– Nie jest powiedziane, że jeśli Robert Lewandowski coś powie, to ma zawsze rację. Na wszystkie treningi nie chodzę, ale jeśli chodzę, to widzę dyscyplinę i porządek. A gdyby nawet miał rację, to taką rację wykłada się wewnątrz drużyny, nie przed kamerą. Jako dojrzały człowiek powinien zdawać sobie sprawę z tego, że na kapitanie ciążą pewne obowiązki. A najważniejszy polega na tym, by zespół cementować, a nie rozmontowywać. Jeśli ma uwagi i przekonanie, że te uwagi są słuszne, niech wybierze inny sposób komunikacji z opiekunami reprezentacji, czyli trenerem Brzęczkiem lub ze mną. Jest najlepszym napastnikiem na świecie, ale reprezentacja nie składa się z niego i dziesięciu koszulek – mówi Zbigniew Boniek w “Gazecie Wyborczej”.
“PRZEGLĄD SPORTOWY”
Rozmówka z Dariuszem Dziekanowskim, który wskazuje na to, że kadra jest rozchwiana emocjonalnie i część piłkarzy potrafi w ciągu trzech dni rozegrać dwa kompletnie różne mecze.
Wierzy pan w reprezentację prowadzoną przez Jerzego Brzęczka?
DARIUSZ DZIEKANOWSKI: Jeśli spojrzymy na drogę, którą przeszła ta kadra od pierwszego meczu z Włochami do dziś i porównamy, gdzie byli wówczas rywale, a gdzie są teraz, to możemy stwierdzić, że trochę się zatrzymaliśmy. Ale osoby odpowiedzialne za reprezentację, przedłużając latem umowę z selekcjonerem pokazały, że ich zdaniem, Jerzy Brzęczek to odpowiednia osoba na odpowiednim miejscu. My się możemy jedynie zastanawiać, czy ta drużyna w eliminacjach do mistrzostw świata i w przyszłorocznych ME będzie grała lepiej, czy będziemy jednak świadkami podobnych widowisk, jakie widzieliśmy w Holandii i we Włoszech. Dziś ta kadra jest przede wszystkim rozchwiana. Potrafi w trzy dni przejść od beznadziejnej gry z Włochami do dobrej, którą widzieliśmy z Holandią. Sinusoida jest ogromna.
Z czego to rozchwianie może wynikać?
Przede wszystkim z mentalnego podejścia do meczu, z tego, czy ta grupa potrafi bardzo poważnie potraktować każdy występ w drużynie narodowej. To, jak nasi reprezentanci zagrali we Włoszech i w Amsterdamie, pokazało, że błędy zostały popełnione, że ci zawodnicy nie byli przygotowani do rywalizacji o wyższe cele.
Sympatyczna rozmowa z Patrykiem Zauchą z Cracovii. Młody piłkarz Pasów opowiada m.in. o tym, że za dzieciaka trenował kung-fu i to z sukcesami.
Początkowo trenował pan kung- -fu w tarnowskiej szkole Roberta Maślanki. Dlaczego akurat sporty walki?
Jeszcze jako dzieciak poszedłem z siostrą i koleżanką na pierwsze zajęcia. To była spontaniczna decyzja. Po prostu któregoś dnia zobaczyliśmy ogłoszenie w internecie. Stwierdziliśmy, że pójdziemy i zobaczymy, jak to jest. Skończyło się na tym, że zostałem i trenowałem kung-fu ponad sześć lat. Traktowałem to jednak bardziej hobbistycznie. Mimo to udawało się wyjeżdżać na zawody, nawet zdobywać medale. Kung-fu pozwoliło też wypracować myślenie o sporcie, odpowiednim przygotowaniu. Mogę więc powiedzieć, że coś zawdzięczam tamtym treningom.
Brał pan nawet udział w mistrzostwach Europy w wushu w Bukareszcie.
I zająłem tam czwarte miejsce.
Dziś kung-fu przydaje się w piłce?
To było bardziej uczenie się samoobrony, chwytów. Zajęcia były wyczerpujące pod względem siłowym lub wydolnościowym. Pomogły mi natomiast pod względem motorycznym.
