Reklama

PRASA. Kulig: Ułożyłem sobie życie. Byli tacy, co zarabiali 20 razy więcej, a dziś nie mają nic

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

17 września 2020, 08:48 • 13 min czytania 7 komentarzy

Co dziś słychać w prasie? Jest sporo o europejskich pucharach, tak w kontekście wygranej Lecha Poznań, jak i Piasta Gliwice. Mamy także ciekawy wywiad z Przemysławem Kuligiem, który po karierze został biznesmenem. – Byli piłkarze, którzy zarabiali dziesięć, dwadzieścia razy więcej ode mnie, a dziś nie mają nic. Ułożyłem sobie życie. Z żoną prowadzimy biznes, jesteśmy dumnymi rodzicami trójki dzieci. Niedawno był u mnie menedżer Daniel Weber i przyznał: „Przemo, szacunek, bo mam kontakt z piłkarzami, którzy na twoim tle podczas kariery byli krezusami. A dziś…” – mówi dawny obrońa Cracovii. 

PRASA. Kulig: Ułożyłem sobie życie. Byli tacy, co zarabiali 20 razy więcej, a dziś nie mają nic

Przegląd Sportowy

Lech Poznań gra dalej, przerywając szwedzką klątwę. Po raz pierwszy od blisko dwóch dekad polskiemu klubowi udało się odpalić Szwedów z pucharów.

Zespoły z tego skandynawskiego kraju były od lat zmorą polskich drużyn, które regularnie z nimi odpadały. Lech przerwał trwającą 19 lat czarną passę, a co najważniejsze: zrobił to całkowicie zasłużenie. Poza kilkoma pomyłkami w pierwszej połowie, kiedy obrońcy Lecha dwukrotnie dostali piłkę za plecy, piłkarze z Poznania grali solidnie (czego w defensywie nie pokazują w tym sezonie w lidze). Ich błędy pozostały bez konsekwencji dzięki Filipowi Bednarkowi, który rozegrał najlepszy do tej pory mecz w nowym zespole. Był czujny, ratował kolegów, co pozwoliło, by po przerwie zagrali zdecydowanie lepiej, podeszli wyżej, agresywniej. W drugiej połowie przewaga piłkarzy z Poznania stale rosła, a po tym, jak w 63. minucie Jeppe Andersen dostał czerwoną kartkę, całkowicie dominowali na boisku, które miało być dla nich tak trudne. Na szczęście po spotkaniu nikt nie musiał wykorzystywać argumentów o grze na sztucznej murawie. W samej końcówce najmłodsi piłkarze Lecha (Jakub Kamiński i Filip Marchwiński) przypieczętowali zasłużony awans i pokazali, że młody zespół dojrzał, by walczyć w Europie. Za tydzień w III rundzie eliminacji jego rywalem będzie OFI Kreta albo Apollon Limassoll.

Parę słów o derbach Łodzi. Pomeczówka, ale nie zabrakło wspominki o tym, że Widzew postawił na agresję. ŁKS natomiast go wypunktował.

Reklama

Były zakłady o butelkę koniaku, ostrzone korki, by lepiej trzymać się na beznadziejnej murawie czy prowokacyjne pokazywanie „eLki” po strzelonym golu. Derby Łodzi mają niezwykle bogatą historię i tylko fani ŁKS i RTS wiedzą, ile nerwów kosztuje ich 90 minut, podczas których piłkarze rywalizują na boisku. Jedynym, co łączyło Widzew i Rycerzy Wiosny przed derbami, była liczba siedem. Tyle goli strzelił zespół z alei Unii i tyle stracili piłkarze Enkeleida Dobiego. – To są derby, będziemy walczyć – zapowiadał albański trener. I rzeczywiście Widzew walczył. Od początku rzucił się agresywnie na rywala, ale ataki gospodarzy były chaotyczne, napędzane najczęściej indywidualnymi zrywami Merveille Fundambu. Goście dali się widzewiakom wyszumieć i spokojnie czekali na swoje okazje. A kiedy ta przyszła, Maksymilian Rozwandowicz spokojnie ją wykorzystał. Druga część spotkania wyglądała bardzo podobnie. Widzew chciał wyrównać i ruszyć do ataku, ale to ŁKS strzelił gola. 

Przemysław Kulig w rozmowie z Piotrem Wołosikiem. Kiedyś obrońca z Ekstraklasy dziś… napastnik z niższych lig. Oraz właściciel pensjonatu, w którym odwiedzają go koledzy z boiska.

PIOTR WOŁOSIK: A to się pozmieniało! Przemysław Kulig, kiedyś obrońca po koszmarnych przejściach, dziś strzelec wyborowy, początkujący trener i biznesmen w branży turystycznej.

