Reklama

Mark Viduka. Pogromca Liverpoolu, wielbiciel fast foodów i ostatnia gwiazda Leeds

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

12 września 2020, 13:05 • 13 min czytania 2 komentarze

4 listopada 2000 roku – czas hitu Premier League. Trzecie w poprzednim sezonie Leeds United podejmuje czwarty Liverpool. Różnica między tą dwójką była niewielka: na mecie dzieliły ich zaledwie dwa “oczka”. Tamte lata były okresem, w którym ekipa z Elland Road co jakiś czas mijała się z The Reds w walce o czołowe miejsca w lidze angielskiej. Nic więc dziwnego, że starcie tej dwójki wzbudzało spore emocje. Każdy szukał sposobu, jak przechytrzyć rywala. Każdy szukał kogoś, kto przechyli szalę zwycięstwa, często będącą na styku. I wtedy wchodzi on, cały – dosłownie – na biało. Mark Viduka.

Mark Viduka. Pogromca Liverpoolu, wielbiciel fast foodów i ostatnia gwiazda Leeds

Sprawy mają się źle. Po niespełna 20. minutach spotkania Leeds przegrywa 0:2, a kiedy po 20. minutach gry przegrywasz 0:2, każdy rysuje czarne scenariusze. Ile bramek Liverpool wciśnie “Pawiom”? Jak bardzo ich upokorzy? Tak musieli myśleć kibice, zapewne także wtedy, gdy Christian Ziege, autor drugiej z bramek, popełnił kardynalny błąd, za który dostałby opieprz nawet na podwórku. W bocznej strefie boiska próbuje wybijać piłkę przed siebie, mając rywala na plecach. Kończy się to tak, że futbolówka trafia w nogę piłkarza Leeds i trafia w pole karne The Reds. Tam czyha już Mark Viduka, który chwilę później przywraca gospodarzom nadzieję. Do przerwy jest 1:2.

Zmiana stron, początek drugiej połowy. Drużyna Davida O’Leary’ego znów rusza prawą stroną boiska. Dośrodkowanie, niepilnowany Viduka wykańcza akcję głową. 2:2, ale Liverpool się nie poddaje. Smicer trafia na 3:2. Zgadniecie, co robią gospodarze? Tak, tak. Podanie z prawej strony w okolice pola karnego. Chwilę później w “szesnastkę” wbiega Viduka, dostaje piłkę, wrzuca obrońców na karuzelę i znów wyrównuje. Pierwszy w karierze hattrick w Premier League? Brzmi nieźle, tyle że to nie koniec. Ledwo Australijczyk skończył bić brawo, dziękując kibicom za skandowanie jego imienia, a już otrzymał kolejną piłkę. Ucieczka obrońcom, podcinka, 4:3.

Show Marka Viduki z Liverpoolem

Reklama

Leeds wygrywa, Mark Viduka, 25-latek z Melbourne przechodzi do historii w jednym ze swoich pierwszych spotkań w barwach nowego klubu.

Jeśli mielibyśmy się założyć, jakie pytanie 45-letni dziś były piłkarz słyszy najczęściej, nie miałoby to sensu. Nawet bukmacherzy po kursie 1.01 wystawiliby: jak to jest strzelić 4 gole Liverpoolowi? Przed dzisiejszym meczem The Whites, którzy po powrocie do Premier League od razu trafili na świeżo upieczonego mistrza Anglii, flashbacki sprzed 20 lat także wracają. W mediach, na stronach społecznościowych, w rozmowach kibiców – każdy wspomina właśnie cztery gole Australijczyka. Wcale nas to nie zaskakuje, bo Viduka to jedno z ostatnich żywych i pięknych wspomnień Leeds z gry w angielskiej elicie. Wychowanek Melbourne Knights spędził tam cztery lata, w których za każdym razem był najlepszym strzelcem zespołu. Został aż do końca, aż do sezonu, w którym z czołowego teamu ligi, “Pawie” zostały spadkowiczem i na długie lata pożegnały się z rajem.

