Legia wczesną jesienią – zwolnienie trenera, odpadnięcie z europejskich pucharów, przegrany Superpuchar Polski, lanie od Górnika Zabrze, fala kontuzji.
Legia chwilę później – wicelider Ekstraklasy, trzynaście na piętnaście możliwych punktów do zdobycia, zawodnicy wracający po kontuzjach i relatywnie łatwy terminarz do końca roku.
Tak, mamy nadal z tyłu głowy, że to tylko powrót do ligowej młócki. I gdy trzeba było zaprezentować się na tle rywali w eliminacjach do Ligi Mistrzów czy Ligi Europy, to legioniści zachowali się jak pewien bokser, który nie zna zasad boksu i kopie oraz obala. Natomiast chyba już zdążyliśmy się przyzwyczaić do tego, że dobre występy polskich ekip w Europie może występują, ale w jakimś innym uniwersum. Potwierdza to nawet Lech, który w LE wygląda jak inny zespół niż ten Kolejorz z Ekstraklasy.
Natomiast gdybyśmy mieli każdą zwyżkę formy oceniać z perspektywy tego, że Karabach wyjaśnił ją bez poważniejszego wysiłku, to właściwie moglibyśmy wyciszyć tag “Legia Warszawa” na portalu i dać sobie spokój z zajmowaniem się Ekstraklasą. Choć perspektywa wydaje się kusząca, to jednak nie odpuścimy.
A z Legią jest tak, że przecież jeszcze chwilę temu trudno było na niej nie wieszać psów. No bo kumulacja złych sygnałów z Warszawy była wręcz przytłaczająca. Na przestrzeni nieco ponad miesiąca mistrzostwie Polski odpadli z jednych rozgrywek, odpadli z drugich rozgrywek, dostali w łeb od Górnika Zabrze, zmienili trenera, przegrali Superpuchar z Cracovią. Właściwie w tej układance złych symptomów brakowało tylko jakiegoś kuriozalnego wywiadu udzielonego przez Dariusza Mioduskiego…
…a, nie, jednak nie brakowało.
Niemniej jak tak sobie spojrzymy na Legię na przestrzeni sierpnia, września i października, to dostajemy obraz zespołu z problemem na problemie.
A gdy dziś spojrzymy sobie na Legię, to widzimy drużynę, która jest problemy ma za sobą i ma potencjał ku temu, by zimować na fotelu lidera. Powody?
Powód numer jeden – Legia jest w gazie
9 października po stadionie Legii rozchodzą się śpiewy o tym, że kibice chcą trenera, a nie “poznańskiego frajera”. Czesław Michniewicz przegrywa dwa mecze w ciągu jednego dnia. Nastroje są – delikatnie mówiąc – dalekie od sielankowej atmosfery i spijania sobie z dziubków. Przed legionistami była wówczas przerwa na kadrę, a później pięciomeczowy blok do następnego zgrupowania.
I Legia z tego bloku wyszła niemal z kompletem punktów:
- 2:1 z Zagłębiem Lubin
- 2:1 ze Śląskiem Wrocław
- 0:0 z Pogonią Szczecin
- 3:0 z Wartą Poznań
- 2:1 z Lechem Poznań
Trzynaście oczek na piętnaście możliwych. A i w tym Szczecinie, gdzie Legia pogubiła punkty, to ona była stroną lepszą i była bliżej zwycięstwa. Ale tak patrzymy sobie na ten rozkład – ogranie Zagłębia, które było wówczas na podium. Strzelenie trzech goli Warcie, której nikt jeszcze nie zdołał strzelić choćby dwóch goli w meczu. Śląska na wyjazdach leje każdy, to akurat żadne osiągnięcie. Ale na koniec mamy taką wisienkę w postaci klasycznego gola w końcówce meczu z Lechem.
Legia – co by nie mówić – grała z klubami solidnymi. Na ten moment każdy z jej rywali z tego okresu jest w górnej ósemce (poza Lechem). A jednak zdobyła niemal komplet punktów.
Powód numer dwa – terminarz będzie jej sprzyjał
A terminarz teraz będzie łatwiejszy. Do końca roku warszawian czeka pięć meczów z lidze, ale patrząc na jej rywali – to na pewno wygląda na poprzeczkę ustawioną na niższym pułapie, niż w ostatnim bloku pięciomeczowym.
