W środowej prasie m.in. temat pieniędzy dla Lecha i Legii, rozmowa z Jakubem Rzeźniczakiem o Karabachu, kryzysy w Piaście i Podbeskidziu i Włodzimierz Lubański opowiadający o Charleroi.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Polskie kluby za awans do Ligi Europy dostaną 25–45 milionów złotych. A potem mogą zarobić jeszcze więcej.
Za sam awans UEFA zapłaci 2,92 miliona euro. Do tego każdy uczestnik fazy grupowej zarobi co najmniej 71 430 euro w zależności od miejsca w dziesięcioletnim rankingu UEFA. Taką kwotę otrzyma klub z najniższym współczynnikiem. Przedostatnie miejsce w tym zestawieniu oznacza pomnożenie tej sumy razy dwa, trzecie miejsce od końca razy trzy itd. Trudno powiedzieć, ile dostaną Legia i Lech, bo nie wiadomo, jakie inne zespoły zakwalifikują się do fazy grupowej. Na pewno w razie awansu więcej otrzyma klub z Warszawy, bo w ostatniej dekadzie osiągał lepszy wyniki w pucharach od Kolejorza.
Legia w najgorszym przypadku będzie mieć 32. współczynnik, co oznacza, że otrzyma minimum 1,21 mln euro. Ta kwota może być większa, bo przecież nie w każdej parze musi awansować (lub w przypadku eliminacji Ligi Mistrzów odpaść) zespół z wyższym od Legii współczynnikiem. Na pewno będzie co najmniej 12 takich klubów, tak optymistyczny wariant dałby Legii aż 2,57 mln euro. Realnie warszawski zespół w razie awansu znajdzie się pewnie między 25. a 30. miejscem. Zarobi więc 1,4-1,8 mln euro.
Lech będzie lepszy na pewno jedynie od pięciu klubów, co daje mu minimum 428 tys. euro. Z drugiej strony wyższy współczynnik od Kolejorza będzie mieć co najmniej 25 klubów. Realnie Kolejorz powinien być w rankingu około 40. pozycji, za którą przewidziano 714 tys. euro.
Rozmowa z Jakubem Rzeźniczakiem o Karabachu, w którym spędził dwa sezony. W czwartek klub ten zmierzy się z Legią Warszawa.
Robert Błoński: Najpierw, z dziennikarskiego obowiązku: Qarabag czy Karabach?
Jakub Rzeźniczak (były piłkarz m.in. Legii i Qarabagu Agdam): Najczęściej używana jest pierwsza wersja i ona obowiązuje. Czasami Azerowie dodają jeszcze na końcu literę „h”, ale to rzadziej. Myślę jednak, że pisownia nazwy klubu rywala Legii w walce o fazę grupową Ligi Europy to w tym momencie najmniejszy problem mistrza Polski.
W sześciu ostatnich sezonach Azerowi raz wystąpili w grupie Champions League, a pięciokrotnie w Lidze Europy. Pod tym względem biją Legię na głowę.
Mają też wyższy współczynnik UEFA, w Warszawie dawno tak silnego zespołu nie było. W ostatnich latach Azerowie nieźle radzili sobie w pucharach, miałem przyjemność grać w tym zespole, kiedy dokonał czegoś wyjątkowego i historycznego – zakwalifikował się do Ligi Mistrzów. Większość zawodników, przede wszystkim z Azerbejdżanu, ma w CV sporo występów w pucharach. Na pewno więcej od zawodników Legii. Z wieloma grałem, co świadczy o sporej stabilizacji w zespole. Miejscowi gracze, jak zawsze, są wspierani przez solidnych obcokrajowców.
Na ile obecna drużyna Qarabagu różni się od tej, w której pan grał?
Większość azerskich zawodników została, z obcokrajowców są tylko znany z występów w Wiśle Haitańczyk Wilde-Donald Guerrier, który do polski nie przyleci z powodu problemów z paszportem oraz francuski pomocnik Abdellah Zoubir. Czasem oglądam ich mecze, szczególnie te w europejskich pucharach. Wydaje mi się, że obcokrajowcy, którzy przyszli teraz, są trochę słabsi od tych, z którymi ja grałem. Co nie znaczy, że są słabi. Ale w tym Legia też może upatrywać szansy. W III rundzie kwalifikacji Champions League Qarabag przegrał u siebie po karnych z norweskim Molde. Mecz był wyrównany, bez wielu sytuacji i ryzyka.
Ile traci mistrz Azerbejdżanu, grając na wyjeździe?