PRZEMYSŁAW KULIG (BYŁY PIŁKARZ JAGIELLONII BIAŁYSTOK, CRACOVII, GÓRNIKA ZABRZE): Jakiś czas temu odwiedzili mnie dziennikarze kanału „Łączy nas piłka”. Program miał tytuł „Od Ekstraklasy do A-klasy”. Ale to nieaktualne, bo z moim Żaglem Piecki awansowaliśmy do okręgówki, a ja „natłukłem” 43 gole, najwięcej w województwie. A lat mam prawie tyle, co bramek, za miesiąc kończę czterdzieści. Muszę zaznaczyć, że to był mój ostatni sezon. Rywal sfaulował i noga boli. Muszę w końcu wybrać się do lekarza, bo ze zdrowiem nie ma żartów. Nie tak dawno okrutnie wstrząsnęła mną śmierć Piotra Rockiego. Znaliśmy się wiele lat, z nim i jego wspaniałą rodziną. Spędziliśmy u mnie Sylwestra, razem byliśmy na kursie trenerskim UEFA A. Wracając z pogrzebu pomyślałem, że muszę zrobić kompleksowe badania, bo cholera wie, co tam w człowieku siedzi. Piotrka uśmiercił tętniak. Nie do wiary, że nie ma już tego fantastycznego kompana…

Koledzy z boiska bywają w pańskim pensjonacie?

Reklama

Jasne! Łukasz Tupalski, Marek Zieńczuk, Darek Dudka, Piotrek Polczak i wielu innych. Przy ognisku wspominamy stare czasy. Są też tacy, którzy dzwonią i marudzą, że chętnie by przyjechali, ale z kasą słabo.

To kłopotliwa sytuacja?

A skąd. Nie jesteśmy placówką charytatywną, ale każdego serdecznie zapraszam. Daję numer do żony, która udzieli symbolicznej, koleżeńskiej zniżki i tyle. Cóż, jeśli ktoś przepalił pieniądze w kasynie lub roztrwonił w inny sposób – trudno. Byli piłkarze, którzy zarabiali dziesięć, dwadzieścia razy więcej ode mnie, a dziś nie mają nic. Ułożyłem sobie życie. Z żoną prowadzimy biznes, jesteśmy dumnymi rodzicami trójki dzieci. Niedawno był u mnie menedżer Daniel Weber i przyznał: „Przemo, szacunek, bo mam kontakt z piłkarzami, którzy na twoim tle podczas kariery byli krezusami. A dziś…”. 

Bankruci?

Pewnie tak albo blisko, bo zapomnieli, że kariera się kończy. A następnego dnia nie masz znajomych, medialnie nie istniejesz. Sztuką jest, gdy odnajdziesz się w życiu po ostatnim meczu, a nie, kiedy grasz i co miesiąc wpada na konto kilkadziesiąt tysięcy złotych. To co zarobiłem zainwestowałem w ziemię, hotel, jezioro, basen. I dalej zasuwam jak na boisku. Tyle, że ciężej, bo właściwie całą dobę. Słyszałem kiedyś, że do seniorskiej piłki trafiłem dzięki układowi. Zgadza się. Ten układ był między mną, a ciężką robotą! Gdy byłem maleńkim chłopcem, sędzia Alojzy Jarguz bywał z panami Kazimierzem Górskim i Michałem Listkiewiczem u moich rodziców w leśniczówce, tu na Mazurach. Mam gdzieś nawet zdjęcie, na którym ja, maluch kręcę się między nimi. Do nas przyjeżdżało mnóstwo ludzi odpocząć, zapolować. Trener Paweł Janas też był.

Mamy także cykl „PS Historia” a w nim kilka miłych wspomnień:

  • 10 lat od pierwszego gola Roberta Lewandowskiego w Bundeslidze
  • 50 lat od debiutu GKS-u Katowice w pucharach i kapitalnego meczu na Camp Nou

Super Express

Marcel Zylla, czyli nowy nabytek Śląska w rozmowie z „Superakiem”. O treningach z Bayernem, ale przede wszystkim o reprezentacji Polski i Śląsku Wrocław.

Super Express”: – Dlaczego wybrałeś ofertę Śląska?

Marcel Zylla: – Chcę się rozwijać, a do tego potrzebuję perspektywy regularnej gry. To dla mnie priorytet. Uważam, że jeśli będę ciężko pracował, to w Śląsku będę mógł liczyć na więcej występów niż w zachodnich klubach. Chcę pokazać się tutaj z jak najlepszej strony i na tym wyzwaniu się skupiam. Podpisałem kontrakt na cztery lata. Wierzę, że moja gra zostanie zauważona i jeszcze trafię do mocniejszej ligi. Tak jak to było w przypadku innych zawodników z ekstraklasy.

