Reklama

„PiS przegląda teczkę Bońka w IPN i wkrótce może coś odpalić”

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

18 września 2020, 09:07 • 24 min czytania 17 komentarzy

Piątkowa prasa? Napakowana jak kabanos. Mnóstwo wywiadów i rozmów z ligowcami, zapowiedź sezonu Bundesligi, czy kolejne nowe fakty w sprawie wejścia CBA do PZPN. „Gazeta Wyborcza” sugeruje, że to zlecenie polityczne. – Powód? Formalny powód – afera melioracyjna. – Boniek miał dobre układy z PiS i myślał, że jest nietykalny. Ale kiedy tylko skrytykował władzę, z całą mocą ruszyli na niego – tłumaczy jeden z opozycyjnych polityków i prosi o anonimowość. I dodaje: – Nie ma przypadku, że wyciągnęli mu współpracę z byłym agentem SB, choć to żadne przestępstwo. Na pewno dokładnie też przeglądają teczkę Bońka w IPN i wkrótce mogą coś „odpalić” w swoich mediach – czytamy w „GW”.

„PiS przegląda teczkę Bońka w IPN i wkrótce może coś odpalić”

Sport

Bundesliga wraca do gry. W tym roku zrobiło nam się trochę tłoczno od Polaków w tych rozgrywkach. Warto będzie śledzić choćby Augsburg z Rafałem Gikiewiczem i Robertem Gumnym w składzie.

Z punktu widzenia polskiego kibica bardzo ciekawym klubem będzie Augsburg, gdzie latem przybyli bramkarz Rafał Gikiewicz (poprzednio Union Berlin) oraz defensor Robert Gumny (poprzednio Lech Poznań); obaj powinni mieć miejsce w pierwszym składzie. „Giki” trafił tam po świetnym sezonie w stolicy Niemiec i wykorzystał fakt, że Bawarczycy mieli ogromny problem z bramkarzami, którzy jakości nie mieli prawie wcale. Gumny zaś całkiem rozsądnie jako kolejny krok po ekstraklasie wybrał zespół co najwyżej przeciętny, w którym będzie mógł „liznąć” futbolu na najwyższym poziomie, rozwinąć się, ustabilizować i pójść dalej. Konkurencja na jego pozycji jest w Augsburgu słaba i będzie wielkim zawodem, jeśli 22-latek szybko nie wywalczy sobie miejsca w jedenastce. Debiut ma już za sobą, bo – tak jak Białek – swoje minuty złapał po wejściu z ławki w Pucharze Niemiec. Polacy mają więc całkiem niezłą sytuację w swoich klubach i jeśli wszystko pójdzie po ich myśli, kibice znad Wisły będą mieli kogo wspierać. A o tym, że w Bundeslidze jest ciekawie, przekonujemy się praktycznie co roku.

Problemy PSG na starcie sezonu się nie kończą. Thomas Tuchel musi sobie radzić bez siedmiu podstawowych piłkarzy, a mecz z Metz kończył w dziesiątkę.

Reklama

Kurzawa został zawieszony na 6 meczów. Głośno było o zatargu Neymara z Alvaro. Brazylijczyk oskarżał Hiszpana o rasizm, a tymczasem z nagrań wynika, że sam go prowokował niewybrednymi tekstami. Otrzymał dwa mecze kary, podobnie Paredes. Nadal w izolacji pozostaje Kylian Mbappe, ale wkrótce dołączy do zespołu. Dodajmy do listy Kehrera, Verrattiego i Florenziego. Trenerowi Thomaso Tuchelowi w meczu z Metzem brakowało siedmiu podstawowych zawodników, za to po odbyciu kwarantanny powrócili Mauro Icardi i Keylor Navas. Bramki PSG w każdym meczu broni ktoś inny. Po Marcinie Bułce i Sergio Rico zagrał Navas i dopiero on zachował czyste konto. Od 65 minuty Paris SG musiał radzić sobie w „dziesiątkę”. Abdou Diallo sfaulował Ibrahima Niane, nie pomogły błagalne gesty i miny – sędzia poczekał aż wstał z kolan i pokazał mu drugi raz żółtą kartkę. Mimo osłabienia PSG nadal atakował, Oukidja dwukrotnie obronił nogą, ale w 93 minucie już nie dał rady. Po dośrodkowaniu Di Marii wybił piłkę spod nóg Icardiego, jednak wprost w kierunku Juliana Draxlera i Niemiec „główką” przerwał trwającą prawie 400 minut indolencję strzelecką drużyny. Ostatniego gola zdobył w półfinale Ligi Mistrzów z RB Lipsk Hiszpan Juan Bernat, który w końcówce spotkania z Metzem musiał zejść z boiska z powodu kontuzji kolana. 

Rozmowa z Pawłem Golańskim przed 4. kolejką Ekstraklasy. Głównie o meczu Górnika Zabrze z Legią Warszawa, czyli o hicie kolejki.

Przed 4. kolejką jest tylko jedna drużyna z kompletem zwycięstw, a jest nią imponujący w ofensywie Górnik. Czy jest pan zaskoczony dyspozycją tego zespołu?

