Pomaga piłkarzom w przygotowaniu motorycznym, prowadzi warsztaty z żywienia czy regeneracji, no i gra w piłkę w Podbeskidziu Bielsko-Biała. Rafal Figiel szeroko patrzy na piłkę. Po zakończeniu kariery chce pójść w trenerkę i wychodzi z założenia, że musi przygotować się do tej roli już podczas kariery piłkarskiej. Już teraz prowadzi projekt „YourProgress”, który jest skierowany do piłkarzy. Jak Marek Papszun rozwija zawodników i czy kiedykolwiek użył w szatni krzyku? Jaką zaletę ma alkohol i czy logika polskiego piłkarza sugeruje, że Lewandowski powinien chodzić codziennie narąbany? Czy są w Ekstraklasie piłkarze, którzy nie podciągną się na drążku? Jak wyglądało badanie krwi z Jakubem Łabojko? Dlaczego polski piłkarz oczekuje dziś wiedzy i merytoryki? Poznajcie piłkarza, który patrzy na futbol znacznie szerzej niż typowy ligowiec. Zapraszamy.
Postrzegasz siebie jako świadomego piłkarza?
Tak. Nawet bardzo świadomego, ale nie idealnego. Zdaję sobie sprawę, że jestem tylko człowiekiem. Wiele pokus czyha.
Czym jest dla ciebie świadomość?
Nigdy się nie zastanawiałem nad definicją tego słowa. Dedukując na szybko – rozumienie drogi, którą podążamy. Wybory, których codziennie dokonujemy, decyzje, jakie podejmujemy. To wszystko składa się w ogólnym rozrachunku na to, czy osiągniemy sukces, czy nie. Możesz oczywiście podejmować bardzo dobre decyzje, a życie i tak spłata ci figla. Ale dokonując mądrych wyborów, będąc świadomym, przybliżasz się do tego, ułatwiasz sobie tę drogę.
Zawsze mogłeś powiedzieć o sobie, że jesteś świadomy?
Kiedyś na pewno nie. Byłem nieświadomy, ale robiłem to… nieświadomie. Może to brzmi dziwnie, ale tak było. Nie wiedziałem, co się z czym je. Po wyjeździe do Odry Wodzisław świadomość zaczęła kiełkować, a już w GKS-ie Katowice zdałem sobie sprawę, że muszę być bardziej świadomy, muszę poświęcić temu więcej czasu. Widziałem, że jak pewnych rzeczy nie poprawię, szybko wypadnę z tego statku i utopię się na tej głębokiej wodzie, jaką była dla mnie wtedy pierwsza liga.
Przestraszyłeś się niejako, że kariera może uciec.
Nie nazwałbym tego przestraszeniem się, a zdaniem sobie sprawy z pewnych rzeczy. Strachu w tym nie było, bo wiedziałem, że jeśli to poprawię, będę w stanie grać na tym poziomie. Tylko musiałem jak najszybciej zacząć działać. Chodziło raczej o podjęcie kroku. I tak było, na własnym przykładzie widzę, że to miało sens.
Dziś jesteś po wielu lekturach, kursach i szkoleniach, prowadzisz warsztaty z żywienia czy pomagasz piłkarzom w przygotowaniu motorycznym. Nie każdy musi wiedzieć, opowiedz czym jest twój projekt „YourProgress”.
I na razie – może to dziwnie zabrzmi – nie zależy mi na tym, by to mocniej nagłaśniać. To tylko podbudowa pod przyszłość, a jeszcze wiążę mocne plany z piłką. Kariera kiedyś się skończy i chcę mieć pomysł na siebie. Jest nim między innymi trenerka – czy to bycie trenerem przygotowania motorycznego czy trenerem piłki nożnej, bo w tym kierunku też robię kursy. Nie zamykam się, jedno drugiego nie musi wykluczać. Co więcej – wiedza o motoryce to duży plus w kontekście bycia trenerem piłki nożnej.
To więc podbudowa pod przyszłość. W tym momencie ta działalność ogranicza się do indywidualnej pomocy kilku zawodnikom, których znam osobiście i prowadzenia różnych warsztatów w grupach młodzieżowych pod kątem żywienia, regeneracji, nawodnienia w sporcie. Pomaganie, edukowanie, uświadamianie.
W czym się specjalizujesz, jeśli chodzi o te tematy?
