Spadek z Koroną Kielce i zjazd formy do – jak sam przyznaje – poziomu ligowego dżemiku. To nie był udany sezon dla Jakuba Żubrowskiego. Piłkarza, który – mamy takie wrażenie – jak mało kto potrzebował zmiany otoczenia. Dziś przygotowuje się do sezonu jako zawodnik Zagłębia.
Ale z Kubą porozmawialiśmy raczej o minionych latach, zwłaszcza, że było o czym gadać. Dlaczego od jego powrotu do Kielc minęło wirtualnie 21 lat? Jakie podejście miał Lettieri do tych, którzy mieli coś do powiedzenia? Czy dostał za dużą władzę? Ile było przypadku w elastyczności taktycznej, za którą był chwalony? Jakie zalety ma Krzysztof Zając i dlaczego poniosła go fantazja?
Czemu 31-letni Cvijanović był za stary na Koronę, a 32-letni Zlatko Janjić już nie? Jakie policzki przyjmowała szatnia? Od którego piłkarza Korony czternaście razy lepszy był D’sean Theobalds? Gdzie zniknął Bjelica? Kto to Angelos Argyris? Jak rywalizuje się z przypadkowymi obcokrajowcami typu Oliver Petrak, mającymi nad sobą parasol ochronny? Jak funkcjonuje się w klubie, którego wychowankowie trafiają do klubu kokosa? Czy gruzińscy asystenci dobrze spisywali się w rozkładaniu pachołków? Czy w polityce Hundsdorferów da się doszukać innej logiki niż szwindel? Dlaczego nie wyszło z Lechem i Arisem Saloniki? Wraz z Jakubem Żubrowskim szczerze o spadku Korony Kielce. Długo, ale wylewnie. Zapraszamy.
***
Gdy wróciłeś do Korony, dałeś się poznać jako całkiem dobry piłkarz. Pierwsze 1,5 roku miałeś udane. Drugi sezon za Lettieriego był słaby, ten ostatni – także bardzo przeciętny. Mam wrażenie, że niewielu piłkarzy w Ekstraklasie tak potrzebowało zmiany otoczenia, jak ty.
Z analizą poszczególnych sezonów mógłbym się zgodzić, ale odwróciłbym kolejność – ten miniony był słaby, ostatni za Lettieriego przeciętny. Wiadomo, jak zeszły sezon skończył się dla nas drużynowo. Indywidualnie – także było słabo. Zagrałem zbyt dużo meczów poniżej poziomu, poniżej którego nie powinienem schodzić. Tak, zdecydowanie, myślę, że ta zmiana była mi potrzebna.
Co roku pojawiały się oferty z różnych kierunków. Finalnie zawsze coś stawało na przeszkodzie. Wiadomo, że do tego potrzebna jest zawsze wola klubu, który reprezentujesz, chęć dogadania się z potencjalnym nabywcą. I wola zawodnika, której w pewnych momentach też nie było.
Było jednak kilka ofert, na które byłem zdecydowany. Nie wiem czy przez to ten ostatni sezon był tak słaby w moim wykonaniu. Analizowałem to sobie w głowie, próbowałem jakoś ułożyć, szukałem przyczyn. Jakieś tam odpowiedzi znajdywałem. Ci topowi zawodnicy potrafią utrzymywać topowy poziom przez kilkanaście lat, ale w Ekstraklasie rzadko ktoś gra na topowym poziomie. A jeśli gra, to zaraz wyjeżdża. Gdybym cały czas trzymał poziom, z którym wszedłem do ligi, może grałbym dziś gdzieś indziej. Teraz jestem w Zagłębiu i mam nadzieję, że te przenosiny zrobią dobrze mi i mojej karierze. Na to liczę.
Jaką ocenę dałbyś sobie indywidualnie? W skali 1-10.
Nisko. 3 lub 4. Zależy, jakie kryteria przyjmiemy. „La Gazzetta dello Sport” daje szóstkę jako “bardzo dobry”. Według tych zasad, zakręciłbym się koło trójki.
Stałeś się ligowym dżemikiem?
W ostatnim sezonie – myślę, że tak. Generalnie nie postrzegam siebie jako ligowego dżemiku, ale oceniamy na podstawie występów. Nie ma co próbować się wybielać czy strugać piłkarza. Ten ostatni sezon nie dał ku temu powodów. Nie tylko ja myślę o sobie jak o dobrym piłkarzu, bo brak ofert raczej mi nie doskwierał. Włodarze klubów i trenerzy nadal widzą we mnie potencjał. Liczę na to, że uda mi się potwierdzić to, że mogę grać na zdecydowanie wyższym poziomie niż ten, który prezentowałem w ostatnim sezonie.
Przyznałeś, że potrzebowałeś zmiany otoczenia. Dlatego w poprzednim otoczeniu nie rozwinąłeś się? Dlaczego to wyhamowało?
Wiadomo – ciężko oceniać teraz tę 3,5-letnią przygodę, gdy jej efektem jest spadek i beznadziejny sezon całego klubu. To troszkę niemiarodajne. Zarzewie tego wszystkiego było już wcześniej. Wszyscy wiedzą, jak to wyglądało – wymiana kadry co sezon, po kilkanaście roszad…
Nikt w ostatnich latach nie wymieniał piłkarzy w takim tempie, jak Korona.
Nie sprzyja to budowaniu czegokolwiek na dłuższa metę. Nie mówię o niepewności z mojej strony, że ktoś mnie miałby wyrzucać z klubu, bo nigdy nie byłem na tym etapie. Zawsze miałem mocną pozycję i byłem przewidziany do gry, przeważnie w pierwszym składzie. Ale partnerzy dookoła zmieniali się cały czas. Perspektywa kolejnych lat pokazywała, że jakość drużyny szła w dół, co finalnie skończyło się spadkiem.