- Cracovia (wyjazd)
- Piast (dom)
- Lechia (dom)
- Wisła Kraków (wyjazd)
- Stal (dom)
Porównując ten zestaw z tym, na którym legioniści wykręcili trzynaście z piętnastu możliwych do zdobycia punktów… Cóż, rywale są słabsi. Oczywiście futbol to nie arkusz w Excelu, a zwłaszcza Ekstraklasa – tutaj paradoksalnie może zadziałać stara, dobra logika naszej ligi. Natomiast rozkład do końca roku Legia ma całkiem przyjemny. Dwie najsłabsze na ten moment ekipy w lidze (Piast i Stal), Lechia u siebie, wyjazd na Wisłę (bilans wiślaków u siebie 1-0-3). Najtrudniej będzie pewnie dziś z “Pasami”.
Nie napiszemy, że wygląda to na autostradę ku temu, by zimować na pozycji lidera Ekstraklasy. Natomiast trudno nie oprzeć się wrażeniu, że najtrudniejsze przeszkody w tej rundzie Legia już odhaczyła. Raków, Górnik, Lech – to już za nimi.
Ponadto po Legii po prostu widać, że ich gra się poprawiła. Jak to mawia były selekcjoner – zarówno w ofensywie, jak i w defensywie. Jeśli podzielimy sobie dotychczasowy sezon Ekstraklasy na dwie części, to widzimy dokładnie moment graniczny i była nim właśnie ta wcześniejsza przerwa na kadrę.
W pierwszych czterech meczach Legia miała średnio 1,24 xG (expected goals) na mecz, a rywale z kolei 1,24 xG średnio na spotkanie.
Kolejne pięć meczów? Legia – 1,54 xG, rywale średnio 0,83 xG.
Powód numer trzy – największe problemy kadrowe już raczej za Legią
Kluby w Ekstraklasie możemy podzielić w tym sezonie na dwie kategorię pod względem przechodzenia koronawirusa. W jednych zespołach ulewa się po całości – nagle następuje wysyp sześciu-siedmiu zarażeń, ponad połowa zawodników w zespole jest na kwarantannie, tydzień lub dwa tygodnie kurowania się i powrót do świata żywych. Natomiast druga grupa, to ta, w której zarażenia ciekną regularnym ciurkiem. Kap, jedno zarażenia. Tydzień później – kap, drugi piłkarz w izolacji. Następny tydzień – kap, kolejny wypada. Wygląda to jak covidowa sztafeta.
Trudno nam ocenić który model jest łatwiejszy w przetrawieniu dla klubu piłkarskiego. Natomiast bez wątpienia Legia jest w tej drugiej grupie – właściwie od samego początku sezonu co chwilę ktoś jej wypada przez pozytywny wynik na covid, ale nie obserwowaliśmy u niej takiej fali, jak np. w Pogoni, Wiśle Płock czy Stali.
Tylko przez różne problemy ze zdrowiem – covidowe i te stricte piłkarskiej – w ostatnim czasie wypadło z gry nawet kilkunastu piłkarzy. Nawet przy tak szerokiej kadrze zespół musiał to odczuć. Wynotowaliśmy sobie tak na szybko – sztab Legii w ostatnim czasie nie mógł skorzystać m.in. z Antolicia, Kapustki, Karbownika, Pekharta, Wieteski, Vesovicia, Remy’ego, Sanogo, Kante, Hołowni, Astiza, Cierzniaka, Stolarskiego, Slisza, Luquinhasa i Lopesa.
A dziś powoli z tych największych problemów kadrowych Legia powoli już wychodzi. Kto miał przejść koronawirusa, ten już go przeszedł. Urazy piłkarskie powoli też wygasają – choć wiadomo, że taki Vesović to by przydał się prędzej niż później. Ale nie jest już tak, jak w tym meczu z Lechem, gdy Czesław Michniewicz musiał wziąć na ławkę chłopaczka, który nawet w rezerwach nie odgrywał kluczowej roli.
Plan na następne półtora miesiąca – mistrzostwo jesieni
Oczywiście zdajemy sobie sprawę, że Legia może dostać w trąbę już dzisiaj z Cracovią i cała ta narracja pójdzie się chrzanić. Natomiast wszystkie znaki organizacyjno-sportowe pozwalają kibicom mistrzów Polski popatrzeć na końcówkę listopada i cały grudzień w dość optymistycznych humorach. Przesłanki pozwalają wierzyć w to, że Legia stanęła na nogi. Plan dla warszawian – ustabilizować pozycję wyprostowaną i kroczyć w kierunku pozycji lidera po rundzie jesiennej.