Moim konikiem jest ogólnie pojęta motoryka. Wszystkiego nie wiem, ale staram się uczyć. Te kilka lat to nic, nie mam tak naprawdę żadnego doświadczenia. Ale mam handicap w postaci bycia aktywnym zawodnikiem, obserwacji, analizy, rozmowy z innymi zawodnikami. Nie mam z tego doktoratu ani magistra, ale moją pasją jest też żywienie w sporcie. Uczestniczyłem w wielu szkoleniach tego typu, poświęcam na to sporo czasu. Nawet teraz leży przede mną książka o żywieniu dzieci. To wszystko daje mi możliwość holistycznego podejścia do sportu.
Z jakimi piłkarzami współpracujesz? To też piłkarze z poziomu Ekstraklasy?
Dość długo pracowałem z Jakubem Łabojko czy Adamem Radwańskim. Nie chciałbym wchodzić głębiej w te tematy, bo nie w tym rzecz. Nie zależy mi na promowaniu się nazwiskami zawodników. Największą pracę wykonaliśmy właśnie z Kubą, ale tylko dlatego, że znamy się bardzo dobrze. Wiem na co go stać, na jakim jest poziomie wytrenowania, wykonywania ćwiczeń. Wtedy mogę realnie pomóc, bo plan jest bardzo łatwo ułożyć, ale z jego realizacją może być różnie. I często jest. Wysyłam ci plan online, ale jaką mam kontrolę nad tym, jak go wykonasz? Nie chcę do tego dopuścić, bo to uderza przede wszystkim w twoje zdrowie i jest mało profesjonalne. Co innego, jak zawodnika poznajesz, odbywasz kilka sesji i decydujesz się na wspólną pracę.
Łabojko opowiadał, że wspólnie badaliście krew.
Tak, co jakiś czas Kuba robił badania krwi – w klubie albo na własną rękę. Patrzyliśmy na parametry. Bazowaliśmy na jego subiektywnej ocenie siebie i swoich możliwości wysiłkowych. Nie jestem w tym specjalistą, ale myślę, że mam na tyle pojęcia, że jestem w stanie odczytać pewne rzeczy z morfologii. A jeśli nie, mam też dużo znajomych trenerów, między innymi Michała Garnysa, od którego się dużo uczę i mi pomaga.
To też pokazuje jak się zmieniła mentalność piłkarzy – dawniej spotykali się na piwo, dziś badają krew.
W kontekście zdolności wysiłkowych morfologia ma bardzo istotne znaczenie. Raz, że chodzi o wydajność, dwa – czynnik chorobowy. Każdy zwykły Kowalski powinien się regularnie badać, niezależnie czy podejmuje wysiłek czy nie. Dopóki nie zacząłem się tym interesować, nie zdawałem sobie sprawy, że z samej morfologii możesz tyle odczytać.
Jak wyglądają szkolenia z żywienia, które przeprowadzasz?
Szkolenia to dużo powiedziane. To bardziej warsztaty edukacyjne. Prowadziłem kilka takich spotkań w akademiach. Polegają na uświadamianiu zawodników. Co znaczy odpowiednie żywienie, jaki wysiłek podejmują, czego potrzebują, przykłady dobrych posiłków, dobrych nawyków. Broń Boże nie narzucanie czegoś, ale uświadamianie. Zaraz mogą wskoczyć do piłki seniorskiej, gdzie wymagania będą dużo wyższe i tam już decydował będzie szczegół. A może nim być właśnie sposób podejścia pozapiłkarskiego.
Podchodzę do tego tak, żeby kształcić się globalnie, czyli w każdym kierunku. Motoryka, ale też żywienie, bo wszystko jest ze sobą połączone. Nie „uwaliłem się” jednego szkolenia i jednej szkoły. Czerpię trochę z tego, trochę z tego, a w całości da mi to – mam nadzieję – fajną sumę i ciekawy pogląd na sytuację z każdej perspektywy.
Od czego zacząłeś swoją edukację?
Od czytania książek, oglądania filmów, ćwiczeń na siłowni. Było to jeszcze błądzenie, walenie ślepakami. Nie wiedziałem, od czego zacząć, więc łapałem się wszystkiego. Aż powoli zaczęło to iść w tym kierunku, w którym chciałem i nabierać tempa. Wyłapywałem sobie pewne konkretne rzeczy, na których się skupiałem, poznawałem deficyty w swoim ciele i nawykach. Zacząłem od tego, co było u mnie do poprawy. Ogólnopojęte żywienie, sprawność fizyczna.
