Reklama

Widzew z wejściem smoka w I lidze. Dwie porażki, 1:7, ostatnie miejsce

redakcja

Autor:redakcja

10 września 2020, 23:07 • 5 min czytania 30 komentarzy

W Łodzi niektórzy mówili, że w pierwszej lidze będzie łatwiej. Bo więcej miejsca, bo więcej drużyn chce grać zamiast tylko przeszkadzać. A tymczasem prawda jest na razie brutalna: jedyne, co się zmieniło, to że Widzew gra z mocniejszymi rywalami, więc – zaskoczenie – łatwiej nie jest. Gdyby zliczyć Widzewowi ligową formę po pandemii, z czternastu ostatnich meczów przegrał osiem, trzy zremisował.

Widzew z wejściem smoka w I lidze. Dwie porażki, 1:7, ostatnie miejsce

KOSZMAR PAWŁOWSKIEGO

Wojciech Pawłowski wszedł w ten sezon tak, jak kiedyś w medialną karierę w Udinese. Zawalone przynajmniej dwa gole z Radomiakiem, poza tym elektryka wysokich napięć. To samo w sparingu z Rakowem, gdzie przynajmniej jedna z dwóch bramek obarcza jego konto. Zastanawiano się, czy Pawłowski dostanie okazję by z Chrobrym przyjrzeć się dla odmiany wygibasom Mleczki w widzewskiej bramce, ale Dobi znowu mu zaufał.

No i Pawłowski odpłacił się zawaleniem gola w siódmej minucie.

To nie był żaden groźny strzał – tyle, że Kolenc uderzył celnie, a piłka kozłowała Ale na powtórkach widać wyraźnie, że Pawłowski źle obliczył to jak piłka będzie się odbijać. Zdążył do niej, był na miejscu. Ale łapał nie piłkę, tylko przestrzeń, gdzie ta piłka jego zdaniem miała być. Nie, po drodze nie odbiła się o żadną kępę, nie było rykoszetu. Naprawdę zastanawiająca interwencja.

Ale zwalanie wszystkiego na Pawłowskiego byłoby tanim zabiegiem.

Coś z Wojtkiem jest ewidentnie nie tak, kilka minut później poszedł do wrzutki jak na grzyby, ale prawda jest też taka, że Widzew wyszedł z szatni na miękkich nogach. Łodzianom udało się sprawić, by Tomek Cywka bawił się w ofensywie tak, jak pewnie nie bawił się nawet grając na podwórku przeciw o pięć lat młodszym kolegom. Zanim Pawłowski zapomniał pobronić, przy stanie 0:0 w pierwszych minutach wybił przeciągniętą wrzutkę Banaszewskiego czy groźny strzał wspomnianego Cywki. Widzew całym zespołem robił co mógł, by zaprosić Chrobrego do tanga. Głogowianie szukali szybkiego gola, który ustawiłby im spotkanie, i cel zrealizowali.

Reklama

Po stracie bramki Widzew na moment się obudził i stworzył sobie w 11 minucie najlepszą okazję pierwszej połowy. Ameyaw wyszedł sam na sam, podjął dobrą decyzję, sprytnie lobował Bieszczada, ale spudłował. Kto jednak oczekiwał, że Widzew od tego rozpocznie jakąś huraganową ofensywę, musiał się rozczarować: widać było, że Chrobry, po prostu, na ten moment ma lepszą drużynę. Z większą płynnością gry, z większymi automatyzmami. Próbował gdzieś w środku pola łodzianom nakręcać akcje Michalski, ale nie wynikało z tego wiele. Inna sprawa, że wsparcia ze strony takiego Możdżenia nie miał żadnego. W efekcie Widzew zrobił tylko jakiś samotny biedarajd Ojamyy, jakieś wrzutki do nikogo. Średnio groźnie było raz, gdy Możdżeń kiksował zza szesnastki, a Robak dobijał z mniej więcej dwunastego metra, ale lekko i w Bieszczada.

