Może nie kilka, ale kilkanaście lat temu na pewno, środkowy pomocnik z ligi włoskiej miałby pewne miejsce w pierwszym składzie reprezentacji. Ba, jeśli grałby w Serie A regularnie, a Linetty gra, gdyby płacono za niego przeszło siedem baniek, a za Linettego zapłacono, byłby gwiazdą tej kadry, główną nadzieją na dobry wynik na przykład przy okazji Euro 2008. Dzisiaj… cóż. Nie byliśmy pewni, czy Linnety w ogóle pojedzie na Euro 2020, a gdy przełożono je o rok – nadal nie jesteśmy. Co blokuje Karola Linettego, gdy zakłada koszulkę z orłem na piersi i czy powinniśmy się jeszcze nad tym zastanawiać, czy może temat trzeba po prostu odpuścić?
Przede wszystkim trzeba zauważyć to, o czym już wspomnieliśmy – konkurencja na środku pomocy się zwiększyła, bo jest Krychowiak, facet z Sevillą, PSG i pucharami w Rosji w CV, Klich (w końcu przedstawiciel Premier League) czy Bielik, duży talent. Natomiast przypominamy sobie mundial, na którym Linetty nie zagrał ani minuty i widzimy, że dwa pełne mecze dostał tam Jacek Góralski. W ogóle Góralski ma trzynaście spotkań w kadrze, Linetty tylko dziesięć więcej, a patrząc na same przynależności klubowe – ta różnica powinna być trzy razy większa. Z jednej strony Łudogorec i Kairat Ałmaty, z drugiej Sampdoria i Torino.
Ktoś powie, że Góralski gra w kompletnie innym stylu i prawda. Natomiast nie wyobrażamy sobie tego, by w „normalnych” okolicznościach, jakikolwiek selekcjoner wolał zawodnika tylko i wyłącznie od walki, kosztem gościa, który w piłkę jednak grać potrafi i futbolówkę odebrać zresztą też. Pamiętajmy przecież, że rok przed mistrzostwami świata Linetty miał najwięcej odbiorów w Serie A.
WIECZNA PRZECIĘTNOŚĆ
Okoliczności jednak nie były i nie są „normalne”, bo Linetty zagrał te wspomniane 23 spotkania w reprezentacji, ale tak z ręką na sercu – wielu dobrych nie kojarzymy. Najlepszy był chyba z Irlandią na koniec eliminacji do Euro 2016, ale poza tym: raczej bezbarwne występy w roli statysty. Na pewno nigdy nie było starcia, po którym powiedzieliśmy – wow, to jest to, teraz trzeba na niego stawiać, bo w końcu się obudził.
Dość powiedzieć, że jedyny konkret w postaci gola czy asysty Linetty zaliczył w spotkaniu hotel na hotel z Norwegią. Oczywiście w kolejnych meczach to nie była jego główna rola, ale w Serie A to przy takiej liczbie meczów co sezon to robi, a przecież w kadrze o punkty trafił już nawet Góralski. Natomiast tak czy tak – z reprezentacji kojarzymy Linettego jako piłkarza zahukanego, który nie chce brać na siebie odpowiedzialności, tylko przetrwać kolejny mecz.
Nie jesteśmy złośliwi, sam zawodnik to wie.
Mówił nam w maju 2018: – Nie pokazałem pełni możliwości w kadrze, trochę prawdy w tym jest. Nie gram tego, co potrafię zagrać w Sampdorii. Muszę to zmienić. Mój najlepszy mecz wciąż jest przede mną. Natomiast nie było tak, że grałem nie wiadomo jak źle. Trzymałem poziom, choć oczywiście wiem, że bez fajerwerków.
Biorąc pod uwagę, że od tego czasu zagrał w reprezentacji ledwie cztery mecze, żadnego na mundialu, żadnego w eliminacjach do Euro, nic się nie zmieniło. Chyba inaczej niż w Sampdorii, gdzie w ostatnim swoim sezonie dostał opaskę kapitana, chociażby na Juventus, czyli opowieści o przestraszonym „Karolku” jednak nie muszą być prawdziwe.
Michał Borkowski mówi: – Trudno jednoznacznie stwierdzić, że wykonał bardzo duży postęp. Pod względem hajpu na niego we Włoszech zdecydowanie najmocniejszy był pierwszy sezon – wtedy chwalono go w mediach za niesamowitą wydolność, nieustanne bieganie, nazywano maratończykiem i skuterem, był w top3 piłkarzy Serie A pod względem udanych odbiorów, a gazety donosiły o zainteresowaniu ze strony Romy czy Juventusu. Można było się wtedy spodziewać, że wejście na poziom czołowych drużyn to kwestia czasu, ale niestety nic takiego nie nastąpiło.