20-latek z własną trybuną

Czy Mark Viduka to najlepszy piłkarz w historii Leeds United? Nie, zdecydowanie nie. Przecież – pomijając już wydarzenia sprzed 50 lat – w tym klubie grali Gary Speed czy Rio Ferdinand, a jako piłkarz “Pawi” trzecim piłkarzem globu został wybrany Eric Cantona. Ba, Viduka być może nie jest nawet najlepszym Australijczykiem w historii Leeds. Autor tamtego show dzielił bowiem szatnię z Harrym Kewellem, który zresztą regularnie, z jednym wyjątkiem, bił go w plebiscycie na najlepszego piłkarza Australii i Oceanii. To tylko dowodzi, jak silną pakę na początku XXI wieku miało Leeds. Gdy napastnik trafiał na Elland Road, w zespole było już kilka młodych talentów. Choćby wspomniany Kewell, ale także:

  • 20-letni Michael Bridges
  • 18-letni Alan Smith
  • 19-letni Paul Robinson
  • 22-letni Danny Mills

Wraz z Viduką przyszli natomiast Ferdinan, czy Robbie Kean. A także… Jacob Burns. Tak, tak, ten Jacob Burns, który sześć lat, gdy bohater naszej historii grał na mundialu z reprezentacją Australii, wylądował w Wiśle Kraków. Jakby to ująć – bez telemarku. Kariera Viduki potoczyła się deczko lepiej. Dlatego, że chłopak miał po prostu smykałkę do strzelania bramek. Był urodzonym snajperem, co udowadniał od najmłodszych lat w Australii, gdzie zgarniał wszystkie możliwe nagrody. Tytuł najlepszego piłkarza ligi? Dwa sezony, dwa zwycięstwa. Mistrzostwo kraju? Wpadło, był także srebrny medal. Ale największym honorem, jaki spotkał Vidukę jest… własna trybuna.

W latach 90. futbol w Australii nie leżał nawet obok poważnego biznesu. Mark być może nawet nie zainteresowałby się ganianiem za okrągłym kawałkiem skóry, gdyby nie fakt, że jego ojciec Joe pracował w Melbourne Knights. Był fanatykiem piłki nożnej i trenerem, który wkręcił małego Vidukę w ten sport. Kiedy okazało się, że jego syn jest gwiazdą ligi, stało się jasne, że wkrótce wyjedzie robić większą karierę. Chorwackie korzenie rodziców ułatwiły mu transfer do Dinama Zagrzeb. Jak? Prezydent Dinama – i zarazem całej Chorwacji – gościł w Australii. Ktoś zupełnie przypadkiem powiedział mu, że najlepszym piłkarzem ich ligi od dwóch lat jest młody chłopak, którego rodzice są imigrantami z Bałkanów. Franjo Tudjman zaprosił rodzinę chłopca na obiad i zaoferował mu transfer do swojego klubu.

Dla samego zainteresowanego był to zaszczyt, a dla ekipy z Melbourne przełom. Dzięki pieniądzom z transferu młodej gwiazdy udało się dokończyć budowę stadionu. W ramach wdzięczności trybunę, która powstała dzięki przelewowi z Zagrzebia, nazwano “Mark Viduka Stand”. Dość niecodzienny zaszczyt, jak na 20-latka.

Reklama

Król w Chorwacji i Szkocji

Co było potem? Najprościej będzie powiedzieć, że to samo. Viduka obrał modelowy rodzaj kariery. Zanim trafił do Premier League, otrzaskał się w słabszych rozgrywkach: najpierw w Chorwacji, potem w Szkocji. Na Bałkanach był gwiazdą. Przez trzy i pół roku strzelił dla Dinama 55 bramek w 99 występach. Lista trofeów?

  • Trzy mistrzostwa kraju
  • Trzy krajowe puchary
  • Tytuł najlepszego zagranicznego piłkarza ligi
  • Debiut w Lidze Mistrzów

Wszystkie te liczby i medale sprawiły, że Celtic Glasgow wyłożył za niego 3,5 miliona funtów. Napastnik wpadł im w oko w europejskim przedsionku, czyli w eliminacjach do pucharów. Viduka pozytywnie wypadł z Celitkiem, a potem równie dobrze wypadł przeciwko Newcastle. Kilka dni po hitowym – zdawałoby się – transferze okazało się, że Viduka dla The Bhoys nie zagra. Dinamo zwęszyło okazję do zarobku, więc próbowało podbić cenę. Kluby nie mogły się dogadać, a sam zainteresowany wyjechał do Australii. Ochrzczono go uciekinierem i tchórzem, ale w końcu udało się dopiąć ruch. I co? I Viduka załadował 27 goli w pierwszym pełnym sezonie, zgarniając tytuł piłkarza roku w trzecim kolejnym kraju.

