Dzisiejsza prasa brutalnie przypomina nam o naszym miejscu na mapie europejskiego futbolu. Nie chodzi tylko o wpadkę Legii, ale i o dzisiejsze mecze w pucharach. – Musimy udowodnić, że ekstraklasa jest lepsza niż opinia o niej. Równać do Czechów, którzy wypracowali niesamowity wynik w europejskich pucharach – to też słowa Rutkowskiego. Lech potrzebuje występu w fazie grupowej Ligi Europy i to najlepiej dobrego, by się nadal rozwijać – czytamy w “PS”, który zapowiada starcie Lecha z czwartą siłą łotewskiej piłki. Mamy też teksty o tym, że Piast nie lubi wyjazdów w Europie, bo zawsze dostaje na nich w beret, a dla Malmo przejście Cracovii to obowiązek.
Super Express
“Superak” postanowił zapytać Jana Tomaszewskiego, czy Robert Lewandowski jest już najlepszym polskim piłkarzem w historii, czy może jeszcze czegoś mu brakuje. Wnioski? Cóż, niespodzianki nie było.
To, że jest najlepszym polskim piłkarzem w tej chwili, jest oczywiste, ale czy jest też najlepszy w historii? Na to pytanie odpowiedzieli eksperci programu „Super Sport” Jan Tomaszewski i Andrzej Kostyra. Temat wywołał ciekawą dyskusję legendarnego bramkarza i dziennikarza. – „Lewy” jest zdecydowanie najlepszym polskim piłkarzem w historii – nie ma wątpliwości Tomaszewski. – Robert był twarzą Bayernu, przed tymi rozgrywkami mówiło się, że wszystko zależy od niego. I Robert wytrzymał tę presję. Robert jest motorem napędowym najlepszej drużyny na świecie. Często jestem pytany, czy Robert teraz powinien odejść. Gdzie? Do słabszej drużyny? On w tej chwili powinien zrobić wszystko, żeby powtórzyć ten wyczyn w przyszłym sezonie – mówi Tomaszewski, który ma apel do kapitana reprezentacji Polski.
Rozmowa Piotra Koźmińskiego z Sergiu Hancą z Cracovii. O kim? O Rivaldinho, którego Hanca dobrze zna. Podobno gdy na trybunach pojawia się Rivaldo, jego syn zawsze strzela.
– Jaki to typ piłkarza?
– Typowa dziewiątka, a więc na pewno nie ten sam styl co ojciec, inne pozycje, ale według mnie Rivaldinho bardzo Cracovii pomoże.
– Największe plusy Rivaldinho?
– Jest bardzo efektywny, skuteczny. Czy to trening, czy mecz – myśli głównie o tym, żeby strzelić bramkę.
– Znasz polską ligę, rumuńską, znasz Rivaldinho. Ile według ciebie goli może strzelić w sezonie ekstraklasy?
– Zawsze bardzo trudno przewidywać takie rzeczy, ale tak, znam go bardzo dobrze, i uważam, że ponad 10 goli na sezon jest w jego przypadku możliwe.
– Spotkałeś ojca Rivaldinho? Bo podobno pojawia się na meczach syna od czasu do czasu…
– Tak, spotkałem, przyleciał na mecz, gdy Dinamo grało w Bukareszcie z Athletic Bilbao w Lidze Europy. Rivaldinho strzelił wtedy gola. Co ciekawe, z tego, co mi mówił, w innych klubach było tak samo. Kiedy ojciec pojawiał się na meczu, to syn zawsze strzelał gola. W Krakowie Rivaldo też na pewno nas odwiedzi, byle tylko ta pandemia minęła. Bo zawsze wpada sprawdzić, jak wygląda klub i miejsce, w którym mieszka w danym momencie jego syn.
