Reklama

PRASA. Tomasz Kędziora – zapracował sobie na to, by grać na Ronaldo i Messiego

Damian Smyk

Autor:Damian Smyk

20 października 2020, 08:51 • 10 min czytania 2 komentarze

Gram regularnie w reprezentacji, teraz będę występować w Lidze Mistrzów. Doszedłem do tego ciężką pracą. Mam 26 lat i będę robić wszystko, żeby było jeszcze wiele takich spotkań.  Gdy na zgrupowaniu kadry żegnaliśmy się z Wojtkiem Szczęsnym, rzuciliśmy do siebie „do rychłego zobaczenia”. Fajnie będzie stanąć naprzeciwko rodaka – mówi Tomasz Kędziora w “Przeglądzie Sportowym”. Co poza tym dziś w prasie?

PRASA. Tomasz Kędziora – zapracował sobie na to, by grać na Ronaldo i Messiego

“PRZEGLĄD SPORTOWY”

Wraca Liga Mistrzów. I w niektórych miejscach nawet z kibicami. Natomiast piłkarską Europę najbardziej martwi odwoływanie pucharów przez koronawirusa. To widmo cały czas wisi nad Champions League.

Ze względu na zagrożenie epidemiologiczne mecze będą rozgrywane przy pustych trybunach lub przy ograniczonej (zwykle bardzo mocno) liczbie widzów. UEFA zgodziłasię, aby stadiony mogły zostać wypełnione maksymalnie w 30 procentach, ale konkretna liczba widzów zależy od decyzji lokalnych władz. Tyle że w wielu krajach – tak jak od soboty w Polsce – wydarzenia sportowe muszą być rozgrywane bez udziału publiczności. Dlatego dziś najciekawsze mecze PSG – Manchester United, Chelsea – Sevilla czy Barcelona – Ferencvaros odbędą się przy pustych trybunach. Podobnie jak jutrzejszy hit Bayern – Atletico czy inne interesujące starcie Ajax – Liverpool. Na innych obiektach zasiądzie garstka widzów. Dzisiejsze spotkania Rennes – Krasnodar czy Lazio – Borussia obejrzy tylko tysiąc fanów. „Rekord” padnie jutro, bo starcie Midtjylland z Atalantą będzie mogło zobaczyć z trybun jedynie 300 kibiców. Najbardziej liberalne są władze na wschodzie. Dzisiejsze potyczki Dynama Kijów z Juventusem i Zenita St. Petersburg z Club Brugge może obejrzeć nawet 20 tysięcy fanów. Oba obiekty mogą pomieścić po około 70 tys. osób, a miejscowe władze zgodziły się na pełne wykorzystanie limitu narzuconego przez UEFA. Z 16 spotkań pierwszej kolejki tylko w Rosji i na Ukrainie mecze będą wyglądały choć w miarę normalnie, bo zasiądzie na nich nieco większa liczba fanów, czyli wspomniane 30 procent. Ponadto jeszcze władze Węgier zgadzają się na pełne wykorzystanie limitu, ale Ferencvaros gra w tej kolejce na wyjeździe. Czeka nas więc maraton spotkań ze sztucznym dopingiem lub ciszą z trybun, wśród której słychać pokrzykujących trenerów i piłkarzy.

Tomasz Kędziora opowiada o spełnianiu marzeń. Najpierw wszedł do Ligi Europy, później stał się etatowym reprezentantem, teraz zagra z Juventusem i z Barceloną.

Reklama
Na początek w Lidze Mistrzów zagracie z Juventusem, drużyną pełną gwiazd. Czuje pan, że to mecz życia?

To będzie dla mnie wielkie święto. Ważny mecz, bo mój pierwszy w tych rozgrywkach, piękny moment w karierze. Gram regularnie w reprezentacji, teraz będę występować w Lidze Mistrzów. Doszedłem do tego ciężką pracą. Mam 26 lat i będę robić wszystko, żeby było jeszcze wiele takich spotkań.  Gdy na zgrupowaniu kadry żegnaliśmy się z Wojtkiem Szczęsnym, rzuciliśmy do siebie „do rychłego zobaczenia”. Fajnie będzie stanąć naprzeciwko rodaka.

W grupie oprócz Juventusu macie jeszcze inną wielką markę – Barcelonę. Jak pan zareagował na to losowanie?