Postawił pan jednak na futbol.
Zawsze chodziłem ze znajomymi grać w piłkę na Orlik lub na podwórko. Futbol od dziecka był obecny w moim życiu, ale nigdy nie traktowałem go jako dziedzinę, w której zrobię karierę. Ćwiczyłem w Wolanii Wola Rzędzińska, małym klubie spod Tarnowa i godziłem to treningami kung-fu. Jeździliśmy na różne turnieje, w jednym z nich udział brały mocniejsze kluby, w tym Cracovia. Jej przedstawiciele zainteresowali się mną i dopiero wtedy w głowie zapaliła mi się lampka, że może coś z tego będzie i powinienem iść w stronę piłki.
Sylwetka Alana Czerwińskiego – głównie o ciągłej presji na rozwój. Lechita wyposażył sobie nawet osobistą siłownię.
– Nieprzeciętna chęć rozwoju. Na własny koszt jeździł na sesje do psychologa do Lublina, ponieważ uznał, że mu to potrzebne. W klubie nic powiedział, po jakimś czasie się dowiedziałem. Dwukrotnie sami z siebie dawaliśmy mu podwyżkę, bo po prostu zasługiwał na to tym, jak pracował – uzupełnia Cygan. Stąd świetnie wyposażona siłownia w Bukownie, w którą włożył sporo pieniędzy. Poza tym na podwórku zrobił sobie 40-metrowy wybieg. Właśnie tam dochodził do siebie po poważnej kontuzji kolana, którą odniósł we wrześniu 2018, już jako zawodnik KGHM Zagłębia Lubin. Tamten uraz zabrał mu powołanie do kadry narodowej i prawdopodobnie przesunął o dwa lata debiut. Alkohol? Dał sobie spokój po tym, jak gdzieś w okolicach 18. urodzin posmakował whiskey i potem fatalnie się czuł. To nie dla niego. Nawet kiedy trenerzy dawali zgodę na piwko po meczu, on wolał coca-colę. – Przy tym wszystkim to bardzo dobry człowiek. Skory do pomocy, której nigdy nie odmówi. Powiem więcej. To najbardziej wyjątkowa osoba, jaką poznałem przez 10 lat działalności w polskiej piłce – podsumowuje Cygan.
Ivi Lopez wjechał do ligi z buta. Jego sylwetka – o tym, dlaczego nie został w Hiszpanii, zbieraniu koszulek wielkich piłkarzy i starciach m.in. z Realem i Barceloną.
CR7 poznał osobiście, choć akurat w tamtym spotkaniu, w którym Hiszpan strzelił gola Realowi (1:1), Portugalczyk nie wystąpił. Zagrał za to w drugim meczu z Levante (2:2). Lopez poprosił go wtedy o koszulkę, ale Ronaldo odmówił, tłumacząc, że już wcześniej obiecał ją komuś innemu. Zawodnik Rakowa zbiera bowiem trykoty rywali, w jego kolekcji jest już około 250 takich pamiątek. – Mam koszulki od Leo Messiego i Luisa Suareza – chwali się. Jak poza tym wspomina mecze przeciw najsławniejszym zawodnikom świata? – Z Barceloną gra się trudniej niż z Realem. Oni ciągle mają piłkę i trzeba za nią biegać – wspomina. Od dziecka marzył o występach w Królewskich, jak wielu innych chłopców urodzonych w Madrycie, ale jako siedmiolatek zaczął treningi w klubie z przemieść stolicy Hiszpanii – Collado Villalba. Mając 15 lat, trafił do trzeciej siły w madryckiej aglomeracji – Getafe. Cztery lata później zadebiutował w LaLiga. Zmienił Pablo Sarabię, dziś znanego piłkarza Paris Saint-Germain. Wkrótce miał poznać znacznie więcej gwiazd. Po zakończeniu sezonu trafi ł do Sevilli, która właśnie triumfowała, notabene w Warszawie, w Lidze Europy. Poznał Evera Banegę czy nieżyjącego już Jose Antonio Reyesa. Poznał oczywiście także Grzegorza Krychowiaka. – Szczerze mówiąc, to dość rzadko z nim rozmawiałem – przyznaje. Nie miał okazji, by się bliżej zakumplować, bo znał ich tylko z treningów. Występował jedynie w rezerwach. – Czasami brałem udział w zajęciach pierwszej drużyny, ale jednak głównie ćwiczyłem z drugim zespołem. Idąc tam wiedziałem, że będę występować w rezerwach, lecz miałem nadzieję, że z czasem trafię do pierwszej drużyny – mówi.