– Ta nagroda najbardziej mnie cieszy, bo przyznało ją grono byłych zawodników, którzy wiedzą, o czym mówią. Wiedzą, jak faktycznie wskazać najlepszego zawodnika. Przy okazji mam satysfakcję z tego, że udało się uciszyć osoby, które skreśliły mnie jeszcze przed przyjściem do Szkocji. Kiedy tu przyjechałem, były pewne turbulencje, ale gdy tylko zacząłem grać w piłkę, wszystko zaczęło się dobrze układać. Co dalej? Na początek na pewno długie wakacje – zapowiadał po swoim premierowym roku w Glasgow.

Piłkarz roku, wicemistrz kraju, zdobywca Pucharu Szkocji. Wszystko odhaczone? To jedziemy dalej.

Trudny początek, świetny finisz

Sześć milionów funtów – tyle wyłożyło Leeds za Marka Vidukę w 2000 roku. Gdyby UEFA stosowała wtedy solidarity contribution, Melbourne Knights w dwa lata wybudowałoby nie trybunę, a stadion imienia swojego wychowanka. Australijski kierunek na Elland Road był wówczas w modzie za sprawą wspomnianego już Kewella. Rok przed przyjściem Viduki piłkarz Leeds zrobił furorę w Premier League. Zgarnął miejsce w jedenastce sezonu i tytuł najlepszego młodego piłkarza rozgrywek. – Jak dla mnie zasługiwał nawet na tytuł najlepszego zawodnika w EPL. Z całym szacunkiem dla Marka Bosnichsa i Craiga Moore’a, Kewell miał największy wpływ na wynik swojego zespołu. Powinien wygrać – mówił Viduka jeszcze w czasach gry w Celtiku.

Teraz australijski duet miał być największym atutem The Whites. Ale znów zaczęły się problemy. Kewell uszkodził Achillesa, a Viduka był w słabej formie. Wieść niesie, że Australijczyk przyjechał do Leeds mocno zapuszczony. Kibice żartowali, że był na diecie Tomasa Brolina, a on potrzebował chwili na dojście do siebie. – Kiedy wszyscy trenowali, ja czekałem na pozwolenie na pracę. To nie ułatwiało mi sprawy. Jestem wielkim facetem, muszę porządnie przygotować się do sezonu, żeby odpalić. Bez tego nie mogłem sobie poradzić – mówił “Guardianowi”.

Na szczęście napastnik bardzo szybko złapał optymalną formę. Jego asysta przyklepała awans Leeds do Ligi Mistrzów, a pierwszego gola w Premier League strzelił w swoim czwartym występie. I się potoczyło.

  • 2 gole z Tottenhamem
  • 2 trafienia z Charltonem
  • Gol z Bradford
  • 4 bramki z Liverpoolem
  • Trafienie przeciwko Chelsea
  • Gol i asysta z Besiktasem w Lidze Mistrzów

Łącznie 12 bramek w lidze angielskiej w swojej premierowej rundzie. Viduka stał się królem, ale stąpał twardo po ziemi. – Wiem, jak to jest. Wszyscy cię kochają, a za moment cię nienawidzą – mówił, nawiązując do swojego czasu w Szkocji. Angielskie media wciąż wypominały mu tamtę ucieczkę sprzed ołtarza. “Guardian” nazwał to wydarzenie najbardziej haniebną rzeczą związaną z transferami, jaka przytrafiła się brytyjskiemu futbolowi. Dopiero w Leeds napastnik otworzył się i opowiedział, co tak naprawdę stało się, gdy zgłosił się po niego Celtic.

W Dinamie go nienawidzili

Dla Marka Viduki transfer do Dinama Zagrzeb był powrotem do domu. Ale tylko w teorii. – Jako 19-latek znalazłem się w miejscu, w którym nie było spokoju. Trwał okres przejściowy między komunizmem i demokracją. Ludzie walczyli o życie, zarabiali 100 dolarów miesięcznie. Mieli za sobą traumy wojenne. W miejscu, z którego pochodzę, w latach 90. trwała wojna. Zabili członków mojej rodziny – opowiadał. – Nasza drużyna nie była dobrze traktowana przez związek z rządem. Czasami na domowych meczach nasi kibice przez cały czas dopingowali rywali. Jako że do klubu ściągał mnie prezydent, miałem pod górkę. 40 tysięcy ludzi notorycznie mnie wyzywało. Pamiętam jedno spotkanie, strzeliłem zwycięskiego gola, a kibice mnie wygwizdali. Nie chciałem już grać w piłkę. Przestałem to kochać.

