Reklama

Piekło i raj. Od 2:3 przy Łazienkowskiej po gol Artura Boruca

Jakub Olkiewicz

Autor:Jakub Olkiewicz

25 listopada 2020, 12:11 • 24 min czytania 9 komentarzy

Być może w tych okolicznościach ten mecz przejdzie trochę bokiem. W końcu to rywalizacja średniaka I ligi z mistrzem Polski i faworytem do obrony tytułu. To, co czyniło mecze Widzewa Łódź z Legią Warszawa czymś absolutnie wyjątkowym, dziś niestety nie może mieć miejsca – kibice ani z Łodzi, ani z Warszawy nie mogą obejrzeć spotkania inaczej, niż przed ekranem własnego telewizora. Dlatego postanowiliśmy powrócić do tych starych, dobrych czasów, gdy rywalizacja Widzewa z Legią elektryzowała całą Polskę, a napięcie czysto piłkarskie przenosiło się też na trybuny. Zapytaliśmy dziennikarzy, ludzi nauki oraz naszego fotografa o to, jak wspominają najlepsze i najgorsze momenty wspólnej przygody dwóch utytułowanych klubów. 

Piekło i raj. Od 2:3 przy Łazienkowskiej po gol Artura Boruca

Bez wątpienia najmocniejszym meczem nadal pozostaje 2:3 przy Łazienkowskiej, mecz, który zdefiniował całe pokolenie kibicowania w dwóch dużych polskich klubach. Postanowiliśmy wyrównać szansę – wypowie się u nas trzech legionistów i dwóch widzewiaków.

Piotr Kucza, fotograf i kibic Legii Warszawa

Najcieplejsze wspomnienie i dlaczego Artur Boruc strzelający na 6:0?

Najlepiej z tego meczu zapamiętałem opowieść Maćka Rowińskiego, czyli popularnego „Konia”. Pracował bodajże w „Życiu Warszawy” z Maćkiem Białkiem, kibicem Widzewa, który nie mógł obejrzeć tego meczu. „Koniu” relacjonował mu gol za golem, aż w końcu napisał: „jesteście tak słabi, że nawet nasz bramkarz wam gola wpakował”. Białek nie uwierzył, był przekonany, że to wkrętka.

Ja sam… Koncentrowałem się bardziej na tym, żeby zrobić dobre zdjęcie strzelającego Boruca! Nie dysponowałem jeszcze dobrym sprzętem, jak dzisiaj patrzę na te zdjęcia, to mam trochę może nie pretensji do siebie, ale uwag, że to nie jest jakość, jakiej oczekiwałem. Poza tym gdy myślę o konfrontacjach z Widzewem, to mam jednak dużo innych meczów, które może nie do końca wiążą się z chwilami radosnymi, ale na pewno takimi wartymi zapamiętania. Przede wszystkim: moje zdjęcie w tle na Twitterze, oprawa „Witamy w piekle”. To było super. Dzieło ultrasów, któremu zdjęcie zrobiłem, do dzisiaj jest obiektem zainteresowania wielu kibiców, którzy piszą do mnie np. o przesłanie fotki w wysokiej rozdzielczości, bo chcieliby z tego zrobić fototapetę. Na szczęście to akurat mam w dobrej jakości. Natomiast wspominam to nie tylko ze względu na oprawę, bo tym ładunkiem zdarzeń wokół meczu spokojnie moglibyśmy obdzielić całą rundę w Ekstraklasie.

Sam mecz zresztą przerwany.

Tak, wbiegnięcie kibiców Widzewa na murawę, przygotowane przez nich wcześniej. Reakcja spontaniczna kibiców Legii, część broni przy ogrodzeniu flag, część z Żylety tak naparła na wysoki płot, chyba z 5-metrowy, że on padł i umożliwił wybiegnięcie na boisko. Ja w tym czasie byłem na murawie, w centrum zdarzeń. Padły mi baterie w aparacie, które musiałem wymieniać w czasie, gdy nad głową okładali mi się kibice. Mecz już był przerwany, więc pobiegłem przez boisko, by robić zdjęcia na drugiej stronie. Po drodze nagle ktoś mnie zaczepia. Piłkarz Legii! I pyta:

Reklama

– Dlaczego ty napisałeś w Naszej Legii, że w ostatnim meczu nie oddałem ani jednego celnego meczu, skoro ja oddałem jeden celny?

Wyobrażasz sobie? Tu kibice się leją, mecz przerwany, na murawie wojenna zawierucha, a Adam Majewski pyta o reguły przyznawania not w kibicowskim czasopiśmie.

– Adam, słuchaj, pogadamy trochę później.

Czysto kibicowsko pewnie utkwiły też w pamięci wyjazdy na Widzew.

Z pewnością, najpierw na sektor gości za bramką, potem już gdy przeniesiono go w narożnik. Jakiś wybitny umysł musiał na to wpaść. Kamienie spadały na nas już nie tylko z prawej strony, ale też z lewej. Na szczęście przed meczem posłuchałem ostrzeżenia Wojtka Hadaja. Potem te jego słowa były przekręcane, ale jemu naprawdę chodziło o to, by przygotować sobie jakieś zabezpieczenie przed kamieniami. Wziąłem czapkę taką do polo, wyglądała jak bejsbolówka, ale miała plastik w środku. Trochę mnie uchroniła, bo raz dostałem kamieniem właśnie w tę czapkę. Mecze, które wymuszały posiadanie oczu dookoła głowy – patrzysz prosto na murawę, na mecz, ale też na obie strony, skąd lecą kamienie.