Przegląd Sportowy
Jak co roku – odpadamy z gry o Ligę Mistrzów. I tak się tu żyje powoli, na tej wsi…
Kiedy o przyszłości decyduje tylko 90 minut, trudno ryzykować. W środę było to widać po jednych i drugich. Mistrzowie Polski i Cypryjczycy byli ostrożni – przed przerwą Pekhart oraz Bautheac spudłowali w dogodnych sytuacjach. Poza tym piłka rzadko trafiała do któregoś z ofensywnych zawodników w polu karnym rywala. Ale to Omonia wykonywała cztery rzuty rożne, a Legia żadnego i to Boruc, a nie Fabiano musiał bronić mocny, celny strzał zza pola karnego. Zejście Lewczuka niewiele zmieniło. Grając w przewadze, Omonia wcale nie rzuciła się do ataku, nie zepchnęła Legii w pole karne. Spokojnie, konsekwentnie parła do przodu, ale w regulaminowym czasie wynik był nierozstrzygnięty. Swego dopięła później. […] Mistrz Polski żegna się z Champions League w II rundzie kwalifikacyjnej – tak wcześnie nie odpadał nigdy, odkąd wprowadzono reformę Platiniego. Mecze kwalifikacyjne w Lidze Europy 24 września (III runda) i 1 października (IV runda). Pierwszego rywala warszawianie poznają 1 września. Niemal pewne jest, że do spotkań w LE przystąpią w innym składzie. Odpadnięcie z Ligi Mistrzów może oznaczać transfery, a przyszłość Michała Karbownika została niemal przesądzona.
Ivo Pękalski, były piłkarz Malmo FF opowiada “PS” o najbliższym rywalu Cracovii. Stawia sprawę jasno – łatwo nie będzie, ale są rzeczy, które można wykorzystać, żeby ze Szwedami wygrać.
Czy dzisiejsze Malmö jest silniejsze niż zespół, w którym grał? – Drużyna jest dobra, ale w wielu przypadkach o wynikach decydowały indywidualne umiejętności zawodników, a nie zgranie i jakość zespołu – zauważa. Były piłkarz Malmö przestrzega Cracovię przed pomocnikiem Andersem Christansenem. – Nie można powiedzieć, że wygra się mecz, jeśli wykluczy się jednego zawodnika, ale on jest najlepszy. Kiedy kieruje zespołem, Malmö gra bardzo dobrze – mówi Pękalski. W zeszłym sezonie MFF dotarło do 1/16 finału LE. W lidze zajęło drugie miejsce. – Liga szwedzka może być równa, raz wygra ktoś, raz ktoś inny, a raz Malmö, ale MFF to na pewno jedyny klub z Allsvenskan, który jest gotowy do gry w Europie. Inne szwedzkie drużyny nie mają doświadczenia, jakości, mentalności – kończy Pękalski.
Lech Poznań wraca do gry o puchary. W Wielkopolsce chcieliby w końcu osiągnąć coś istotnego i przy okazji wypromować młodzież. Bo w pucharach pokazać się łatwiej niż w 32. lidze w Europie.
Lech nie zdobył niczego od 2016 roku, gdy wywalczył Superpuchar po pokonaniu Legii w Warszawie 4:1. Dla fanów Kolejorza to długie cztery lata bez żadnego trofeum. W bliskiej perspektywie wyeliminowanie czwartej ekipy łotewskiej ekstraklasy sezonu 2019 jest potrzebne do poprawienia humorów wśród kibiców. Najlepiej, gdyby Lech zrobił to w pięknym stylu. Ale tak naprawdę liczy się spojrzenie długofalowe i awans do fazy grupowej Ligi Europy. I tutaj styl nie ma znaczenia. Jeżeli Kolejorz dobije się tam, gdzie nie był od pięciu lat (podobnie jak reszta polskich klubów), nieliczni będą pamiętać, co działo się w kwalifikacjach. – Musimy udowodnić, że ekstraklasa jest lepsza niż opinia o niej. Równać do Czechów, którzy wypracowali niesamowity wynik w europejskich pucharach – to też słowa Rutkowskiego. Lech potrzebuje występu w fazie grupowej Ligi Europy i to najlepiej dobrego, by się nadal rozwijać. Po pierwsze, puchary to zysk. Jeśli Kolejorz upora się z Valmierą, w tej edycji zarobi przynajmniej 500 tysięcy euro. Po drugie, udanymi meczami w LE wychowankowie mogą pokazać światu, że faktycznie warto wydawać na nich miliony. Bo ekstraklasa nie jest żadnym wyznacznikiem poziomu dla skautów z silniejszych lig.
Andrzej Juskowiak w rozmowie z Piotrem Wołosikiem omawia turniej finałowy Ligi Mistrzów w Portugalii. Były piłkarz Sportingu Lizbona patrzy na tę imprezę z perpsektyuwy Portugalczyków.
Czy pomysł z finałowym turniejem Ligi Mistrzów, jak ten rozegrany w Portugalii, przypadł panu do gustu? Szef UEFA ponoć rozważa, aby go utrzymać.
