Wtorkowa prasa to m.in. wspomnienie “Szalonego Gangu” z Wimbledonu, Kamil Kosowski uważający, że Lechowi może się łatwiej grać z Rangersami niż z Cracovią, Zagłębie Sosnowiec wracające do treningów po pladze koronawirusa i Michał Listkiewicz, uważający, że Lech zebrał za dużo pochwał po meczu z Benfiką.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Bilans Bayernu pod wodzą Hansiego Flicka jest wręcz niewiarygodnie dobry.
Dziewięć meczów, dziewięć zwycięstw, aż 34 strzelone gole i tylko cztery stracone. Takie wyniki do tej pory mogły się kojarzyć z niższymi ligami, gdzie znajdzie się zespół dominujący w stawce. Jednak taki bilans w najmocniejszych rozgrywkach świata wydawał się w zasadzie niemożliwy. Ale w listopadzie ubiegłego roku Bayern Monachium zatrudnił jako tymczasowego trenera Hansa-Dietera Flicka, który miał poprowadzić drużynę początkowo w dwóch meczach, a potem ustąpić komuś ze znacznie bardziej znanym nazwiskiem. Z tych planów nic nie wyszło, na szczęście dla bawarskiego zespołu i dzisiaj Flick zaatakuje dziesiątą wygraną w Champions League. I trudno sobie wyobrazić, żeby obrońcy tytułu mieli stracić punkty akurat w starciu z Lokomotiwem Moskwa, który w Europie nie budzi większego przerażenia. Nawet jeden gol strzelony przez gospodarzy będzie już dużą niespodzianką, skoro w poprzednich dziewięciu starciach w tych rozgrywkach Manuel Neuer musiał tylko cztery razy wyjmować piłkę z bramki.
Po porażce z Szachtarem Donieck (2:3) Real Madryt jest pod presją w Lidze Mistrzów. Dziś musi pokonać Borussię Mönchengladbach.
W Hiszpanii powiedzenie „jesteś tak dobry jak twój ostatni mecz” jest prawdziwe, jak w żadnym innym kraju. Jeszcze w piątek mówiliśmy o najgorszym Realu w ostatniej dekadzie, dziś pojawiają się hasła o obudzonym zespole, który daje nadzieję na sukces. – To nie był taktyczny triumf Zidane’a nad Ronaldem Koemanem. To była po prostu kwestia szczęścia – ocenił jednak Bernd Schuster, były piłkarz i trener Królewskich. Nastroje tonuje też Jerzy Dudek. – Z wyrokami poczekajmy choćby do meczu w Mönchengladbach. Moim zdaniem Real nie daje jeszcze powodów do zachwytu. Zidane’a czeka mnóstwo pracy, by przywrócić drużynie blask i regularność – mówił nam były bramkarz Los Blancos.
W przeciwieństwie do meczów z Cadizem (0:1) i Szachtarem na Camp Nou zobaczyliśmy piłkarzy Realu, którym rzeczywiście się chciało. Zawodnicy ze stolicy Hiszpanii wreszcie byli zmotywowani, grali szybko i z polotem. Ostatecznie odnieśli przekonujące zwycięstwo, dominując w końcowych 30 minutach spotkania, jednak – jak oceniał Dudek – „na początku drugiej połowy dopuścili Barcę do przynajmniej dwóch fenomenalnych okazji do strzelenia gola”. – Gdyby Katalończycy je wykorzystali, mecz wyglądałby zupełnie inaczej – mówił polski golkiper.
Rywalom łamali kości, a swoim kolegom – psychikę. W słynnej drużynie Wimbledonu grali tacy wariaci, że przez nich niektórzy piłkarze płakali w szatni i bali się przyjść na trening.
