Reklama

Boniek: Wybrałem opcję spokojną, czyli Jurek dalej prowadzi kadrę

redakcja

Autor:redakcja

24 listopada 2020, 08:50 • 9 min czytania 41 komentarzy

We wtorkowej prasie Zbigniew Boniek mówi o reprezentacji i selekcjonerze, Gergo Lovrencsics wspomina pobyt w Lechu, Dominik Furman opowiada o pobycie w Turcji, a Ivi Lopez nie ukrywa swoich dużych ambicji. 

Boniek: Wybrałem opcję spokojną, czyli Jurek dalej prowadzi kadrę

PRZEGLĄD SPORTOWY

Rozmowa ze Zbigniewem Bońkiem o Jerzym Brzęczku i ostatnich wydarzeniach wokół reprezentacji Polski.

(…) Piłkarze narzekali na kiepski styl już w trakcie eliminacji do EURO. Wypowiadał się w tej kwestii kapitan Robert Lewandowski oraz wicekapitan Kamil Glik.

I bardzo dobrze, zawodnicy mogą się pokłócić, skoczyć sobie do gardła, ich osobowość jest gwarancję postępu, bez tego żadna drużyna nie pójdzie do przodu. Gorzej, jeśli problemy wychodzą na zewnątrz. Każda deklaracja prezesa, że selekcjoner jest nie do ruszenia, tylko osłabia jego pozycję. Widzę co się dzieje i wiem, co zrobić by poprawić sytuację. Jeśli jest problem, są dwa wyjścia: drastyczny i radykalny, czyli operacja albo spokojna, czyli próba naprawienia tego, co nie działa. Wybieram drugą opcję, Jurek dalej prowadzi kadrę. Ale nie będę pisał specjalnego listu z poparciem dla selekcjonera, jak zrobił to prezydent niemieckiej federacji w kwestii Joachima Löwa po 0:6 w Hiszpanii.

Czy Jerzy Brzęczek to odpowiednia osoba na tym stanowisku? Nie ma pan żadnych wątpliwości?

Ludzie inteligentni zawsze mają wątpliwości, tylko głupi są pewni siebie i przekonani o własnej nieomylności. Brzęczek wszedł w buty selekcjonera po nieudanym mundialu w Rosji, gdzie totalnie zawiedliśmy, drużyna była wypalona i rozbita. Przez ponad dwa lata poznał drużynę, spełnił wszystkie postawione przed nim zadania. Teraz nadszedł czas działania, decyzji i obrania jednej drogi. Na coś trzeba postawić. Wszyscy mamy wątpliwości, ja też, ale one nie dotyczą tego, czy sobie poradzi, bo uważam, że poradzi. Teraz jest czas wyjaśnić wszelkie wątpliwości i wyczyścić pewne sprawy. Gramy dalej. Na dziś nie widzę potrzeby radykalnych ruchów, co nie znaczy, że wszystko mi się podoba.

Reklama
(…) Czy wyobraża pan sobie, że w kadrze na turniej znajdą się piłkarze niegrający w klubach?

Nie, bo taki zawodnik nie będzie w stanie pomóc zespołowi. Przykro mi to powiedzieć, prawda boli najmocniej i my czasem boimy się powiedzieć, że ktoś zagrał słaby mecz. Czasem trzeba potrafić zrezygnować z piłkarza, który nie gra, bo jego wydolność jest na kiepskim poziomie. Chciałbym żeby Kamil Grosicki i Arek Milik w styczniu zmienili klub, bo kiedy są w optymalnej formie, potrafią pomóc reprezentacji. Ale tylko pod warunkiem, że będą regularnie grali w klubach. Dotyczy to każdego zawodnika, nie tylko ich.

Kapitan Ferencvarosu Gergo Lovrencsics opowiada o grze w Lidze Mistrzów i wspomina pobyt w Lechu.

Jak w ogóle pan z perspektywy czas ocenia pobyt w Lechu?

W pierwszych siedmiu – ośmiu meczów dobrze grałem. Potem nie miałem sił i zaczynałem się denerwować, bo byłem tylko wypożyczony, ale trener Rumak powiedział mi „nie denerwuj się, potrzebujesz jednego dobrego obozu bez kontuzji i obiecuję, że wszystko będzie super”. Miał rację, zacząłem grać dużo, dużo lepiej.