LEGIA WYGRA, UNDER 3.5 GOLA W MECZU – KURS 2.07 W SUPERBET!

Do tego sporo emocji przyniosła odpowiedź na jedną domową oprawę Widzewa. Oni dali „witamy w raju”, w ramach riposty na warszawską „witamy w piekle”. Cyberfani, którzy nazywali się tak nie przez przypadek, mieli doskonale zorganizowany wywiad, więc z miejsca, zaprezentowali swoją odpowiedź: my na Raj Taki Sramy. Sporo wesołości wprowadziła też rozwinięta do góry kołami sektorówka Widzewa… Ale niestety, w drugą stronę też jest sporo takich wspomnień. Dwa do trzech…

No właśnie. Najgorsze wspomnienie kibicowskie?

Najgorsze. Byłem z ojcem i bratem na Krytej. Zazwyczaj na koniec meczu, stadion w Europie Zachodniej pustoszeje w minutę. W Polsce, gdzie ciągi komunikacyjne są trochę gorsze, w dwie minuty. Wtedy? Kilkanaście minut minęło, a ludzie dalej siedzieli z głowami skrytymi w dłoniach. Niektórzy płakali, inni byli w szoku…

Reklama
Nie robiłeś jeszcze wtedy fotek?

Nie, na meczach Legii zacząłem od 2001 roku. Może faktycznie, gdybym robił fotki, to inaczej bym to przeżywał. Zresztą, nie wiem czy Legia – Widzew w 1985 roku to nie był pierwszy mecz, na którym byłem. Na pewno odwiedziłem Żyletę jeszcze przed meczem z Interem i chyba było to właśnie podczas starcia z Widzewem.

A z fotkami i Widzewem kojarzą mi się trzy inne historie. Był kiedyś mecz oldbojów, 1 czerwca, dzień dziecka, ja już pracowałem w Fakcie, wpadliśmy, wielka impreza. Chyba tego dnia odwiedziliśmy Bełchatów, bo z GKS-em grało tam Zagłębie, potem przejechaliśmy do Łodzi. Stoję na murawie, a tu nagle podchodzi do mnie szef kibiców Widzewa, późniejszy delegat i pracownik też Arki. „Potar” podbija i pyta: a ty jesteś na tyle bezczelny, że tu wchodzisz w bluzie Legii? Ja byłem w szoku, miałem na sobie bluzę firmy A&D, która reklamowała się w „Naszej Legii”, myślę: powiązał to. Powiązał, że firma się reklamuje w tygodniku NL, więc teraz zrobi się ciepło. A „Potar” tak patrzy na A&D i mówi: „a nie, sorry, pomyliłem się”.

Innym razem Widzew palił flagę Legii pod „Zegarem” i też zaczęły się krzyki: dawaj, rób foty do Naszej Legii. Nie wiem, jak mnie rozpoznali kibice Widzewa, ale swoje pokrzyczeli.

Fot.Newspix

No i wreszcie ta historia z sesją Jakuba Rzeźniczaka w rzeźni. Rzeźnik wypożyczony z Legii do Widzewa, przed meczem postanowiliśmy zrobić mu przy urodzinach jakąś sesję – Kuba, dawaj z tortem coś ogarniemy. On niezbyt chętny, no to próbuję dalej – no to dawaj, w rzeźni. Ach, w rzeźni, to okej. Niestety dla niego i po części dla mnie, ktoś w Fakcie uznał, że dobrze będzie nadać przy tej sesji tytuł: „urządzę Legii Rzeźnię”. Rok 2006, chyba za Wdowczyka. W Legii tak się zagrzali na tego biednego Kubę, który przecież tego tytułu sam nie wymyślił, że mecz to było polowanie. Jakieś czerwone kartki, Rzeźniczak schodzi z płaczem z boiska, sprawa oparła się o Komisję Ligi, Irek Zawadzki wydzierał się: „już nigdy w Legii nie zagrasz, gnoju, nigdy”

Na Komisję Ligi przyjechał Rzeźnik z kierownikiem Gapińskim, z Legii m.in. Choto, czy Brandao. Ja też podjechałem zrobić fotki, a że z Rzeźnikiem się dobrze znałem, to odwiozłem ich na Dworzec Centralny. Kuba siedzi z tyłu, kierownik obok mnie, ja kieruję.

– Kuba, ale powiedz, kto wpadł na taki pomysł w ogóle, kto ci taką wypowiedź doradził!? Mogłeś przyjść, porozmawiać, ja bym ci powiedział, że tak się nie robi.

Ja zerkam zestresowany w lusterko, ale Kuba mówi:

– Aaa, kierowniku, to ta Iza z Łodzi, z łódzkiego oddziału Faktu.

Odetchnąłem, nie wysypał mnie.

Czyli widzewiak, którego najbardziej szanujesz, to zapewne Rzeźniczak.

Nie no, Kuba to legionista!

***

Maciej Wojciechowski, WidzewToMy, RadioWidzew.pl

Legionista, którego szanujesz?