Kierowca klubowego autobusu zrezygnował z pracy po kilku tygodniach. Nie chciał się użerać z tą bandą idiotów, którzy podczas jazdy posmarowali jego łysinę pastą rybną, a innym razem przy prędkości blisko 100 km/h znienacka włożyli mu karton na głowę. O tym, że jeden z nich wdrapał się – zupełnie nagi – na dach pojazdu, nawet nie warto wspominać. Może gdyby wiedział, że ci wariaci za chwilę będą sławni na całą Anglię dzięki sensacyjnej wygranej w Pucharze Anglii, łatwiej byłoby mu to znosić? Taka była właśnie słynna drużyna Wimbledonu. Albo byłeś mocny psychicznie i potrafiłeś zaakceptować każdy głupi żart oraz, co nie było rzadkością, przemoc w szatni, albo ze strachu zgłaszałeś nieobecność w ośrodku treningowym.
Nazywali ich „Szalonym Gangiem” i żadne z tych słów nie jest przesadą. Termin zapoczątkował John Motson po finale FA Cup w 1988 roku. – Szalony gang pokonał kulturalny klub – powiedział legendarny komentator po ostatnim gwizdku sędziego spotkania z Liverpoolem, który Wimbledon wygrał 1:0. To jeden z najbardziej szokujących wyników w historii tych rozgrywek – wielki, utytułowany klub przegrał z zawodnikami, którzy jedyne, co mieli do zaoferowania, to prymitywna piłka nastawiona na zrobienie krzywdy przeciwnikowi. Zaledwie 11 lat wcześniej Wimbledon grał w lidze amatorskiej, dopiero rok wcześniej po raz pierwszy wdarł się na najwyższy szczebel rozgrywek w Anglii. Wimbledon najpierw był ciekawostką, ale za chwilę stał się najbardziej znienawidzonym zespołem w elicie. Każdy życzył mu jak najszybszego spadku. – Byliśmy traktowani jak osa, która wpadła do pokoju – mówił Dave Bassett, menedżer zespołu.
Kamil Kosowski uważa, że paradoksalnie Lechowi Poznań może się łatwiej grać z Rangersami niż z Cracovią.
(…) To mocniejsza drużyna od Cracovii, ale paradoksalnie może być łatwiejszym przeciwnikiem. Nasz zespół nie będzie faworytem tego starcia. Poza tym na trybunach zabraknie kibiców. Prawie nigdzie nie ma ich teraz na stadionach, jednak dla Szkotów to szczególnie duże osłabienie, bo w Glasgow doping jest niesamowity. Gospodarze nie będą mieli za sobą dwunastego zawodnika.
Lech nie będzie faworytem i może zagrać z kontry, a tak radzi sobie bardzo dobrze. Do jedenastki wróci Tiba. Ten mecz to duża szansa dla jego, ale też Kamińskiego, Puchacza i Daniego Ramireza, bo ta czwórka odpowiada za ofensywę Lecha. Przy dobrym ustawieniu się na boisku – jak Cracovii w Poznaniu – i przy dobrym odbiorze piłki dostrzegam szansę na ciekawe kontry.
SPORT
Waldemar Fornalik z niejednej sytuacji wychodził obronną ręką. Jak będzie teraz i jakie są różnice względem tego, z czym zmagał się w Ruchu Chorzów?
Przede wszystkim trener Fornalik wraz ze swoim sztabem i piłkarzami mogą skupić się na aspektach piłkarskich i mentalnych. Żadne problemy natury organizacyjno-finansowej nie dekoncentrują ich. Pensje, premie, obozy przygotowawcze – to wszystko jest na najwyższym poziomie. Finanse klubu zostały poukładane, co tylko potwierdził najnowszy raport firmy Deloitte pt. „Piłkarska liga finansowa”. Przychody Piasta za 2019 rok wzrosły o 47 proc. i sięgnęły pułapu 36,7 mln zł. Na tę sumę złożyło się 17,4 mln przychodów komercyjnych, 17,3 mln z tytułu transmisji i 2 mln z tzw. dnia meczowego. Struktura przychodów jest więc równomiernie rozłożona na dwa filary. Gliwiczanie nie przepłacają, bo w 2019 roku na pensje wydawali 51 proc. przychodów, co jest naprawdę dobrym wynikiem. Gdy odliczymy wpływy z transferów, to pensje stanowiły przy Okrzei 63 proc. przychodów, a uznawana przez FIFA i UEFA bezpieczna granica to 60 proc.
Podbeskidzie tylko na chwilę przestało tracić bramki. W dwóch ostatnich meczach znów mnożyły się indywidualne
błędy.