Własny teren i upalna pogoda pomaga gospodarzom. Legii będzie łatwiej w Warszawie, gdyby mecz był w Baku, faworytem byłaby miejscowa drużyna, teraz szanse się wyrównują. Wiele będzie zależało od dyspozycji dnia, w zespole z Warszawy zmieniono trenera, z Dritą zagrała trochę lepiej niż wcześniej – czas pracuje na jej korzyść. Zobaczymy, może zadziała „efekt nowej miotły”?
Po pięciu kolejkach piłkarze Piasta Gliwice ani razu nie mogli cieszyć się z wygranej.
(…) Być może drużyna potrzebuje ręki pierwszego trenera. Od połowy września prowadzi ją Tomasz Fornalik, asystent i brat Waldemara, bo ten przebywa w izolacji z powodu zakażenia koronawirusem. Co prawda wszystkie decyzje panowie ze sobą konsultują, ale 57-letni szkoleniowiec nie ma możliwości oglądania zespołu na żywo w trakcie treningów czy meczów.
– To znacznie utrudnia pracę. Czasem już na rozgrzewce widać, że zawodnik jest w słabszej formie. W normalnych okolicznościach można do takiego gościa podejść, podbudować go, chwilę pogadać. Kiedy siedzi się na trybunach czy przed telewizorem, takiej możliwości nie ma – mówił „Przeglądowi Sportowemu” Leszek Ojrzyński, były trener m.in. Arki Gdynia.
Kiedy trzynaście lat temu Czesław Michniewicz przy Łazienkowskiej wykonywał z piłkarzami Zagłębia Lubin taniec zwycięstwa, miał prawo zakładać, że zaczyna się najlepszy okres w trenerskiej karierze – pisze w swoim najnowszym felietonie Antoni Bugajski.
Kiedyś z Michniewiczem – już na chłodno, bo w tamtym rozstaniu kipiało od emocji i wzajemnych pretensji – zapytałem, dlaczego wszystko nagle się zepsuło. Odpowiadał barwnie, w swoim stylu. Trzeba przyznać, że pan Czesław pod tym względem to polski top. – Zachłysnąłem się wtedy sukcesem. Poniosło mnie jak Ikara. Poleciałem zbyt blisko słońca, no i roztrzaskałem się o ziemię – podsumował. A potem mówił o niedojrzałości: – Najważniejsze to dorosnąć do mistrzostwa. Myśmy w 2007 roku nie dorośli. Mieliśmy budować drużynę 2-3 lata, a tu nagle bach, złoty medal. Młody prezes, młody trener… za dużo na sztangę sobie nałożyliśmy – przyznał samokrytycznie. Wreszcie na swoją głowę wysypał całe wiadro popiołu. – Niepotrzebnie zachwiałem hierarchią w szatni. Pokazałem drzwi tym, którzy wygrali ligę. Głupota. Poniosło nas, zabrakło spokoju. Niektórych rzeczy dzisiaj po prostu się wstydzę. Jestem pewien, że z obecnym bagażem doświadczeń, z grupą mądrych ludzi moglibyśmy spokojnie wtedy obronić mistrzostwo – ocenił. Czyli gdyby mógł cofnąć czas, wiele rzeczy zrobiłby inaczej. Grunt to uczyć się na własnych błędach, a Michniewicz najwyraźniej tę cenną umiejętność posiadł.
SPORT
Choć pojawiały się obawy, mecz Legii z Karabachem Agdam odbędzie się zgodnie z planem. Sytuacja w Azerbejdżanie nie jest jednak komfortowa i może mieć wpływ na to spotkanie.
Sugestie o tym, że gracze z Agdam będą dodatkowo zmobilizowani, nie są wcale przesadzone, jak mogłoby się to na pierwszy rzut oka wydawać. Gara Garajew, udzielił takiej wypowiedzi: – Czekaliśmy na to od 28 lat. Zaciekłe walki trwają i muszą być kontynuowane. Wszystkie nasze myśli są z żołnierzami, bardzo trudno przekazać mi swoje uczucia… Jestem dumny z tego, co robi teraz nasza armia – mówił pomocnik w jednym z tekstów na portalu poświęconym azerskiemu sportowi, gdzie nie omieszkano wspomnieć, że Garajew mówił ze łzami radości w oczach. Nawet w przekazach sportowych jest mnóstwo mobilizacyjnych zwrotów dotyczących wojny, wychwalania jej i wszelkich działań wojennych o Górski Karabach – by nie powiedzieć, że pełno jest po prostu narodowej propagandy. Garajew stwierdził nawet: – Mamy silną armię. Ja, jako jedyny z czterech braci, nie założyłem rodziny. Jestem gotowy umrzeć za ojczyznę! – deklarował bez zawahania ledwie 27-letni mężczyzna.