Łączony wywiad z dwoma słowackimi bramkarzami ekip z derbów Górnego Śląska. Z jednej strony Martin Chudy, z drugiej Frantisek Plach. Sporo o przeszłości, porównanie Ekstraklasy i ligi słowackiej, wzajemna recenzja.
Jak na Słowacji traktuje się naszą ekstraklasę? Z jednej strony to liga bogatsza, lepiej pokazywana, ale też trzy ostatnie konfrontacje polsko-słowackie kończyły się awansem drużyn z waszego kraju.
CHUDY: Topowe zespoły, jak Slovan, Spartak czy DAC Dunajska Streda, a kiedyś Trenčin i Žilina mają swoją jakość i one są mocne. My ze Spartakiem po wyrównanych meczach wyeliminowaliśmy Legię i zagraliśmy w fazie grupowej Ligi Europy. Analizując budżety słowackich i polskich klubów, tylko Slovan wytrzymuje porównanie. Reszty nawet nie ma sensu zestawiać. Różnice są też w infrastrukturze, zarobkach. Piłkarze ze Słowacji nie dostaną u siebie tyle, ile w ekstraklasie.
Spróbujcie wytłumaczyć, bo od dawna się nad tym głowimy: dlaczego polskie drużyny mają takie kłopoty w europejskich pucharach? Wam może być łatwiej z diagnozą, bo patrzycie z zewnątrz.
CHUDY: Polskie zespoły znalazły się nisko w rankingu, co dla niektórych oznacza start od pierwszej rundy. Czasem trafiały na wymagających przeciwników, nawet nie były gorsze, ale odpadały. Za to w Czechach zdobywca pucharu automatycznie gra w grupie Ligi Europy. Slavii Praga w eliminacjach Ligi Mistrzów wystarczy wygrać dwumecz i już awansuje do grupy. Przegrana oznacza występy w Lidze Europy.
PLACH: Trudno grać od pierwszej rundy, a jeszcze gorzej, gdy dostaniesz mocnego rywala. Z Piastem w tym sezonie awansowaliśmy do trzeciej rundy i jak na klub, który nie gra regularnie w europejskich pucharach, nie jest to najgorszy wynik.
Zaskoczyła was czymś ekstraklasa?
CHUDY: Obserwowałem ją już wcześniej. Wielu chłopaków z przeszłością w niej spotkałem w Spartaku. Przez c h w i l ę był Patryk M a ł e c k i , z Piasta Gliwice wrócił Dobrivoj Rusov. Wcześniej był Jan Vlasko, który grał w Zagłębie Lubin, podobnie jak Boris Godal. Anton Sloboda z kolei występował w Podbeskidziu. Miałem z kim porozmawiać o ekstraklasie i zauważyłem, że każdemu się podobała. Zebrałem o niej informacje i niczym mnie nie zaskoczyła.
Rozmowa z Leszkiem Ojrzyńskim. O powrocie na ławkę trenerską, tęsknocie za futbolem, zadaniach do zrealizowania w Mielcu.
Lubi pan rolę strażaka?
Szanuję, co mam. Niektórzy moi koledzy, bardzo dobrzy trenerzy, nie mają okazji pracować w ekstraklasie albo są w niższych ligach. Stal jest moim szóstym klubem w najwyższej klasie i jestem za to wdzięczny opatrzności. Nie mam zamiaru wybrzydzać , do życia podchodzę z pokorą. Oczywiście chciałbym kiedyś pracować w klubie z aspiracjami gry o mistrzostwo Polski lub w europejskich pucharach. To jest moje marzenie. Ostatnio przez ponad rok mieszkałem w Liverpoolu u syna, więc oglądałem z bliska wielki futbol. Patrzyłem też na Lecha Poznań, który dobrze reprezentuje nas w Europie i przychodzą myśli, że fajnie byłoby kiedyś być częścią czegoś takiego. Zwłaszcza że raz tego doświadczyłem, kiedy z Arką Gdynia powalczyliśmy z Midtjylland w Lidze Europy. Byłoby wielką sprawą znów to poczuć, ale na razie skupiam się na tym, co mam do zrobienia w Mielcu.