Tuż przed październikową przerwą na potrzeby reprezentacji zespół spod Klimczoka pokonał 1:0 Stal Mielec. Było to jego pierwsze zwycięstwo po powrocie do ekstraklasy, a także pierwszy mecz, w którym zespół Krzysztofa Bredego zachował czyste konto w tym sezonie. Warto przypomnieć, że właśnie w tamtym spotkaniu opiekun bielszczan zdecydował się na zmianę w bramce i Martina Polaczka zastępował Rafał Leszczyński. Również w tamtym spotkaniu Podbeskidzie, jedyny raz w tym sezonie, wystąpiło w obronie z Filipem Modelskim, Dmytro Baszłajem, Kornelem Osyrą i Kacprem Gachem.
W kolejnych spotkania beniaminek nie mógł już zastosować takiego ustawienia, bo kontuzji stawu skokowego – wykluczającej z gry do końca roku – doznał Osyra. W kolejnych dwóch meczach zastępował go Aleksander Komor, który miał bardzo dobrą końcówkę poprzedniego sezonu. Ale to było w I lidze. W meczu z Wartą Poznań, przegranym 1:2, zawodnik ten nie popisał się przy zwycięskim golu dla zespołu Piotra Tworka, a spotkanie z zeszłej soboty było już w wykonaniu 26-letniego stopera zupełnie nieudane.
Przy Kresowej uporano się z koronawirusem. Wczoraj piłkarze Zagłębia Sosnowiec odbyli pierwszy trening po przymusowej izolacji.
Wirus na Stadion Ludowy dotarł po meczu w Bełchatowie (10 października). W sumie zakażenie wykryto u 27 osób – zawodników, członków sztabu i pracowników administracyjnych. W tej sytuacji na inny termin przełożono mecze z Resovią i Arką. Wczoraj zespół wrócił do zajęć i rozpoczął przygotowania do spotkana z Koroną, który ma się odbyć 7 listopada. Być może wcześniej Zagłębie odrobi zaległości i zmierzy się z Resovią, ale rywale przebywają obecnie w kwarantannie.
– Fajnie, że w końcu wróciliśmy do zajęć – cieszy się pomocnik I-ligowca, Filip Karbowy. – Pogoda sprzyja przeziębieniom. Zanim nas zbadano, niektórzy mieli pewne objawy. W pierwszej grupie przebadano pięć osób, w tym dwóch zawodników, i wszyscy okazali się pozytywni. Następnie przetestowano pozostałe osoby zatrudnione w klubie. Ja szczęśliwie znalazłem się w mniejszości; miałem wynik negatywny. Nie miałem zresztą objawów, choć w grupie osób z wynikiem pozytywnym też się takie znalazły. Musieliśmy więc przejść na zajęcia zdalne. Uruchamialiśmy kamery w komputerach i trenowaliśmy pod okiem sztabu. Ci, którzy nie mieli wirusa, na kwarantannie przebywali krócej. Mogli szybciej wyjść z domu i popracować nad wytrzymałością.
SUPER EXPRESS
Felieton Michała Listkiewicza, który wcale nie zachwyca się stylem gry Lecha z Benfiką.
To już tak źle jest z polską piłką klubową, że cieszymy się po porażkach? Bardziej od dziurawej jak sito obrony Lecha Poznań zdenerwowały mnie pomeczowe komentarze. „Wstydu nie było”, bo Benfica musiała się trochę napocić, by wygrać. Ale to już było, całkiem niedawno podobne dyrdymały słyszeliśmy po porażce Legii w Dortmundzie 4:8. Ówczesny trener legionistów przekonywał, że dawno nikt nie strzelił Borussii czterech goli, jest się z czego cieszyć. Czy powrócą czasy, gdy wielkie europejskie firmy przyjeżdżały do Polski ze strachem w oczach? Na Legię, Górnika, Widzew, Lecha, a nawet Groclin Dyskobolię.
Jest też kilka zdjęć dziewczyny Iviego Lopeza, bohatera dwóch ostatnich meczów Rakowa Częstochowa.
Fot. FotoPyK