– Trenowałeś z pierwszą drużyną Bayernu Monachium. Jakie są twoje obserwacje?

– Na pierwszym miejscu wskazałbym życiową dyscyplinę. Dbanie o siebie, chodzenie wcześnie spać, odżywianie. Wpojono mi, aby trening traktować niemal jak mecz, czyli pełna intensywność, zawsze „gaz do dechy”, aby w każde ćwiczenia wkładać sto procent siebie. Pracować na treningu, ale także po jego zakończeniu.

– Czemu zdecydowałeś się na występy w reprezentacji Polski?

– Mam podwójne obywatelstwo i miałem okazję zagrać też w niemieckiej młodzieżówce. Muszę przyznać, że bardziej serdeczniej przyjęto mnie w polskiej drużynie. Dużo lepiej czuję się, mogąc grać dla Polski niż dla Niemiec. Niemiecka federacja powiedziała, że szanuje moją decyzję, ale pozostają nadal otwarci. Ja natomiast zupełnie już nie brałem pod uwagę innej możliwości niż gra dla Polski.

Jest także rozmowa z innym młodym Polakiem. Oskar Nowak niedawno grał w Wigrach Suwałki, dziś jest piłkarzem Getafe. Jak się gra w sparingu z Realem?

„Super Express”: – Dla młodego piłkarza to musiało być spore przeżycie…

Oskar Nowak: – Ogromne. Zagrać przeciwko najlepszym zawodnikom na świecie to marzenie każdego młodego piłkarza. Dla mnie to ogromna nauka i plecak doświadczeń na przyszłość.

– Która z gwiazd Realu zrobiła na tobie największe wrażenie?

– Mógłbym tu wymienić każdego. Ale z racji wyniku stawiam na Benzemę i środek pola, czyli Modricia i Casemiro.

– A jak się trafia z Wigier Suwałki, gdzie grałeś, do Getafe?

– O to trzeba by bardziej zapytać mojego menedżera (śmiech).

– To inaczej. Wahałeś się czy od razu byłeś zdecydowany na wyjazd?

– Kiedy usłyszałem nazwę Getafe, od razu dałem zielone światło i zaczęliśmy działać.

– Jesteś graczem Getafe B. Jak wyglądają twoje zajęcia? Trenujesz cały czas z drugim zespołem czy…?

– Jestem piłkarzem rezerw i tam na co dzień trenuję. Raz na jakiś czas pojawiam się natomiast na treningu pierwszego zespołu.

Sport

Piast Gliwice kontra Hartberg, czyli druga odsłona pucharowych potyczek. Dla Austriaków to najważniejszy mecz w historii klubu, więc warto byłoby im to święto popsuć.

Po rundzie zasadniczej znalazł się w pierwszej szóstce tabeli i zagrał w grupie mistrzowskiej. Na decydującą fazę rozgrywek trzeba było poczekać z powodu pandemii, po ich wznowieniu Hartberg zajął 5. miejsce. To zapewniło mu udział w barażach o Ligę Europy, w których pokonał wielokrotnego mistrza kraju Austrię Wiedeń. Wygrał w Wiedniu 3:2, w rewanżu było 0:0. Największy w tym udział miał Dario Tadić. Zdobył dwie bramki, przy trzeciej asystował. To wychowanek… Austrii. W lidze Tadić zdobył w ubiegłym sezonie 17 bramek. Nowy też zaczął od gola w spotkaniu z Altach i z jego strony grozić będzie Piastowi największe niebezpieczeństwo. Jest szybki, dobrze drybluje i wykonuje rzuty wolne. Z tego fragmentu gry był bliski zdobycia jeszcze jednej bramki z Altach, ale po jego strzale piłka trafiła w poprzeczkę. Teraz najważniejszy jest mecz z Piastem. Na takie wydarzenie czekano w klubie 74 lata. – To bardzo ekscytujące, nie możemy się doczekać europejskiej przygody – mówi pani prezes Brigitte Annerl. – Na pewno nie jesteśmy faworytami i bez presji możemy podejść do eliminacji. W grupie mistrzowskiej Bundesligi zawsze prezentowaliśmy się korzystnie poza domem. Chcemy to wykorzystać w kwalifikacjach do Ligi Europy i pokazać się z najlepszej strony. – Jestem bardzo zadowolony z tego, że trafiliśmy na Piasta – uważa dyrektor sportowy Erich Korherr. – To nie jest długa podróż, a ponieważ widzowie nie są wpuszczani na trybuny, nie musimy żałować tego, że nie gramy u siebie. Postaramy się wywalczyć awans w 90 minutach, wszystko jest możliwe.

