Początek spotkania Bayernu z Chelsea. Robert Lewandowski przyjmuje piłkę po podaniu w pole karne, bramkarz nie ma wyboru – trzeba faulować. Rzut karny, Polak strzela na pewniaka. Szybki skok do końcówki meczu – dośrodkowanie, Robert skacze najwyżej. Drugi gol. Doppelpack. Co w tym takiego niezwykłego, że o nim przypominamy? Ano to, że Polak ma już na koncie 13 goli w obecnej edycji Ligi Mistrzów, a to nie lada wyczyn. Za moment może zdetronizować najlepszy wynik strzelecki samego Leo Messiego.
Nie będziemy się bawić we wróżenie, czy Robert to już ta sama półka, co Leo Messi i Cristiano Ronaldo. W gdybanie, czy to już ten sam stół, czy jednak nadal ta sama restauracja. Faktem jest jednak to, że za moment możemy mieć Polaka nie tylko na podium najlepszych strzelców w historii Ligi Mistrzów. Możemy mieć go także w gronie gości, którzy zaliczyli najlepszy sezon indywidualny w tych prestiżowych rozgrywkach. Na dziś sytuacja wygląda tak:
- Cristiano Ronaldo – 17 goli (2013/2014)
- Jose Altafini – 14 goli (1962/1963)
- Leo Messi – 14 goli (2011/2012)
- ROBERT LEWANDOWSKI – 13 goli (2019/2020)
- Gerd Müller – 12 goli (1972/1973)
- Ruud van Nisterlooy – 12 goli (2002/2003)
Messi o krok, Müller, a więc ten nieszczęsny Müller, którego nie udało się dogonić na krajowej arenie, już wciągnięty nosem. A przecież Robert ma przed sobą jeszcze… no właśnie, ile meczów? Jeden? Minimum. Trzy? Byłoby świetnie. Jeśli Bayern dojdzie do finału, Lewandowski zapewne Altafiniego i Messiego wyprzedzi. A gdyby świat nie zwariował i w grę wchodziłoby także rozegranie rewanżów, CR7 musiałby drżeć ze strachu, bo i czwórkę RL9 zapewne by zapakował.
Skuteczność? Poziom ekspercki
Niemniej nawet teraz wynik Lewandowskiego powala. Tak, wiemy, że sam Cristiano Ronaldo uzbierał więcej bramek trzykrotnie i zaraz po jego rekordzie – 17 trafieniach, są jeszcze dwa kolejne, które zajmują podium. Czyli 16 bramek w sezonie 2015/2016 i 15 w sezonie 2017/2018. Ale kto jeszcze potrafił osiągnąć dwucyfrówkę w XXI wieku?
- Erling Braut Haaland – 10
- Filippo Inzaghi – 10
- Kaka – 10
- Neymar – 10
- Zlatan Ibrahimović – 10
- Mario Gomez – 12
- Ruud van Nisterlooy – 10, 12
- Robert Lewandowski – 10, 13
- Lionel Messi – 10, 12, 12, 14
- Cristiano Ronaldo – 10, 12, 12, 15, 16, 17
Sami widzicie – absolutny top topów. No, może poza Mario Gomezem i Haalandem, który – z całym szacunkiem dla jego obecnych dokonań – na nazwisko musi sobie jeszcze zapracować. Widać też “zmiany pokoleniowe”. Kiedyś 10 goli to był wyczyn dostępny tylko dla orłów. Potem Ronaldo i Messi zaczęli przesuwać granice. 10 bramek? To już passe, można strzelić 12. I więcej, i więcej… A faktem jest, że kiedy zaczęli strzelać więcej i więcej, w pościgu za nimi nie ma już Neymara, Zlatana, ani kogokolwiek innego. Jest tylko Robert Lewandowski.
Wszyscy strzelali najsłabszym
Pewnie zaraz znajdą się malkontenci, którzy powiedzą – co z tego, skoro pięć goli wbił Crvenie Zvezdzie? Cóż, musimy tych malkontentów zmartwić. W swoim rekordowych sezonie Cristiano Ronaldo trzy bramki zapakował Kopenhadze i trzy Galatasaray. Sezon 2017/2018 to cztery gole z APOEL-em Nikozja. Sezon 2015/2016 wygląda jeszcze mniej imponująco: sześć goli z Malmö, pięć z Szachtarem, trzy z Wolfsburgiem. Messi 2011/2012? Trzy gole z Viktorią Pilzno, dwa z BATE Borysów, pięć z Bayerem Leverkusen. Aha, no i łącznie cztery bramki z rzutów karnych – dziś Lewandowski ma takie dwie.