Australijczyk przed transferem do Celtiku wpadł w depresję. Gdy klubu nie mogły się ze sobą dogadać, myślał, że znów będzie musiał wrócić do Chorwacji i słuchać wyzwisk i gwizdów. Wyjechał więc do domu, żeby oczyścić głowę. Ale w Szkocji o tym nie wiedzieli. – Opisywano mnie jako drugiego Paolo di Canio, wariata na krawędzi wybuchu. Pisano o mnie straszne głupoty. Że ktoś mnie kopnął na treningu, więc wkurzyłem się i poszedłem do domu, a potem pojechałem do Australii – wspominał po latach sam zainteresowany.

A w Leeds go pokochali

– Wiesz, jak to jest. Z jakiegoś powodu zaczynasz czuć się dobrze. Łapiesz pewność, a wtedy nie musisz już wiele robić. Czasami staniesz w polu karnym, piłka trafi cię w dupę i wpadnie do bramki – żartował, gdy był pytany o sekret swojej strzeleckiej dyspozycji. Starał się uciekać od reflektorów, ale potrafił spędzać godziny z fanami, którzy chcieli zrobić sobie z nim zdjęcie, czy wziąć od niego autograf. Jego “all right mate” na pytanie o fotkę stało się klasyczną odpowiedzią i powodem do żartów w szatni. Nie tylko kibice zaczęli się nim interesować. Szybko zaczęto go łączyć z kolejnym dużym transferem. – Jest wielkim facetem, ale mimo to jest bardzo szybki i ma talent do strzelania goli. To idealny snajper. Ma talent od Boga. Myślę, że dziś jest wart 20 milionów funtów – rzucił Frank Farina, selekcjoner reprezentacji Australii.

20 milionów funtów – dziś niewiele, wtedy ta kwota budziła szacunek.

Pierwszym chętnym na 25-latka miało być Chelsea Londyn. Potem lista zainteresowanych rosła i dołączali do niej coraz poważniejsi gracze. Viduka na pewno nie należał do grona powściągliwych w wywiadach. Gdy pytano go o zainteresowanie Realu Madryt i Milanu, wprost snuł wizje swojej przyszłości. – Ciężka decyzja, oba zespoły są świetne. Najchętniej przyjąłbym obie oferty, ale mam przyjaciela w Hiszpanii, który opowiadał mi mnóstwo świetnych rzeczy o tym kraju, więc prawdopodobnie postawiłbym na Real – mówił “Marce”.

Włosi i Hiszpanie zwrócili na niego uwagę nie tylko dzięki czterem bramkom strzelonym Liverpoolowi. W drugiej fazie grupowej Ligi Mistrzów Leeds mierzyło się bowiem z Realem oraz Lazio. Australijczyk wprowadził swój zespół do ćwierćfinału, strzelając trzy gole w trzech ostatnich spotkaniach The Whites, do których dorzucił jeszcze dwie asysty. W dużej mierze dzięki niemu “Pawie” dotarły ostatecznie do półfinału prestiżowych rozgrywek.

Fast food i sen – przyjaciele Viduki

Ale Mark Viduka ostatecznie został w Anglii. Czy stracił okazję na większą karierę? Być może. Ale na Wyspach Brytyjskich czuł się jak w niebie. To było o tyle paradoksalne, że gdy wyjeżdżał z Australii stwierdził, że poradzi sobie wszędzie, tylko nie w Anglii. – Nie widzę siebie w Premier League, nie przepadam za nią. Tam gra się bardzo szybko, a ja… jestem trochę leniwy. Nie lubię biegać. Myślę, że w innych miejscach dam sobie radę. W zasadzie wszędzie, gdzie dostanę dobry kontrakt – opowiadał mediom Viduka.

Na miejscu okazało się jednak, że Anglia idealnie do niego pasuje. Mark Viduka faktycznie nie był typem gościa, który haruje jak wół. Dieta? Nigdy o czymś takim nie słyszał. Zajadał się fast foodami, jakby był twarzą McDonalds. Siłownia? Nie chciało mu się na nią chodzić. Jeśli w klubie go do tego nie przymuszono, po prostu szedł do domu i… spał. – To moje ulubione zajęcie poza grą w piłkę – przyznał w jednym z wywiadów.