– Nie przychodzi mi do głowy nikt, kto wykazałby się wobec Widzewa jakąś sympatią, zrobił jakiś szczególny gest. Wiele osób jest neutralnych. Łatwiej na pewno o te, do których mam negatywny stosunek, Marek Saganowski przychodzi na myśl.

Trochę z innej strony, na pewno można pozazdrościć kogoś takiego jak Artur Boruc. Jest to człowiek szczerze i mocno związany z Legią. Nie idzie raz w jedną, raz w drugą stronę, ta identyfikacja jest prawdziwa. Pamiętam oczywiście 0:6 na Łazienkowskiej i jego gola. Myślałem kiedyś, jak można swojego piłkarskiego wroga upokorzyć, i ten rzut karny strzelony przez bramkarza zawsze mi się kojarzy. Taki gwóźdź do trumny. To był jeszcze ostatni klasyk przed spadkiem.

Myślę, że drugim takim prawdziwym legionistą jest Jakub Rzeźniczak. Wychowanek Widzewa, który przeniósł się do Legii, tam poczuł więź z klubem. Kuba raczej źle się nie wypowiadał o Widzewie, ale tam poczuł to coś, choć miał burzliwe przejścia w Legii. Niejeden piłkarz zmieniłby podejście do klubu, gdyby spotkało go to, co spotkało Kubę. Mówię choćby o starciu ze Staruchem. A potrafił sobie wytatuować akcenty legijne, co jest dożywotnią manifestacją. Uważa się za legionistę. Jest zakochany w tym klubie.

Czyli generalnie szanujesz prawdziwe przywiązanie do barw.

W każdym klubie są tacy piłkarze i można mieć do nich za coś „ale”, szczególnie jak jest się kibicem wrogiego klubu, ale kibice szanują, gdy przywiązanie wyraża się czynami, a nie słowami. Boruca pojawienie się na wyjeździe, wizyta w Ibrox Park –  to pokazuje, że jego przywiązanie nie jest pustym sloganem, tylko prawdziwie identyfikuje się z Legią.

Ty byłeś na 0:6?

Nie. Wtedy jeszcze byłem za młodym chłopakiem na wyjazdy, chodziłem na mecze w Łodzi. Natomiast oglądałem ten mecz w telewizji. No co, bolesne to było. Spadek nie był zależny od tego meczu, ale przechodziliśmy czarny okres, cud nie nastąpił, a jeszcze takie pożegnanie szóstką z bramką bramkarza. Nie w sposób przypadkowy, a celowo, z premedytacją, żeby pogrążyć.

Z tych późniejszych meczów nigdy nie było takiego starcia, żeby te oczekiwania były duże. Nie wygraliśmy od 20 lat. Całe pokolenie widzewskich kibiców nie wie jakie to uczucie: pokonać Legię. W latach dziewięćdziesiątych to Widzew upokarzał Legię, wyrywając mistrzostwo na jej stadionie, a potem te dwie dekady. Mimo upływu lat, choć „był czas przywyknąć”, jak mówił Kazimierz Pawlak, to jakoś się nie przyzwyczaił, że tak bardzo rozjechały się losy tych klubów. Legia miała lepsze, gorsze okresy, trudności z walką o mistrzostwo, ale to zawsze była czołówka Ekstraklasy. Widzew jest na drugim biegunie.

Trzeba powiedzieć ważną rzecz. Mimo braku sukcesów Widzewa od 25 lat, jest mnóstwo kibiców Widzewa na tak zwanych spornych terenach. Żyrardów. Rawa Mazowiecka. Sochaczew. Skierniewice. Łowicz. Pewnie jeszcze parę ominąłem. Miejsca, gdzie wielokrotnie dochodziło do walki o dominację. I tych kibiców w Żyrardowie czy Rawie trzeba docenić. Mogli oglądać walkę o mistrza, mogli Ligę Mistrzów, a zamiast tego byli przy Widzewie, śledząc – tak to trzeba nazwać – degrengoladę. Przecież były przed chwilą mecze Widzewa z rezerwami Legii. Przyjechały dzieciaki Krzysztofa Dębka. Może się Kulenović przewinął. Namiastka dla Widzewa. A dla Legii to było nic. Nikt nawet nie myślał, żeby ten mecz potraktować poważniej. Takie są realia. Kiedyś to był klasyk, gdy zespoły grały na jednym poziomie, dzisiaj zastanawiamy się, czy dojdzie do sensacji, bo Widzew chociaż powalczy.

Żeby tak nie być wyłącznie w czarnych tonacjach, najlepsze dla ciebie starcie Widzewa z Legią?

Wiadomo, że do legendy przeszło 2:3 na Łazienkowskiej. Spektakularny mecz, duma, na zawsze wpisana w historię polskiej piłki. Natomiast nikt wtedy nie przypuszczał, że ten mecz będzie jednym z ostatnich wygranych.

To wielki mecz, ale w sumie smutne, że wciąż trzeba sięgać do coraz bardziej zakurzonej szuflady.

To jak z pucharowym meczem z Monaco. Po drugiej stronie Barthez, Henry, Simone. Przegraliśmy, odpadliśmy, ale myśleliśmy: za rok spróbujemy, może będzie lepiej. I tak ponad 20 lat. Ale jak nie żyć przeszłością, skoro teraźniejszością nie można.

