Van Dijk, Henderson, Salah, Alexander-Arnold, Gomez, Thiago. Brzmi imponująco, nieprawdaż? Drużyna mająca takie nazwiska powinna walczyć o najwyższe cele. A co się stanie, jeśli nagle cała ta śmietanka wypadanie z obiegu? W wypadku Liverpoolu – jak się okazało – nic wielkiego. I, trzeba przyznać, jest to absolutnie fascynujące.
Uzasadniony strach
Przed niedzielnym meczem z Leicester, na fanów The Reds padł blady strach. Wszyscy wymienieni piłkarze byli niedostępni. Część z powodu kontuzji, część z powodu infekcji koronawirusem. Łączyło ich jedno – są podstawowymi zawodnikami Liverpoolu i ich brak oznacza znaczne osłabienie. Wystarczy tylko spojrzeć na to, kto ich zastępował.
W środku obrony zamiast Holendra i Anglika zagrał Matip oraz Fabinho, czyli obrońca numer trzy i defensywny pomocnik. Alexandera-Arnolda zastąpił James Milner, który według prawideł powinien już odpuść granie na boku obrony w wieku 34 lat, bo zwyczajnie może nie nadążyć. Thiago zastąpił Curtis Jones, który walczy o jakiekolwiek większe minuty w pierwszej drużynie Liverpoolu, zaś zamiast Hendersona – kapitana i lidera drużyny – wystąpił Naby Keita, pół piłkarz, pół szklanka.
Jedynie Salah miał zastępstwo, które w teorii nie zwiastowało obniżenia lotów. Jego rolę przejął Diogo Jota, zaliczający rewelacyjny początek przygody z klubem z Anfield.
Ostatnio pisaliśmy o nim tak:
Portugalczyk był ściągany do The Reds w roli uniwersalnego zawodnika, mogącego w razie konieczności obskoczyć każdą z pozycji ofensywnych. Jeszcze w Wolverhampton, Jota grał na lewym skrzydle oraz w środku ataku, lecz z racji dominującej prawej nogi, fani Liverpoolu widzieli piłkarza również po drugiej stronie boiska. Oczywiście tylko w razie jakiejś poważnej awarii systemu lub kontuzji któregoś z Trzech Muszkieterów. Tak, tak. Mało kto sądził, że 23-latek będzie w stanie wkroczyć do pierwszego składu.
DIEGO JOTA STRZELI GOLA ATALANCIE – KURS 2.10 W TOTALBET
Komentarze były jednoznaczne – ktoś, kto stworzy konkurencję dla ofensywnego tercetu. Ktoś, kto zluzuje Divocka Origiego w roli dżokera. Człowiek, który zastąpi Wilsona. Te teksty rodem ze stron dla fanów Liverpoolu pokazują dobitnie, w jakiej roli widziano Jotę. Oczywiście pojawiło się kilka głosów, które widziały w nim szansę na skruszenie betonu, lecz większość fanów sprowadzała transfer Portugalczyka do funkcji poszerzenia składu, wygryzienia stałych zmienników, ewentualnego naciskania na kogoś z wyjściowego trio.
W końcu jednak Diogo Jota zadebiutował w barwach The Reds i ludzie zwariowali.
Portugalczyk dwunastu meczach tego sezonu strzelił osiem goli. To dużo więcej niż Roberto Firmino przez cały rok. Cholernie znamienne.
Tak czy inaczej, jedna jaskółka wiosny nie czyni, a tak załatana kadra stawiała pod znakiem zapytania wygraną Liverpoolu nad Leicester. Kontuzje to jedno, ale nie pomagała też forma przeciwników. Przed kolejką Lisy znajdowały się na pierwszym miejscu, mając za sobą imponujące zwycięstwa nad Wolverhampton, Leeds United i Manchesterem City. Można się było bać.
A jednak w meczu przeciwko The Reds nie zrobili sztycha. Byli bezjajeczni. Ich ofensywna gra, która doprowadziła do zdobycia osiemnastu bramek (trzeci wynik w lidze) nagle zupełnie się zagubiła i nie potrafiła stworzyć żadnej groźnej akcji pod bramką Alissona. Ich defensywa – która w Premier League była najlepszą pod względem straconych bramek – rozpuściła się niczym podeszwa taniego trampka, którego położyliśmy zbyt blisko obozowego ogniska. Stracili aż trzy gole.
Nokaut.
To teraz zadajmy sobie pytanie: jakim cudem osłabiony Liverpool jest aż tak dobry?
Sztuka zarządzania
Trudno na to pytanie odpowiedzieć jednoznacznie. Przecież i kibice The Reds, i różnoracy eksperci byli zgodni przynajmniej w jednej kwestii. Jakiej? Ano takiej, że klub z Anfield przespał okienko transferowe, nie ubezpieczając się na wypadek utraty czołowych defensorów i bramkarza. Że choć Jurgen Klopp jest wielkim zwolennikiem przewagi treningu nad transferami, to szeroką kadrę w tych czasach trzeba mieć i już. Koniec. Kropka.
Głosy te wzmogły się w momencie, gdy Klopp stracił nie tylko Van Dijka, ale też Matipa, ale później też Gomeza, który do tej pory pełnił funkcję zabezpieczającą i uspokajającą na wypadek niefortunnych zdarzeń losowych. Doszło więc nawet do tego, że przeciwko West Hamowi United, do pierwszego składu oddelegowano Nathaniela Phillipsa, chłopaka, który nie przebił się do pierwszego składu Stuttgartu. Stuttgart a Liverpool – chyba widzicie różnicę, nie?
A jednak to właśnie Phillips został wybrany Zawodnikiem Meczu w starciu z londyńczykami.