Co konkretnie?
Musimy się utrzymać. Takie dostałem zadanie. Pierwsze wrażenie z kilku dni pracy mam bardzo optymistyczne. Jestem zbudowany postawą piłkarzy. Widać, że bardzo chcą odmienić swoją sytuację, są świadomi rzeczy, nad którymi trzeba pracować. A poprawa musi nastąpić w każdym elemencie: w obronie, w ataku, w fazie przejściowej… Ubolewam tylko, że w pierwszym tygodniu pracy miałem do dyspozycji na treningach jedynie dwunastu piłkarzy z pola, bo część zespołu przebywała na przymusowej kwarantannie. Dopiero od poniedziałku mogę przyjrzeć się wszystkim. Niestety, żyjemy w takich czasach, w których trener może ustalić skład, a przed meczem i tak będzie musiał dokonać kilku korekt, bo w pojawią się pozytywne wyniki testów na koronawirusa.
“Chwila z…” Pawłem Wszołkiem. Sporo o radzeniu sobie z problemami w życiu piłkarza, pracy z psychologiem, ale i przechodzeniu zarażenia koronawirusem i o pandemii.
Podczas izolacji, kiedy chorowaliście razem z żoną, miał pan chwile, w których naprawdę się bał?
Miałem momenty strachu, ale bardzo mi pomogła praca z psychologiem, który od pewnego czasu jest w Legii. Otworzył mi oczy na wiele spraw związanych nie tylko z pandemią. Dzięki niemu w wieku 27 lat dowiedziałem się, jaki mam temperament. Pomógł mi ujawnić emocje, które przez większość życia tłumiłem. Odkąd w 2013 roku wyjechałem z Polski, byłem Pawłem za granicą, robotem, który nauczył się być kuloodporny. Spychałem to, co czułem, automatycznie chowałem emocje, jakie się we mnie pojawiały. Wiedziałem, że muszę być silny, twardy, każdego dnia udowadniać, że jestem dwa razy lepszy od Włocha czy Anglika. Zakodowałem sobie, że nie mogę mieć ani chwili słabości, bo zostanę zmieciony z planszy.
Ciągła walka o przetrwanie. Wycieńczająca, szczególnie kiedy czasem i tak nie przynosi oczekiwanych rezultatów.
W Sampdorii miałem taką sytuację: gdy prowadził nas Siniša Mihajlović, nie wygraliśmy w sześciu meczach z rzędu. Na prawej obronie grał wówczas Lorenzo De Silvestri, ja czekałem na szansę. Kiedy w spotkaniu z Juventusem dostał kolejną żółtą kartkę, wskoczyłem za niego. Wygraliśmy na wyjeździe z Udinese 4:1, miałem asystę, zostałem wybrany do 11. kolejki Serie A. Mojej sytuacji to jednak nie zmieniło, w kolejnym meczu znów siedziałem na ławce. Wiele mnie to nauczyło.
Czego konkretnie?
Choćby tego, że nie na wszystko mamy wpływ. Przypadek chciał, że wybrałem się z żoną na zakupy, przejeżdżaliśmy obok hotelu, w którym często nocowaliśmy z Sampdorią. Zatrzymaliśmy się tam na kawę, dzięki czemu zobaczyliśmy bardzo znamienny obrazek. W hotelowej kawiarni siedział trener Mihajlović, De Silvestri i menedżer, który jak się potem okazało, reprezentował ich obu. Nic dziwnego, że u niego grał, zresztą brał go do swoim kolejnych klubów, prowadzi go obecnie w Bologni. To mi uświadomiło, że życie było, jest i będzie niesprawiedliwe. Starałem się tym nie łamać, nie pokazywać, że jestem wkurzony, trzymałem całą złość w sobie. Przekładało się to na moje zachowanie w domu: chodziłem mocno poddenerwowany, narzekałem. Moja żona miała ze mną ciężko.