Chcę przypomnieć inny mecz z Legią jeszcze. Tuż po 0:9 z Eintrachtem. Tak się złożyło, że następny mecz był z warszawiakami. Ktoś z Legii mówił, że wrzucą nam dziesiątkę. A tutaj, w Łodzi, po takiej klęsce, gdzie gdyby wtedy istniał internet, to chyba nie pozostałby po Widzewie kamień na kamieniu, widzewiaków przywitał już na rozgrzewce olbrzymi doping. Gest solidarności. Piłkarze widzieli, że mają trybuny za sobą. I wygrali 2:0, zmazując część plamy tak swojej, jak kibiców.

Najbardziej pamiętne dla ciebie z punktu widzenia kibicowskiego starcia?

Pamiętam, jak Legia miała zakaz od PZPN, nie mogła jeździć na wyjazdy. Wszędzie korzystała z uprzejmości gospodarzy, Widzew też ją wpuścił. Zdania na ten temat były podzielone. Niektórzy uważali, że najważniejsza jest kibicowska solidarność. A druga, duża część, że są pewne kluby, którym nie ma szans, aby pomagać.

Twoje zdanie?

Rozumiałem tych, którzy idąc po ulicy w swoim mieście w barwach Widzewa mogą dostać po głowie. Dla nich to był policzek, że kibice Legii znaleźli się na sektorze. Potem to wróciło ze zdwojoną siłą w rundzie jesiennej, gdy to Widzew miał zakaz wyjazdowy i nie doszło do rewanżu ze strony legionistów. Bolało więc podwójnie, szczególnie osoby ze spornych miejsc z Mazowsza. Czuli jakby im napluto w twarz, a jeszcze ich wykiwano w rewanżu.  Były jeszcze historie, że ktoś pojechał incognito, chciał kupić bilet pod kasami, został wyczajony…

Z bardziej pozytywnych przeżyć, myślę, że bardzo fajnie wychodziły wojny na oprawy i transparenty. To był początek XXI wieku. „Witamy w piekle”, które zrobiła Legia – jedna z bardziej wspominanych opraw ruchu ultras. Natomiast na kolejny mecz z Legią pod zegarem przygotowano „Witamy w raju”. To było fajna nawiązanie, początek takich ripost jeśli chodzi o oprawy.

Myślę, że warto też wspomnieć nasz ostatni oficjalny wyjazd na 1:5, kiedy była sytuacja z Łukaszem Broziem. Łukaszowi kończył się kontrakt, było wiadomo, że Cacek go puści. Po ostatnim meczu doszło do rozmowy z Broziem pod Zegarem. Obiecał, że nie odejdzie do Legii. Miał powiedzieć, że tego kibicom nie zrobi. Mijają trzy tygodnie, Broź w Legii. Na pożegnanie w tamtym meczu Broź przekazał nam koszulkę. Ona została zabrana na wyjazd. Odpruto z niej herb. Po meczu został zawołany pod sektor gości, myślał chyba, że dostanie jakieś brawa za siedem lat gry w Widzewie, podczas których klub zmagał się z różnymi trudnościami. Tymczasem została mu odrzucona koszulka. Pamiętam jak przeszedł przez bandy, wziął ją i zobaczył, że nie ma herbu. Później w wywiadzie przyznał, że było mu przykro, że takiego przyjęcia się nie spodziewał, mówił też, że deklaracje nie padły. Ale padły, jest wielu świadków.

LEGIA WYGRA DO ZERA – TAK. KURS 1.92 W TOTALBET!

Jak bardzo wyprany dla ciebie jest dzisiejszy mecz przez to, że nie będzie kibiców?

Pamiętam zeszły rok, nadkomplet. I umówmy się, Widzew jest w takim miejscu, że jeśli gdzieś te różnice z Legią może sobie nadrobić, to na trybunach. W inwencji opraw, w dopingu, bo przecież nie w umiejętnościach piłkarzy czy budżetach. Ja będę na meczu dzisiaj i myślę, że obserwowanie tego meczu przy pustych trybunach tę pustkę tylko spotęguje. W takich warunkach, co mam powiedzieć – troszkę popierdółka, a nie klasyk. Wyjdzie Artur Boruc, może dla niego ten mecz będzie miał dodatkowy smak, ale inni nie posiadają raczej legijnych korzeniami. Dla nich to będzie tylko mecz.

Natomiast jest mimo wszystko odczuwalne, że to nie jest mecz ligowy z Resovią, tylko coś więcej. Nastawienie? Bez oczekiwań. Chichot losu, że mecz przełożono na datę, która jest dniem powstania klubu. To będzie mecz w równe 110 lecie. To mogą być bardzo gorzkie urodziny albo bardzo słodkie, jakby udało się cokolwiek w tym meczu ugrać.

***

dr Seweryn Dmowski, wykładowca akademicki, kibic Legii Warszawa

Najcieplejsze wspomnienie związane z Widzewem?

Nie będę oryginalny, faktycznie najmocniej działa 6:0 z golem Artura Boruca. Ten mecz rywalizuje u mnie jedynie z wcześniejszym, z oprawą „Witamy w piekle”, gdy mniej działo się od strony czysto piłkarskiej, więcej za to od strony kibicowskiej.