– Rzeczywiście, zabrzanie grają futbol na „tak” – bardzo ofensywny, ze stwarzaniem mnóstwa sytuacji. Trener Marcin Brosz po raz kolejny wykonał świetną pracę w ciężkim okresie przygotowawczym. Zespół jest dobrze przygotowany i wszystkie wytyczne realizuje wręcz koncertowo, szczególnie w ataku, więc jak dla mnie jest to spora niespodzianka, że na ten moment Górnik ma najwięcej strzelonych goli. Zabrzanie także dobrze bronią, bo stracili tylko dwie bramki. Żeby ocenić tę drużynę szerzej, będziemy musieli poczekać na to, jak będzie wyglądać w kolejnych spotkaniach, ale obecnie imponuje jakością.

W 4. kolejce będziemy mieli hit, bo Górnik pojedzie na Legię. Czego możemy się spodziewać?

Reklama

– Będzie to na pewno ofensywna gra. Nie sądzę, żeby trener Brosz nagle zmienił taktykę pod Legię, bo gra przy Łazienkowskiej. Jeżeli coś zdaje egzamin i zespół wygląda dobrze, to myślę, że będzie to dalej powielane niezależnie od tego, z jakim rywalem Górnik będzie się mierzył. Legia ma oczywiście klasowych zawodników, którzy nieraz pokazywali, że w pojedynkę mogą przesądzić o losach spotkania, więc biorąc pod uwagę, że ma już na koncie jedną wpadkę w lidze, na pewno mocno będzie chciała wygrać. Sądzę, że będzie to otwarty mecz ze sporą liczbą sytuacji podbramkowych. Często widzimy, że trenerzy przygotowują się pod danego rywala i zapominają o swoim stylu. W ostatnim czasie widzieliśmy jednak, że Górnik najpierw patrzy na siebie, co on ma grać. Legia myśli podobnie. Jest wypracowany jakiś styl, który daje efekt i jest on powielany oraz realizowany w następnych meczach.

Ryszard Staniek twierdzi, że mistrz Polski gra piach. Były piłkarz Legii jest rozczarowany, że dobre transfery nie przełożyły się na postawę na boisku.

Choć w przypadku ewentualnej wygranej w sobotę mistrz Polski zrówna się punktami z liderującymi „górnikami”, to na początku bieżących rozgrywek w warszawskim klubie, który latem dokonał przecież spektakularnych transferów, powodów do radości nie ma. Zespół Aleksandara Vukovicia szybko pożegnał się z eliminacjami Ligi Mistrzów, przegrywając rywalizację z cypryjską Omonią Nikozja. – Trzeba bez ogródek powiedzieć, że Legia gra obecnie „piach”. Niewykluczone jednak, że w takim meczu, jak ten z Górnikiem, piłkarze z Warszawy się obudzą. Ale czy rozpędzeni zabrzanie pozwolą na to? Dlaczego tego nie wykorzystać w takim meczu, jak ten w sobotę? Z czego to może wynikać? Z przygotowania. Coś tutaj jest nie tak. Co z tego, że zrobili transfery, skoro nie grają tak, jak powinni. Wszyscy widzą, jak to wygląda. Nie wiem, może celowo przygotowania prowadzone były w ten sposób, żeby forma przyszła później, na mecze pucharowe, ale – na co wskazują świeże doświadczenia – na początku też przecież trzeba grać, co pokazała Legii Omonia Nikozja – podkreśla były piłkarz Legii, który w tym klubie grał w latach 1995-1998.

David Tijanić sprawił, że w Częstochowie szybko poradzono sobie z urazem Miłosza Szczepańskiego. Słoweniec jest pierwszym wyborem na pozycję „10” i to z nim Daniel Szelągowski będzie walczył o skład.

Do końca poprzedniego sezonu dołożył jeszcze cztery asysty i gola. W nowym ma już bramkę i asystę. A mogło być ich więcej. Mimo świetnego występu z Zagłębiem Lubin, został zapamiętany przede wszystkim z kiksu. Znajdując się kilka metrów od bramki, nie trafił w piłkę, przez co pozbawił siebie i zespół gola. Nie zmienia to jednak faktu, że forma Słoweńca rośnie. Dodatkowo coraz lepiej dogaduje się z drużyną, dzięki czemu ma więcej możliwości, by prezentować swoje umiejętności. – Cieszę się, że praca, jaką wykonuję na treningach, jest doceniana przez kolegów z drużyny. Mam wrażenie, że zyskałem ich zaufanie. Nie boją się ze mną grać, a to przekłada się na lepszą dyspozycję całego zespołu. Myślę, że w następnych meczach może być tylko lepiej – powiedział Tijanić. Nie oznacza to jednak, że Tijanić nie musi obawiać się o miejsce w zespole. Co prawda Szczepański będzie potrzebował jeszcze kilku miesięcy, by przygotować się do gry i walki o skład, ale Raków wykonał kolejny ruch na rynku transferowym – pozyskał Daniela Szelągowskiego, wychowanka Korony Kielce. Jak mówi sam zawodnik, dobrze czuje się na lewym wahadle, w linii ataku, ale także na „10”, a więc pozycji, na jakiej grywa również Tijanić.

Mecz Zagłębia Sosnowiec i ŁKS-u ma ciekawy podtekst. 13 lat temu w Ekstraklasie obydwa zespoły były podejrzane o „ustawkę”.