Ostatni sezon nie był już tak udany. Grał pan mniej, nie zdobył żadnej bramki.

Doznałem kontuzji kolana. Musiałem poddać się operację, bo tak mnie bolało, że nie mogłem wytrzymać. Po niej nie grałem źle. Klub jednak pokazywał, że mu na mnie specjalnie nie zależy. Dostałem ofertę z Chin i między wierszami czytałem, że nie chcą, abym został. Otrzymałem propozycję przedłużenia umowy na dużo gorszych warunkach niż wcześniej. Powiedziałem, że jak mnie nie chcą, to wracam na Węgry, trafiłem do Ferencvarosu.

Finansowo zyskał pan na tej przeprowadzce?

Nie dostałem lepszego kontraktu niż miałem w Poznaniu, ale nie żałuję tej decyzji. Tu odniosłem większe sukcesy, zdobyłem dwa mistrzostwa, puchar, grałem w Lidze Europy, teraz w Lidze Mistrzów. W sumie dobrze na tym wyszedłem i nie jestem zły na nikogo w Poznaniu. Z panem Rutkowskim normalnie rozmawiam. Gratuluję Lechowi sukcesów w pucharach.

Reklama

Od nowego roku w sztabie Legii ma znaleźć się trener z Włoch, który będzie odpowiadał za poprawę gry defensywnej.

Włoski trop może również oznaczać, że zmieni się ustawienie, w jakim występuje Legia. Ostatnio lider najczęściej gra w systemie 1-4-3-3 lub 1-4-3-2-1. W Italii sporo drużyn stosuje taktykę z trzema stoperami i dwoma wahadłowymi. Możliwe więc, że ustawienia 1-3-4-3 lub 1-3-4-2-1 będą testowane przez warszawski klub podczas najbliższego okresu przygotowawczego. Michniewicz mówił przecież, że chciałby, żeby jego Legia mogła płynnie zmieniać ustawienie w trakcie meczów. Oznaczałoby to konieczność sprowadzenia do klubu stoperów do rywalizacji z Igorem Lewczukiem, Arturem Jędrzejczykiem i Mateuszem Wieteską. Inna sprawa, że musieliby nauczyć się gry trójką w linii. Lepiej wygląda sprawa z wahadłowymi: Filip Mladenović, Luis Rocha, Mateusz Hołownia i Mateusz Cholewiak (lewa strona) czy Josip Juranović, Marko Vešović, Paweł Stolarski i Paweł Wszołek (prawa strona). Na obu wahadłach z powodzeniem może występować też Michał Karbownik, który tak ma być ustawiany w przyszłości w angielskim Brighton. Anglicy kupili 19-latka za 5,5 mln euro w październiku i od razu wypożyczyli go do końca sezonu.

Rozmowa z Dominikiem Furmanem, który nie przepadł w tureckiej ekstraklasie.

Genclerbirligi to pana trzeci zagraniczny klub. Pobyt w Toulouse i Chievo Werona okazał się bardzo nieudany. Czuje pan, że teraz był o wiele lepiej przygotowany na grę poza Polską?

Zdecydowanie. Przede wszystkim jestem straszy niż wówczas, bardziej odważny. Wiek robi swoje, mogę wykorzystać doświadczenia z przeszłości. Przede wszystkim wtedy z racji młodego wieku bałem się odezwać w szatni. Do tego doszła bariera językowa. W Turcji jest zupełnie inaczej. Wraz ze mną jest tutaj aż dwunastu obcokrajowców, więc prawie pół drużyny. Trener mówi do nas po angielsku i turecku. A czasem tylko po angielsku, a tłumacz przekłada na turecki. Z językiem nie mam problemów, dlatego radzę sobie bardzo dobrze pod względem komunikacji w drużynie.

A jak radzi pan sobie na boisku? Nie zawsze jest pan graczem pierwszego składu, zdarzało się też, że był pan zmieniany już w przerwie. Wygląda to inaczej niż w Wiśle Płock.