Pomyślałem, że to fajnie, że wylosowaliśmy takie potęgi. Mamy młodą drużynę, pełną ambitnych zawodników, którzy grają w reprezentacji Ukrainy i będą chcieli udowodnić swoją wartość. To wielkie sportowe wyzwanie, damy z siebie wszystko.

Wiem, że śledzi pan też poczynania Lecha Poznań w europejskich pucharach. Sentyment pozostał?

To klub, w którym spędziłem siedem lat. Mam go w sercu i kibicuję chłopakom, którzy tam grają. Lech też ma młodą drużynę, zawodników mających przed sobą duże perspektywy. Oglądałem ich mecze w eliminacjach i będę oglądał też te w fazie grupowej. Robię to również ze względu na kolegów. Tymka Puchacza znam od dziecka, bo nasi rodzice się przyjaźnią. Poza tym w zespole wciąż grają zawodnicy, których poznałem, gdy sam byłem jeszcze jego częścią. 

Rozmowa z Przemysławem Płachetą. O tym, czym Norwich przekonało go do siebie i że to ma być tylko krótki epizod w Championship. Płacheta chce pomóc klubowi w powrocie do Premier League.

O Championship mówi się, że to najtrudniejsza liga świata. Jest ciężko?

Na pewno jest fizyczna, chociaż akurat pod tym względem nie różni się bardzo mocno od ekstraklasy. Ale czuć większą intensywność i szybkość w grze. Zaczynamy teraz cykl rozgrywania meczów sobota–wtorek, więc za chwilę mocniej się przekonam, jak wygląda Championship. Zaczynam już poznawać ligę i tylko ode mnie będzie zależało, jak będę się prezentował. W Norwich na skrzydłach, oprócz mnie, mogą występować jeszcze Onel Hernandez (w piątek okazało się, że z powodu kontuzji wypadł z gry nawet na trzy miesiące – przyp. red.), Emiliano Buendia i Josh Martin. Rywalizacja jest więc duża, ale wbrew pozorom jestem z tego zadowolony. Czuję bowiem, że „rosnę” i podnoszę umiejętności. Codziennie uczę się czegoś nowego.

Reklama
Czym Norwich przekonało pana do transferu?

Zdecydowało o tym kilka czynników. Spodobał mi się styl, w jakim gra ten zespół. Norwich to nie jest typowa drużyna z Championship, tutaj gramy do przodu, ofensywnie. Poza tym klub nie boi się stawiać na młodych piłkarzy. W Norwich każdy z nich może nabrać doświadczenia i odwagi w grze, bo dostaje szansę. Ale przede wszystkim zaimponowało mi, jak bardzo chciano mnie pozyskać. Liczne telefony pozwalały mi poczuć, że klubowi na mnie zależy. Odbyłem jedną długą rozmowę z trenerem, w której dokładnie objaśnił mi nie tylko, jak gra zespół, ale w ogóle funkcjonowanie całego klubu.

Kamil Kosowski pisze jeszcze o meczach kadry. I zwraca uwagę na to, że warto sprawdzić w reprezentacji jeszcze jednego piłkarza – Tymoteusza Puchacza.

O ile środek pola pokazał się z dobrej strony, o tyle przeciwko Bośni nie zadziałały skrzydła. Troszkę mnie to zmartwiło, bo zazwyczaj było odwrotnie. Spójrzmy na Kamila Jóźwiaka. Dużo się o nim mówi i nic dziwnego, ponieważ zachwycał swoją grą, mimo jeszcze niewielkiego doświadczenia ciągnął Lecha Poznań. Ale mimo wszystko wstrzymałbym się z ochami i achami. W reprezentacji samo staranie się, bieganie, zaangażowanie w grę to za mało. Kamil musi być nastawiony na to, by każdy mecz kadry kończyć z asystą. Co prawda przy pierwszym golu Roberta Lewandowski z Bośnią to jemu zapiszemy podanie, ale według mnie on w ogóle Roberta nie widział i nie miał zamiaru do niego podawać. Możemy, a nawet musimy od Jóźwiaka wymagać więcej. Jest zawodnik, którego chętnie zobaczyłbym w meczu kadry następnym razem – Tymoteusz Puchacz. Przyznaję, że to nie jest typ gracza, którego chciałbym w swoim zespole. Rzadko go chwaliłem, miałem wrażenie, że za często szuka faulu, trochę oszukuje na boisku. Jednak w tym sezonie Puchacz ciągnie zespół Lecha. I mam nadzieję, że będzie ciągnął przynajmniej do końca sezonu, bo przy takiej formie niewykluczone, że już zimą wyjedzie. Puchacz naprawdę się wyróżnia i muszę posypać głowę popiołem, bo za wcześnie stwierdziłem, że to nie jest gracz na miarę kadry.