W najwyższej klasie rozgrywkowej oba zespoły spotkały się w rozgrywkach sezonu 2007/08. Jesienią w Łodzi ŁKS wygrał gładko 3:0. 20 marca 2008 Zagłębie stanęło przed szansą opuszczenia ostatniego miejsca w tabeli, które zajmowało od pierwszej kolejki m.in. dlatego, że sezon rozpoczynało z punktami ujemnymi za korupcję. ŁKS miał jednak w swoich szeregach Ensara Arifovicia, który okazał się katem zespołu z Sosnowca. Bośniak zdobył dwie bramki, jedną dorzucił Łukasz Madej i do przerwy było już 0:3. W drugiej połowie honorowe trafienie zaliczył Patryk Małecki, jedyny gracz, który zagra w sobotnim starciu. Doświadczony pomocnik sosnowiczan wówczas nie miał jeszcze skończonych 20 lat, a do Sosnowca został na rundę wiosenną wypożyczony z Wisły Kraków. O tamtym meczu było głośno jeszcze długo po jego zakończeniu, gdyż rzekomo miał zostać ustawiony. Członkowie Wydziału Dyscypliny PZPN po obejrzeniu spotkania, wstępnie potwierdzili doniesienia z firm bukmacherskich, że na boisku mógł paść dokładnie wytypowany wynik. Po tym meczu niektóre z firm musiały wypłacić olbrzymie wygrane. Ostatecznie jednak nikomu winy nie udowodniono. Zdaniem ówczesnych włodarzy klubu z Sosnowca, miał to być gwóźdź do trumny Zagłębia, które wiosną 2008 roku spadło z ekstraklasy wprost na trzeci poziom rozgrywek.

Super Express

Rafał Gikiewicz w „Super Expressie” opowiada o nowym klubie. Polak serwuje sok z marchewki Robertowi Gumnemu, a w roli faworytów widzi Bayern i Borussię.

– W pierwszych dniach pobytu Gumnego w Augsburgu zaopiekowałeś się nim?

– Gdy napisał do mnie, że jest w Augsburgu, i zaprosił na kawę, to odpisałem, żeby wpadał do mnie na obiad, bo ja po mieście nie chodzę. Ugościłem go w domu, żona przygotowała naleśniki z warzywami, z mięsem i wyciskany soczek z marchewki. Tłumaczę mu nasze odprawy. Pomagam w sprawach związanych z ubezpieczeniem, a teraz przy szukaniu mieszkania.

– Kto jest twoim faworytem Bundesligi?

– Najsilniejszą kadrę ma Bayern. Młode pokolenie gwiazd ma Borussia Dortmund i jeśli Marco Reus będzie zdrowy, to może stworzyć zabójczy duet z Erlingiem Haalandem, a będą jeszcze groźniejsi, jeśli zostanie w zespole Jadon Sancho. Ważne również będzie, czy kibice i w jakiej liczbie będą mogli zasiąść na trybunach, bo ich obecność daje duży zastrzyk adrenaliny, co przekłada się na grę i wyniki. Sam jestem ciekawy, co będzie po sześciotygodniowym okresie testowym, w którym będzie możliwa obecność 20 proc. kibiców na trybunach.

O nowym klubie opowiada także Paweł Bochniewicz. Obrońca szybko zadebiutował w Holandii, ale odejście z Górnika było sentymentalne.

„Super Express”: – Pierwszy mecz, wygrana i ładny gol głową. Wiedziałeś, że debiut nastąpi tak szybko?

Paweł Bochniewicz: – Wydawało mi się, że może nastąpić trochę później. Planowałem po zgrupowaniu kadry pozamykać sprawy w Zabrzu i ruszyć do Holandii. Ale dostałem sygnał, żeby najpierw przyjechać, zagrać, a potem wrócić na chwilę do Polski. Zadebiutowałem po ledwie dwóch treningach z Heerenveen. 

– Ciężko było opuścić Górnik? Zaryzykuję tezę: serce bolało, ale rozum mówił, że trzeba iść dalej…

– Dokładnie! Gdyby tylko serce decydowało, to mógłbym grać w Górniku do końca kariery. Ale chodzi o to, żeby się rozwijać.

– H e e re nve e n jes t przystankiem?

– Chcę oddać klubowi całe umiejętności. Liga holenderska jest najlepiej skautowana na świecie, a większość piłkarzy nie uważa jej za miejsce docelowe. W pewnym momencie pojawiają się oferty nie do odrzucenia i dla piłkarzy, i dla holenderskich klubów. A czy tak będzie ze mną? Zobaczymy.

Gdzie trafi Maciej Skorża? Radomianin szykuje się do podjęcia pracy w okolicach grudnia. Mówi też, że PZPN kontaktował się z nim jedynie raz.