Sytuacja się zmieniła. Przede wszystkim gram teraz na innej pozycji. Już nie jako „ósemka”, ale jako „dziesiątka”, tuż za napastnikiem. To trochę inna gra, trzeba się do niej przyzwyczaić, np. częściej wybiegać do pressingu. Jeszcze nie do końca czuję tę pozycję, na razie na pewno nie gram tak, jakbym od siebie oczekiwał i jak oczekiwałby trener. W moim rozumieniu gry „dziesiątka” nie jest głównym rozgrywającym, są nimi cofnięci pomocnicy. Mam poczucie, że mam teraz mniej kontaktów z piłką, częściej dostaję ją tyłem do bramki. To jest ta główna zmiana. Jedno się nie zmieniło: wciąż jestem brany pod uwagę przy wykonywaniu stałych fragmentów gry.

SPORT

Michał Probierz zapunktował u Bogdana Nathera obroną Jerzego Brzęczka.

Michał Probierz jest bardzo dobrym szkoleniowcem, ale zarazem człowiekiem o bardzo trudnym charakterze. Cenię u niego szczerość i prostolinijność, nazywa rzeczy po imieniu i praktycznie nigdy nie zakłada prezerwatywy na język. W niedzielę zebrał u mnie kilka dodatkowych punktów (pewnie mu to wisi jak kilo kitu), gdy stanął w obronie Jerzego Brzęczka. W programie „Liga+Extra” powiedział otwarcie, że niemal wszyscy obrażają teraz selekcjonera reprezentacji Polski, bo to modne. Jak trafnie zauważył, między krytyką i chamstwem jest ogromna różnica. Sam jestem niezadowolony z gry naszych reprezentantów w ostatnich meczach, lecz nie sugeruję, że Brzęczka należałoby zakopać żywcem, albo przynajmniej wywieźć na taczce. Nie my (kibice, dziennikarze, eksperci itd.) przyjmowaliśmy go do pracy i nie my będziemy go zwalniać. A najwięcej do powiedzenia mają „fachowcy”, którzy nie potrafiliby dowodzić czyszczeniem latryn.

Trener Podbeskidzia, Krzysztof Brede odpowiadał na pytania dziennikarzy przed meczem z Zagłębiem Lubin.

Pomiędzy meczem z Wisłą Kraków a starciem z Pogonią Szczecin minęły ponad dwa tygodnie. Teraz – przed spotkaniem z Zagłębiem Lubin – przerwa była równie długa. To pewnie niełatwa dla pana sytuacja…

– Sytuacja na pewno nie jest optymalna. To jest dziwny czas. Okoliczności panujące wokół nas nie pozwalają nam czegokolwiek zaplanować. Plany treningowe są zmieniane, nie wiemy dokładnie, kiedy będziemy grali. Trudno to wszystko ułożyć. Jeden z naszych planów musieliśmy zmieniać… cztery razy. Musieliśmy szukać innych rozwiązań. Przed wyjazdem do Szczecina czterech naszych piłkarzy miało objawy wirusowe. Musieli zostać, a następnie poddać się badaniom. Nie mamy tak rozbudowanej kadry, byśmy mogli powiedzieć, że to nie jest problem. Na Pogoni brakowało nam zawodników defensywnych, by dokonać jakichś zmian. To kolejny przykład, że nie jest nam łatwo.

Z czym poradzić jest sobie najtrudniej?

– Cały czas jesteśmy poddawani testom i to wprowadza niepokój. Dziś, czyli w dniu meczu z Zagłębiem, przejedziemy kolejne badania. W głowie mam cały jego zarys. Mam plan na to spotkanie, ale nie wiem, czy nie będzie trzeba go zmieniać. W I lidze pewne rzeczy łatwiej nam było przewidywać. Teraz jest dużo trudniej. Jest dużo improwizacji, działamy „tu i teraz” i reagujemy na sytuacje, które nas zaskakują.

Robert Podoliński został doradcą ds. sportowych w Zagłębiu Sosnowiec. W czym może pomóc?

Od kilku dni doradcą zarządu Zagłębia ds. sportowych jest Robert Podoliński, były szkoleniowiec m.in. Podbeskidzia i Cracovii, a obecnie ekspert telewizyjny. – Zlikwidowaliśmy stanowisko dyrektora sportowego (funkcję tę pełnił do tej pory Robert Tomczyk – przyp. red.) i stąd nowa forma struktury zarządzania pionem sportowym – wyjaśnia prezes Zagłębia, Marcin Jaroszewski.