– Na pewno za to Linetty dojrzał boiskowo – ograniczył głupie żółte kartki, zaczął pełnić ważniejszą funkcję w drużynie. Nie był już jednym z kilku młodych, tylko jednym z najdłużej występujących piłkarzy w Sampdorii. Trzy razy dostawał opaskę kapitańską i było widać, że stara się na boisku brać większą odpowiedzialność. Do tego na pewno stał się piłkarzem bardziej wszechstronnym – o ile wcześniej występował głównie na ósemce, o tyle w ostatnim sezonie regularnie występował też na lewej i na prawej pomocy.
PROBLEMEM BRAK ZAUFANIA?
Z jednej strony nie mówimy więc o zdecydowanym postępie sportowym, ale to chyba nigdy nie był wyjątkowy problem u Linettego, skoro od czterech sezonów zbiera ponad 2000 minut w jednej z najlepszych lig świata. Ważne właśnie, że Linetty rozwinął się charakterologicznie, tego mu wcześniej brakowało. Sam przecież mówił o współpracy z psychologiem, nieśmiertelna anegdotka z Maciejem Skorżą też była symptomatyczna.
Tak jak głosy z jego otoczenia.
Jego mama mówiła: – Mentalnie za bardzo chce pokazać, że potrafi, a jak człowiek za bardzo chce, to nie do końca wychodzi. Jego potencjał w kadrze jeszcze nie został odkryty. Nie może się denerwować, jeśli coś mu nie wyjdzie, musi grać swoje, wtedy wszystko się ułoży. Musi zagrać kiedyś taki mecz, kiedy zejdzie z boiska i powie: „no, to było to”. Wtedy będzie okej. Jeśli trener mu ufa, on zrobi dla niego wszystko.
Tomasz Magdziarz z prowadzącej piłkarza Fabryki Futbolu: – Na razie nie czuje się w kadrze tak pewnie, jak w Sampdorii. Może dlatego, że nie miał jeszcze takiego fenomenalnego meczu.
Sam Linetty: – Rzeczywiście, nie czuję się jeszcze stuprocentowo pewny siebie w reprezentacji.
Być może, a raczej na pewno, Linetty jest piłkarzem, który potrzebuje czuć zaufanie od selekcjonera. Natomiast kadra to jednak złożony konstrukt, tam nie ma czasu aż w takim stopniu budować zawodnika, bo to jest przecież parę treningów, mecz lub dwa i do domu. Czasem trzeba wyjść, pokazać się z bardzo dobrej strony i na tym opierać swoją pozycję. Linetty, jako się rzekło, wciąż na taki mecz czeka.
W Serie A ufał mu Giampaolo, zresztą stąd transfer do Torino. Borkowski mówi: – Względem Sampdorii z sezonu 2019/20 – to awans sportowy, klub z Genui się chybocze, już rok temu Ferrero chciał go sprzedać. Natomiast jeśli porównamy obecne Torino z Sampdorią z pierwszych trzech sezonów Linettego, to tak naprawdę nie ma żadnej różnicy, ani na plus ani na minus – po prostu krok w bok. Drużyna środka tabeli, która co roku teoretycznie celuje w puchary, od święta jej się to uda, ale z reguły kręci się koło 10. miejsca. Nawet trenera będzie miał tego samego co w Sampdorii i słychać, że Marco Giampaolo chciałby do Turynu sprowadzić oprócz Linettego jeszcze kilku piłkarzy, których wcześniej prowadził w Sampie, między innymi Bartosza Bereszyńskiego.
– Właściciel klubu co prawda rok w rok mówi o ambitnych celach, budowie wielkiego Torino, świetnej młodzieży i akademii, a wtóruje mu w tym La Gazzetta (której jest pośrednio właścicielem), ale niewiele z tego wynika. A takie plany jak Torino to ma co roku kilka innych drużyn typu Bologna, Cagliari czy Fiorentina.
A MOŻE POZYCJA?