Natomiast 6:0… Dla mnie to było domknięcie traumy widzewskiej. Nie będę oszukiwał, miałem taką traumę, porażka z 1997 roku zostawiła ślad, który trzeba było bardzo długo wymazywać. Porównałbym to do walki z hydrą, gdzie ciągle odcinasz nowe głowy, ale nigdy nie jesteś pewny, że to już koniec walki, że ona za moment się nie odwinie jakimś kolejnym 3:2. To zwycięstwo sześcioma golami było jak zamknięcie demona w sarkofagu. Widzew już wcześniej słabł, nie był takim zagrożeniem, można było się spodziewać, że Legia będzie wygrywać kolejne spotkania. Ale 6:0 to jest coś unikalnego.

Jesteś z pokolenia, dla którego ten Widzew był rywalem wyjątkowym.

Bez wątpienia. W moich badaniach nad percepcją rywali futbolowych, znajduję dość logiczne wytłumaczenie tej sytuacji. Staram się odpowiedzieć na pytanie, kogo kibice danego klubu uważają za największego rywala i jakie są tego przyczyny. Zazwyczaj decyduje to, który rywal jest aktualnie uważany za najważniejszego przez grupę nadającą ton trybunom. W momencie wejścia na stadion, niezależnie od wieku wchodzącego, otrzymujesz to w spadku od tych, którzy już na trybunie zasiadają, nie ma wielkiego znaczenia czy masz 5 czy 25 lat. I tak ja, będąc na pierwszym meczu w 1994 roku, długo czekałem, by w ogóle obejrzeć na żywo mecz z Widzewem. A bardzo mi na tym zależało – bo w końcu graliśmy z Lechem Poznań czy Górnikiem Zabrze, wówczas ważnymi rywalami, a trybuny dalej śpiewały o Widzewie, niekoniecznie przyjemne piosenki. Ciśnienie na Widzew było największe, więc i pokolenie, które wtedy zaczynało na trybunach, właśnie Widzew traktuje jako największego rywala.

Trauma już chyba jednak solidnie przepracowana?

Tak, głównie w tych meczach z XXI wieku, gdy Widzew był już ewidentnie dużo słabszy. Pamiętam wyjazdowy gol Saganowskiego, 5:1 u siebie. Ale znowu przy ostatnim spotkaniu pucharowym było mimo wszystko sporo emocji Dzięki dużej uprzejmości moich futbolowych znajomych, udało mi się dostać bilet na to spotkanie. Atmosfera na stadionie rewelacyjna, zwłaszcza fakt, że doping nie opiera się tylko na jednej trybunie. W Polsce to często dość jednostajny śpiew całego sektora, na Widzewie z kolei bardzo często dołączają do tego żywiołowo reagujący ludzie z innych miejsc. Starcie przy linii bocznej, jakiś faul – od razu się podnoszą, krzyczą, machają rękami, to tworzy klimat. No a poza tym, czysto piłkarsko… Prowadzimy 2:0, a tu Widzew najpierw łapie kontakt, po czym strzela na 2:2. Pojawia się myśl: O NIE. ZNOWU. Po raz kolejny nam się to przydarzy. Na szczęście w końcówce Legia udowodniła, że faktycznie ten koszmar jest już w pełni przezwyciężony.

No to najgorsze wspomnienie i dlaczego to 2:3 przy Łazienkowskiej.

Na szczęście tego 2:3 przy Łazienkowskiej nie widziałem na żywo. Być może bredzę, ale zapamiętałem to tak: jestem na działce w Urlach, mam 13 lat, chyba już początek wakacji. Czarno-biały telewizor wyświetla wiadomości sportowe, gdzie pokazują cieszących się piłkarzy Widzewa. W jakiś dziwny sposób – chwilę później rozpoczyna się retransmisja tego spotkania na programie drugim, oglądam więc mecz, znając od początku wynik. Ten tragizm mocno traci, gdy przeżywasz mecz, znając już ostateczny rezultat. Choć muszę przyznać – przy 2:0 w 87. minucie pojawiła się myśl, że to chyba niemożliwe, że oni odwrócą ten wynik.

Ale wbrew pozorom to nie jest moje najgorsze wspomnienie, wtedy nie byłem jeszcze aż tak świadomym kibicem.

Paradoksalnie najbardziej traumatyczne było dla mnie wyjazdowe 2:3 z sezonu 1998/99. Legia znów mocna, Widzew z kolei już powoli kończy ten swój świetny okres. Patrzysz na skład – Sławomir Gula. Rafał Kaczmarczyk, Łukasz Gorszkow, kto to w ogóle jest, gdzie ten wielki Widzew? No i nagle okazuje się, że oni oczywiście grają mecz życia. Grający dość przeciętny sezon Citko wiąże krawaty nogą, a jeszcze w dodatku przebieg jest wyjątkowo bolesny. Przegrywamy 2:0, Gula strzela bramkę Nowakiem, który nigdy nie powinien występować w Legii. Ale nagle odrabiamy, w kilka minut robi się 2:2. Zdaje się, że będzie okazja odegrać się za ten pamiętny mecz. I co? Michalski w 80. minucie daje gola na 3:2, a jeszcze w 90. minucie nie trafia karnego, bo mógł nas zupełnie pogrążyć.