ANDRZEJ JUSKOWIAK (BYŁY PIŁKARZ SPORTINGU LIZBONA): Portugalczycy byli szczęśliwi, że to im przypadła jego organizacja, ale media dopiero w dniu meczu szeroko zapowiadały spotkania LM. Wcześniej zajmowały ich problemy, radości oraz transfery Benfiki, Sportingu czy Porto. Było jasne, że z organizacją imprezy Portugalia stanie na wysokości zadania. Ma świetną bazę hotelową, stadiony, ośrodki treningowe. Piłkarze też chwalili wybór, co akurat nie dziwiło, bo przebywali w pięknych okolicznościach przyrody. Do pełni szczęścia brakowało jedynie kibiców. Gwiazdy futbolu potrzebują atencji i lubią zainteresowanie nimi. W normalnym czasie nie byłoby kłopotu z zapełnieniem trybun, choć plusem było też, że od ćwierćfinału do finału rozgrywki zostały przeprowadzone ekspresowo. Z rewanżami trwałoby to półtora, może nawet dwa miesiące. Pozytywem turnieju było też stacjonarne granie, bez latania po Europie. Przy napiętym terminarzu trzydniowe wyprawy były czymś normalnym. A pół godziny po meczu w Lizbonie każdy zespół meldował się już w hotelu. Dlatego turniej finałowy Ligi Mistrzów uważam za ciekawe rozwiązanie.
Minusy?
W finale można było dostrzec kłopot z przygotowaniem motorycznym graczy, nawarstwiało się zmęczenie związane z tempem turnieju. W meczu Bayernu z Paris Saint Germain ewidentnie był zauważalny brak świeżości, depnięcia. Tracili na tym szybkościowcy, jak Serge Gnabry lub Kylian Mbappe. Porównując do tego, co prezentowali wcześniej, niekiedy ruszali do piłki, jak w zwolnionym tempie. I jeszcze kwestia kibiców. Nawet jeśli mogliby być obecni, nie każdego stać na podróże i pobyt na drugim końcu Europy.
Leo Messi i sprawa odejścia z Barcelony. Argentyńczyk ma w umowie klauzulę, która umożliwia mu odejście za darmo, gdy tylko zechce. Władze klubu nie spodziewały się, że z niej skorzysta.
Na jakiej podstawie miałoby się to stać? W 2017 roku sześciokrotny zdobywca Złotej Piłki podpisał nową umowę z Barceloną. Znalazł się w niej zapis, że po każdym sezonie Messi może opuścić klub za darmo, jeśli taka będzie jego wola. Władze Blaugrany zgodziły się na taką klauzulę, ale specjalnie się jej nie obawiały i traktowały ją jedynie jako symbol, że ich najlepszy zawodnik jest wolnym człowiekiem i nie wiążą go żadne kajdany. Jasne przecież było, że związany z klubem od blisko dwóch dekad zawodnik nie będzie chciał porzucić ukochanych barw. A jednak przyszedł moment, w którym 33-letni Messi powiedział: wystarczy. Pytanie jednak, czy z prawnego punktu widzenia może zmienić klub. Owszem, nikt z władz Barcelony nie kwestionuje, że taki nietypowy zapis znajduje się w umowie zawodnika, ale według nich, żeby odejść, Messi musiałby wystosować odpowiednie pismo do 10 czerwca. Ta data dawno minęła, więc rozwiązania są dwa: albo odejdzie, ale za odpowiednio wysoką dla Barcelony kwotę (klauzula odstępnego wynosi 700 mln euro, a podobno prezydent Josep Maria Bartomeu zadowoli się sumą około 220 mln, czyli porównywalną do tej, za jaką Neymar odszedł do Paris Saint-Germain). Albo ze swoim życzeniem będzie musiał poczekać jeszcze rok, bo wtedy wygaśnie jego kontrakt z klubem. Messi i jego sztab prawników są jednak innego zdania – skoro sezon z powodu pandemii koronawirusa został przedłużony, przedłużone powinny być również wszelkie terminy zapisane w umowie.
Sport
Piast Gliwice zaczyna grę o Ligę Europy od wyjazdu. Nie są to dobre wieści dla gliwickiego klubu, bo poza domem w pucharach zwykle zawodził.