Po 712 dniach spędzonych na stanowisku selekcjonera olimpijskiej reprezentacji Zjednoczonych Emiratów Arabskich Maciej Skorża (48 l.) powrócił do Polski. – Nową pracę chciałbym rozpocząć w grudniu, choć telefony z pierwszymi zapytaniami już były. I to nie tylko z krajów arabskich, gdzie mam dobrą renomę – zdradza w rozmowie z kanałem „Po Gwizdku”. Skorża kilka razy przymierzany był do pracy w Europie. Dlaczego nigdy nie udało mu się poprowadzić klubu ze Starego Kontynentu? – W Arabii dyskutowałem na ten temat z Laurentiu Reghecampfem, którego Steaua Bukareszt ograła Legię w eliminacjach Ligi Mistrzów, i Ivanem Jovanoviciem, który prowadził APOEL Nikozja. I oni, choć przecież osiągnęli w Europie świetne wyniki, bo Jovanović wyszedł nawet z grupy Champions League, także nie mieli dobrych europejskich ofert! Podobnie jak ja wylądowali w krajach arabskich – mówi. Gdy pytamy, czy chciałby zostać selekcjonerem polskiej kadry, długo milczy. – Był tylko jeden sygnał z PZPN. Gdy pracowałem w Wiśle, zadzwonił dyrektor sportowy Jerzy Engel i pytał, czy byłbym tą posadą zainteresowany. Odebrałem ten telefon jako kurtuazję…

Przegląd Sportowy

„PS” do dzisiejszego wydania dorzuca „Skarb Kibica Bundesligi” i zapowiada nadchodzący sezon. Nie da się ukryć, że za naszą zachodnią granicą kilka klubów mocno się osłabiło. Przynajmniej jeśli chodzi o największe gwiazdy.

Debata trwa również na temat kondycji Bundesligi w czasach pandemii. Niemcy nie mogą pogodzić się ze stratą dwóch kadrowiczów: Kaia Havertza z Bayeru Leverkusen oraz Timo Wernera z RB Leipzig, którzy zamiast ofert Bayernu Monachium wybrali propozycję Chelsea i przenieśli się do Premier League. Odwrotny kierunek obrał Leroy Sane, przechodząc z Manchesteru City do Bayernu Monachium za 50 mln euro. To najwyższy transfer tegorocznego okna i raczej nie zostanie już pobity. W zasadzie przesądzone jest odejście do Liverpoolu Thiago Alcantary, który nie chce przedłużyć kontraktu z Bayernem. Z decyzją zwleka David Alaba, a trener Bawarczyków Hansi Flick coraz bardziej obawia się, że po ich odejściu nie zdąży dokonać sensownych wzmocnień. – Musimy zaakceptować, że pandemia drogo nas kosztowała i że w tej chwili najważniejsze jest rozsądne gospodarowanie pieniędzmi, żeby nie popaść w długi. My sobie poradzimy, ale martwię się o resztę klubów – powiedział w swoim stylu dyrektor wykonawczy Bayernu Karl-Heinz Rummenigge.

Piast Gliwice wygrywa nawet bez trenera. Waldemar Fornalik przebywa na izolacji, jednak jego drużyna odprawiła w pucharach kolejnego rywala.

Piastowi w awansie nie przeszkodził nawet brak trenera Waldemara Fornalika na ławce. Szkoleniowiec miał pozytywne wyniki badań na obecność koronawirusa w organizmie, dlatego przebywa na domowej izolacji, a w zastępstwie zespół poprowadził jego brat Tomasz. Panowie mieli być w kontakcie i biorąc pod uwagę przebieg spotkania, prawdopodobnie przynajmniej w przerwie telefon został wykonany. Bohaterami ekipy z Gliwic zostali Martin Konczkowski, Patryk Sokołowski oraz Michał Żyro. Ten pierwszy był najlepszym zawodnikiem miejscowych, doskonale odnalazł się w taktyce, którą na przeciwnika z Austrii wymyślił sztab szkoleniowy. Piast atakował ustawieniem 3-5-2, natomiast bronił w 5-4-1 i Konczkowski jako prawoskrzydłowy brylował. Najpierw strzelił gola po ładnej indywidualnej akcji zakończonej uderzeniem między nogami bramkarza Rene Swete. Następnie mógł mieć dwie asysty, ale mylili się Piotr Parzyszek i Kristopher Vida. Wreszcie zlitował się nad nim rezerwowy Żyro, wykorzystał dośrodkowanie kolegi i zdobył zwycięską bramkę. 3:2 i ekipa Fornalików w kolejnej rundzie zmierzy się z duńskim FC Kopenhaga.

A skoro już o Kopenhadze wspomnieliśmy, w „PS” mamy wywiad z Kamilem Wilczkiem. Podobny do ostatniego, ale obszerny, więc parę smaczków znajdziemy. Napastnik uważa, że żadną legendą Broendby nie był i pomnika sobie nie zburzył.

Po transferze wściekli kibice Bröndby zgromadzili się pod stadionem i wymazali pana nazwisko ze specjalnej tablicy, upamiętniającej wszystkich reprezentantów krajów występujących w tym klubie. Jak się pan wtedy poczuł?

Nie będę mówił ludziom, co mają robić. Chcieli wymazać, to wymazali. Nie zamierzam z nikim walczyć. Nie poczułem z tego powodu większego zagrożenia. Przez pierwsze dwa, trzy dni po powrocie do Danii czuć było falę nienawiści, ale wtedy starałem się, na ile tylko było to możliwe, odciąć od wszystkiego. Ludzie się wyżyli, ale ile można żyć jednym tematem? Mój transfer do FC Kopenhaga dla wielu był dużym zaskoczeniem, ale nie mogło być inaczej. Byłem na to przygotowany. Każdą decyzję podejmuję dla siebie, a nie przeciwko komuś. Nie miałem zamiaru nikomu zrobić na złość. Na hejt byłem gotowy i biorę go na klatę.

