Tworzył własne kluby i drużyny – w jednej z nich występował nawet Wojciech Szczęsny. Poznawał świat piłki jako dziennikarz. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to… że jest księdzem, niegdyś kapelanem reprezentacji Polski w czasach Jerzego Engela. Spotykał na swojej drodze piłkarzy Legii, reprezentantów kraju – spośród których wielu było sąsiadami na warszawskim Ursynowie. Od sportu dzisiaj się oddalił, ale pasji do piłki nożnej wciąż się nie wyzbył. Kiedy gra Legia lub reprezentacja, musi zasiąść przed telewizorem.
Ewangelizacja i edukacja przez sport to jego hasło przewodnie. Człowiek, o którym mowa to ksiądz Adam Zelga – dziś specjalnie w rozmowie dla „Weszło” opowiada o swoim życiu.
Rocznica pewnej wyprawy
Plebania parafii bł. Edmunda Bojanowskiego na warszawskim Ursynowie. To nie jest pierwsze spotkanie z ks. Zelgą. „Poeta, publicysta i kibic Legii Warszawa” – tak zapowiedział go Wojciech Hadaj w programie „Czarna eLka” w Weszło FM. Dziś służy jako proboszcz – „Bogu i ludziom”. Piłka nożna w jego życiu była zawsze – teraz głównie przypomina sobie o niej za sprawą licznych pamiątek. Ale nigdy nie potrafił się wyzbyć pasji. Marzył na przykład, aby wybudowano boisko obok kościoła, w którym pełni posługę kapłańską na Ursynowie przy ul. Kokosowej. Kościół stoi na górce Ostaniec – nazwa jest o tyle szczególna, że kiedyś pod nią płynęła starorzeczem Wisła. Górka pozostała cały czas nietknięta – „ostała się samotnie”. Znajduje się na terenach dawnej Wolicy. Tej samej Wolicy, której większość przemianowano dziś na ulicę Nowoursynowską. Tej samej Wolicy, gdzie Janusz Zaorski kręcił niektóre sceny „Piłkarskiego pokera”. Mieszkał na Ursynowie, a z pobliskiej okolicy uczynił filmowe Podlasie – konkretnie chodzi o sceny, gdzie dochodzi do niechlubnych procederów korupcyjnych Cukrownika („Cukrownik walczy o wejście do B-klasy. Musi wygrać 5:0” – pewnie pamiętacie ten cytat).
Ksiądz Zelga to pasjonat, który poznał sport także od drugiej strony. Mając bliski kontakt z piłkarzami, próbował sił jako dziennikarz. Szansę dał mu Jerzy Chromik, wówczas pracujący dla „Expressu Wieczornego”. Zelga publikował tam cykl pt. „Konfesjonał Sportu”. Pisywał też w magazynie „Przeglądu Sportowego”. Rozmawiał z wieloma ludźmi sportu – Robertem Gadochą, Adamem Małyszem, Michałem Żewłakowem, Marcinem Żewłakowem, Jerzym Engelem, Markiem Citką, Wojciechem Kowalczykiem. Jest dumny z wywiadu o sporcie przeprowadzonym z Gustawem Holoubkiem. Widział w życiu wiele. Jako kapłan trwa już od 36 lat w posłudze. – Miałem wiele takich epizodów związanych ze sportem. Nawet czasami, gdy patrzyłem w lustro, to mówiłem sobie: „Człowieku, gdybyś tak kochał Pana Boga, jak kochasz piłkę, to już byś aureolę nosił!”. Taka to jest prawda o mnie. Kapłaństwo to moje powołanie, a piłka to moja pasja. Dała mi wiele i mam nadzieję, że za moją sprawą dała też może komuś równie dużo – mówi ksiądz Zelga.
W Warszawie mieszka od 1972 roku. Dziennikarzowi „Gazety Wyborczej” powiedział kiedyś: – Odkąd zamieszkałem w stolicy, jestem kibicem Legii, a w okolicy mieszka wielu legionistów. Czy to nie łaska Boża?
Istotnie tak było – zanim Legia opanowała warszawski Wilanów, to na Ursynowie zamieszkała większość z piłkarzy klubu z Łazienkowskiej. Do dziś spotkać tam można Aleksandara Vukovicia, Piotra Włodarczyka, Tomasza Sokołowskiego II, Marcina Mięciela czy też Tomasza Kiełbowicza.