Zaczęło mnie to wciągać. I widziałem też efekt. Kiedy widzimy efekt, podążamy w tym kierunku, normalna rzecz. Postanowiłem sobie w pewnym momencie, że będę działał mocniej w kierunku kursów, szkoleń. Sama wiedza z książek jest OK, dużo daje, ale wiele można też wyciągnąć z kursów. Zacząłem jeździć. Wszystko zaczęło się samo nakręcać i stało się dla mnie w pewnym sensie normą.
Chciałbym mieć jako młody zawodnik tę wiedzę, którą mam teraz. Być może byłbym dziś w innym miejscu. Ale tego nigdy nie wiemy. Nie wracam do przeszłości, tylko się na niej uczę. Chcę teraz przekazać młodym zawodnikom to, co wiem. Mają dostęp do wielu rzeczy, których w tamtych czasach nie mieliśmy, a mimo to zdarza się, że nie chcą z tego korzystać. Ale myślę, że świadomość młodych jest coraz większa i z każdym rokiem będzie wzrastała.
Wspomniałeś kiedyś, że przełomowa była dla ciebie praca z trenerem Góralczykiem w GKS-ie Katowice.
Tak. Myślę, że w tamtym momencie moim problem był sposób żywienia. Nie zwracałem uwagi na to, co jadłem. Spożywałem rzeczy, które nie były super zdrowe, ale też – co najważniejsze – nie dawały mi nic w kontekście mojej wydajności na boisku. Trener Góralczyk to zauważył i w bardzo subtelny, wychowawczy sposób mi to przekazał. Nakierunkował mnie i uświadomił. Dzięki temu szybko to przyswoiłem, wziąłem to mocno do siebie, bo wiedziałem, że ten człowiek chce dla mnie dobrze. Dużo mu zawdzięczam. Tak – to był właśnie ten moment, kiedy wszystko się u mnie ruszyło.
Gdy się słyszy, że piłkarz źle się odżywia, ma się przed oczami burgery czy pizze. Jak to wyglądało u ciebie?
Od pizzy czy burgerów zawsze stroniłem, co nie znaczy, że nie zdarzyło mi się ich spożywać. Błędy były inne. Zaniedbywałem posiłek przedtreningowy, potreningowy. Nie zwracałem uwagi na to, co zjem na kolację. Nie jadłem aż tak źle, ale nie jadłem też rzeczy, które mogłyby mi pomóc w kontekście uprawiania sportu. Jedzenie nic mi nie dawało.
Czym jest jedzenie, które nic nie daje?
Ja od niej stronię, ale to właśnie chociażby ta pizza po meczu. To częsty posiłek w szatni. Uzupełnisz nią oczywiście zapasy, które utraciłeś podczas meczu. Ale chcąc przyspieszyć regenerację pomeczową, danie to nie będzie najlepszym wyborem. Pizza zawiera sporo tłuszczu, który po tak skrajnym wysiłku jak mecz nie jest wskazany. Nasz cały układ pokarmowy jest po takim wysiłku mocno, jeśli można to tak nazwać, upośledzony. Dobijanie go ciężkimi rzeczami spowoduje opóźnienie regeneracji, odbudowy glikogenu. To nie tak, że pizza nic nie daje, bo ta zrobiona z dobrych składników może się okazać niezłym wyborem. Wychodzę z założenia, że jeśli nie masz co zjeść, to zjedz cokolwiek, bo nie możesz chodzić głodny jako sportowiec. Ale mamy dziś takie możliwości, że możemy dokonać naprawdę dobrych i świadomych wyborów.
Jak w takim razie wygląda twój posiłek pomeczowy?
Najpierw, od razu po meczu, zjadam owoce, które są początkiem procesu mającego na celu uzupełnić starty. A potem pełnowartościowy posiłek – najczęściej makaron z kurczakiem albo sałatkę z kurczakiem z dodatkiem pełnowartościowego pieczywa. Raczej coś lżejszego, to też wynika z indywidualnych predyspozycji. Osobiście mam problem ze zjedzeniem posiłku stałego po takim wysiłku (nie mówiąc już o pizzy), dlatego zdając sobie sprawę, że muszę uzupełnić, często wybieram posiłek w formie płynnej lub półpłynnej. Jest dobra opcja dla zawodników którzy miewają podobne problemy.
W ofercie kursów żywieniowych na twojej stronie, znalazłem punkt jednego z warsztatów „alkohol – za i przeciw”. Zaciekawiło mnie, jakie alkohol może mieć pozytywne strony w kontekście sportowca.
