W poniedziałkowej prasie: Czesław Michniewicz blisko Legii Warszawa, historia Mateusza Klicha prowadząca go do goli w Premier League, pochwały dla Górnika Zabrze, krytyka dla Legii, echa konfliktu Kucharski-Lewandowski. Zapraszamy na prasówkę.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Po 22 latach Górnik Zabrze wygrał na Legii, którą może przejąć trener Czesław Michniewicz.
Czarne chmury zbierały się nad Vukoviciem od jakiegoś czasu. Po pandemii drużyna grała kiepsko, męczyła oczy, ale wygrała tytuł. Przed 41-letnim trenerem postawiono cel minimum: wprowadzenie zespołu do fazy grupowej Ligi Europy. Potknięcie z Omonią Nikozja w kwalifikacjach Champions League uznano za niedopuszczalne. Legia odpadła po dogrywce, ale w bardzo słabym stylu, oddając pierwszy celny strzał dopiero kwadrans przed końcem. To był pierwszy, poważny sygnał alarmowy, ale Vuković dostał czas i miał spokój, by wyszykować zespół na wrzesień. Przerwa na mecze reprezentacji niewiele zmieniła. Legia, jak grała słabo, tak gra nadal. Po raz pierwszy od 70 lat przegrała trzy kolejne ligowe mecze z rzędu u siebie. Po raz pierwszy od sezonu 1991/92 dała się pokonać w dwóch pierwszych spotkaniach ekstraklasowych na swoim stadionie. Zespół gra brzydko, bez ładu, składu i pomysłu – na tle podążającego od zwycięstwa do zwycięstwa lidera z Zabrza, wyglądał jak ubogi krewny. Prezes Mioduski uznał widocznie, że dość tego. I wszystko wskazuje na to, że trzy dni przed meczem III rundy eliminacji Ligi Europy z Dritą Gnjilane z Kosowa zamieni Aleksandara Vukovicia na Czesława Michniewicza.
Zdaniem Antoniego Bugajskiego Raków Częstochowa zacznie zbierać owoce swoich konsekwentnych działań w postaci kasowych transferów wychodzących.
Michał Żewłakow, były dyrektor sportowy Legii i Zagłębia Lubin, a teraz debiutujący w roli eksperta Canal+ komentującego mecz, słusznie zauważył, że nadchodzi czas, kiedy Raków powinien zacząć zarabiać na piłkarzach, w których przez kilka ostatnich lat inwestował. Czyli mówiąc obrazowo – zasiewy dawno się skończyły, trzeba pomyśleć o żniwach. Trenerowi Markowi Papszunowi takie myślenie może się podobać, ale bardziej w kontekście sportowego rozwoju drużyny, która skoro już się zadomowiła w ekstraklasie, powinna pchać się w górę tabeli. Sprzedawanie czołowych piłkarzy może się z tym celem kłócić, no ale Michał Żewłakow nie mówił o wyprzedaży, tylko o swoistym nagradzaniu jednego czy dwóch zawodników w skali rundy albo i całego sezonu odejściem do klubu, gdzie poziom i płace są znacznie wyższe. To dla klubu forma promocji; dla trenera również, bo pokazuje, że potrafi przygotować zawodników do poważnego grania. Raków jako spółka akcyjna jest przedsięwzięciem komercyjnym, właściciel nie jest pięknoduchem oderwanym od rzeczywistości, zna się na biznesie i ekonomii i doskonale wie, że nie można w nieskończoność inwestować. Trzeba wreszcie zacząć zarabiać.
Kiedy Mateusz Klich mógł poczuć się jak Adam Małysz? Dlaczego dopiero od tygodnia można go nazywać piłkarzem? Kiedy płakał po przegranym meczu z tatą? Łukasz Olkowicz opisuje historię pomocnika Leeds United.