Duchowny zaprasza nas do siebie. Już jakiś czas temu zwracał nam na to wydarzenie uwagę, chciał przypomnieć o rocznicy wyjazdu z reprezentacją Polski księży do Watykanu. Ksiądz Zelga wybrał się 20 lat temu z ówczesną kadrą polskiego kleru do Rzymu. Wraz z nimi pojechali też Robert Gadocha, Stanisław Terlecki i Roman Kosecki. – Przedstawiciele trzech pokoleń reprezentantów Polski – tłumaczy. W perspektywie Watykan, spotkanie z Janem Pawłem II. Doczekała się audiencji delegacja, która w październiku 2000 roku przybyła do stolicy Italii. W swoim pamiętniku z wyjazdu ks. Zelga napisze: „Mówią, że Włosi to bałaganiarze. Rzekłbym inaczej, skoro nas przecież goszczą – to wielcy improwizatorzy. Do końca przed wyjazdem nie znamy programu. W połowie drogi telefon, że za 5 godzin mamy prywatną audiencję u papieża, razem z piłkarzami Lazio. A do Rzymu jeszcze z 15 godzin! W drodze urywają się telefony. Najczęściej dziennikarze, Rzym i znajomi. Nagle staliśmy się pierwszą medialną informacją. Od Radia Maryja, przez TVP, aż po Polsat i TVN…”.
(kaseta-pamiątka z wyjazdu reprezentacji Polski księży do Watykanu)
Główną atrakcją miało być jednak nie zetknięcie się z obrońcami scudetto – Lazio wkraczało bowiem w nowy sezon Serie A jako mistrzowie kraju. Najważniejszym sportowym punktem wyjazdu był mecz Gwardii Szwajcarskiej z reprezentacją Polski w piłce nożnej księży. A następnego dnia (w niedzielę) Jan Paweł II odprawił mszę na stadionie, a po niej rozegrano mecz, w którym z kadrą Italii zmierzyli się cudzoziemcy grający w tamtejszej ekstraklasie. Ksiądz Zelga wiedział, że to dla wyjątkowy moment, toteż jako jedyny zabrał ze sobą kamerę. – Podczas Mszy przed nami stał Robert Korzeniowski. Miał czytać modlitwę powszechną. Problem w tym, że na mnie nie patrzył, a ja chciałem go uwiecznić. Mówiłem w miarę cicho, aby się na mnie spojrzał. Nie działało. W końcu głośno powiedziałem: „Korzeniowski!”. I się spojrzał. Ale nie tylko on… – śmieje się duchowny.
Polscy księża rozgromili Gwardię Szwajcarską 8:1. Ks. Zelga mówi, że „rozegrał z nimi cały mecz – większość czasu „na ławie”, ale kilka minut na placu”. W pamiętniku napisze, że Gwardia ich zlekceważyła, więc dostała za swoje. Swoje pięć minut w serwisie „Wiadomości” również mogli odhaczyć. – Pamiętam, że kiedy przyjechaliśmy, odwijano taśmy z tego meczu. Najpierw słyszę od Roberta Gadochy: „Ale ta siatka!”. Później to samo od innej osoby. Byłem zawstydzony, że to mnie założono siatkę. Włączam nagranie – a to ja założyłem siatkę gwardziście – mówi.
(ksiądz Zelga podczas spotkania z Janem Pawłem II, październik 2000 roku)
„Od innej strony”
Powiedzieć, że poznawał reprezentantów Polski z ludzkiego punktu widzenia, to jakby nic nie powiedzieć. Portalowi poranny.pl opowiedział kiedyś: – Darkowi Dudkowi rodzi się syn. Bardzo oczekiwany. Przychodzi do mnie taki poważny, pokorny i mówi: proszę księdza, mam chrzcić swoje dziecko, ale niech mi ksiądz wytłumaczy, co to jest chrzest? Moim najgłębszym wyrzutem sumienia jest do dziś to, że zrobiłem wykład teologiczny. A powinienem pogadać, tak od serca. Bo taka jest też rola kapelana, żeby zawodnik miał zaufanie do duchownego.