Można zdezynfekować nim ranę!
Ale jak rozumiem, chodziło o przyjmowanie doustne.
Moim zdaniem na dezynfekcji rany zalety się kończą. Oczywiście alkohol nie jest zabroniony, piwo po meczu grając co siedem dni nie wyrządzi wielkich szkód. Tylko musimy to robić świadomie. Spójrzmy na jedną rzecz – z meczu często schodzimy odwodnieni. To normalne – pocimy się, a więc tracimy dużo wody. Z doświadczenia wiem, że piwo jest częstym wyborem, jeśli chodzi „uzupełnienie” płynów. A piwo jest moczopędne, więc pogłębiamy efekt diurezy, wypłukania się, tracimy minerały. Nie dość, że ich nie mamy, bo często jest tak, że nasze organizmy są w nie ubogie, to jeszcze potęgujemy ten efekt. W kontekście szybszej regeneracji to nie jest dobre. Wiadomo też, że alkohol to substancja, z którą organizm dłużej musi sobie radzić, aby ją zutylizować. Po co dodatkowo go obciążać? Oczywiście, lampka wina do kolacji czy piwko są dozwolone, ale trzeba naprawdę wiedzieć, kiedy i gdzie.
Ty w ogóle pijesz alkohol?
Tak, zdarzy mi się wypić lampkę wina z żoną czy coś mocniejszego, ale na pewno nie w trakcie okresu przygotowawczego czy startowego. Może niektórych mocno zdziwię, ale piwa nie lubię.
Jest też taka teoria, że alkohol po meczu jest wskazany, bo można szybciej wyczyścić głowę i się rozluźnić. Coś w tym jest czy to dorabianie teorii do czegoś, co nie istnieje?
Dorabianie teorii do czegoś, co nie istnieje, tylko po to, żeby z tego skorzystać. Dla mnie to totalna bzdura. Prosty przykład – często spotykam się z podejściem „wypiję piwko i szybciej zasnę po meczu”. OK, tylko że jakość snu po alkoholu będzie dużo gorsza niż bez niego. Wydaje ci się, że wybierasz mniejsze zło. To wymyślanie argumentów tylko po to, by z tego skorzystać. Myślę, że wiele osób robi to w pewnym sensie dla odskoczni. Są inne sposoby radzenia sobie z presją i całą otoczką sportu. Wiedzieliśmy, na co się piszemy i jako profesjonalni sportowcy musimy sobie z tym radzić. Nie możemy uciekać w alkohol. Co dopiero mają powiedzieć piłkarze na najwyższym poziomie jak Lewandowski czy Ronaldo? Musieliby codziennie ładować i to ile wejdzie, żeby znieść tę presję.
Tak by wychodziło.
No kurde, dla mnie jest to oczywiste i klarowne.
Jest też inna skrajność – czasem mam wrażenie, że niektórzy piłkarze są zafiksowani na detalach, trenerze mentalnym, diecie, chcą mieć wszystko dopięte na ostatni guzik. Sami siebie zamykają do mentalnego więzienia, reżimu, co w konsekwencji nie pozwala im przełożyć tego wszystkiego na boisko.
To indywidualna sprawa. Jednemu ten reżim będzie odpowiadał i czuje się dobrze, gdy ma wszystko poukładane. Drugi dojdzie do momentu, gdy głowa i organizm powiedzą: dość, ile ja mogę tak wytrzymać? Musisz być w tym przede wszystkim mądry i to wyśrodkować. Żeby dążyć do tego poziomu, musi być w tym zawsze jakiś reżim. Ale też nie możesz popadać w paranoję. Głowa jest mega istotna, może się przecież zbuntować. Jestem zdania, że najlepiej to wszystko wyśrodkować, pozwolić sobie co jakiś czas na chwilę słabości, bo jesteśmy tylko ludźmi.
A ty pozwalasz sobie na cheat day?
Może cheat day nie, ale to nie jest też tak, że siadam rano, przygotowuję posiłki tylko na bazie sałaty i popijam to wszystko leczniczym wywarem z kości. Nie o to w tym chodzi. Jem na tyle świadomie, że cheat day’a mi nie potrzeba. W każdej chwili mogę sobie na coś pozwolić i też jestem w tym ułomny, bo moją słabością są rzeczy słodkie. Ten, kto mnie zna, pewnie teraz się uśmiechnie (śmiech). Nie powiem, że mam z tym problem, ale to rzecz, na którą sobie pozwalam, jeśli jest na to moment. Po prostu jestem świadomy w tym, co, ile i kiedy jem.