“SPORT”
Brzęczek mówi, ze nie ma konfliktu między nim a Lewandowski. Kapitan rozwiał też wątpliwości wokół sytuacji, w której miał ponoć odpyskować selekcjonerowi.
– Rozmowa z trenerem na boisku dotyczyła „Matiego” (Mateusza Klicha – dop. red.), jego poruszania się w defensywie. To mu przekazałem. To była zwykła, boiskowa konwersacja. Nie wiem, czy kiedy otrzymuję takie pytania, to powinienem się śmiać, czy płakać – powiedział Robert Lewandowski i teoria spiskowa legła w gruzach. Tym bardziej, że chwilę później „Lewy” odniósł się do zmiany w przerwie. – W ostatnich 20 minutach meczu z Włochami czułem napięcie mięśniowe. Rozmawiałem z trenerem i ustaliliśmy, że spróbuję zagrać 45 minut, aby nie ryzykować. Nie wyciągałbym zatem daleko idących wniosków – powiedział kapitan reprezentacji Polski, który rozegrał w środę 116. mecz w koszulce z orzełkiem. Spiskowcy, jak szybko się pojawili, tak szybko zniknęli. Nie czekając nawet na to, co powie Brzęczek. A selekcjoner potwierdził następnie słowa najlepszego polskiego piłkarza. – Doszliśmy przed meczem do wniosku, że jeżeli Robert da radę i nic się nie będzie działo, to zagra 45 minut. Uspokajam wszystkich. Nie ma między nami żadnego konfliktu – podkreśli wyraźnie Jerzy Brzęczek.
Rozmówka z Jerzym Engelem o kadrze. Właściwie można ją streścić w słowach “ale o co wam chodzi z tym Brzęczkiem”.
Pod adresem selekcjonera pada wiele słów krytyki. Wielu domaga się jego odejścia. A jak pan na to wszystko patrzy?
– Niemcy przegrali z reprezentacją Hiszpanii 0:6 i wielu też domagało się głowy selekcjonera Joachima Loewa. Ale trener zostaje. Myślę, że podobnie będzie i u nas.
Czyli optuje pan za tym, żeby żadnych gwałtownych zmian nie było i by Jerzy Brzęczek został na stanowisku, tak?
– Oczywiście! Nie ma najmniejszego powodu, żeby w tej sytuacji, z jaką mamy do czynienia, zmieniać selekcjonera. Nie byłoby to dobre rozwiązanie. Nie ma co czynić gwałtownych ruchów. Nie jest na to czas, ani pora.
A dostrzega pan niedociągnięcia w pracy selekcjonera? Pewną niekonsekwencję w wyborach personalnych czy
w innych decyzjach?
– Nie jestem od oceny pracy selekcjonera. Za to odpowiada zarząd Polskiego Związku Piłki Nożnej. No ale przede wszystkim wyniki, jakie osiąga szkoleniowiec, a te go bronią. Awansował do finałów mistrzostw Europy, teraz, mimo ostatnich porażek, pozostaliśmy na tym samym miejscu w Lidze Narodów. Moim więc zdaniem nie ma o czym dyskutować.
Przed derbami Górnego Śląska obaj trenerzy nie mogą narzekać na stan kadrowy. Górnik i Piast najpoważniejsze problemy mają chyba za sobą.
Wszystko wskazuje na to, że to, co najgorsze, już za śląskimi klubami i sytuacja poprawiła się na tyle, iż obaj szkoleniowcy mają przed derbami jakiś wybór. Nikt jednak nie ukrywa, że po przerwie ligowej i przy takiej sytuacji zdrowotnej o wyborze składu często decydują lekarze oraz… sami piłkarze. Zawodnicy – po pierwsze – różnie przechodzili zakażenie wirusem, a po drugie – wracali w różnym czasie. Opisuje to trener Waldemar Fornalik. – Cieszę się, że wielu zawodników wróciło po przebytej chorobie. Trenowaliśmy początkowo w małej grupie, później dochodziły kolejne osoby i sam wygląd treningów się zmieniał. Można powiedzieć, że dopiero od tygodnia trenujemy całym zespołem – wyjaśnia szkoleniowiec gliwiczan. Czy w głowie trenera Fornalika ułożony jest już personalny zestaw na derby z Górnikiem? – Na temat składu trudno nawet mówić dzień przed meczem, bo będziemy brali pod uwagę odczucia indywidualne zawodników – dodaje trener brązowych medalistów poprzedniego sezonu.