Wiele przeżyć wiąże się z założonym przez niego Parafialnym Amatorskim Klubem Sportowym Ostaniec. Powstał w 2001 roku, dwa lata przed 25. rocznicą początku pontyfikatu Jana Pawła II. – Mówiło się, że papieżowi należy stawiać żywe pomniki, można więc powiedzieć, że ten klub był jednym z pierwszych – opowiada.
Organizował w jego ramach liczne turnieje charytatywne. – Pamiętam, że po mistrzostwie Polski z 2006 roku na pewno na jednym z turniejów odwiedzała nas Legia i jej piłkarze. Cele zbiórek podczas turniejów były różne. Graliśmy dla przeróżnych fundacji, zbieraliśmy pieniądze na hospicja – wspomina.
Przez kilka lat 6 grudnia pojawiali się w Centrum Zdrowia Dziecka… Towarzyszyli im chociażby Jan Mucha, Łukasz Fabiański, Tomasz Kiełbowicz, Artur Boruc, Dariusz Dudek. – Pamiętam, że przebierałem się wtedy za Mikołaja, a oni wręczali dzieciom maskotki. Dla mnie to jest niezapomniany moment – widzieć chociażby ogromnego bramkarza Legii, mającego 189 cm wzrostu Jana Muchę, jak kładzie się na łóżku obok chorego chłopca, który chce mieć z nim zdjęcie, ale ma problemy, by się podnieść – opowiada ksiądz Zelga.
Inne wspomnienie wiąże z Markiem Saganowskim. Na turniej organizowany przez PAKS Ostaniec przyjechała drużyna z Doniecka. I jej zawodnik został uznany najlepszym piłkarzem imprezy, chociaż grał w starych, rozlatujących się butach. – Akurat pojawił się u mnie Marek, który miał wtedy zmieniać klub. Powiedział, że zostawia swój stary sprzęt, w tym buty. I że mogę je komuś dać. Sprawdziłem rozmiar – taki sam, jak u tego chłopca. Później otrzymaliśmy naprawdę piękny list od jego mamy – wspomina ksiądz Zelga.
Marcin Mięciel wyznał, że za pierwszą wypłatę kupił mamie malucha, żeby mogła dojeżdżać do pracy. Ksiądz widział, jak Tomasz Kiełbowicz kupuje leki kobiecie, która gościła ze swoim chorym dzieckiem w fundacji, z którą parafia współpracowała. Nie miała z czego opłacić ich zakupu. „Kiełbik” nawet się nie zastanawiał, poszedł do apteki z receptą – wydał kilkaset złotych… Rozumiał sytuację, bo właśnie niedawno stracił ojca…
Ksiądz spotkał też Kazimierza Górskiego. Trener usłyszał od kapłana dwa pytania. Po obu zaszkliły mu się oczy. Górski leżał wtedy w szpitalu, było to jeszcze kilka lat przed jego śmiercią. Zapytał, co ma powiedzieć młodzieży na rekolekcjach o wierze. Trener powiedział: „Niech im ksiądz powie, że bez wiary to zero”. Zapytał też, jak to możliwe, że nigdy nie kłócił się z żoną. – A on stwierdził, że oni mieli tylko siebie. W ich pierwszym lokum woda lała się z sufitu, tak ubodzy byli. Mieli tylko siebie i wzajemną miłość. Wierzyli, że będą ze sobą, nieważne, co się stanie – wspomina.
„Ksiądz-założyciel”
Pytany o największy sukces wspomnianego już Ostańca, wspomina turniej halowy w rodzinnych Starachowicach z 2004 roku. – Wiózł nas ojciec braci Żewłakow, Michała i Marcina, niezapomniany śp. pan Gabriel, którego później sam zresztą pochowałem. Wpadliśmy tam już po czasie, nie z naszej winy. Spiker ogłosił: „Przyjechała jeszcze jedna drużyna, ministranci z Warszawy!”. Powiem tak, przyjęcie było… specyficzne. 200 osób wybuchło śmiechem. Myślę sobie: „No już, pograne”. A myśmy ten turniej wygrali – przypomina sobie ksiądz Zelga.