We wtorek gliwicki klub poinformował, że cała drużyna przeszła kolejne testy na obecność wirusa SARS-CoV-2 i wszystkie wyniki były negatywne. Dzięki temu bez problemów wczoraj zespół Piasta wyleciał do Mińska. Kolejną dobrą wiadomością jest niezła sytuacja kadrowa, bo tylko Patryk Lipski był poobijany po meczu ligowym, ale powinien być do dyspozycji sztabu szkoleniowego. Jeśli chodzi o mniej pozytywne rzeczy, to Piast musi „zerwać” z przeszłością, bo na obcych stadionach w europejskich pucharach szło mu kiepsko. Bilans 0 zwycięstw, 2 remisy i 2 porażki mówi niemal wszystko. Niemal, bo tak naprawdę tylko jeden mecz wyjazdowy w Europie zasługiwał na pochwały. Chodzi o zeszłoroczny mecz z BATE Borysów w ramach eliminacji Ligi Mistrzów. Po losowaniu par nikt nie dawał Piastowi, ówczesnemu mistrzowi Polski, szans. Gliwiczanie jednak sumiennie się do tego meczu przygotowali i zaprezentowali się bardzo dobrze. Nie tylko w pierwszym meczu w Borysowie, ale i w rewanżu. Goście prowadzili po golu Piotra Parzyszka, ale mieli więcej okazji i mecz niemal pod kontrolą. Niemal, bo jedna z niewielu akcji BATE zakończyła się golem wyrównującym. Niedosyt był, ale remis 1:1 wydawał się dobrym wynikiem.
Do tego krótka rozmówka z Waldemarem Fornalikiem. Szkoleniowiec Piasta mówi o sytuacji na Białorusi i porównuje BATE z najbliższym rywalem.
A napięta sytuacja polityczno-społeczna na Białorusi? Piast wysłał pismo do UEFA…
– Staramy się o tym nie myśleć, ale każdy z tyłu głowy ma to, co tam się dzieje. Trudno się do tego odnieść, bo telewizje w różny sposób przedstawiają sytuację. Dostaliśmy zapewnienia o bezpieczeństwie, ale zawsze jakiś margines wątpliwości pozostaje.
Da się porównać Dynamo Mińsk z BATE Borysów, z którym rywalizowaliście rok temu? Który zespół wydaje się panu silniejszy?
– Dynamo to zespół mocny fizycznie, który jest zdyscyplinowany i traci stosunkowo mało bramek w lidze. Różnice dotyczą systemu gry i w ustawieniu zawodników, ale nie chciałbym wchodzić w szczegóły. BATE zdominowało w poprzednich latach ligę białoruską, a teraz ta liga się wyrównała. Zespół Dynama Mińsk jest porównywalny, ale nie stwierdzę, czy jest lepszy lub gorszy, bo nie o to chodzi.
Ciekawie opakowany jest także mecz Lecha Poznań z Valmierą. Mamy tekst o najlepszym piłkarzu łotewskiego klubu, Toluwalase Arokodare. Nigeryjczyk był bliski transferu do Anderlechtu.
Pod wpływem swojego agenta, Benoita Czajki z „Matching Sport”, napastnikowi Valmiery i liderowi strzelców łotewskiej Optibet Virsligi Toluwalase Arokodare zamarzyła się Belgia i gra w Anderlechcie. Próbował zaszantażować klub nie stawiając się na treningu i odmawiając udziału w ligowym meczu, ale szybko sprowadzono go na ziemię. Zagrożono mu karą i 19-letni Nigeryjczyk spuścił z tonu. Tolu powrócił do
składu na kolejny mecz z Jelgavą i w 51 minucie zdobył prowadzenie z rzutu karnego. To był jego 15. gol w tym sezonie ligowym i 10. w pięciu ostatnich występach. Dzięki jego skuteczności Valmiera w czterech ostatnich występach z udziałem Tolu zdobyła komplet punktów i zajmuje 3. miejsce w tabeli. […] Agenci z „Matching Sport” dobrze znają afrykański rynek i sprowadzają stamtąd piłkarzy do lig europejskich, w których dobrze pracują z młodzieżą. Tolu jest za dobry na Łotwę, Valmiera jednak się nie spieszy. Im więcej strzeli bramek, tym więcej na nim zarobią.
Górnik Zabrze gra na wyjeździe, czyli będzie miał problemy? W poprzednim sezonie tylko spadkowicze punktowali poza domem tak słabo, jak drużyna Marcina Brosza.