W Gliwicach natomiast spodziewają się nawet rzutów karnych. Piast na wszelki wypadek ćwiczył ten element gry na ostatnim treningu.

Każdy w Gliwicach spodziewa się trudnego spotkania. Trener Fornalik nie będzie miał do dyspozycji Gerarda Badii oraz Jakuba Świerczoka, którzy leczą kontuzje. Zgodnie z jego słowami dostępny będzie jednak lewy obrońca Mikkel Kirkeskov, który ostatnio nie zagrał w meczu z Wartą Poznań z powodu urazu. – Bez tych dwóch zawodników musimy sobie poradzić, natomiast pozostali są zdrowi i gotowi do gry – zapewnił trener, który przyznał również, że przed starciem z Hartbergiem Piast na pewno będzie ćwiczył… rzuty karne: – Czy przed meczami Pucharu Polski czy przed europejskimi pucharami przynajmniej na jednym treningu przeprowadzamy konkurs rzutów karnych, w którym bierze udział cała drużyna – dodał. – Musimy być przygotowani na bardzo ciężki mecz, najcięższy w tym sezonie – stwierdził natomiast Czerwiński. – Wierzę, że z takim podejściem poradzimy sobie z przeciwnikiem. Na pewno będzie dużo pracy w defensywie, ale chciałbym, żebyśmy także w ofensywie popracowali na wysokiej intensywności i stworzyli sobie sytuacje, które wykorzystamy.

Wspomnienie potyczek z Austriakami, a w niej rzecz o Widzewie i znikającym Józefie Młynarczyku.

Po łatwym i planowym uporaniu się w I rundzie PEMK z maltańskim Hiberniansem (4:1, 3:1) w kolejnej rundzie los przydzielił widzewiakom silnego mistrza Austrii, jakim był wtedy Rapid. W składzie zespołu prowadzonego przez słynnego jugosłowiańskiego – właściwie chorwackiego – szkoleniowca Otto Baricia, którego sukcesów nie sposób podliczyć, nie brakowało piłkarzy międzynarodowego formatu. Był przecież słynny Hans Krankl, jeden z najlepszych napastników w historii austriackiej piłki. Był też Czech Antonin Panenka, mistrz Europy 1976. Byli też inni, jak wielokrotni reprezentanci Austrii Heribert Weber czy Bernd Krauss. W pierwszym meczu w Wiedniu, r o z e g r a n y m pod koniec października 1982 roku, było 2:1 dla Rapidu. Wiedeńczycy mogli wygrać wyżej, ale świetnie między słupkami spisywał się rezerwowy wtedy w Widzewie Henryk Bolesta. Gości raz ratował słupek, a raz poprzeczka. Na pomeczowej konferencji trener Barić mówił, że w Łodzi jego zespół strzeli dwa gole i będzie grał dalej. Trener łodzian Władysław Żmuda zachowywał spokój. Przed meczem w Łodzi dwa tygodnie później do bramki wrócił już Józef Młynarczyk, który do stolicy Austrii nie pojechał bo wcześniej… zniknął na tydzień bez śladu! Jak można przeczytać w książce Marka Wawrzynowskiego „Wielki Widzew”, wszechwładny i świetnie zarządzający klubem Ludwik Sobolewski, na którego lata prezesury przypadają największe sukcesy łodzian (dwa mistrzostwa Polski, a przede wszystkim wspaniałe mecze w europejskich pucharach) dał się „ubłagać piłkarzom i chwilowo oszczędził ich kolegę, ale zapowiedział, że jeżeli Widzew nie awansuje, Młynarczyk zostanie bezterminowo zawieszony”. W rewanżu było więc o co grać!

Częstochowa stała się dla Tomasa Petraska drugim domem. Dlatego czeski stoper przedłużył umowę z grającym w Ekstraklasie Rakowem.