Ostatni mecz grupowy decydował o tym, czy zajmą pierwsze miejsce w grupie, czy ostatnie. Albo finał, albo mecz o dziewiąte miejsce. Wtedy po raz pierwszy zdarzyło mu się popłynąć w emocjach. – Wyszedłem przed halę i powiedziałem: „Panie Boże, jeśli ja mam ewangelizować przez sport, to oni muszą to wygrać!”. I wygrali po golu w ostatniej minucie! Mieliśmy w drużynie dobrego zawodnika, Grzesia – niedługo będę zresztą chrzcił jego dziecko. To on też pomógł nam później dostać się do finału, którymi wygraliśmy po serii rzutów karnych – wspomina.
Choć zdjęć w swoich archiwach doszukać się nie mógł, pamięta też dobrze inne zdarzenie – młody Wojciech Szczęsny grał kiedyś właśnie w drużynie Ostańca. – Zadzwoniłem pewno razu do Jerzego Chromika. On przyjaźnił się z Maciejem Szczęsnym. I tak Wojttek zagrał w kilku turniejach właśnie dla nas. Człowiek, który dziś broni w Juventusie, miał też swój epizod u nas na Ursynowie. Pamiętam nawet, że mówił: „Ja to lubię u księdza grać” – przypomina.
(ostatni skład PAKS „Ostaniec”, turniej „Gramy dla Papieża”, rok 2019)
Dla ks. Zelgi Ostaniec nie był pierwszą stycznością z klubami piłkarskimi. Tworzył je też w swoich poprzednich parafiach w Żychlinie, Sulejówku i Pruszkowie. Wszędzie powstawały ministranckie drużyny. Najłatwiej poszło mu w Pruszkowie. – To był przełom lat 80. i 90. XX wieku. Ludzie chcieli zacząć działać. Przyszli zatem do mnie i przedstawili pomysł, a ja im pomogłem. Wiedzieli, że jestem fanem futbolu. Z moją pomocą stworzono osiedlową ligę szóstek. Do dziś grają na osiedlu Stanisława Staszica. Ale ja chciałem też stworzyć drużynę parafialną – opowiada.
Pojawił się problem z nazwą. Namawiano go na Barcelonę Pruszków, Real Pruszków, ale nazwa musiała być powiązana z religią. Przekonał wszystkich jednym argumentem. Pracował akurat w parafii p.w. św. Józefa. Zachodnioeuropejskie drużyny oraz miasta, z których się wywodzą, często mają w nazwach akcenty poświęcone świętym. Stąd też w Pruszkowie powstali St. Joseph Pruszków. – Także gdyby zapytać w Pruszkowie, kto to są ‘’Dżozefy’’, to będą wiedzieć – mówi z uśmiechem ksiądz Zelga.
„Na plebanii o sporcie”
Nic dziwnego, że jeden z jego cykli felietonów nazywał się „Opowiedz mi coś dobrego”.
Przysiadamy się na chwilę w salce w plebanii…
Mówiono zawsze, że wśród księży warszawskich związanych z piłką to jest takie trio, „trzej przyjaciele” po sutannie, niekoniecznie „z boiska”. Ks. Bogdan Kowalski, ks. Mariusz Zapolski i właśnie ks. Adam Zelga. Nie tylko w klubie przyświecała księdzu „ewangelizacja przez sport”. To chyba hasło całej tej posługi.
Zacznę od kolegów księży – księdza Kowalskiego można spotkać w parafii św. Floriana. Ksiądz Zapolski znany jest kibicom Legii – to były kapelan tego klubu. Był zresztą organizatorem naszej wyprawy do Rzymu – 20 lat temu. Dziś – z tego, co wiem – pracuje w Pruszkowie.