Jakie błędy popełniają piłkarze najczęściej, jeśli chodzi o regenerację?
Nie przykładają wagi do dobrego posiłku przed i po treningu. To też element regeneracji. Aczkolwiek poszło to mocno do przodu. Inna sprawa to korzystanie z fizjoterapeutów i masaży. Na tym poziomie przynajmniej dwa razy w tygodniu powinieneś leżeć na stole. No i pomeczowe nawyki dotyczące uzupełnienia płynów o których mówiliśmy wyżej. To może nie duży problem, ale rzecz, którą można poprawić.
Zdarzyło się, że trenerzy korzystali z twojej wiedzy, konsultowali się?
Nie.
A miałeś kiedyś poczucie, że jakiś trener przekazuje ci coś, o czym wiesz, że jest zupełnie na odwrót?
Pomidor! Trudne pytania zadajesz!
No dobra, to kolejne trudne – widziałeś na swojej drodze piłkarzy, którzy mieli problem z podstawami motoryki jak przewrót w tył czy podciągnięcie się na drążku?
To bardzo częste, wręcz na porządku dziennym. Masz 25 chłopa w szatni, nie każdy będzie królem kalisteniki, nie każdy będzie się podciągał na drążku po trzydzieści razy. Są tacy, którzy się podciągną trzy, cztery razy. I nie ma znaczenia kwestia poziomu – tacy zawodnicy znajdą się i w trzeciej lidze, i w Ekstraklasie. Są też tacy którzy mają problem z przewrotem w przód.
To chyba coś jest nie tak, jeśli zawodowy sportowiec tylko trzy razy podciąga się na drążku.
Ale taki zawodnik może się bronić na boisku i nie ma co go skreślać tylko dlatego, że mniej wyciśnie na klatkę czy mniej razy się podciągnie. Nie o to chodzi. To poniekąd pokazuje potencjał, jaki mógłby rozwinąć dany zawodnik. Wiadomo, że siła fizyczna jest istotna w dzisiejszym sporcie. Piłkarz musi być też atletą. I już nie chodzi o to, byś był wyżyłowany i robił jak najwięcej podciągnięć. Na przykładzie, im więcej się podciągniesz, tym twój potencjał siłowy będzie większy, jesteś silniejszy, automatycznie łatwiej przyjdzie ci praca nad innymi zdolnościami, których wymaga boisko. To też aspekt psychologiczny. Człowiek silniejszy – człowiek pewniejszy siebie chociażby w pojedynkach.
Uważasz, że młody piłkarz powinien trenować jako dziecko jakiś inny sport, by rozwinąć się też w innych aspektach motorycznych?
Oczywiście, że tak. To pierwsze, co proponuję i będę proponował rodzicom młodych zawodników, żeby wykorzystywany był cały wachlarz umiejętności ruchowych. Chodzi o ogólną sprawność. Jestem rocznikiem 1991, wychowywałem się w czasach, w których nie miałem dostępu do wielu rzeczy. Korzystałem z drzewa, krawężnika czy trzepaka. I to poniekąd budowało ogólnie pojętą zdolność motoryczną. Dziś może być ciężko zobaczyć dzieciaki robiące wymyk na trzepaku czy skaczące po drzewie. Jednym z rozwiązań jest właśnie zapisanie ich na zajęcia z różnych dyscyplin. Każdy z nas, jako dziecko przechodzi przez okresy sensytywne, które dotyczą konkretnej zdolności i wtedy jako dzieci czerpiemy wszystkie umiejętności, chłoniemy je jak gąbka. To dobry moment, by je rozwijać, nie skupiać się tylko na konkretnej dyscyplinie, którą w przyszłości zamierzamy uprawiać.
Przejdźmy do piłki – jesteś wymagającym człowiekiem?
Bardzo. Czasami aż za bardzo. Momentami łapię się na tym, że wymagam od ludzi czegoś, co dla mnie wydaje się oczywistą oczywistością, a dla nich to problem, coś nowego. W głębi duszy zdaję sobie z tego sprawę, ale taka moja natura.