Natomiast naturalnie nie ma co zwalać na samo zaufanie, bez przesady. Kłopotem Linettego może być też ustawienie w kadrze. Oczywiście tutaj już zapala się czerwona lampka, bo ileż można o tym słuchać w kontekście Zielińskiego, trzy metry w jedną stronę, trzy metry w drugą, ale Linetty inne ma zadania w lidze, inne w kadrze.
Znów, opowiadał o tym sam: – W kadrze jestem w środku pola, nie wychodzę do boku, trzymam się tego centrum, pomagam w obronie i ataku. W Sampdorii gram pół skrzydłowego, pół środkowego. Gdy bronimy, muszę zejść do centrum boiska, gdy pressujemy, atakuje obrońca i muszę podwoić jego pozycję.
Michał Borkowski dodaje: – W Sampdorii przez lata grał głównie na boku w trójce środkowych pomocników, jako mezz’ala, czyli półskrzydłowy (tak jak Zieliński, ale z trochę innymi zadaniami). Nie grał w dwójce, nie grał jako defensywny pomocnik. Moim zdaniem to jest w ogóle szerszy temat, bo nie wydaje mi się, żeby przez przypadek w kadrze nie potrafił pokazać swoje poziomu Linetty, nie potrafił Klich, nie potrafił Zieliński. Może po prostu brakuje pomysłu na to jak ich wykorzystać, zrozumienia tego jak przełożyć to, co robią w klubie na kadrę.
Zbierając to wszystko do kupy: na pewno Linetty nie jest piłkarzem, który dał kadrze, tyle ile mógł, ale też kadra nie wzięła od niego tyle, ile mogła. To fakt bezsprzeczny. Można się zastanawiać, czy Linetty mógłby być liderem linii pomocy, zapewne nie, ale czy moglibyśmy oczekiwać choćby ciekawego zmiennika czy gościa, który będzie pewniakiem do dobrej gry w przypadku kontuzji czy kartek któregoś z piłkarzy? Oczywiście, że tak, a tego nie dostajemy.
LINETTY NIE JEST PIERWSZY
Naturalnie jednak Linetty nie jest pierwszym piłkarzem, który w klubie gra dobrze, a w reprezentacji niezbyt. Radosław Gilewicz regularnie strzelał w Austrii, a w kadrze nie trafił ani razu. Krzysztof Warzycha? Naczelny przykład. Dziewięć goli dla faceta, który sieknął blisko 300 bramek dla Panathinaikosu… Rozczarowanie. Tam też poniekąd problem dotyczył pozycji. – Szkoda tylko, że bardziej nie walczyłem o to, by w kadrze wystawiano mnie w ataku, nie na pomocy. W Panathiniakosie świetnie szło mi na szpicy, strzelałem gole, przyjeżdżałem na reprezentację i nic. Wracałem do klubu i znowu trafienia… Gdybym uderzył pięścią w stół, może odniosłoby to efekt, lecz ja cieszyłem się z każdego powołania, meczu w drużynie narodowej. Traktowałem to jako wyróżnienie i zaszczyt, nie było mowy o obrażaniu się – mówił Warzycha dla Łączy Nas Piłka.
W reprezentacji nie odnalazł się też Artur Wichniarek, z którym porozmawialiśmy w tym kontekście o Linettym.
– Być powoływanym, a grać, to dwie różne sprawy. Wydaje mi się, że gdyby Karol dostał trzy-cztery mecze z rzędu, obojętnie jak zagrał w poprzednim, to byłby w stanie udowodnić swoją przydatność. Nie jest łatwo sprostać oczekiwaniom, tym bardziej, gdy nie wiadomo jakie one są, bo trudno powiedzieć, czego od niego oczekują selekcjonerzy w kolejnych spotkaniach. On ma ciśnienie: jak źle zagra, to w kolejnym meczu nie wystąpi i pojawi się fala krytyki. Większa szansa dla niego to moja recepta na ten problem. Okazja w pół meczu czy nawet w jednym całym, a później cztery spotkania odpoczynku, to jest taka „Szansa na sukces” – mówi Wichniarek.
– Ale miał już taki okres Linetty w eliminacjach do mistrzostw świata, kiedy zagrał trzy razy w pierwszym składzie, potem raz ławka, a potem znów pierwszy skład. Nie przekonywał nas.
– Jest wielu zawodników w reprezentacji, którzy nie przekonują, a są powoływani i grają. Jak się zakończyły te trzy mecze z Linettym w składzie?
– Dwie wygrane i 0:4 z Danią.
– Czyli tylko on został wyeliminowany z tego składu, czy kilku piłkarzy?