Cele przez klub w ostatnich latach były wypełniane, czasami nawet z nawiązką. Miał być awans do pierwszej ligi – był, do ekstraklasy – plan również został wykonany. A w każdym z etapów miał swój udział nie kto inny jak Tomasz Petraszek, choć sam nie spodziewał się, że tak długo będzie grał w Częstochowie. – Nie będę ukrywał, nie myślałem że zajdzie to tak daleko. Mieliśmy swoje ambicje, plany. Już na początku pierwszych negocjacji kontraktowych został przedstawiony plan awansu do ekstraklasy, który się spełnił. Teraz trzeba iść dalej, więc nie mogę się doczekać jak daleko wspólnie z Rakowem dojdziemy – powiedział po podpisaniu kontraktu. Petraszek przez cztery lata gry w Rakowie związał się tak z klubem, jak i z miastem. Zawodnik nie ukrywa, że dobrze czuje się w Częstochowie i traktuje ją jak drugi dom. – Nie ma co ukrywać, jestem szczęśliwy. Dostałem kolejny kredyt zaufania od właściciela, trenera i od całego klubu. Jestem za to wdzięczny. Dzięki Rakowowi mogę marzyć o różnych rzeczach związanych z moją karierą i cieszę się, że mogę ją kontynuować w tym klubie. Podoba mi się tutaj, inaczej nie wytrzymałbym tak długo w jednym miejscu. Jest nam tutaj wspólnie z narzeczoną bardzo dobrze. Jestem zadowolony i szczęśliwy, Częstochowa to mój drugi dom. To fajna przygoda w moim życiu piłkarskim i prywatnym – dodaje kapitan Rakowa.

Martin Polacek czeka na czyste konto w Ekstraklasie. Bramkarz Podbeskidzia na „zero z tyłu” grywał rzadko już w pierwszej lidze, a teraz poziom trudności wzrósł.

– Szkoda początku drugiej połowy w Białymstoku – kręcił głową Martin Polaczek. – Gdybyśmy dłużej utrzymali dwubramkowe prowadzenie, to jestem przekonany, że wygralibyśmy ten mecz – powiedział golkiper, któremu przed przerwą w tym spotkaniu dopisywało szczęście. Dwa razy rywale trafiali w poprzeczkę i raz z słupek. Jeżeli chodzi o wpuszczone bramki w tym właśnie spotkaniu, słowacki bramkarz był bliski skutecznej interwencji w pierwszej sytuacji. – To było uderzenie na bliższy słupek, szkoda, że nie udało mi się zatrzymać piłki. Mam tylko nadzieję, że w kolejnych meczach uda mi się zachować czyste konto i w ten sposób pomogę drużynie – podkreślił golkiper bielszczan. Trzeba jednak pamiętać, że Polaczek nie ma nadzwyczajnych statystyk w poprzednim sezonie I ligi. Siedem razy kończył mecz na zero, choć z drugiej strony trzeba podkreślić, że kiedy wpuszczał gole, to nierzadko zdarzało mu się kapitulować tylko raz w danym spotkaniu. W sumie dał się pokonać 26 razy w 26 występach i jest to statystyka, którą należy uznać za przyzwoitą.

Szymon Lewicki wylądował w rezerwach GKS-u Tychy. Dla doświadczonego zawodnika jest to kara za to, że nie przykładał się do ćwiczeń na zajęciach wyrównawczych.

Po tym właśnie meczu, podczas treningu wyrównawczego, czyli zajęciach bezpośrednio po spotkaniu dla tych, którzy weszli na boisko w końcówce albo nie zagrali wcale, Lewicki – zdaniem obserwatorów – nie przykładał się do ćwiczeń. To stanowiło kroplę, która przelała czarę goryczy i na wniosek sztabu szkoleniowego piłkarz, mający kontrakt do 30 czerwca 2021 roku, został przesunięty do rezerw. – O tym jak ważny w piłce nożnej jest charakter świadczy choćby nasz ostatni mecz – mówi Artur Derbin. – Dla mnie bardzo ważną cechą u zawodnika jest świadomość tego, że indywidualne cele muszą zostać podporządkowane drużynie. A wtedy, kiedy nie wszystko układa się tak, jak piłkarz to sobie wyobraża, to wymagam od zawodnika, żeby profesjonalnym podejściem do treningu udowodnił, że mogę na niego liczyć. Tak chcę budować zespół i na ten temat także rozmawiam z zawodnikami. Rozmawiałem z Szymonem. Rozmawiałem też z Łukaszem Grzeszczykiem o jego zachowaniu, gdy w meczu z Sandecją schodził z boiska po zmianie. Chcę stworzyć monolit, który na murawie da z siebie wszystko walcząc na sto procent. Widzę jak na taką walkę reagują kibice, którzy w Tychach podziękowali nam nawet po porażce z Wisłą Płock w Pucharze Polski, a ostatnie minuty spotkań ze Stomilem i Sandecją oglądali na stojąco i bili brawo schodzącym z boiska zawodnikom.

Gazeta Wyborcza

Nic o piłce.

Fot. Newspix

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

7 komentarzy

Loading...