“SPORT”

Jedenastka tygodnia w Ekstraklasie – siłą rzeczy zdominowana przez Raków i Wisłę Kraków.

Taras ROMANCZUK

W konfrontacji z Lechem Poznań rozgrywał swój ekstraklasowy mecz nr 200 w barwach Jagiellonii. Na uczczenie tego faktu potrzebował 2 minut, gdy po rzucie rożnym urwał się Jakubowi Moderowi i zapewnił białostoczanom prowadzenie.

Patryk KUN

Niewysoki, ale piłkarsko rośnie w oczach. Na jego grę na skrzydle w hicie Górnik – Raków patrzyło się z nieskrywaną przyjemnością. Czego udokumentowaniem – asysta przy bramce Ivi Lopeza na 1:1, po której częstochowianom wszystko zaczęło się układać.

Yaw YEBOAH

Ghańczyk ma to coś. Miał przebłyski już w poprzednich meczach Wisły, w Mielcu gdy się rozkręcił, był nie do zatrzymania. Dwa ładne gole, a na dokładkę asysta przy trafieniu Chuci.

Powrót Manchesteru United do Paryża, z którym Czerwone Diabły mają znakomite wspomnienia. Kto pamięta ostatni wyjazd Manchesteru do PSG, ten doskonale wie o co chodzi.

Siódmego marca 2019 roku – było już grubo po północy – dostałem sms-a od kolegi pracującego i mieszkającego w Manchesterze. Wiadomość zaczynała się od niecenzuralnego słowa, którego przytaczać nie będę. Ale dalsza treść brzmiała: „Zrobili to!”. SMS dotyczył spotkania 1/8 finału Ligi Mistrzów, w którym Manchester United, którego ów kolega jest zagorzałym fanem, wygrał 3:1 z Paris Saint-Germain na wyjeździe. Trzeba przypomnieć, że w pierwszym spotkaniu, na Old Trafford, zespół z Francji wygrał 2:0 i było praktycznie p r z e s ą d z o n e , że wyeliminuje „Czerwone diabły” z dalszych rozgrywek. Nic bardziej mylnego, bo zespół prowadzony przez Ole Gunnara Solskjaera zagrał w rewanżu wyśmienicie. Dwa gole Romelu Lukaku dawały prowadzenie do przerwy, ale tylko 2:1. Taki wynik oznaczał, że dalej grać będą Francuzi. W doliczonym czasie gry drugiej połowy podyktowany został jednak rzut karny dla United, którego na bramkę zamienił Marcus Rashford.

Rybus, Kędziora, Lewandowski, Krychowiak, Piszczek, Szczęsny. Sześciu Polaków będzie grało w tej edycji Ligi Mistrzów, choć – co jasne – każdy o inne cele.

W Lokomotiwie zresztą już dwóch Polaków gra – Krychowiak i Rybus miejsce w składzie mają praktycznie zagwarantowane, ale – jak Kędziora w Dynamie – nie będą mieli łatwego zadania. Z ich perspektywy grupa z mocnymi Atletico oraz Bayernem, a także silnie prosperującym RB Salzburg, będzie stanowić nie lada wyzwanie. Obaj zawodnicy w kalendarzu mogą zakreślić sobie dzień 27 października, bowiem właśnie wtedy do Moskwy przyjedzie ubiegłoroczny triumfator Ligi Mistrzów, monachijski gigant z Bawarii, w którego szeregach występuje król strzelców minionej edycji – Robert Lewandowski. Wczoraj zresztą „Lewy” mógł mówić o małym jubileuszu, ponieważ dokładnie 19 października minęło 9 lat od momentu, gdy zdobył swoją pierwszą bramkę w Champions League – jeszcze w barwach Borussii Dortmund jego historyczną ofiarą okazał się Olympiakos Pireus, a w meczu tym zagrali również Łukasz Piszczek i Jakub Błaszczykowski. Od tamtego spotkania wiele się zmieniło, bo przecież Lewandowski będzie bronił zdobytego z impetem tytułu króla strzelców, który zapisał sobie na koncie strzelając 15 bramek w 10 występach!

“SUPER EXPRESS”

Rivaldinho zapewnia, że jego sławny tata wpadnie na mecz Cracovii, gdy tylko sytuacja na świecie na to pozwoli.