Dziś trudno w to uwierzyć, ale był taki czas, że Klich w Leeds nie mógł znaleźć dla siebie miejsca i musiał odejść, choć na chwilę. Zimą 2018 roku odezwał się AEK Ateny. Klich zaczął już nawet rozglądać się za domem do wynajęcia w stolicy Grecji, ale w końcu zatrudniono na jego pozycję Erika Morana z Leganes. Kolejna oferta przyszła z Włoch. – Tylko nie patrz, na którym są miejscu – prosił agent, gdy informował o propozycji z Benevento. Klich spojrzał. Zobaczył outsidera Seria A, osobliwy stadion i grzecznie odmówił. Zaintrygowało go za to zainteresowanie z Nowego Jorku, lecz skończyło się na wstępnych rozmowach.
„Lubię wracać tam, gdzie byłem już” – śpiewał nieodżałowany Zbigniew Wodecki. Musiał to sobie też nucić Mateusz, gdy w pewien zimny, styczniowy poranek wsiadał na prom płynący z Anglii do Holandii. Na pół roku został zawodnikiem Utrechtu. Po powrocie do Anglii jego styl grania się odmienił, bo spotkał pewnego Argentyńczyka. Ręka do góry, kto wierzył, że Klich w wieku 28 lat przejdzie aż taką piłkarską metamorfozę, zostanie filarem Leeds i awansuje z nim do Premier League? Chcielibyśmy wiedzieć, czy sam zainteresowany podniósł teraz rękę. Ale chyba i on zgodzi się, że nie byłoby nowej wersji Mateusza Klicha bez Marcelo Bielsy. Na dzień dobry szkoleniowiec przekazał mu, że widzi jego potencjał, tylko Klich musi go słuchać. I że nie jest wolny, tylko nie wykorzystuje swojej szybkości. To pierwszy trener, od którego Klich coś takiego usłyszał. Zaskoczeń było więcej. W sześć tygodni nasz piłkarz schudł pięć kilogramów.
Dariusz Dziekanowski, jak należało się spodziewać, mocno krytykuje Legię, ale nie skupia się tylko na trenerze.
(…) Ale nie trener Vuković jest tutaj osobą, która powinna najbardziej się wstydzić. Tutaj trzeba wyciągnąć pod reflektor ludzi odpowiedzialnych za projekt pod tytułem: pierwsza drużyna, czyli dyrektora sportowego i władz klubu. Wszyscy zachwycali się letnimi transferami Legii, ale ja w tych transferach nie widziałem żadnego wspólnego mianownika, to było kupowania na zasadzie: ktoś się trafia, to trzeba go brać. Ten nie grał w piłkę od trzech lat? Żaden problem, u nas sobie przypomni. A ten nie grał od roku? Eee tam, w ekstraklasie sobie poradzi.
Trochę to przypomina meblowanie mieszkania mieszanką antyków i mebli z IKEI. A może uda się też wkomponować do tego jakiś stolik zrobiony własnoręcznie z palet. Krótko mówiąc: kompletny miszmasz. I teraz trener musi znaleźć na ten składzik własny pomysł. A że trener wydaje się niezbyt kreatywny, więc wygląda to tak, jak wygląda.
Piotr Wołosik i janekx komentują kilka ostatnich wydarzeń, w tym eskalację konfliktu na linii Kucharski-Lewandowski.
Być może przypomniały mu się [Kucharskiemu] niezwykle odkrywcze słowa komisarza Przygody z „Vabank”, że „Kto ma pół miliona, ten jest bogatszy od tego, co ma ćwierć miliona” lub recepta na życie filmowego króla Wall Street, Gordona Gekko: „Chodzi o to, panie i panowie, że chciwość – z braku lepszego określenia – jest dobra”.
Skoro jesteśmy przy sądzie i pieniądzach… Tą historią wiele razy bawił Pawełek Zarzeczny. Miał on kolegę o pseudonimie „Bubu”. „Bubu” znał wszystkich, a każdy znał jego. Pasją brzydzącego się pracą „Bubu” były między innymi obrazy, często takie, które w różnych okolicznościach znikały ze ścian bogatych ludzi. Kiedyś „Bubu” trafił do sądu, a tam…
Sąd: – Oskarżony nie pracuje, więc skąd oskarżony bierze pieniądze?
„Bubu”: – Z szafy, wysoki sądzie…
Sąd: – Jak to? Proszę nie żartować! Skąd one się wzięły w tej szafie?