Chciałbym, żebyś skomentował cytat Andrzeja Niewulisa o tobie: – Rafał jest ultrawymagający. Gdy przychodziłem do Rakowa, czasami zastanawiałem się, o co temu gościowi właściwie chodzi. A chodziło mu o to, byśmy my – nowi wówczas zawodnicy – ani przez chwilę nie spodziewali się, że będzie łatwo i przyjemnie. Jak jesteś w drużynie z „Figo”, to albo zapierdalasz, albo on patrzy na ciebie takim karcącym, wymownym spojrzeniem. Brzmi jak opowieść o jakimś kacie!
Przesadził! Spytałem go potem: – Co ty o mnie, chłopaku, naopowiadałeś?! (śmiech) Zrobił ze mnie zamordystę! A nie o to chodzi, choć poniekąd tak jest. Jestem zawodnikiem, który dopóki czegoś nie osiągnie, woli dmuchać na zimne i skupić się na pracy, a nie fruwać. Niech przykładem będzie zdobycia gola w pierwszej czy drugiej minucie – z jednej strony daje ci to przewagę i zyskujesz jakiś komfort gry, ale z drugiej strony wiem, że mamy jeszcze 88 minut zapierdalania i wygrana nie przyjdzie za nic. Nie okazuję w takich momentach jakiegoś hurraoptymizmu, mając świadomość, że jeszcze kawał roboty do wykonana. Dlatego ktoś może mnie odebrać jako gbura czy gościa niepotrafiącego się cieszyć, a ja zwyczajnie chcę więcej i więcej!
Z Andrzejem byliśmy w Rakowie, byłem tam kapitanem, ciążyła na mnie duża odpowiedzialność. Chciałem, żeby każdy dawał z siebie wszystko nie zależnie od jego sytuacji w klubie. Skoro należysz do drużyny musisz dawać maksa. Nie chodziłem do chłopaków mówiąc „masz zapierdalać”, sam starałem się dać taki przykład, by widzieli, że to droga do sukcesu. Czy wyjdzie czy nie – nie wiem, możemy na tej drodze się wypierdzielić, możemy pierdyknąć w drzewo. Ale musimy nią podążać. Andrzejowi chyba o to chodziło. Znaliśmy się wcześniej z boiska i paradoksalnie na boisku nie za bardzo się lubiliśmy, a dziś jesteśmy przyjaciółmi, więc pozdrawiam go serdecznie!
Nie obróciła się nigdy taka postawa wobec kolegów przeciwko tobie?
Nie przekazuję uwag w ostry sposób. Wychodzę z założenia, że na pierwszym miejscu musi być merytoryka. Czasami trzeba wstrząsnąć, powiedzieć głośniej, mocniej, dosadniej, oczywiście, że tak, to męski sport. Bywało jednak kiedyś, że trenerzy czy ludzie z otoczenia pytali zawodników:
– Co, kurwa, nie chce ci się?
– Co, za mało zarabiasz?
Te czasy się skończyły. Dziś zawodnik chce się edukować, wiedzy i merytoryki. Rozwiązań od trenera na daną sytuację. Ja nie miałem do czynienia z zawodnikami, którym by się nie chciało. Gdy kiedyś próbowaliśmy zrobić awans, przegraliśmy drugi czy trzeci mecz, słyszeliśmy zarzuty: „nie chce im się awansować”, ,,robią to specjalnie’’. Jak można nie chcieć awansować, skoro – powiem najprościej – po awansie 99% zawodników ma zagwarantowaną podwyżkę? Dlatego gdy zwracam komuś uwagę, to merytorycznie. W taki sposób, żeby nie urazić tego zawodnika, bo jesteśmy ludźmi, a przede wszystkim mu pomóc, dać mu narzędzie do rozwiązania sytuacji. Podejście do drugiego człowieka jest najważniejsze. Można zwrócić uwagę w sposób kulturalny i merytoryczny. Gwarantuję, że taki zawodnik przyswoi to dużo szybciej, niż uwagę w postaci krzyku i zarzutu. Są tacy, którzy potrzebują wstrząsu, oczywiście. Ale większość oczekuje wiedzy i merytoryki.
I myślę, że taki jest trochę trener Papszun, u którego grałeś kilka lat. Wiele osób kojarzy go jako twardego gościa, ale on przede wszystkim rozwija. Masz problem z żywieniem? Papszun wytłumaczy, dlaczego i co powinieneś robić. Zauważy, że źle się regenerujesz? Wytłumaczy, jaka jest dobra droga.