Piłkę traktuje pan jak pracę, w której nie ma miejsca na sentymenty? W oczach fanów Bröndby był pan legendą, ale tym transferem zburzył swój pomnik.

Muszę wybierać miejsce, które w danym momencie będzie dla mnie najlepsze. Dziś jest nim FC Kopenhaga. Na tę chwilę jestem zadowolony z tego, że podpisałem tutaj kontrakt. Jeśli chodzi o bycie legendą, nigdy takim słowem siebie nie określałem. Uważam, że grali w Bröndby piłkarze, którzy zrobili więcej niż ja. Żadnego pomnika więc nie budowałem.

W niedzielę wielkie derby Kopenhagi. Ma pan obawy?

Żadnych. Jestem w piłce tak długo i tyle razy byłem wyzywany, na przykład, gdy z Bröndby graliśmy na wyjazdach, że potrafi ę się odciąć od pewnych rzeczy. Żałuję tylko, że stadion nie będzie wypełniony, bo derby tutaj to naprawdę wyjątkowe spotkania, zawsze jest świetna atmosfera. Teraz, z powodu ograniczeń związanych z koronawirusem, widzów będzie znacznie mniej lub w ogóle.

W magazynie ligowym tekst o „Manusiu”, czyli Alassanie Mannehu z Górnika Zabrze. Gambijczyk jest cichą wodą w szatni, ale koledzy bardzo go lubią.

Piłkarze Górnika nie nazwą Alasany Manneha inaczej niż „Manuś”. Nasz „Manuś”. Może za wiele po polsku nie powie, więcej rozumie, ale komu to w szatni Górnika przeszkadza? Wystarczy zapytać go, jak jest. Odpowie łamaną polszczyzną to swoje „dobze, dobze” i człowiekowi od razu wraca humor. Manneh ma też obowiązki, jak pozostali. Ostatnio po udanym dla siebie meczu ze Stalą Mielec (2:0) i urokliwej bramce, uznanej za najładniejszą w kolejce, przyniósł do szatni ciasto, bo taki jest w Górniku zwyczaj. Inni zaraz mu przypomnieli, sprawdzając przy okazji jego radar na szatniane żarty. – Nie, nie „Manuś”. Nie jedno ciasto, a trzy. – Dlaczego trzy? – zdziwił się. – Za bramkę kolejki, piłkarza kolejki i jedenastkę kolejki – przekonywali z poważnymi minami. Kluchy w buzi „Manuś” w szatni odzywa się rzadko. – Kontakt z nim łatwy nie jest, trudno coś z niego wydobyć. Jakby mu się nie chciało otwierać ust. A jak, już coś mówi to z kluchami w buzi – opisuje Szymon Matuszek, były gracz zabrzan. Ale gdy pomiędzy kwietniem i majem małomówny „Manek” pościł w racji ramadanu, to im bliżej końca, tym więcej osób z drużyny odliczało mu dni do zakończenia głodówki przed zmrokiem. Od początku tego sezonu Górnik i Manneh kolekcjonują pochwały. Zespół za komplet zwycięstw, a Gambijczyk za regulowanie jego tempa gry, otwierające podania, zjawiskowego gola w Mielcu. Z oddali rozwój Manneha obserwuje Matuszek, który od tego sezonu jest piłkarzem Miedzi. – Widać, jak się zmienił. Wcześniej interesowała go tylko piłka na boisku. Bez niej dreptał, nie potrafił jej odebrać, przesuwać się po boisku. Teraz widać, że zaczyna to łapać. Trener Brosz jest dobrym taktykiem, przykłada dużą wagę do gry w defensywie. „Manek”, który z piłką potrafi zrobić wiele i widać to też po jego prostopadłych podaniach, potrzebował takiej osoby. Nic lepszego młodemu piłkarzowi nie mogło się przytrafić. W Zabrzu wiedzą, nad czym Manneh musi pracować. – Poprawić przygotowanie fizyczne, grę głową, jeden na jednego w defensywie – wylicza Płatek. Nieoficjalny dyrektor sportowy Górnika przyznaje, że latem miał już ofertę za Manneha na około milion euro. Klub ją odrzucił.

Grzegorz Tomasiewicz nie przebił się w Legii, jednak ostatecznie do Ekstraklasy trafił. Pomocnik Stali Mielec opowiada o pobycie w stolicy i ofertach z Niemiec oraz Anglii.