Nie da się bić rekordów, bez strzelania słabeuszom, to fakt. Nawet Jose Altafini, który w swoim historycznym sezonie dał Milanowi Puchar Europy, strzelając dwa gole w finale, wcześniej ładował rzadziakom, aż trzeszczały kości. Osiem (!) goli w dwumeczu z Unionem Luksemburg. Kolejne trzy z Galatasaray. Każdy szanujący się napastnik musi takie mecze wykorzystywać podwójnie.
No dobrze, a jak wyglądają statystyki strzeleckie z fazy pucharowej? Robert po dwóch meczach 1/8 finału ma na koncie trzy gole – całkiem przyzwoity wynik.
Rzućmy więc okiem na tych, z którymi wynikami rywalizuje.
- Cristiano Ronaldo 2013/2014 – 8 goli w fazie pucharowej, 4 z Schalke (1/8), 1 z BVB (1/4), 2 z Bayernem (1/2), 1 z Atletico (finał)
- CR7 2015/2016 – 5 goli w fazie pucharowej, 2 z Romą (1/8) i 3 z Wolfsburgiem (1/4)
- Cristiano 2017/2018 – 6 goli w fazie pucharowej, 3 z PSG (1/8) i 3 z Juventusem (1/4)
- Lionel Messi 2011/2012 – 8 goli w fazie pucharowej, 6 z Bayerem (1/8), 2 z Milanem (1/4)
Ok, pod tym względem dorównać rywalom będzie trudno. Chociaż z drugiej strony, widzimy też pewną prawidłowość. Największe skalpy zbiera się w 1/8 finału, czyli na etapie, na którym Barcelona urządziła rzeź “Aptekarzom” z Leverkusen, a Real zbił Schalke. Jedni odbiorą to jako usprawiedliwienie, inni jako fakt, ale nie da się ukryć, że Lewandowski równie łatwego zadania w dwumeczu z Chelsea nie miał. A przecież i tak poradził sobie z The Blues w zasadzie w pojedynkę.
https://twitter.com/Squawka/status/1292235884373446659
Lewandowski goni “Mercedesy”
Jedno jest pewne – Lewandowski ma za sobą naprawdę fenomenalny sezon i nie bez powodu będziemy wypominać “France Football” na każdym kroku, że skrzywdzono Polaka rodaka. Bo przecież patrząc trochę szerzej na przytoczone wyżej rekordy, można zauważyć, że Lewandowski już jest najlepszy. Przeliczając gole na mecz, dystansuje nawet Cristiano Ronaldo:
- Lewandowski – 1.85
- Altafini – 1.55
- CR7 – 1.54
- Messi – 1.27
Przy okazji Lewandowski może także w końcu odkleić łatkę gościa, który strzela tylko w fazie grupowej. Ciężko wytłumaczyć, dlaczego ona w ogóle do Polaka przylgnęła, bo choć faktycznie częściej trafiał na początkowym etapie, to w decydującej części rozgrywek uzbierał już 22 gole. Czyli? Czyli lepsi pod tym względem są tylko Ronaldo i Messi. Tytuł najlepszego wśród pozostałych znów dla niego, a ten tytuł sporo waży. W końcu nie od dziś wiadomo, że w futbolu jest jak w Formule 1.
Dwa Mercedesy z przodu, a reszta – mimo że walka idzie o ułamki sekund – walczy o trzecie miejsce. W przekroju sezonu nikt nie ma szans prowadzącego duetu strącić, dlatego w futbolu miejsce na szczycie historii też jest zarezerwowane dla wspomnianej dwójki. Ale w pojedynczym wyścigu wszystko może się zdarzyć, więc czasami wygra ktoś inny. I nie mamy wątpliwości, że w tym roku, taki pojedynczy wyścig, choćby o Złotą Piłkę, wygrałby właśnie Lewandowski.
Wygrałby zupełnie zasłużenie.
SZYMON JANCZYK
Fot. Newspix