Przesądza kuriozalny gol z niemal zerowego kąta byłego legionisty. Dla mnie, już zupełnie świadomego kibica, który oglądał to widowisko w salonie rodzinnego domu, to był dramat.

Widzewiak, którego darzysz wyjątkowym szacunkiem?

Ulrich Borowka! A tak na serio, to pójdę tropem reprezentacyjnym: Tomasz Łapiński. Tak to zapamiętałem: późny Apostel, wczesny Stachurski, Jacek Zielinski właśnie wchodził do reprezentacji i zaczynał tworzyć zgrany duet z Tomaszem Łapińskim właśnie. Przestawał grać Waldemar Jaskulski, widzewiak, którego akurat niespecjalnie ceniłem, więc ten duet przypadł mi do gustu. Potem nie do końca podobał mi się ten widzewski zaciąg za Smudy, ale akurat Łapińskiego szanowałem, mimo że się w Legii nie nagrał. Elegancki. Twardy. Do tego – co potwierdza już jako ekspert – człowiek inteligentny, który potrafi się rozsądnie wypowiedzieć.

Myślałem, że dasz Rzeźniczaka!

Dla mnie Kuba to nie jest widzewiak, ale legionista. I to taki prawdziwy.

***

Arkadiusz Stolarek, były gniazdowy Widzewa, Widzew TV

Widzew – Legia to 20 lat jednostronności. Aktualnie te mecz są w takim klimacie, jak długo Polska – Niemcy. Legia przyjeżdża i nastawiasz się na porażkę. Powalczysz, może będzie jednym golem, możesz jakieś emocje, ale jak Widzew z Legią, to Legia wygra. Jako ten, który nie pamięta aż tak meczów z Legią z lat dziewięćdziesiątych, nie mam zbytnio pięknych wspomnień.

Legionista, którego najbardziej szanujesz?

Myślę o Vukoviciu i jego sposobie bycia. To, że on przyjechał do Polski i tę Legię pokochał. Dla niego Legia to naprawdę coś więcej. Pamiętam go z trybun. Lubił coś pokazywać, dyskutować, nawet jak grał już dla Korony. Natomiast nie przypominam sobie jakiejś obraźliwej gestykulacji czy czegoś chamskiego. Trochę kipiało przy rzutach rożnych, a on nie udawał, że nie słyszy. Był w tym element wzajemnej gry. Po prostu zapadał w pamięć, mocno identyfikował się z klubem.

Wiem, że rozmawiamy o Legii, ale wspomnę o chciałbym wspomnieć o takiej postaci w ŁKS. Nigdy, przenigdy nie słyszałem, czy to w wypowiedziach przedderbowych czy poderbowych, czy jakichkolwiek, żeby Igor Sypniewski powiedział cokolwiek złego na Widzew. To zastanawiające, bo przecież bardzo mocno identyfikował się z ŁKS-em. Zawsze strasznie mnie bolało, że niektórzy wyśmiewają jego problemy życiowe, co jest samo w sobie słabe.

Najgorsze wspomnienie meczów Widzewa z Legią dla ciebie?

– Najwięcej smutku sprawiło mi 0:6 z Legią. Tamten mecz był o tyle bolesny, że nie do końca było wiadomo co z tym Widzewem się stanie. To potęgowało szok. Czułem się wtedy zawstydzony. Artur Boruc strzelający gola… mam to w pamięci. Myślę czasem, że gdyby sytuacja była inna, może moglibyśmy próbować się odegrać, też golem bramkarza.

Kibicowsko, wyjazd na Legię ze słynnym wjazdem na murawę, gdy podpiłowano płot. jedno z głośniejszych zdarzeń kibicowskich w XXI wieku. Ja wtedy nie dotarłem na mecz. Wylądowałem na pogotowiu, bo w pociągu prawie mi ucięło palce. Siedziałem na SOR-ze i słuchałem meczu w radiu.

Co się stało?

Pociąg specjalny, drzwi otwarte w przedziałach. Trzymałem rękę w drzwiach, w pewnym momencie się zamknęły. To było jeszcze za gnoja.

Mówiłeś, że tych emocji pozytywnych nie było wiele, ale jakieś być musiało.

Bardziej dopingowo, pamiętam 1:5 na nowym stadionie Legii. Pamiętam, próbowaliśmy nawiązać do 1:6 z Lechem, czyli złapać się sytuacji, że przegrywamy, strzelają nam kolejne bramki, a nas to tylko mobilizuje, dopingujemy coraz mocniej, tylko się nakręcamy.

Za pozytyw sportowy uważam zeszłoroczny mecz. Nikt się takiego meczu nie spodziewał. Przy stanie 2:2 serce zabiło mocniej. Pomyślałem: oni znowu to mogą zrobić. Może będzie 3:2. Może to będzie jakiś punkt zwrotny. Człowiek całe życie jest chory na kibicowanie, więc szuka sobie jakichś znaków, punktów obrotowych. Ale nawet po porażce, reakcja trybun, wszyscy z szalami w górze, dziękuję, śpiewają… Coś nie do opisania. Duch jedności na Widzewie. To był fajny moment.

Jak odczucia przed dzisiejszym meczem?

Nie powiem, że nie wiem jak odliczałem dni do tego meczu, bo bez obecności kibiców wiadomo, jak ten mecz traci. Stadion byłby pełen, a jeszcze to taki moment, 110 lecie. Trochę odchodząc od takiego nastroju złego, cieszę się, że Legia jest tym rywalem na 110 lecie. Mimo wszystko traktuję Legię za najważniejszego rywala Widzewa.