Przed każdym sezonem Grzegorz Tomasiewicz zapisuje na kartce cele, które zamierza zrealizować. Kartka leży w szufladzie i piłkarz wyjmuje ją wtedy, kiedy odznacza to, co już osiągnął. Przed obecnymi rozgrywkami znalazło się na niej pięć punktów. – Nigdy nikomu ich nie zdradzam, ale o jednym mogę powiedzieć, bo już go sfi – nalizowałem: zadebiutowałem w ekstraklasie. Pozostały cztery. Pod koniec sezonu zweryfi kuję, co jeszcze się udało – opowiada pomocnik Stali Mielec. – Miałem opinię wielkiego talentu, bo strzelałem dużo goli w Szczakowiance, w kadrze Śląska i juniorskich reprezentacjach Polski. W jednym sezonie, kiedy sięgaliśmy po mistrzostwo Śląska, zdobyłem 48 bramek. Nie wykluczam, że te opinie niekiedy mogły na mnie źle wpływać. Bo każdy oczekiwał, że będę grał na wysokim poziomie. Czasem myślę, że może trzeba było wtedy wyjechać za granicę? Miałem oferty z klubów niemieckich, Aston Villi i Nottingham Forest. Ale uznaliśmy z rodzicami, że lepiej będzie, jak zostanę – opowiada 24-latek. Perspektywy w kraju też nie były najgorsze. 15-latka zaprosiła Legia. To miał być wielki krok w karierze gracza z Jaworzna. I początkowo był. Tomasiewicz okazał się jednym z najlepszych zawodników najpierw juniorów, a potem rezerw Legii. Debiut w pierwszej drużynie miał być kwestią czasu, zwłaszcza że trener Henning Berg zabrał chłopaka na przedsezonowe zgrupowanie. I tu przyszło zderzenie z rzeczywistością. – Po obozie trener ze mnie zrezygnował. Czułem żal, bo wcześniejszy sezon miałem udany. Strzeliłem osiem goli, najwięcej w drugiej drużynie. Mogłem dostać więcej minut w sparingach. Mam wrażenie, że niektórzy otrzymywali coś za darmo, a ja, wyróżniający się piłkarz, nie dostałem odpowiedniej szansy. Nie wiem, czemu tak było. Może nie pasowałem do koncepcji trenera? Widocznie musiałem zaczekać na ekstraklasę kilka lat, żeby lepiej smakowała – analizuje dzisiaj.

Przed derbami Poznania wspominka o tym, jak wyglądały one w przeszłości. Kiedy ostatnia w lidze Warta ograła Lecha, „Kolejorz” był załamany.

Wygrana Lecha zdawała się nie podlegać dyskusji. Kwestią sporną była liczba goli strzelonych przez zwycięzców. Wiatr miał wiać w oczy przyjezdnych. Wszystko na to wskazywało. Tymczasem dostali go w żagle i pokonali miejscowych. – Przeciwko komu lub czemu demonstrowali dziś moi piłkarze? Co to był za protest? Przecież w głowie się nie mieści, jak mogła nastąpić w czterech dni taka przemiana?! Derby rządzą się swoimi prawami, ale… w niedzielę miało być normalnie. Mieliśmy wygrać! Moi piłkarze to chyba pseudozawodowcy… – wściekał się po spotkaniu Szukiełowicz, którego cytował „Przegląd Sportowy”. – Przeciwko czemu mielibyśmy protestować? Przecież gramy o duże pieniądze. Jeszcze większe gwarantowałby nam start w pucharach! To, co zaprezentowaliśmy z Wartą, było żałosne. Jest mi przykro… – komentował na naszych łamach bramkarz Jacek Przybylski, który i tak spisał się najlepiej z przegranej ekipy. Co się stało? Z jednej strony
miało zawieść przygotowanie fizyczne. Kolejorz w ostatnich 20 minutach ani razu nie zagroził bramce strzeżonej przez Onyszkę, bo po prostu brakowało mu pary. „Najbardziej prawdopodobne są braki kondycyjne. Wynikają one – zdaniem dobrze zorientowanych – z przetrenowania! Szukiełowicz urządza ciężkie treningi. Wychodzi z założenia, że właśnie one są gwarancją sukcesu” – relacjonowano w „PS”. Natomiast z drugiej, choć utrzymanie Zielonych było mało realne, walczyli przy Bułgarskiej jakby bili się o życie. Do tego stopnia, że Żurawski… przebiegł po Jakołcewiczu.

Rozmowa z Kamilem Bilińskim, który odpalił fajerwerki w Ekstraklasie. Dlaczego gra mu się łatwiej niż w pierwszej lidze i kiedy Podbeskidzie zacznie punktować?

GRZEGORZ RUDYNEK: Na starcie sezonu trener Krzysztof Brede powiedział: „Bilińskiemu będzie łatwiej grało się w ekstraklasie niż w I lidze”. Wygląda na to, że miał rację, bo po trzech meczach ma pan trzy gole.

KAMIL BILIŃSKI (NAPASTNIK PODBESKIDZIA BIELSKO-BIAŁA): Te słowa może wynikają stąd, że kiedy zimą sprowadzano mnie do Podbeskidzia, byłem częścią planu na grę w ekstraklasie. Oczywiście oczekiwano ode mnie, że pomogę w wywalczeniu awansu, ale pół roku w I lidze miało być okresem aklimatyzacji. Wiedziałem, jaka jest moja rola. Zespół dobrze się prezentował, wygrywał, Marko Roginić strzelał gole i asystował, więc trener nie miał powodu zmieniać dobrze funkcjonującej maszyny. Wiedziałem, że muszę poczekać. Zbieg pewnych okoliczności, kontuzja Marko, spowodował, że mam miejsce w pierwszym składzie i dziś mogę zdobywać bramki w ekstraklasie. 