“SUPER EXPRESS”
Dzisiaj reklamy wygrały ze sportem. Trzy piłkarskie tekściki rozbite między reklamami. “Superak” pisze o tym, że zmiana Lewandowskiego w przerwie była ustalona, a Mladenović świetnie zagrał przeciwko Rosji. Nic do szerszego zacytowania.
“GAZETA WYBORCZA”
Rozmowa ze Zbigniewem Bońkiem. Rozważania na temat zwolnienia Brzęczka nazywa “medialnymi igrzyskami”, komentuje sprawę milczenia Lewandowskiego i jego recenzji kadry po meczu z Włochami. Chyba najciekawsza rzecz w dzisiejszej prasie.
Czy tak jak np. w wywiadzie, jakiego udzielił po meczu z Włochami Lewandowski, według pana kapitan kadry szanuje selekcjonera kadry?
– To nie jest żaden problem. Nigdzie, w żadnej szatni. Kapitan ma reprezentować drużynę, ma wszystko robić w jej imieniu najlepiej, jak potrafi, i grać najlepiej, jak potrafi. Piłkarze nie są od oceniania trenera, niezależnie od tego, jak się nazywają. Z Lewandowskim jest tak, że 90 proc. meczów, które rozgrywa, przebiega jak typowe spotkanie Polski z Kazachstanem. Bo Bayern ma przewagę gigantyczną, na boisku trwa w pewnym sensie zabawa. Wokół Roberta biegają Gnabry, Coman i Müller, sama przyjemność z gry. W kadrze zamiast przyjemności jest ciężka praca. I to wpływa na jego nastrój. Inna sprawa, że nie wiem, czy Lewandowski na pewno chciał zrecenzować trenera. Czytałem opinię specjalisty od czytania mowy ciała, który twierdzi, że ta cisza oznaczała raczej: „To nie ja, to oni”. Przerzucenie odpowiedzialności za mecz na innych.
Zostawmy ciszę, najbardziej wymowne były jednak słowa, które kapitan wypowiedział. O słabej taktyce, słabszym przygotowaniu do meczu, konieczności efektywniejszego trenowania. Brutalne oskarżenie.
– Nie jest powiedziane, że jeśli Robert Lewandowski coś powie, to ma zawsze rację. Na wszystkie treningi nie chodzę, ale jeśli chodzę, to widzę dyscyplinę i porządek. A gdyby nawet miał rację, to taką rację wykłada się wewnątrz drużyny, nie przed kamerą. Jako dojrzały człowiek powinien zdawać sobie sprawę z tego, że na kapitanie ciążą pewne obowiązki. A najważniejszy polega na tym, by zespół cementować, a nie rozmontowywać. Jeśli ma uwagi i przekonanie, że te uwagi są słuszne, niech wybierze inny sposób komunikacji z opiekunami reprezentacji, czyli trenerem Brzęczkiem lub ze mną. Jest najlepszym napastnikiem na świecie, ale reprezentacja nie składa się z niego i dziesięciu koszulek. Gdyby tak było, nie wygrałaby nawet z Gibraltarem. Powtarzam: nawet jeśli Robert ma rację, to niech ją mądrze sprzedaje, bo tylko pogorszy sytuację i na końcu do niego kibice też będą mieli pretensje. Nie boję się zresztą powiedzieć, że w ostatnich meczach grał przeciętnie. Mówię o meczach reprezentacji, bo te Bayernu niezbyt mnie interesują. Mam z Robertem bardzo fajne stosunki, ale mówię, jak jest, bo on też miewa chwile słabości. I on, i trener Brzęczek popełnili błędy. Nie można bać się tego powiedzieć, trzeba rozmawiać i je naprawiać.
fot. FotoPyk