– Wiele klubów w Polsce pracuje w formie, gdzie ciężar decyzyjności przesunięty jest w stronę pierwszego trenera. Po pierwsze źle się dzieje w pierwszym zespole, bo ten nie zdobywa punktów, strzela mało goli i choć gra momentami naprawdę dobrze, przełożenia na miejsce w tabeli nie ma. Ale to nie jest działanie doraźne, bo żadna akcja ratunkowa Zagłębiu nie jest dziś potrzebna. Nie wpadajmy w panikę. Ostatnie zmiany to – w co wierzę – początek kolejnego etapu rozwoju naszego klubu, który w ciągu 3-5 lat powinien dokonać kolejnego skoku cywilizacyjnego. Jeśli dane nam będzie walczyć w tym czasie o najwyższą klasę rozgrywkową, a taki cel będzie, musimy być na to przygotowani pod każdym względem, by nie powielić błędów z przeszłości. Robert Podoliński to człowiek, który potrafi spojrzeć na piłkę z pozycji zarówno trenera, jak i osoby mającej szerokie spojrzenie na klub i całą dyscyplinę. Współpracujemy kilka lat w obszarze akademii, a teraz tę współpracę znacząco rozszerzyliśmy o interes pierwszej drużyny – podkreśla prezes Jaroszewski.

GKS Katowice w niedzielę wygrał walkę o pozycję wicelidera II-ligowej tabeli w Suwałkach, choć jako pierwszy stracił gola. To nic nowego, bo tej jesieni regularnie odwraca losy meczów.

W 14 meczach tego sezonu (13 ligowych + 1 pucharowy) GieKSa aż 8 razy przegrywała 0:1. Na tarczy schodziła jednak z murawy tylko trzykrotnie. Zaczęło się od wspomnianych porażek w Krakowie, potem – już tylko w Częstochowie, gdy nie było ani sekundy na odrobienie strat. W pozostałych pięciu przypadkach katowiczanie stawali na wysokości zadania. Raz zremisowali (od 0:1, przez 2:1, aż po pechowe 2:2 z Siedlcami), a czterokrotnie wygrywali. Odwracali losy spotkań z Lechem II Poznań (3:1), Olimpią Grudziądz (3:1), KKS-em 1925 Kalisz (4:1) i niedzielnego z Wigrami (2:1). Nie ma znaczenia, czy walka toczy się przy Bukowej, czy na wyjeździe. To pokazuje, że zespół nabrał jakości, ale i charakteru, w porównaniu do poprzedniego sezonu. Wtedy zarzucano katowiczanom, że jeśli gra się nie układa, to nie mają argumentów, pomysłu i sposobu na to, by jeszcze wyjść na prostą. W rundzie rewanżowej, tej „postpandemicznej”, 6-krotnie tracili gola jako pierwsi. Dali radę uszczknąć remis z Resovią, ponosząc poza tym 5 porażek.

SUPER EXPRESS

Rozmówka z Ivim Lopezem, który robi furorę w Rakowie Częstochowa.

– Spodziewałeś się tak udanego początku?

– Przez całe życie strzelałem gole i jestem do tego przyzwyczajony. Oczywiście nie zawsze tak dobrze mi szło. Były okresy, gdy grałem mało lub nie grałem wcale, i przez to bardzo cierpiałem. Ale teraz strzelam w Polsce, czyli robię to, co lubię. Uważam, że jesteśmy dobrą drużyną, głodną sukcesu. Przyjechałem do Polski wygrać ligę i zdobyć puchar.

– Myślisz, że to możliwe?

– Wiem, że nasz klub jest mały i skromny, ale to nie oznacza, że nie możemy zostać mistrzem. Mocno w to wierzę. Chciałbym być także królem strzelców. Byłbym bardzo szczęśliwy, gdyby udało się strzelić na przykład 20 goli.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Ekstraklasa

Kibice Pogoni w końcu się doczekają? Nowy właściciel coraz bliżel

Patryk Stec
0
Kibice Pogoni w końcu się doczekają? Nowy właściciel coraz bliżel

Komentarze

41 komentarzy

Loading...