Już w przerwie meczu w Gdańsku w szatni Podbeskidzia doszło do męskiej rozmowy. I należy oczekiwać, że nie będzie to jedyna poważna pogadanka w bielskim obozie w najbliższym czasie.
(…) Nastawienie to jedno, ale trener próbował również zmienić coś z czysto sportowego punktu widzenia. Już w 56. minucie wymienił dwóch zawodników, a po kwadransie kolejnych dwóch. Nic to jednak nie dało. – Staraliśmy się jeszcze pobudzić drużynę, wprowadzając ofensywnych zawodników, żeby szukać przynajmniej jednej bramki. Bardzo słaba była zwłaszcza zmiana Ubbinka, który ma umiejętności, potrafi zagrać niekonwencjonalnie i wszedł na zmęczonego przeciwnika. Lechia w dwóch ostatnich meczach rozpędziła się i gra bardzo dobrą piłkę. Nie wierzę jednak, że jest taka różnica pomiędzy pierwszą ligą i ekstraklasą jak to pokazują nasze wyniki, a szczególnie nasza gra w defensywie. Gdzieś musieliśmy popełnić bardzo duże błędy i wszyscy razem musimy mocno popracować. Wierzę, że z takich sytuacji można wyjść i wierzę, że wyjdziemy z nich silniejsi. W piłce nie ma rzeczy niemożliwych. Tak funkcjonować nie możemy i nie będziemy. Czas na konkretne wnioski i decyzje – podkreślił trener Brede.
Były napastnik Wisły Kraków Alon Turgeman przestrzega, że koronawirusa nie można lekceważyć.
– Zacząłem czuć się źle – opisuje swoją walkę z chorobą napastnik z Izraela, wypożyczony do Wisły z Austrii Wiedeń. – Byłem słaby, codziennie bolała mnie głowa i miałem temperaturę, około 37,5 stopni Celsjusza. Nie dopuszczałem wtedy do siebie myśli, że to może być koronawirus. Wiedziałem, że w Austrii Wiedeń wszyscy są badani co półtora tygodnia, więc poprosiłem, by przebadali i mnie. Wieczorem napisał do mnie klubowy lekarz z informacją o pozytywnym wyniku testu. Poinstruował mnie, co robić dalej. Byłem zszokowany, ale powiedziałem sobie, że to nic strasznego. Lekarz napisał, bym został w pokoju i przekazał mu listę osób, z którymi się kontaktowałem. Pierwsza noc przeszła gładko, ze znajomymi żartowałem nawet na ten temat. Ale rano na drugi dzień było już zupełnie inaczej. Doświadczyłem czegoś, o czym nie miałem pojęcia. Nie spodziewałem się, jak trudne to będzie. Obudziłem się rano, by odmówić modlitwę i nagle mój oddech stał się ciężki. Zaczęło kręcić mi się w głowie, a co gorsze – nie mogłem oddychać. Wszystko widziałem na biało. Pociłem się. Usta wyschły mi całkowicie, a ręce były lodowato zimne.
SUPER EXPRESS
Włodzimierz Lubański opowiada o rywalu Lecha Poznań, Charleroi.
„Super Express”: – Jak ocenia pan szanse Lecha w starciu z liderem ligi belgijskiej?
Włodzimierz Lubański: – Charleroi dobrze gra, złapali formę, mają do siebie dużo zaufania. To zespół, który posiada w swoich szeregach kilku bardzo dobrych, doświadczonych zawodników. Trener tchnął w ten zespół entuzjazm. A szanse oceniam po równo. To nie jest tak, że jedna czy druga drużyna jest zdecydowanym faworytem.
– Początek sezonu Charleroi ma wyśmienity: sześć zwycięstw i remis z Mouscron.
– Oglądałem ich ostatnie spotkanie. Mieli trochę pecha. Zremisowali z zespołem, który jest na samym końcu tabeli, ale mieli przewagę. Byli zespołem lepszym. Jednak na obecną chwilę Charleroi sprawia najlepsze wrażenie. Drużyna jest świetnie przygotowana, gra dobrze. Jeszcze raz powtarzam: złapali na początku sezonu niesamowitą formę. Brugge, Anderlecht czy Standard powinny bić się o tytuł, ale w tej chwili Charleroi narobiło im bałaganu, bo jest liderem. Ale to dobrze dla rozgrywek, bo będzie ciekawie.
Fot. Newspix