„Bubu”: – Nie wiem, zawsze były!
A sądowym przepychankom „Kucharski kontra Lewandowski” niechaj przyświeca tekst dowcipnisia z Kalifornii, Arnolda Schwarzeneggera: „Pamiętajcie, pieniądze szczęścia nie dają. Mam teraz 50 milionów dolarów, ale jestem tak samo szczęśliwy jak wtedy, gdy miałem 48 milionów”.
SPORT
Michał Zichlarz komentuje świetną grę Górnika Zabrze i Rakowa Częstochowa.
Co łączą oba otwierające tabelę zespoły z województwa śląskiego? Na pewno to, że oba grają trójką obrońców. O ile w przypadku ekipy prowadzonej przez Marka Papszuna nie jest to żadne novum, bo taki styl gry to znak rozpoznawczy częstochowskiej ekipy, o tyle w przypadku drużyny Marcina Brosza to nowa sytuacja. Tak śląski trener chciał już grać wcześniej, ale nie do końca wszystko wychodziło. Latem solidnie nad tym elementem popracowano i teraz są efekty. Jaki jest jeszcze jeden wspólny mianownik łączący Górnika z Rakowem? Na pewno wymienieni szkoleniowcy. Przyjrzyjmy się, kiedy obejmowali prowadzone teraz jedenastki. W przypadku Papszuna to kwiecień 2016 roku. Jeśli chodzi o Brosza, to dwa miesiące później, w czerwcu 2016. Obaj są trenerami z najdłuższym stażem w ekstraklasie. Różne momenty przechodzili, ale nieraz pokazali, że znają się na swoim fachu i opłaca im się zaufać. Widzą to klubowi decydenci, doceniają kibice w Zabrzu czy w Częstochowie i też sami piłkarze. Taka stabilizacja przynosi efekty.
Podbeskidzie popełniało fatalne błędy w defensywie w meczu z Rakowem, co nie zmienia faktu, że Maciej Wilusz szybko powinien wylecieć z boiska.
Można gdybać, jak potoczyłoby się to spotkanie, gdyby sędzia Damian Sylwestrzak wyrzucił z boiska na początku meczu Macieja Wilusza. Obrońca Rakowa bardzo ostro potraktował Maksymiliana Sitka, który doznał kontuzji i niedługo potem musiał opuścić boisko. Większość obserwatorów nie miała wątpliwości, że arbiter mógł pokazać obrońcy Rakowa czerwoną kartkę. A przynajmniej powinien przeanalizować tę sytuację na wideo. Podobnego zdania był opiekun bielskiego zespołu, choć wyraźnie trzeba zaznaczyć, że nie szukał wymówek. – To był faul, który można było przeanalizować i zobaczyć, że to była czerwona kartka. Tym bardziej, że to nie jest pierwszy taki faul Macieja Wilusza. Sędzia, który przygotowuje się do meczu, powinien takie rzeczy wiedzieć. To było tak mocne wejście, że Maks nie był w stanie kontynuować gry. To oddaje impet i powagę tego faulu – podkreślił trener Podbeskidzia.
Trzeci mecz Dawida Korta w Odrze Opole, trzeci gol i trzecie zwycięstwo jego drużyny.
Doliczony czas gry – faul Kamila Ogorzałego na Kacprze Tabisiu i rzut karny wykorzystany przez Dawida Korta – przesądził o trzeciej z rzędu, a drugiej wyjazdowej wygranej Odry, za którą niezwykle udany tydzień, zwieńczony zgarnięciem pełnej puli w Olsztynie i Nowym Sączu.
– Zdawaliśmy sobie sprawę, że pewne elementy mogą nie funkcjonować tak, jak powinny. Z tym zetknęliśmy się w I połowie. Zespół nie był odpowiednio pobudzony, ale nie dziwię się. Podróż do Nowego Sącza była bardzo ciężka. Jechaliśmy w korkach przez prawie 8 godzin – mówił Dietmar Brehmer.
W II lidze GKS Katowice po dwóch golach Adriana Błąda odniósł ważne zwycięstwo w Polkowicach. Jedna z bramek była naprawdę przedniej urody.