– Rybus i Błaszczykowski.
– Jak wygrywa reprezentacja, to wygrywa cała, a jak przegrała, to przegrał Linetty i ewentualnie ktoś, ale Rybus i Kuba potem grali. Nie o to chodzi. Tak samo ze Słowenią przegrała kadra, a nie przegrał Pazdan. To są rzeczy, z którymi nie każdy zawodnik jest sobie w stanie poradzić i potem nie może dać zespołowi tego, co mógłby dać. Istnieją piłkarze, którzy potrzebują zaufania trenera, a chyba takim jest Karol. W Sampdorii dostał zaufanie, teraz idzie do tego trenera do Torino. To nie jest przypadek, jeśli ktoś zmienia klub w Serie A na poziomie siedmiu milionów euro. W piłkę grać potrafi. Szkoda, że nie potrafimy tego wykorzystać na poziomie reprezentacji.
– Może na poziomie kadry nie ma czasu na takie „budowanie”?
– Oczywiście, ja nie mówię, że mamy mecze przegrywać i dawać nieskończone szanse. Ale jednak przykłady, o których wspominam, że wygrywa zespół, a przegrywa jednostka, nie są budujące dla tej jednostki. Na przykład ja nie dostałem nigdy szansy w postaci trzech występów z rzędu.
– Nie stać chyba polskiej piłki, by takiego zawodnika odpuszczać.
– Prawdą jest, że na tej pozycji mamy zawodników. Jest Krychowiak, Bielik, nawet Góralski, który miał ciekawe momenty w reprezentacji, nie wiadomo co się wydarzy po tym, jak przeszedł do jakiejś śmiesznej ligi. To nie jest do końca aż tak zależne mimo wszystko od Karola.
– Tyle że Góralski to wślizg i wślizg, Linetty mógłby dawać więcej.
– Ostatnio bramkę Góralski strzelił, nie przesadzajmy! Konkurencja nie jest mała, ci zawodnicy w pewnych momentach potrafili się pokazać. Karol czeka na szansę i mam nadzieję, że ona przyjdzie. Jak mówię: jeśli płacą za ciebie siedem milionów, musisz umieć grać w piłkę. To też jest sztuka być szkoleniowcem, który potrafi wyciągnąć maksa z zawodników.
– Patrząc z pana perspektywy: to jest bardzo frustrujące, że w klubie jest dobrze, a w kadrze nie ma dla niego miejsca?
– Każdy zawodnik chce zagrać jak najlepiej w każdym spotkaniu, reprezentacyjnym i klubowym, nie ma meczów mniej ważnych i bardziej. Przynajmniej ja tak podchodziłem do swojego zawodu. Ale są niuanse, które nie pozwalają na pokazanie swoich umiejętności. Gdy ja przyjeżdżałem na kadrę, to cała krytyka spadała w większości na mnie. Albo w ogóle nie przyjeżdżałem, bo nie byłem powoływany. W każdym razie: potem jest trudno, niektórzy wówczas grają na alibi, gdyż wiedzą, że każde złe zagranie odbija się większym echem.
– Bardziej pytam, czy ta koszulka reprezentacyjna więcej waży czy to się tylko tak mówi?
– Każdy z nas gra po to, by prędzej czy później trafić do reprezentacji. Zagrać z orłem, posłuchać hymnu na boisku, zrobić karierę w kadrze. No ale czasem pewnych rzeczy się nie przeskoczy i trzeba podjąć pewne decyzję, jak ja, gdy skończyłem grę w reprezentacji. Byłem persona non grata w układance Beenhakkera, który nie wiadomo czemu, wraz z asystentami nie widział mnie w kadrze, mimo że strzeliłem przez dwa lata z 30 bramek w Bundeslidze. Nie dostałem szansy i cóż, takie jest życie.
*
Z pewnością chcielibyśmy, żeby Linetty znaczył więcej w kadrze, bo po latach kuriozalne okazałoby się, gdyby zawodnik z Serie A nie wystąpił na żadnym meczu dużego turnieju, podczas gdy kadra tam była. Natomiast można mówić o zaufaniu, innej pozycji, szansach, to wszystko prawda, ale na końcu to Linetty musi stanąć przed lustrem i powiedzieć, że zrobił wszystko, by w kadrze zaistnieć. Dzisiaj chyba jeszcze nie mógłby tak stwierdzić.
PAWEŁ PACZUL
Fot. FotoPyk