Brakiem doświadczenia można tłumaczyć waszą postawę szczególnie w meczach z Górnikiem Zabrze i Jagiellonią? W pierwszym z nich przegrywaliście już 0:3, ale doprowadziliście do stanu 2:3. W Białymstoku po pierwszej połowie prowadziliście 2:0 i tylko zremisowaliście.

Tak, może nie indywidualnie, ale właśnie jako zespół uczymy się ekstraklasy. Na mecz z Górnikiem wyszliśmy strasznie nabuzowani i już po kilkudziesięciu sekundach straciliśmy gola. Momentalnie cały plan runął, a na drużynę spłynął strach. Przed przerwą gra nam kompletnie nie wychodziła. Do drugiej połowy podeszliśmy spokojnie i byliśmy bliscy dogonienia Górnika. Natomiast w Białymstoku dało o sobie znać doświadczenie Jagiellonii, bo jeśli na wyjeździe po 45 minutach prowadzi się 2:0, nie powinno się wypuszczać zwycięstwa z rąk. Efekt jest taki, że na dziewięć punktów macie tylko dwa. Odczuwamy niedosyt, mogliśmy ugrać więcej, ale pamiętajmy, że mierzyliśmy się z solidnymi rywalami. Górnik jest liderem, Cracovia dopiero co zdobyła Puchar Polski, Jagiellonia ma ambicje, by walczyć o najwyższe cele. Mimo tylko dwóch punktów nie mamy się czego wstydzić.

Dawid Szymonowicz z Cracovii nie lubi wypożyczeń i ciężko mu się dziwić. Jagiellonia co chwilę oddawała go do innego klubu.

Cracovia sięgnęła po pana, gdy rozsypała się jej obrona. Czy wahał się pan nad zamianą Jagiellonii na Pasy?

Były jakieś inne opcje, ale decydująca okazała się osoba trenera Probierza, z którym znaliśmy się z Jagiellonii. Wiedziałem, czego mogę od niego oczekiwać. Jasno nakreślił mi sytuację i opisał moją pozycję, jak to będzie wyglądało. I to zdecydowało.

W ostatnich sezonach Jagiellonia wypożyczała pana do słowackiego klubu Zlate Moravce, Termaliki Bruk-Bet, Rakowa i teraz Cracovii.

To nie służy stabilizacji życiowej. Nie jestem też wielkim zwolennikiem wypożyczeń. Uważam, że można ich dokonywać do pewnego wieku, na przykład 23 lat (Szymonowicz ma 25 lat – przyp. red.). To, co ja jednak mówię, to jedno, a życie to drugie. Fakty są takie, że jestem ciągle wypożyczany z Jagiellonii.

Kiedy był pan w Rakowie, podobno współpraca między panem trenerem Markiem Papszunem nie układała się najlepiej. Najpierw grał pan wszystko, potem „nic”.

To była trochę dziwna historia i nawet po upływie czasu nie wszystko z niej rozumiem. Była jednak taka sytuacja, że najpierw występowałem regularnie, potem zostałem odstawiony na boczny tor i zaliczałem tylko jakieś epizody. Czasami w życiu coś nie zagra i tak właśnie stało się wtedy.

Na koniec „Chwila z…” Izy Koprowiak. Gościem Michał Karbownik, czyli największy talent Legii Warszawa. Pomocnik opowiada o tym, jak udało mu się zadebiutować w lidze i jak zmieniło się jego życie.

Wierzysz w przypadki?

Wierzę, bo ich doświadczyłem, choć sądzę, że trzeba nato też w jakimś stopniu zapracować. Na pewno przypadkiem była w moim życiu ta lewa obrona. Wcześniej nigdy bym nie przypuszczał, że zagram w Legii na tej pozycji. Najpierw zacząłem tak trenować na obozie, bo w kadrze brakowało lewych obrońców. Przyszedł Obradović, który miał swoje problemy i zrobiła się luka. W związku z tą sytuacją trener Vuković wystawił mnie w meczu z ŁKS od pierwszej minuty na tej pozycji. Sprawdziłem się, zostałem. Widocznie Bóg tak chciał. Jestem przekonany, że gdybym miał walczyć o miejsce w środku pola, byłoby mi trudno się przebić. A tak mogłem się pokazać na lewej stronie, stałem się w polskiej lidze dość znany i teraz mogę wchodzić do środka już nie jako przypadkowy piłkarz.

Jak blisko – albo jak daleko – odejścia na wypożyczenie byłeś przed rokiem?

Brakowało naprawdę niewiele. Przyszła oferta z Radomiaka, który chciał mnie wypożyczyć. Podpisałem wtedy umowę z Mariuszem Piekarskim, on uważał, że to nie jest dobry pomysł, twierdził, że spokojnie sobie poradzę w ekstraklasie. Pamiętam, jak siedziałem w szatni Legii, odebrałem telefon i usłyszałem, że może już następnego dnia przeniosę się do Radomia. Było blisko, ale ostatecznie klub się nie zgodził, bo dobrze się prezentowałem. Latem przyszła jeszcze oferta z Rakowa Częstochowa, który interesował się mną od dłuższego czasu, trener Papszun oglądał mnie nawet w trzeciej lidze. Legia jednak poprosiła o czas, najpierw chcieli mnie zobaczyć w meczu z ŁKS. Po debiucie defi nitywnie odrzucili opcję, abym odszedł.