LIVERPOOL STRZELI JUTRO ATALANCIE, A ATALANTA NIE STRZELI LIVERPOOLOWI LUB ODWROTNIE – KURS 2.77 W TOTOLOTKU
Klopp i jego podopieczni znowu się wykaraskali. Ale niewiele, ciutkę, i nie na długo. Powrót z przerwy reprezentacyjnej mógł oznaczać zderzenie z rzeczywistością, ale w klubie nikt nie miał czasu na długie wylewanie łez nad nieobecnymi. Trzeba było brać się do pracy i to na pełnych obrotach. Zawodnicy z kadr wracali najczęściej prywatnymi samolotami. Dzięki temu Klopp i jego sztab zaoszczędzili trochę niezbędnego czasu i piłkarze mogli szybciej dostać się pod czujne ręce masażystów i fizjoterapeutów, których rola w tym sezonie, napchanym go granic przyzwoitości, jest wręcz nieoceniona.
Pomógł też nowy obiekt – Kirby. Ludzie związani z klubem w rozmowie dla The Atheltic podkreślają, że Melwood było historycznym obiektem, lecz nowa baza treningowa wzniosła klub na jeszcze wyższy poziom. Wszystko jest łatwiejsze, bardziej nowoczesne, przygotowane z myślą o tym, jak ułatwić ludziom pracę. A tej Liverpool będzie miał sporo – do końca roku rozegra jeszcze dziesięć meczów do rozegrania. To jeden na średnio 3.6 dnia.
Zapieprz.
Baza została usprawniona także pod kątem analitycznym. Swój pierwszy wielki test zdała olśniewająco. Liverpool, przeciwko Leicester, wykorzystał jedną z nielicznych słabości Lisów – rzuty rożne. To właśnie po dwóch stałych fragmentach padły dwa gole The Reds. Jeden autorstwa Roberto Firmino, drugi po samobóju Johny’ego Evansa.
Gracze mistrzów Anglii – Diogo Jota i Sadio Mane – absorbowali uwagę najważniejszych obrońców drużyny Brendana Rodgersa, wyciągali ich z centrum akcji i dzięki temu tworzyły się doskonałe okazje strzeleckie. Nie dałoby się tego dostrzec, ani tym bardziej zrobić, bez dostępności do najlepszych narzędzi analitycznych. Co do tego nie ma żadnych wątpliwości.
Podobnie jest zresztą z golem Diogo Joty. Portugalczyk trafił do siatki po kombinacji trzydziestu podań. Tak długiej, tak składnej akcji Liverpool nie wyprowadził od – uwaga – czternastu lat. Przypomnijmy: The Reds grali drugim składem. Zdziesiątkowani, osłabieni, przetrzebieni zmajstrowali akcję, której nie mogli dokonać nawet w pierwszym garniturze.
Klopp znowu udowodnił, że – najzwyczajniej w świecie – zna się na robocie i dysponuje sztabem ludzi, który potrafi stanąć na wysokości zadania. Zamiast narzekać na braki kadrowe, Niemiec tylko uśmiecha się i przypomina, jak fantastycznych ma rezerwowych.
Skreślić Liverpool? Chyba możemy o tym zapomnieć.
Atalanto, miej się na baczności
Tym bardziej, że Atalanta, ich rywal w czwartej kolejce Ligi Mistrzów, też ma swoje problemy. Włosi zaledwie zremisowali swój mecz ze Spezią. We włoskiej drużynie kulało przede wszystkim wykończenie akcji – Mario Pasalić kilkukrotnie mógł pokonać Provedela, lecz bramkarz beniaminka za każdym razem był lepszy od rywala. A, pół-żartem, pół-serio, niewykorzystane okazje lubią się mścić. Tym bardziej, jeśli naprzeciwko ma się rozpędzoną, niezatrzymaną, machinę Jurgena Kloppa.
Nie można też deprecjonować faktu, że ubiegłoroczny ćwierćfinalista Ligi Mistrzów niespokojnie często pozwalał Spezi poszaleć w ataku. Szczególnie groźne były poczynania Nzoli, mającego łatwość w dochodzeniu do sytuacji i uwalnianiu się spod opieki, lecz nie potrafiącego wykorzystać stworzonej okazji. To być może śmiała teza, lecz trudno oprzeć się wrażeniu, że gdyby na miejscu Francuza był Diogo Jota, Atalanta swój mecz skończyłaby na tarczy.
ATALANTA SPRAWI SENSACJĘ I UTRZE NOSA LIVERPOOLOWI – KURS 4.30 W TOTALBET
Przeciwko Liverpoolowi Włosi nie będą mogli pozwolić sobie na tak kosztowne błędy. Mają rywala osłabionego, zmęczonego jeden dzień bardziej niż oni sami. Lecz jednocześnie mają rywala, który nie zna sensu słów takich jak: “cierpienie”, “osłabienie”, “przemęczenie”. I właśnie przeciwko temu rywalowi muszą wyrwać punkty, jeśli nie marzą o nerwówce w kwestii wyjścia z grupy.
A The Reds? The Reds mogą i pewnie zrobią wszystko, by wydawało się, że muszą. Na Włochów znów oddelegowani zostaną głównie drugorzędni zawodnicy oraz – prawdopodobnie – Mo Salah, który już będzie do dyspozycji trenera. Tak się składa, że wszyscy mają coś do udowodnienia. Bo może właśnie to tego głodu zwycięstwa potrzeba tej drużynie po tym, jak w ostatnich latach wygrała Ligę Mistrzów i mistrzostwo Anglii. Może, paradoksalnie, to właśnie te problemy, te kontuzje, te absencje, te braki kadrowe sprawią, że Liverpool zyska ogień, którym charakteryzował się, gdy jeszcze nie wygrywał trofeów.
Ale to by była piękna historia.
Fot. Newspix