Obserwując pierwszą połowę w ogóle nie zdziwiło nas, że to Chrobry finalnie wypracował sobie okazję na 2:0. Zgranie Praznovskiego, jeszcze przebija Ilków-Gołąb i na piątym metrze Banaszewski, ale Pawłowski tym razem dał radę. Chrobry prezentował się jako zespół wyrachowany, który wie czego chce i jak to osiągnąć.

MĄDRA GRA CHROBREGO

Dobi zmian w przerwie nie zrobił i gra wyglądała w gruncie rzeczy tak samo. I znowu też, mniej więcej po siedmiu minutach, padł gol kuriozum.

Długa, łatwa do przyjęcia piłka, którą Stępiński powinien spokojnie opanować i zacząć akcję. Ale zamiast tego przyjął ją Banaszewskiemu. Widzewiakom udało się z Banaszewskiego zrobić w tej akcji Ronaldo, tego starego, z czasów Barcelony. Banaszewski biegł i nikt nie mógł go zatrzymać, choć nawet po drodze łodzianie próbowali faulu taktycznego. Ostatecznie piłkarz Chrobrego huknął z dystansu, piłka jeszcze odbiła się od Tanżyny i wpadła do siatki. Pawłowski nie zareagował, ale też miał pecha. Przy takiej sile uderzenia zareagować chyba nie miał szans.

Przy stanie 0:2 Chrobry się cofnął i postanowił podjąć Widzew na swojej połowie. Trzeba łodzianom przyznać, że przynajmniej zaczęli stwarzać okazje, nawet jeśli często po indywidualnych zrywach, a nie w efekcie jakiejś kontroli na połowie Chrobrego. Niemniej Bieszczad miał kiedy się wykazać: to zatrzymał groźny strzał Robaka, to główki Fundambu czy rzut wolny Kosakiewicza. Na pewno zmiany rozruszały Widzew, swoje zrobili Fundambu z Kunem. Ten pierwszy zaimponował choćby odebraniem piłki Ratajczakowi sześć metrów od bramki Bieszczada, z miejsca robiąc zagrożenie. Kun w zasadzie odsyłał Ojaamę na emeryturę, albo po prostu do ligi estońskiej. Również wprowadzeni Czubak z Nowakiem mieli okazje bramkowe. Gdyby Widzew trafił kontaktową, nie byłaby to wielka niesprawiedliwość.

Ale skończyło się jeszcze golem Chrobrego, przy który znowu nie popisali się Stępiński z Pawłowskim. Ostry kąt, zaskakujące uderzenie – błędy błędami, ale docenić należy też strzał Lebedyńskiego, duża klasa.

Spłycanie tego wyniku do błędów Pawłowskiego – to przejdzie tylko na skrótach. Prawda jest taka, że wygrał zespół lepiej zorganizowany, mający większą kulturę gry, potrafiący w razie potrzeby się wycofać, skontrować, przeczekać, poprowadzić atak pozycyjny czy szeregiem podań szybko wyjść spod pressingu. Widzew to marka, ale tak jak nikt nie pękał przed tą marką w III i II lidze, tak nikt nie zamierza pękać w I lidze. Być może z tych zawodników Dobi może zbudować ciekawy zespół, ale na ten moment w pierwszej lidze jest wiele dojrzalszych drużyn.

Reklama

Widzew to może bogaty jak na ligowe warunki, ale beniaminek, który awans wywalczył w fatalnym stylu. Na swój sposób takie otwarcie sezonu jest logiczne. Rzecz w tym, że przy takich nakładach, oczekiwania poprawy też są logiczne. A tymczasem derby Łodzi już w środę…

CHROBRY – WIDZEW 3:0 (1:0)

Kolenc 7, Banaszewski 53, Lebedyński 90

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

30 komentarzy

Loading...