–Twój tata Rivaldo to jedna z legend światowej piłki. Co doradzał ci, gdy zdecydowałeś się na transfer do Polski?

Rivaldinho: –Powiedział, że jest to wielka szansa dla mnie. Jak zawsze doradził mi, żebym się słuchał trenera i wykonywał obowiązki. Życzył m i powodzenia.

– Przyjedzie do Polski?

– Tata mieszka z rodziną w Stanach Zjednoczonych. W tym momencie będzie o to trudno, bo świat zmaga się z pandemią koronawirusa. Jak tylko sytuacja się poprawi, to na pewno wybierze się do Polski.

– Jakie jest twoje najlepsze wspomnienie z kariery?

– Związane jest z ojcem. Miałem wyjątkową szansę zagrać z nim w Mogi Mirim. Jestem bardzo dumny, że graliśmy razem w jednym meczu. Strzeliłem dwa gole, a tata jednego. Jest to najlepszy dzień w moim piłkarskim życiu.

Losy Kamila Grosickiego są w rękach angielskiej federacji. Może przenieść się do Nottingham Forrest na wypożyczenie, ale wszystko się opóźnia przez 21 sekund spóźnienia.

Według naszych informacji jest prawdą, że Nottingham spóźniło się z załatwieniem transferu i może chodzić o… 21 sekund. Przy czym działacze z Nottingham są pewni, że dopięli wszystkich spraw i będą o tym przekonywać angielską federację. Potwierdziliśmy też, że Grosicki miałby być wypożyczony do końca tego sezonu, z opcją 2-letniego kontraktu w przypadku awansu. Co ciekawe na dużo lepszych warunkach finansowych niż ma obecnie w WBA.

“GAZETA WYBORCZA”

Nadchodzą rządy przypadku w Lidze Mistrzów? Piłkarski świat chce upchnąć wszystkie mecze w ciasnym terminarzu. Wirus FIFA i koronawirus mogą wypaczać przebieg rozgrywek.

Choć działa bowiem w stanie wyższej konieczności, zmagając się z koronazawieruchą, postanowiła nie rezygnować z niczego. Nie wykreśliła z kalendarza żadnych meczów (nawet Superpucharu Europy, sprzedawanego jako poważna gierka, w istocie błaha, właściwie towarzyska), lecz ścieśniła je do maksimum, jakby chciała zbadać granice wytrzymałości piłkarzy. Sześć kolejek rundy grupowej Ligi Mistrzów, w minionych latach rozciągniętych od połowy września do połowy grudnia, upchnęła w siedmiu (!) tygodniach – co więcej, jedyna przerwa też nie da wytchnienia, ponieważ najlepsi rozjadą się wówczas na zgrupowania reprezentacji. A ponieważ nie zmodyfikowano również formuły Ligi Narodów, którą dodatkowo obłożono sparingami oraz zaległymi barażami do Euro 2020 (nie powinniśmy aby używać nazwy Euro 2021?), to piłkarze również dla kraju grają intensywniej niż kiedykolwiek. Przed chwilą po raz pierwszy musieli znieść trójmecze, czyli dawkę spotykaną dotąd tylko na turniejach – i to m.in. tym objaśnia się sensacyjne rozstrzygnięcia z bieżącej jesieni. Trenerzy stają bowiem przed alternatywą – albo będą posyłać na murawę zawodników wycieńczonych, albo bez umiaru tasować nazwiskami, śmielej niż kiedykolwiek próbując wygrywać rezerwowymi. Obie drogi prowadzą do częstszych wpadek faworytów i generalnie wyników przypadkowych. Przyzwyczailiśmy się, że wracający ze zgrupowań reprezentacji piłkarze wielkich klubów słaniają się na nogach i/lub czują się wypaleni psychicznie (bo w kadrach narodowych też wymaga się od nich najwięcej) – zjawisko obwołano nawet „wirusem FIFA”. A ponieważ tej jesieni zamęt potęguje jeszcze COVID-19, obserwujemy rywalizację wypaczaną przez kombinację dwóch chorób.

fot. FotoPyk

Pochodzi z Poznania, choć nie z samego. Prowadzący audycję "Stacja Poznań". Lubujący się w tekstach analitycznych, problemowych. Sercem najbliżej mu rodzimej Ekstraklasie. Dwupunktowiec.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
9
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Komentarze

2 komentarze

Loading...