Dokładnie. Próbuję sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek na nas krzyczał. Wręcz przeciwnie, sychologiczne podejście i umiejętne szpilki. Często rzucał sarkazm i myślałeś sobie: oho, to chyba o mnie! Ale zaraz dostawałeś też rozwiązanie, jak temu zaradzić. To dobre połączenie – zajebałeś coś, ale czasu nie cofniesz. Ja jako zawodnik wymagam od trenera tego, żeby mi pomógł, podpowiedział, bo czasami perspektywa patrząc z boku jest zupełnie inna.
Uważasz, że to trener, który rozwija zawodników?
Bardzo. Oczywiście ma swoje wady i zalety. Życzę każdemu, by choć przez pół roku miał możliwość współpracy z nim, a na pewno piłkarsko na tym zyska. Dzięki niemu i jego asystentom, Maćkowi Kędziorkowi i Wojtkowi Makowskiemu, nauczyłem się rozumieć grę. Wydawało mi się, że ją rozumiem, ale dopiero oni uświadomili mi, że jednak nie.
Konkretne przykłady – czego się nauczyłeś, jeśli chodzi o rozumienie gry? Możemy wejść w detale.
Ostatnio próbowałem sobie ułożyć własną definicję rozumienia gry. I dla mnie to jest podjęcie adekwatnej decyzji do zaistniałej sytuacji na boisku. Prosty przykład – mamy przewagę na lewej stronie, jest czterech na trzech, zawodnik zmienia stronę, gdzie mamy niedowagę, dwóch na trzech. Robi to bez analizy, sztuka dla sztuki.
Często są takie akcje, a komentator mówi „mądrze zmienił stronę”.
Dla mnie to brak rozumienia gry, zaburzanie postrzegania sytuacji. Zmieniasz po to, żeby zmienić, żeby ładnie to wyglądało? Bez sensu. Kolejny przykład, jeśli zawodnik schodzi mi po piłkę i widzę, że nie ma pozycji, przeciwnik siedzi mu na plecach, to go nie pakuję na minę. Wybieram lepszą opcję zamiast „gram ci, a ty się martw”. To ciężkie do opanowania. Cały czas człowiek się uczy, jak oglądasz swój mecz to zawsze wyciągniesz rzecz, którą mogłeś lepiej zrobić. Tu nie odwróciłeś głowy, tu podałeś na gorszą nogę. Zagrać piłkę zawsze możesz, tylko jaką twój partner ma później opcję?
Cały czas bardzo mocno interesuję się też piłką samą w sobie. Myślę, że moje rozumienie gry jest na dość wysokim poziomie. Analizuję mecze, tworzę własny plan prowadzenia zespołu. Swoją filozofię, model gry. Przygotowuję się już na przyszłość.
Jak wygląda taki plan prowadzenia zespołu?
Jestem na etapie tworzenia strategii i filozofii. Zapisuję, jakbym chciał, żeby ten zespół wyglądał – np. jak wyglądała by w nim komunikacja, model gry, ustawienie. Dość holistyczne i obszerne podejście. Chciałbym w tym modelu zawrzeć wszystko. Wiem, że jako trener będę kładł nacisk na kulturę prowadzenia zespołu – komunikację pomiędzy całym sztabem, zawodnikami, innymi ludźmi w klubie. Nie chcę powiedzieć, że to w klubach szwankuje, ale to rzecz, która może wyglądać dużo lepiej. I ja wiem, że od tego dużo zależy też w kontekście funkcjonowania zespołu. To dość obszerny temat. Czy kiedyś będę prowadził jakiś zespół? Nie wiem. Ale w momencie, kiedy zacznę to robić, chcę być gotowy.
Robisz też papiery trenerskie?
Mam UEFA C i UEFA B. Teraz czeka mnie UEFA A, ale czasowo będzie problem. Nie ma czegoś takiego, że skoro jesteś zawodnikiem, to możesz przyjść trzy razy mieć zaliczone. Nawet bym tak nie chciał, bo to nie ma sensu. Chcę podejść do tego profesjonalnie i uczciwie. Ale broni nie składam, będę się starał.
Wracając do Rakowa, fajne jest to, że ciepło wypowiadasz się o swoim byłym klubie, a przecież zostałeś odpalony po wywalczeniu dwóch awansów, gdy Raków miał debiutować w Ekstraklasie. Mogło zaboleć.