Wracając do tego konkretnego hasła…
Tak, prawda. Wspomniałem o kształtowaniu człowieka, to jedna sprawa. Ewangelizacja przez sport, zakłada dążenie do doskonałości, ale nie oznacza dominacji. Nie oznacza zwycięstwa za wszelką cenę. Chodzi o doskonałość od strony posługi – o rozdanie siebie, „dar z siebie”, pokazanie i wyzwolenie swoich najlepszych cech. To jest doskonałość. Pamiętam, jak w czasach Ostańca organizowaliśmy chociażby turniej charytatywny „Gramy dla Papieża” – powiązany z kolejnymi rocznicami wyboru kard. Wojtyły na tron papieski, choć często odbywał się też w okolicach Mikołajek. Zawsze rozpoczynamy odwołaniem do nauki papieża, odśpiewaniem „Barki”. To jednak nie puchar za zwycięstwo traktowaliśmy jako najważniejszy. Najważniejszy był puchar fair play. Otrzymywała go drużyna, która po prostu grała w sposób czysty, promujący wartości sportowe. Tu też chodzi o walor chrześcijański. Naszym celem, jako klubu stricte chrześcijańskiego, jest głównie ewangelizacja przez sport. Chcemy kształtować ludzi. Przez wiele lat propagowałem tezę, że sport i Ewangelia mają wspólną cechę: kierunkują nas i sprawiają, że dążymy do doskonałości. Sądzę, że św. Jan Paweł II byłby dumny z takiego wydarzenia, które jest poświęcone jego pamięci. Zresztą jeśli zobaczy pan treść hymnu Ostańca, to ujrzy pan wychowawczą treść tego utworu. Znakomicie wychwycił to autor słów:
Refleksja (słowa Krzysztof Olszanka, muzyka Andrzej Rosiewicz „Pytasz mnie”)
Mówią nam, że my gramy dla Adama
Że dla kraju mamy wciąż za mało lat
Lecz i tak w wielu miejscach poszła fama
Że sukcesy, ze jest kilka znanych dat
Może ważne, ze jesteśmy Polakami
Dla nas bicie to jest tylko serca rytm
To, że miłość rodzi, pielęgnuje życie
To jest piłka, to jest przyjaźń, to jest myśl
Ref.: To jest mistrzostwo świata, choć zdobyte w domu
I nie usłyszysz o nim w radiu, ni w TV
To tak po prostu czasem być potrzebnym komuś
To czasem umieć stanąć gdy zobaczysz łzy
Udało się tego wszystkiego nauczyć podopiecznych?
Cóż, zawsze zaczynaliśmy ćwiczenia pięciominutową rozmową. Modlitwa, liturgia drużyny, obieraliśmy różne tematy. Rozpisywaliśmy sobie poszczególne rodzaje i części Mszy Świętej rozpisane w odniesieniu do sportu. Albo tworzyliśmy jedenastkę świętych – to ciekawe! Chłopcy dopasowywali życiorysy świętych do poszczególnych pozycji na boisku! Tworzyliśmy też chociażby jedenastkę stworzoną z postaci ze Starego Testamentu. Miało to służyć temu, by zrozumieć, jaką rolę ktoś spełniał, czym się wyróżniał i jaki przykład niósł za sobą.
Gdzie dopasowano Mojżesza?
W ofensywie! Przecież to on wyprowadził Izraelitów z Egiptu, parł do przodu, gdy uciekali przed dawnym ciemiężcą. Ale to przemawia do dzieci, bo to jest zabawa. Tak można do nich dotrzeć. Tworzymy kogoś w rodzaju bohaterów.
A wie ksiądz, że jest akurat na to określenie inny punkt widzenia? Trener Andrzej Strejlau mówi, że bohaterowie są na wojnie, a nie w sporcie.
Ale przecież bohaterów kreuje się dzisiaj w sporcie tak czy inaczej. Mamy gwiazdy, mamy bohaterów – dlaczego my nie mamy tego pokazywać? Skupiałem się zawsze na tym, żeby ci ludzie byli dla naszych dzieci autorytetami, bohaterami, pozytywnymi wzorcami.
Nie wiem, o co zapytać na koniec. Ponieważ ciekawi coś innego – nie tyle, czy jest dzisiaj w sporcie miejsce dla Boga? Ale bardziej – gdzie ono jest?
Dla ludzi wierzących zawierzenie się Bogu pozwala odnaleźć koncentrację. Natomiast to jest indywidualna sprawa i mnie jest ciężko na takie pytania odpowiadać za kogoś. Dla jednego będzie to sprawa powierzchowna, dla drugiego – nieco głębsza, co widzę np. po Jakubie Wolnym, Dawidzie Kubackim czy Kamilu Stochu. Często o to sam pytałem wielu sportowców, każdy był zaskoczony i nie umiał łatwo odpowiedzieć. Chociaż… jeden z braci Żewłakowów kiedyś powiedział mi, że w Chrystusie najbardziej urzekło go to, że umarł za nas wszystkich, że oddał swoje życie. Myślę, że to w tym konkretnym przypadku wystarczy za komentarz. On dla Boga znalazł takie miejsce.
RAFAŁ MAJCHRZAK