Zawodnicy trenera Marcina Brosza udadzą się do powracającej po latach do najwyższej ligi Stali Mielec, która dostąpiła zaszczytu przywrócenia Podkarpaciu ekstraklasy. Dla 14-krotnych mistrzów Polski to będzie pierwszy wyjazd tego sezonu – i pierwszy poważny znak zapytania. Bo o ile w minionych rozgrywkach o Górnika przed własną publiką (lub – z racji wirusa – tylko trybunami) nie należało się martwić, o tyle jego forma poza stadionem przy Roosevelta pozostawiała wiele do życzenia. W całej lidze tylko ŁKS grał na wyjazdach gorzej niż zabrzanie, bo poza Łodzią zwyciężył tylko raz. Równie źle radziła sobie Korona Kielce, która poza domem wygrała ledwie 3 spotkania, czyli dokładnie tyle samo, ile Górnik. Nie można spojrzeć na ten fakt z zadowoleniem, tym bardziej że… ŁKS i Korona zajęły dwa ostatnie miejsca w ligowej tabeli i pożegnały się z polską elitą piłkarską.
Rozmowa z trenerem GKS-u Jastrzębie, Pawłem Ścieburą. W ubiegłym sezonie udało mu się uratować pierwszą ligę dla Jastrzębia, ale sytuacja w ekipie ze Śląska przed inauguracją rozgrywek nie powala.
Odejście latem z drużyny aż ośmiu zawodników było dla pana – mimo wszystko – zaskoczeniem?
– Nie będę zaprzeczał – były momenty, w których zostałem zaskoczony. Mam na myśli stratę Bartka Jaroszka, który odszedł do GKS-u Katowice. Nie do końca byłem przygotowany na transfer Damiana Tronta, który trafił do Miedzi Legnica. Nie udało się ich zatrzymać w GKS-ie Jastrzębie, trudno. Musimy sobie z tym poradzić, pamiętając, że nie ma ludzi niezastąpionych.
Ilu zawodników odrzuciło waszą ofertę z powodów finansowych?
– Potwierdzam, że byliśmy zainteresowani kilkoma zawodnikami, lecz nie byliśmy w stanie sprostać ich wymaganiom. Nie chcemy bowiem zatrudniać piłkarzy, na których po prostu nas nie stać.
W tej chwili kadra pańskiej drużyny liczy 22 zawodników, ale Michał Bojdys w rundzie jesiennej raczej nie zagra. To wystarczy, by „obsłużyć” rozgrywki ligowe i Puchar Polski?
– Nie ma szans, by Michał Bojdys zagrał w rundzie jesiennej, ale przygotujemy dla niego program pracy z lekarzem i fizjoterapeutami. Musi czuć, że jest członkiem zespołu, nie został zapomniany, czy pominięty. W drużynie jest bowiem siła. Czy kadra jest wystarczająco szeroka, by poradzić sobie w rozgrywkach ligowych i Pucharze Polski? Moim zdaniem kluczem dosukcesu są dobre, a przede wszystkim dobrze zaplanowane treningi. Regularnie monitorujemy nasze zajęcia i uważam, że jesteśmy w stanie poradzić sobie w obydwu rozgrywkach. Ważne, by znaleźć zawodnikom czas na regenerację i odpoczynek.
Arkadiusz Piech wybitnie pomógł Odrze Opole w utrzymaniu się w lidze. Kosztowało go to jednak zdrowie, bo przez kontuzję stracił okres przygotowawczy.
Wywalczył rzut karny w newralgicznym momencie poprzedniego sezonu (końcówce spotkania przedostatniej kolejki z Olimpią Grudziądz, które zaważyło na utrzymaniu Odry w I lidze), ale zapłacił za to zdrowiem. Arkadiusz Piech wskutek kontuzji od dłuższego czasu nie trenuje z zespołem i nie bierze udziału w sparingach. – Nabawiłem się naderwania więzadeł pobocznych pierwszego stopnia i „babram” się z tym, ale jest już coraz lepiej. Powoli wracam do zdrowia. Już we wtorek trenowałem indywidualnie z piłką, wykonywałem starty, zwroty. Powrót na boisko już coraz bliżej. To praktycznie ostatnia prosta – mówi 35-letni napastnik. Okres przygotowawczy miał jednak stracony. – Był krótki, ale bardzo dla chłopaków intensywny. Żałuję, że nie mogłem go z nimi przepracować, bo widziałem, jak solidnie trenują. Będę to musiał jakoś uzupełnić. Jeśli nie meczami, to dodatkowymi treningami. Nie mogłem już usiedzieć w domu, czekałem bardzo na powrót na boisko, bo kontuzja to najgorsze, co może się zdarzyć – przyznaje Piech.