***

Przemysław Bator, były dziennikarz, kibic Legii Warszawa

Najcieplejsze wspomnienie związane z Widzewem i dlaczego gol Artura Boruca?

W naturalny sposób przychodzi do głowy, wydaje się, że to najbardziej oczywisty moment do wskazania w tej kategorii. Ale ja z powodów osobistych wskazałbym jednak na 2013 rok i zwycięstwo nad Widzewem, 5:1 przy Łazienkowskiej. To był pierwszy mecz, na który zabrałem swojego pierwszego syna. To wydarzenie oczywiście było poprzedzone długimi tygodniami negocjacji, jednak nie jest takie proste, by przekonać żonę do zabrania 1,5-rocznego dziecka na stadion.

Przespał całą pierwszą połowę, mimo głośnego dopingu i opraw, ale na drugą już nawet jakoś zerkał.

Złapał bakcyla?

Złapał bakcyla stadionowego, tak bym to określił. Młodszy syn, który debiutował dużo później, śledzi wszystkie mecze, niezależnie czy jest na stadionie, czy przed telewizorem, flashscore’a też już ogarnia. Starszy, ten który zaczynał od meczu z Widzewem, lubi za to chodzić na mecze. Co prawda ten debiut miał na trybunie prasowej, ale widać, że chyba faktycznie ciężar kibicowski tego spotkania zostawił u niego ślad. Dopytuje zawsze, kiedy pójdziemy na trybuny, zresztą szykował się przed pandemią do debiutu na Żylecie, gdzie miał trafić ze mną lub z bratem, który też chodzi na mecze. Ciągnie go tam strasznie, szalik, przyśpiewki. Mecz też, ale to typowo styl kibicowski, nasączył się za młodu i mu zostało!

Tamten mecz w końcu piłkarsko nie miał jakiejś ogromnej temperatury, Widzew w końcu spadał. Wydawało się, że Patryk Mikita, kosmita, zostanie wielkim piłkarzem, a to jednak kwestia klasy rywala. Natomiast jak wspomniałem – z prywatnego punktu widzenia to najmilszy mecz. A synowie obecnie obaj interesują się Legią. Piłką ten młodszy!

Gdybym miał to odsiać… To chyba faktycznie gol Boruca. Pierwsze moje lata przypadły na okres naprawdę silnego Widzewa. Dlatego ten Boruc siłą rzeczą utkwił dość mocno. Najbardziej specyficznym meczem była z pewnością oprawa „Witamy w piekle” i to, co działo się później. Natomiast nie wiem, czy to akurat najcieplejsze wspomnienie.

No to przechodzimy do tego najmniej ciepłego wspomnienia.

Pierwszy mecz zaliczyłem w wieku 6 lat, to była Siarka Tarnobrzeg. Pierwsze świadome wspomnienia to Panathinaikos, jakieś przebłyski, że widziałem to w telewizji. Potem pasję futbolową dalej zaszczepiał wujek, brat mamy, który zresztą zaprowadził mnie na stadion. Pierwsze wspomnienia z Widzewem to więc dwie porażki. 1:2, którego w ogóle nie pamiętam, no i 2:3.

Na tym ostatnim meczu nie byłem – jak wielu młodych kibiców, oglądałem zakodowany mecz w Canal+. W późniejszym okresie już dość mocno sobie to potrafiłem samodzielnie odkodować, ale wtedy głównie chodziło o wynik. Niedługo później była powtórka w TVP, ale znając rezultat już nawet nie zdecydowałem się na jej obejrzenie.

Dlatego najgorsze wspomnienie to już późniejsze lata, gdy przeżywałem te mecze zdecydowanie bardziej świadomie. Sezon 1999/2000. Legia goni wynik, Widzew dwukrotnie wychodzi na prowadzenie, ale Mięciel strzela na 2:2. Mój ulubiony piłkarz z lat młodzieńczych doprowadził do remisu, wiadomo, to zawsze był napastnik, który łatwo zdobywał serca kibiców. No i niestety, do dziś pamiętam końcówkę. 10-letni Przemek stoi na środku pokoju i trzyma w rękach kubek z sokiem jabłkowym. To absurdalne, że pamiętamy po latach takie szczegóły, ale nic nie poradzę. Dariusz Gęsior w 90. minucie strzela na 3:2.

Kubek ląduje roztrzaskany na ziemi. Płacz, wybiegnięcie do pokoju, ojciec przyszedł, zaczął tłumaczyć, że takie sytuacje się zdarzają, generalnie absolutny dramat. Ten pierwszy mecz, 2:3 o mistrzostwo, nie dotknął mnie aż tak mocno. Wiedziałem już jaką ma stawkę, wiedziałem, jakim rywalem jest Widzew. Ale nie byłem jeszcze aż tak emocjonalnie zaangażowany. Ta porażka po golu Gęsiora, to była już klęska bardzo świadomego kibica.