Rezultat został ustalony jeszcze przed przerwą. W głównej roli wystąpił ten, który przed sezonem – na rzecz Arkadiusza Jędrycha – stracił kapitańską opaskę, czyli Adrian Błąd. Doświadczony pomocnik pochodzący z pobliskiego Lubina przypomniał się w rodzinnych stronach w najlepszy z możliwych sposobów. Najpierw strzałem pod poprzeczkę zwieńczył wymianę piłek, jaką w polu karnym urządzili sobie Filip Kozłowski i Maciej Stefanowicz. Krótko przed przerwą zaś – po wrzucie z autu innego „katowickiego lubinianina”, Arkadiusza Woźniaka, i przegłówkowaniu przez Jędrycha – popisał się kapitalnym wolejem lewą nogą zza pola karnego, umieszczając piłkę w rogu bramki. W poprzednim sezonie podobnego gola w Toruniu strzelił Maciej Stefanowicz, ten sobotni Błąda urodą bynajmniej mu nie ustępował. Naprawdę było na co popatrzeć…
– Nie wiem, czy to najładniejszy gol w życiu, ale na pewno ładny. Cieszę się, że podjąłem taką decyzję, bo nie było to łatwe. Śmialiśmy się w szatni, że albo gol – albo jupitery. Wyszło jak wyszło i z tego jestem zadowolony. Wygraliśmy bardzo żywe spotkanie, w którym obie drużyny grały ofensywnie. Wywieźliśmy punkty z terenu, na którym jeszcze niejeden zespół będzie miał problem – zaznaczał Błąd.
SUPER EXPRESS
Same echa weekendu, nic nowego.
RZECZPOSPOLITA
Piotr Żelazny o smutnym końcu bajki, jaką długo była współpraca Roberta Lewandowskiego z Cezarym Kucharskim.
Duet obiecujący piłkarz–początkujacy menedżer działał inaczej niż większość w branży. Będąc w Zniczu, Lewandowski miał oferty z mistrza kraju Wisły Kraków, mógł wrócić do Legii, były także oferty zagraniczne, ale postanowili skorzystać z oferty Lecha Poznań. Wcale nie była najwyższa, ale wiedzieli, że ofensywny styl Franciszka Smudy będzie idealny dla młodego napastnika. Lech zdobył tytuł, 20-letni Lewandowski koronę króla strzelców i posypały się oferty z Zachodu. I znów to wcale nie Borussia Dortmund wystosowała najkorzystniejszą finansowo (znacznie więcej chciał płacić np. Szachtar Donieck), ale wciąż liczył się rozwój, a także postać ówczesnego trenera BVB Juergena Kloppa.
Wtedy też pojawiły się już naprawdę duże pieniądze i relacja przestała być zwyczajnym układem piłkarz–menedżer. Kucharski doradzał zawodnikowi w inwestycjach i interesach, sam w niektóre wchodził. Wkładał swoje pieniądze, by Robert miał pewność, że agent nie chce go tylko wykorzystać. Tak opowiadał o tym Kucharski w „Nienasyconym”: „Robert jest trudnym partnerem, bo im wyżej idziesz, tym większe są potrzeby, wymagania, obracasz się wśród coraz lepszych piłkarzy. Pojawiają się wokół ciebie inni ludzie, a piłkarze lubią dobry bajer. W tym środowisku nietrudno spotkać kogoś, kto ci wmówi, że ma dla ciebie genialny pomysł – maszynę do robienia pieniędzy. Ty tylko musisz dać na start”.
Powołali do życia RL Management, o który dziś toczy się wojna warta wiele milionów. I chociaż wszyscy czuli podskórnie, że opowieść o przyjaźni menedżera z piłkarzem nie pasuje do realiów futbolowych, przykro dziś obserwować, jak ta bajka się kończy. To zapewne dopiero początek wojny. Kucharski jest przeciwnikiem twardym i doskonale przygotowanym. Musi być gotowy na to, że stanie się wrogiem publicznym numer jeden, zrobił zamach na polską świętość.
Fot. FotoPyK