakaś oferta, to o mojej przyszłości będzie decydowała Pogoń (kontrakt do czerwca 2024 r., red.). Mam duży szacunek dla wszystkich w klubie i podoba mi się, że mają tutaj plan i ambicje, żeby iść do przodu pod każdym względem. To jest projekt na lata, oprócz stadionu powstaje imponująca infrastruktura dla akademii.
Alexander Gorgon z Pogoni powiedział, że z Chorwacji, gdzie grał przez kilka lat, brakuje mu tylko widoku na Adriatyk. A tobie czego brakuje?
– Mogę zrozumieć Alexa, bo ja mam mieszkanie w Splicie nad samym morzem ite widoki są naprawdę fajne. To, co najważniejsze dla mnie, czyli żonę i córkę, mam przy sobie w Szczecinie. A z rzeczy codziennych brakuje mi prśuta. To suszona szynka robiona w Chorwacji, Słowenii i Włoszech, gdzie nazywają ją prosciutto. Chleb z serem i tą szynką – nie ma nic lepszego do jedzenia! (śmiech)
“GAZETA WYBORCZA”
Zbigniew Boniek wspomina Diego Maradonę. Był tak dobry, że w końcu trzeba było skończyć polowanie na jego nogi, bo to już było nieetyczne.
Nie chciałem wczoraj do pana dzwonić, bo wiedziałem, że był pan wstrząśnięty. Choć wszyscy wiedzieli, że Maradona nie będzie żył wiecznie.
ZBIGNIEW BONIEK: – Byłem wstrząśnięty, powiem panu, że chociaż zawsze był otoczony różnymi ochroniarzami, co utrudniało do niego dostęp np. mediów, to na widok kolegi z boiska sam się przez kordon przebijał. Nie ma piłkarza, który powie o nim złe słowo, a wielu będzie nazywać go przyjacielem. Pele, Michael Jordan – nie chcę go porównywać z kimkolwiek, to deprecjonowanie. Był jedyny w swoim rodzaju. Nie chciałbym też rozmawiać o tym, że w 56. minucie meczu Romy kiwnąłem Maradonę, podałem Ancelottiemu, a ten strzelił gola. Owszem, graliśmy sześć razy w Serie A i miałem z nim kilka przygód. Ale to nie ma sensu, gdy mówimy o takim piłkarzu jak Maradona, który tak zagubił się w życiu. Wspominam go jako najbardziej genialnego zawodnika. Gdy patrzę, co się o nim powiedziało i napisało tuż po śmierci, w krótkich historyjkach, to stwierdzam, że zapominamy, iż on był fenomenem socjologicznym.
Czy tylko w Argentynie mógł się urodzić taki piłkarz jak Maradona?
– Tak, on był Argentyną, a Argentyna jest jak on. Tak samo szalona. Diego zawsze mówił, że nikt nie będzie mu niczego dyktować. To jego szaleństwo – tak teraz o tym mówimy, ale nie w negatywnym sensie, tylko takim, że my, bardziej zrównoważeni, go nie rozumiemy – widać było na boisku. Na mundialu w Meksyku Argentynie dał
dumę, a Neapolowi poczucie, że jest lepszy, niż wszyscy myślą. Ludzie na południu Włoch są zakompleksieni z powodu bogactwa Północy, Mediolanu, Turynu i z zazdrości chcą im dokopać. Był genialny i jego geniusz wpływał na innych. Widziałem, co w Neapolu dzieje się na jego punkcie. A mimo to w jednym meczu zmówiliśmy się z kolegami, że nie będziemy go kopać. A w tamtych czasach się gości kasowało. Inne było tempo gry, inne było życie. Dziś profesjonalizm, integratory, komputery, drużyny na 20 metrach boiska, brak indywidualnego krycia, ułamki sekundy na przyjęcie piłki.
fot. FotoPyk