Gazeta Wyborcza
W “GW” zapowiedź meczu Cracovii z Malmo. Szwedzi uważają, że przejście “Pasów” to obowiązek i dzięki grze w Europie chcą sobie powetować straty spowodowane pandemią.
Nie ma się co czarować, wszystko przemawia za wicemistrzem Szwecji. – Ewentualna porażka z Cracovią zostałaby tu uznana za poważną wpadkę. W klubie są przekonani, że Malmoe jest zdecydowanym faworytem – mówi nam Simon Palsson, dziennikarz z portalu Fotbollskane. se. – Dla prezesów regularne sukcesy na arenie międzynarodowej są bardzo ważne, bo ich ambicją jest stworzenie najsilniejszego klubu w Skandynawii. Dziś najpoważniejszym konkurentem jest FC Kopenhaga – dodaje. […] W eliminacjach LE Cracovia nie wygrała żadnego z czterech dotychczasowych meczów, podczas gdy jej rywal w ostatnich dwóch sezonach dokopał się do 1/16 finału. W dodatku Malmoe FF rozpędza się z tygodnia na tydzień – z dziesięciu ostatnich meczów dziewięć wygrało, jeden zremisowało i jest na dobrej drodze do odzyskania po dwóch latach mistrzostwa Szwecji. Zresztą w tym celu na początku roku na stanowisku trenera zatrudniono Jona Dahla Tomassona, byłego piłkarza m.in. Feyenoordu czy AC Milan, ponad 100-krotnego reprezentanta Danii. W klubie z południa Szwecji to dziś najbardziej rozpoznawalna postać. Mattias Larsson z gazety „Expressen” dopowiada: – W Malmoe FF wyliczyli, że z powodu pandemii stracili około 5 mln euro, więc w tym roku start w europejskich pucharach jest jeszcze ważniejszy niż zwykle. Oczekiwania są więc duże.
Mamy także tekst o końcu ery Leo Messiego w Barcelonie. Nieco inny niż ten z “PS”, więc warto zacytować, bo “GW” przypomina choćby o niespełnionej obietnicy odzyskania Pucharu Europy przez Blaugranę.
Już wcześniej Koeman naraził się Messiemu, informując jego najbliższego przyjaciela, napastnika Luisa Suáreza, żeby szukał sobie nowego pracodawcy. 33-letni Urugwajczyk zdobył w minionym sezonie 21 goli dla Barcelony w 36 meczach. Długo grał z urazem kolana, a po operacji w styczniu pauzował cztery miesiące. Argentyńczyk Lautaro Martínez, o którego zabiega klub z Katalonii, strzelił 21 goli w 49 spotkaniach Interu Mediolan. Nie wszyscy związani z Barceloną kontestują decyzję Messiego. Były kapitan drużyny Carles Puyol napisał na Twitterze, że ją szanuje i popiera. Pod wpisem Puyola Luis Suárez zamieścił emotikon z oklaskami. Zawierucha trwa. Prezes Barcy Josep Maria Bartomeu zwołał w sprawie Messiego nadzwyczajne zebranie zarządu klubu, przed budynkiem manifestowała grupa kibiców domagająca się dymisji prezesa. Zostali rozpędzeni przez policję, bo łamali przepisy sanitarne. […] Messi jest symbolem klubu z Camp Nou w znacznie większym stopniu niż jakikolwiek jego prezes czy trener – nawet Koeman, który grał w Barcelonie sześć lat i zdobył zwycięską bramkę w finale Ligi Mistrzów w 1992 r. Klub z Katalonii zdobył wtedy swój pierwszy tytuł najlepszego w Europie. Kolejne to już dzieło Messiego. Dwa lata temu po odejściu Andrésa Iniesty Argentyńczyk został kapitanem Barcelony. Na swojej prezentacji obiecał fanom odzyskanie Pucharu Europy. Obietnicy nie wypełnił, zmieniła się ona w wielką traumę.
Fot. Newspix