Ole Gunnar Solskjaer ma umiejętność, która nieprawdopodobnie przydaje się w jego fachu. Kiedy tylko drużyna wpada w kryzys i coraz częściej spekuluje się o konieczności zmiany trenera, on rzuca na swoich podopiecznych jakieś tajemnicze zaklęcie, które powoduje zwycięstwo w najbliższym, kluczowym spotkaniu i odłożenie plotek o zwolnieniu na później. Do następnej wpadki, do jeszcze jednego dołka formy. Dzisiaj Manchester United pokonał na wyjeździe Everton i, co za tym idzie, Solskjaer kupił sobie kilka tygodni spokoju.
Zapaść Evertonu
Trzeba przyznać, że niewiele już zostało z zachwycającej dyspozycji Evertonu, który był nawet liderem w angielskiej ekstraklasie na starcie rozgrywek. Dla The Toffees dzisiejsza porażka z “Czerwonymi Diabłami” to już trzeci ligowy mecz z rzędu, gdy obrywają w łeb. A wcześniej był przecież jeszcze remis z Liverpoolem, gdzie sędzia sprzyjał podopiecznym Carlo Ancelottiego do tego stopnia, że niektóre firmy bukmacherskie zwróciły pieniądze klientom, którzy postawili na zwycięstwo The Reds.
Ale dzisiaj spotkanie zaczęło się w sposób dla Evertonu wymarzony. Po szesnastu minutach gospodarze wyszli na prowadzenie za sprawą Bernarda i mogło się wówczas wydawać, że United ponownie zbiorą po głowie. Co mogłoby oznaczać koniec przygody Solskjaera w roli szkoleniowca na Old Trafford. Akcja bramkowa Evertonu składała się w sumie z trzech podań – Jordan Pickford zagrał długą piłkę w kierunku napastnika, ten strącił futbolówkę głową do wspomnianego Bernarda, który z dziecinną łatwością zwiódł obrońcę i płaskim strzałem w krótki róg zaskoczył Davida de Geę. Defensywa “Czerwonych Diabłów” ponownie dała ciała na całej linii. Tym razem trudno nawet mówić o indywidualnej pomyłce, choć Aaron Wan-Bissaka zachował się wprost fatalnie. Jednak linia obrony Manchesteru jako całość po prostu nie zadziałała. Nie można dać się nabrać na tak czytelną akcję.
Czy Manchester po straconym golu się załamał. Otóż nie. Nie ma mowy o poddaniu się, gdy w twoim zespole biega taki gość jak Bruno Fernandes. Portugalczyk w poprzednim sezonie zaciągnął drużynę za uszy do Ligi Mistrzów i być może w obecnym ma zamiar dokonać podobnej sztuki. Trafił do siatki najpierw w 25, a potem 32 minucie spotkania.
Głównie dzięki niemu United schodzili na przerwę prowadząc.
Zasłużone zwycięstwo
Trzeba jednak wyraźnie zaznaczyć – goście na prowadzenie po prostu zasługiwali, byli dzisiaj od Evertonu lepsi. Gospodarze oczywiście mieli swoje strzeleckie szanse, raz de Geę uratował słupek, lecz generalnie zwyciężyła drużyna lepiej zorganizowana i atakująca znacznie groźniej. W drugiej połowie spotkanie zrobiło się dość ostre, sporo było bezpardonowych wślizgów, walki w środkowej strefie boiska i okrzyków bólu, doskonale słyszalnych na pustym stadionie. Jednak w tym chaosie Manchester także odnajdował się lepiej. Everton po przerwie nie oddał ani jednego celnego strzału na bramkę. Zresztą w sumie The Toffees w światło bramki strzelili dziś tylko raz.
W końcówce spotkania wynik meczu na 3:1 dla gości ustalił Edinson Cavani, który pojawił się na boisku z ławki i zasygnalizował niezłą dyspozycję. Asystował mu niestrudzony Fernandes. Nie ma co przesadnie chwalić Urugwajczyka – Everton na tym etapie meczu był już totalnie odsłonięty i Cavaniemu wręcz nie wypadało spartaczyć kontrataku. Ale na pewno ten gol doświadczonego snajpera napędzi.
Nie obyło się też bez wpadki Harry’ego Maguire’a. Środkowy obrońca Manchesteru United na moment rozstał się z rozumem i brutalnie wyciął rywala we własnym polu karnym. Sędzia nie pokazał jednak na jedenasty metr, ponieważ wcześniej był spalony. Można się zastanawiać, czy Maguire nie zasłużył przypadkiem w tej sytuacji na czerwoną kartkę, ale sędzia pracujący nad obsługą VAR-u – pan Michael Oliver – niczego arbitrowi głównemu nie zasygnalizował. Co dziwić specjalnie nie może – Oliver prowadził ostatnie derby Merseyside i puścił płazem Jordanowi Pickfordowi zdemolowanie więzadeł Virgila van Dijka.
Tak czy owak – trzy punkty jadą do Manchesteru. United zaczynają zatem wygrzebywać się z dolnych sektorów ligowej tabeli, a Everton chyba pomału żegna się ze ścisłą czołówką Premier League.
Everton FC 1:3 Manchester United
(Bernard 19’ – Bruno Fernandes 25’ 33’, Edinson Cavani 90+4′)
fot. NewsPix.pl