Mark Viduka w starciu z Henningiem Bergiem

Jeszcze lepszy cytat wypluł z siebie, kiedy dziennikarze pytali go o to, co zamierza robić po zakończeniu kariery. Australijczyk był mocno zbity z tropu, ale w końcu dał się namówić na odpowiedź. – W zasadzie to chciałbym po prostu przeżyć – odparł z rozbrajającą szczerością. Był typowym luzakiem, jakby szykował się do roli surfera w jakimś filmie o plażowaniu w Oceanii. Ale na boisku był piekielnie konsekwentny. Gdy The Whites chylili się ku upadkowi i z góry tabeli zlecieli niemal na sam dół, to Mark Viduka był kluczem do utrzymania. Zanotował najlepszy sezon w karierze, strzelając 20 bramek. W tym drugiego hattricka w karierze, przeciwko Charltonowi.

Zaledwie pięć trafień dzieliło go od króla strzelców, Ruuda van Nisterlooya. A przecież Holender grał w zdecydowanie silniejszym Manchesterze United. W końcu jednak przestało to wystarczać. Rok później Leeds nie uratowało się już przed spadkiem, a Australijczyk zakończył sezon w najgorszym możliwym stylu. “Pawie” walczyły o utrzymanie w meczu z Boltonem i nawet objęły już prowadzenie po golu Viduki. Tyle że potem napastnik dostał dwie żółte karki i wszystko się posypało. – Pamiętam, jak w drodze na mecz myślałem: pewnie dziś spadniemy. Ale gdy prowadziliśmy, zacząłem marzyć: a może jednak się uda? Wtedy Viduka dostał czerwoną kartkę, a potem Bolton strzelił cztery gole – wspominał w “The Athletic” Ricky Allman, słynny smutny, młody kibic Leeds z fotografii po spadku The Whites do Championship.

Niespełniony w reprezentacji

Mark Viduka po tym sezonie nie miał już szans na trafienie do Realu Madryt, czy Milanu. Do Chelsea też nie. Miał dwie opcje: powrót do Szkocji lub grę dla Middlesborough. Wybrał to drugie i przez parę kolejnych lat strzelał bramki na boiskach Premier League. Był także o krok od wielkiego sukcesu, bo doprowadził Boro do finału Pucharu UEFA, w którym jednak lepsza okazała się Sevilla.

Australijczyk ewidentnie nie miał szczęścia do gromadzenia trofeów na najwyższym poziomie. Niezbyt udana była także jego przygoda z kadrą Socceroos. Co prawda był kapitanem swojej drużyny na pierwszym od ponad 30 lat mundialu, jednak była to jedyna duża impreza, którą zaliczył w drużynie narodowej.

W Oceanii Viduka był postrzegany jako gwiazda, ale do statusu Kewella sporo mu brakowało. Wiele osób pamiętało, że gdy grał dla Knights, nie krył się z faktem, że kocha Chorwację. Rodacy mieli mu za złe fakt, że po golach całuje chorwacką flagę i podnosi prawą rękę, imitując rzymski salut. Do tego dochodziły drobne skandale obyczajowe.

  • Nie pojechał na mecz towarzyski z Wenezuelą, twierdząc, że jest kontuzjowany, ale chwilę później zagrał w Premier League
  • Odrzucił powołanie na ważne mecze eliminacyjne, tłumacząc, że potrzebuje przerwy od piłki

Dlatego w ojczyźnie nigdy nie był wielbiony tak, jak wielbi się go w Leeds. Ale na to sobie zapracował. – Miał niesamowitą prawą nogę. Ten mecz z Liverpoolem? Wtedy mnie uratował, bo grałem fatalnie. Gdyby nie jego bramki, wina za porażkę spadłaby na mnie – opisuje go Dominic Matteo, były klubowy kolega. – Możliwość obserwowania, jak wykańcza akcje, to ogromny przywilej. Był kapitalny. Pamiętam, że po meczu dostał chyba wszystkie możliwe nagrody od sponsorów. Niósł siedem szampanów, a Gerrard i Carragher mówili: co to jest za gość, on jest niesamowity.

SZYMON JANCZYK

Fot. Premier League

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Anglia

Fabiański: Nie spodziewałem się, że tak długo będę grał w Premier League

Bartosz Lodko
1
Fabiański: Nie spodziewałem się, że tak długo będę grał w Premier League

Komentarze

2 komentarze

Loading...