„Michał w krainie czarów” – jak ci się podoba określenie, którym trenerzy charakteryzowali cię, gdy zacząłeś błyszczeć w ekstraklasie?

Tak było, gdy zadebiutowałem w pierwszej drużynie. Przyjeżdżałem na treningi, wszystko działo się bardzo szybko, nie do końca to do mnie docierało. To coś pięknego, że w tak krótkim czasie tyle się zadziało. Teraz w pewnym stopniu też mam swój świat.

Jak ten świat wygląda?

Przed kwarantanną miałem taki okres, kiedy niewiele poza piłką się w nim działo. Wracałem do domu, na nic nie miałem ochoty. Kiedy wznowiliśmy treningi po pandemii, sporo się zmieniło. Zacząłem w siebie bardziej inwestować, uczyć się nowych rzeczy choćby języków, zapisałem się też na kurs prawa jazdy. 

Gazeta Wyborcza

W „Wyborczej” także znajdziemy zapowiedź sezonu Bundesligi. Oczywiście na tapet wzięty Robert Lewandowski i jego Bayern Monachium. Bawarczycy znów są faworytem do tytułu.

W Monachium – sielanka. Trwa tylko spór z Davidem Alabą, który jednego dnia chce uciekać do Barcelony lub Realu Madryt (okazuje się, że ich na niego nie stać), a następnego żąda astronomicznej pensji (i słyszy od nieprzejednanych szefów, że na oczekiwanie takich sum mogą pozwolić sobie tylko kapitan Manuel Neuer oraz Robert Lewandowski), ale to zaledwie drobne zakłócenie. Po sierpniowym triumfi e wyparowała nawet presja związana z Ligą Mistrzów – nikt już nie wypomni piłkarzom, że napinają mięśnie jedynie w rywalizacji krajowej. Drużyna została odmłodzona bez konieczności znoszenia przykrych skutków ubocznych, przeciwnie, w kalendarzowym roku 2020 wygrała wszystkie mecze poza zremisowanym bezbramkowo z RB Lipsk. Borussia Dortmund czy RB Lipsk żyją zdrowo, sportowo i biznesowo, jednak
w Niemczech mało kto jeszcze wierzy, że zdołają przeciwstawić się hegemonowi panującemu nieprzerwanie od ośmiu sezonów. Nazwy klubów mających ponoć szanse na podjęcie walki rzucają tylko rutynowo, bo przepaść między liderem i resztą stawki stale się powiększa – nawet gdy Bayern zaczyna jesień marnie, nawet gdy musi wylać trenera (czego w trakcie rozgrywek nie lubi, to wbrew jego kulturze zarządzania), to ostatecznie wywołuje wśród przeciwników jeszcze więcej frustracji. Bo za chwilowe niepowodzenia bierze brutalny odwet.

Dalsze echa wejścia CBA do PZPN. Według „Wyborczej” jest to sprawa polityczna, bo rząd chce usunąć Zbigniewa Bońka i zastąpić go swoim człowiekiem.

Do siedziby PZPN i regionalnych związków weszli agenci CBA. Powód? Formalny powód – afera melioracyjna. – Boniek miał dobre układy z PiS i myślał, że jest nietykalny. Ale kiedy tylko skrytykował władzę, z całą mocą ruszyli na niego – tłumaczy jeden z opozycyjnych polityków i prosi o anonimowość. I dodaje: – Nie ma przypadku, że wyciągnęli mu współpracę z byłym agentem SB, choć to żadne przestępstwo. Na pewno dokładnie też przeglądają teczkę Bońka w IPN i wkrótce mogą coś „odpalić” w swoich mediach. Takie rzeczy działają na ich elektorat. Na początku września Boniek wystąpił z pozwami przeciwko Nisztorowi i „Gazecie Polskiej”. Domagał się też, by „GP” usunęła publikacje o nim i nie zamieszczała ich przez rok. Sąd przychylił się do tych wniosków. PiS chciałby umieścić swoich ludzi w nowych władzach związku, które zostaną wybrane za rok. W grę wchodzi Mieczysław Golba, senator Solidarnej Polski, prezes Podkarpackiego Związku Piłki Nożnej, członek zarządu PZPN, oraz Tomasz Poręba – europoseł PiS, kibic Stali Mielec. – Nie mają szans. Nie uzyskają poparcia zarówno delegatów z regionów, jak i klubów – przekonuje prezes dużego wojewódzkiego związku piłkarskiego. Możliwe, że jeśli piłkarskie środowisko nie zaakceptuje kandydatów popieranych przez PiS, wówczas na poparcie partii może liczyć Bogusław Leśniodorski, były prezes i współwłaściciel Legii Warszawa.

Fot. 

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

1 liga

Ścisk na zapleczu Ekstraklasy. Minimalne różnice między trzecim a dziewiątym zespołem

Bartek Wylęgała
1
Ścisk na zapleczu Ekstraklasy. Minimalne różnice między trzecim a dziewiątym zespołem
Anglia

Świetny Foden, szczupak De Bruyne. Lekcja futbolu na Amex Stadium

Piotr Rzepecki
0
Świetny Foden, szczupak De Bruyne. Lekcja futbolu na Amex Stadium

Komentarze

17 komentarzy

Loading...