Było zniesmaczenie, złość, frustracja. Zderzyłem się z tym i nie wiedziałem, jak zareagować. Ale to był sezon, w którym wypadłem na pół roku przez chorobę. Potem wróciłem do zespołu, który dobrze funkcjonował i trochę przygotowywałem się na to, że może być różnie i nic za zasługi się nie dostanie. Aczkolwiek nie mówię, że to było dla mnie łatwe. Bo nie było. Z drugiej strony doszedłem tam, gdzie chciałem dojść, więc nie palę za sobą mostów. Rozumiem ludzi, którzy podejmowali takie decyzje. Ale rozumiem to dopiero teraz. Mogli postąpić inaczej, ale nie postąpili. Nie chcę tego roztrząsać.
Chciałbym zapytać o sytuację, gdy w Chrobrym Głogów grałeś w rezerwach, w okręgówce…
Ale odkopałeś!
Nie chcę prać brudów, ciekawe jest natomiast to, że podobno potraktowałeś tę zsyłkę jako lekcję i to był intensywny czas dla twojego rozwoju. Czego można się nauczyć w okręgówce?
Bardzo mocno walczyłem wtedy ze sobą. Niech nikt nie mówi, że schodzisz z pierwszej ligi do okręgówki – nawet, jeśli kochasz futbol – z uśmiechem na twarzy. Możesz to zrobić, ale jest ciężko. Walczyłem w głowie ze sobą. Musiałem się przestawić. Przyszedłem grać, ale nie do okręgówki. Schodzisz jako zawodnik pierwszoligowego klubu, a przeciwnik chce ci na siłę udowodnić, że zasługujesz na to, żeby zostać w okręgówce. Co wyciągnąłem? Sytuacji nie mogłem zmienić, ale mogłem zmienić jej postrzeganie. I to przede wszystkim zmieniłem, wyciągałem z tej sytuacji jak najwięcej. Mimo wszystko chciałem utrzymać poziom. Robiłem wszystko, by być w jak najlepszej formie. To było dla mnie pewnym egzaminem, który, uważam, zdałem. Uwierz mi, że człowiek z takich sytuacji jest naprawdę dużo wyciągnąć.
Gdybyś w pewnym momencie nie nabrał świadomości i wiedzy, dotarłbyś do Ekstraklasy?
Tego nigdy nie wiesz, ale mógłby być z tym problem. Nie jestem zawodnikiem, który urodził się ze wszystkim – szybkością, dynamiką, skocznością, wytrzymałością. Nie jestem demonem szybkości i skoczności. Bazuję raczej na wytrzymałości, cechach wolicjonalnych, pojmowaniu gry w piłkę. Dodając do tego trening motoryczny, żywienie, regenerację, mogę być tu, gdzie jestem.
Piłkarze mają dużo wolnego czasu?
Bardzo dużo.
To z czego wynika to, że takie osoby jak ty wciąż są wyjątkiem?
Chciałbym znać odpowiedź na to pytanie, ale nie znam. Wygoda? Patrzenie tu i teraz? To się zmienia. W swoim środowisku mam wielu kolegów, którzy z jednej strony grają w piłkę i żyją tu i teraz, ale z drugiej są świadomi tego, co będą chcieli robić w przyszłości. Nie wszystko kręci się wokół piłki, mają inne plany. I to jest fajne. Zobacz, doba ma 24 godziny. Trenujesz przez 2-3 godziny dziennie. One są istotne, ale w kontekście piłki tak samo ważnych jest pozostałych 21 godzin. A spójrz, jak dużo to czasu. Mam teraz dwójkę małych dzieci, więc momentami mam wręcz wyrzuty sumienia do siebie, że nie zajrzałem do książki, nie popracowałem nad tym, nad czym chciałem. Ale z drugiej strony mam wspaniałą żonę, dzieci, których bardzo kocham i chcę z nią spędzać jak najwięcej czasu. Jak ze wszystkim w życiu, wyśrodkowanie jest kluczowe.
Chcesz być po karierze po prostu gotowy.
Tak. Czy mi się uda, czy będę trenerem? Nie wiem. Ale dążę do tego. Wychodzę z założenia, że musisz być gotowy na wszystko. I nie zapominam, że najpierw jesteśmy ludźmi, a potem jesteśmy trenerami, doktorami, lekarzami, redaktorami. Punktem wyjścia jest bycie dobrym człowiekiem względem drugiego. Tak naprawdę to wszystko, co robimy, w obliczu naszego życia jest niczym.
Rozmawiał JAKUB BIAŁEK
Fot. newspix.pl