Dariusza Gęsiora zresztą spotkałem kiedyś na stacji benzynowej w Częstochowie, wracaliśmy z Jasnej Góry. Spojrzałem na niego, miałem kilkanaście lat, więc bałem się zagadać, ale od razu przypomniał mi się ten mecz. Pomyślałem sobie, najdelikatniej rzecz ujmując, w związku z tym, że był to powrót z Jasnej Góry, że nie jest to mój ulubiony piłkarz. Bardzo emocjonalnie to wszystko potraktowałem. Zresztą, z tego samego powodu miałem ograniczone zaufanie do tego smudowego zaciągu. Część kibiców miała pewnie spore nadzieje, żyli magią nazwisk Citki, Wojtali, Siadaczki, czy wreszcie samego Smudy. Ja od początku nie pałałem do nich sympatią i w sumie miałem rację, nic nie dali wielkiego Legii.

Ze Smudą musisz mieć jakieś wesołe wspomnienia!

Nie poznałem go bliżej, nawet już jako dziennikarz, ale jako kibic, młody chłopak, często jeździłem na treningi, by oglądać je zza płotu. Po pewnym czasie ochrona mnie już na tyle rozpoznawała, że wpuszczała mnie na parking, żebym zebrał autografy, może zrobił sobie wspólne zdjęcia. W wakacje często przyjeżdżałem z dziadkiem, który był już na emeryturze, więc mógł mi towarzyszyć. Zabrałem aparat i cyknąłem fotki z Murawskim, Karwanem. Wychodzi trener Smuda, więc lecę do niego z tym wielkim, klasycznym aparatem na szyi.

– Panie trenerze, czy mogę prosić o zdjęcie?
– Kurwa, nie mam przy sobie żadnego zdjęcia.

I poszedł!

No dobra, to kogo w takim razie z Widzewa wyjątkowo szanujesz?

Pewnie pójdę trochę pod prąd, bo większość kibiców Legii ma inne zdanie, ale nie potrafię mieć jakichś bardzo negatywnych uczuć do Macieja Szczęsnego. W okresie, gdy zamieniał Legię na Widzew, to był dopiero początek mojego kibicowania, więc nie za bardzo to odczuwałem. Potem poznałem go zaś jako eksperta w Onecie i do teraz uważam za bardzo elokwentnego i mądrego człowieka. Wielu kibiców starszej daty wskazałoby go może jako wroga numer jeden, ale ja traktuję go dość obojętnie pod względem kibicowskim, natomiast na tyle, na ile go poznałem – postrzegam jako człowieka o dużej kulturze i klasie wypowiedzi.

Do tego jeszcze szacunek czysto piłkarski, za najwyższe umiejętności w tamtym Widzewie – Marek Citko. Mam z nim jedno bardzo dobre wspomnienie reprezentacyjne, czyli gola na Wembley, którego oglądałem w telewizji z bratem mamy. Duża euforia, nadzieja, że może uda się tych Anglików capnąć na ich terenie. Może nie kibicowałem Widzewowi w grupie Ligi Mistrzów, zresztą do dzisiaj nie do końca mam sprecyzowane zdanie w temacie dopingowania innych polskich klubów w europejskich pucharach, ale jego osiągnięcia budziły szacunek. Gol z Atletico, do tego ta kadra – do momentu kontuzji był, jak to byśmy teraz kolokwialnie ujęli, w sztosie. No i nie ukrywam – szanuję go też za podejście życiowe, sam jestem osobą wierzącą i praktykującą, on też tego nigdy nie ukrywał, nawet będąc na topie, a i potem, zmagają się z różnymi problemami. Zawsze wypowiadał się w tej kwestii jednoznacznie, czym na pewno zdobył sobie mój szacunek.

Teraz, spoza świata dziennikarskiego, możesz popatrzeć w pełni emocjonalnie. Widzew to największy, najbardziej zaciekły rywal?

Młodsze pokolenie pewnie tego Lecha traktuje jako największego rywala, ale dla mnie jednak zawsze drużyną numer jeden jeśli chodzi o dawkę emocji był Widzew. Sporo krwi napsuł w pierwszych latach mojego kibicowania, to kluczowe. Nawet ten Puchar Polski… Wszyscy pamiętamy sceny z Football Factory, w których kibice podczas losowania krzyczą „fucking Millwall”. Teraz już trochę inaczej się to traktuje, bo Legia trafia na Widzew drugi rok z rzędu, ale rok temu naprawdę był taki moment, gdy sam sobie w duchu powiedziałem: ach, Widzew! W końcu!

Zresztą, sporo mówi fakt, że ciepło wspominam nawet jeden mecz, w którym Legia nie grała, ale była bardzo mocno obecna. Derby Łodzi przy Piłsudskiego, w końcówce Marcin Smoliński, legionista, dogrywa do Marcina Mięciela, mojego idola z lat dziecięcych. Mięciel strzela i tuż przed wściekłym sektorem „pod Zegarem” pokazuje „eLkę”. Naprawdę nie liczyło się, że robi to już w barwach ŁKS-u.

ZEBRALI LESZEK MILEWSKI I JAKUB OLKIEWICZ

Łodzianin, bałuciorz, kibic Łódzkiego Klubu Sportowego. Od mundialu w Brazylii bloger zapełniający środową stałą rubrykę, jeden z założycieli KTS-u Weszło. Z wykształcenia dumny nauczyciel WF-u, popierający całym sercem akcję "Stop zwolnieniom z WF-u".

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

9 komentarzy

Loading...