I myślę, że zasłużonym.
Do tego organizacyjna degrengolada klubu na każdym polu, czego jesteśmy świadkami teraz. Jeśli chodzi o sprawy właścicielskie, relacje z miastem – to jakieś apogeum. Wiadomo, że zawodnicy inaczej podchodzą mając świadomość, że są częścią jakiegoś projektu, który idzie w konkretnym kierunku. Masz jakąś wizję. Wiesz, co może być za rok, za dwa, wiesz, że drużyna będzie systematycznie wzmacniana. W Koronie było wręcz odwrotnie – specjalnej wizji nie dało się zauważyć, większość kadry była na rocznych umowach. To też rzutuje na indywidualne występy zawodników i przede wszystkim na to, jak prezentuje się zespół. Polityka budowania kadry, gdy po sezonie 15 zawodników odchodzi za darmo z klubu, bo kończą im się kontrakty… Nie jest to chyba zbyt normalna praktyka.
Pewnie niezręcznie ci odpowiedzieć, bo utożsamiasz się z Korona – żałujesz, że w ogóle do niej wróciłeś? Z jednej strony pokazałeś się na poziomie Ekstraklasy, to było dobre okno wystawowe, z drugiej – trochę się zasiedziałeś, przestałeś się rozwijać.
Nie, nie żałuję. Absolutnie. Byłem wtedy zawodnikiem Stali, miałem ofertę z Korony i wstępne zainteresowanie kilku innych klubów Ekstraklasy. Ale nie było to w żadnym wypadku na tyle konkretne, bym mógł się zastanawiać “Korona czy inny klub?”. Tylko Korona była konkretna. Dogadaliśmy się praktycznie od razu. Bardzo cieszyłem się na powrót do Kielc. Z perspektywy czasu – nie żałuję. Dostałem od Korony szansę pokazania się w Ekstraklasie. Żałuję tylko tego, jak zakończyła się ta przygoda. I nie mam na myśli tego, czy mogłem odejść wcześniej czy nie, ale że odchodzę spadając z ligi. To boli i będzie doskwierało przez długi czas.
Wracając do ofert – była jedna propozycja, której najbardziej żałujesz?
W sezonie 18/19 miałem poważną ofertę z Lecha Poznań. Na tyle poważną, że mogło to dojść do skutku. Szefem skautingu był wtedy pan Tomasz Wichniarek, trenerem Ivan Djurdjević. Wichniarek był w Kielcach, przedstawiał wizję transferu, pozycji w klubie, roli na boisku. Wiadomo – Lech to czołówka w Polsce. Po sezonie 17/18 mógłbym się tam wpasować. Nie mówię, że bym tam wypalił, bo to gdybanie. Ale to najpoważniejsza szansa, z której nie udało się skorzystać.
Lech nie powalczył o ciebie?
Nie wiem, prezes krzyczał spore pieniądze. Miałem jeszcze rok kontraktu z opcją przedłużenia ze strony klubu. Wymagania finansowe były więc chyba zbyt wysokie, później Wichniarek został zwolniony podobnie zresztą jak trener Djurdjević i sprawa się rozmyła. Teraz byłem wolnym zawodnikiem, wszystko było po mojej stronie. Gdybym zagrał lepszy sezon, może miałbym inne oferty. Ale jestem zadowolony, bo wiadomo, że po takim sezonie, gdzie wystawiłem sobie notę 3-4, mógłbym mieć znacznie gorsze. Trafiłem do Zagłębia, które jest awansem sportowym i organizacyjnym, wiec liczę, że wszystko wróci na właściwe tory.
Jeśli chodzi o zagranicę – miałeś konkretna ofertę, na którą byłeś nastawiony? Słyszałem o Darmstadt, które oferowało około 300 tysięcy euro, czyli całkiem rynkowe pieniądze.
Musiałaby się do tego ustosunkować Korona, ja za nich tego nie zrobię. Rzeczywiście – słyszałem o czymś takim. Finalnie nic nie wypaliło. Teraz w tym okienku było poważne zainteresowanie ze strony Arisu Saloniki, który ma swoje perturbacje finansowe i głównie to stanowiło problem. Nie chciałem ryzykować. Mają problemy, nie płacą od kilku miesięcy, do tego doszedł ban transferowy. Nie wiem nawet, czy w końcu to wyjaśnili. Sprawa przeciągała się od kilku miesięcy. Dyrektor Angelos Charisteas, słynny strzelec zwycięskiego gola dla Grecji w 2004, cały czas przekonywał:
– To już za chwileczkę! We are almost there!
Niby były cztery zaległe sprawy, które blokowały transfery, a trzy już załatwili. „W następny piątek już na pewno będziemy mogli robić transfery”. Nie wiem czy już mogą, czy nie. Wolałem nie ryzykować.
Wiesz jakie jest ulubione słowo Greków?
Jutro?
Tak.
Pewnie jakbym miał 32 lata, mógłbym myśleć, by jechać do fajnego kraju, gdzieś tam zaryzykować. Na tym etapie to się mijało z celem. Jeśli uda mi się odbudować w Zagłębiu, jeszcze mogę coś w tym kierunku zrobić.
W tym oknie transferowym byłeś rozchwytywany w Ekstraklasie? To trochę paradoks – już sześciu piłkarzy Korony po spadku zaliczyło sportowy awans.
Rozchwytywany to zbyt duże słowo.
Ile miałeś ofert z Ekstraklasy?
Z sześciu klubów.
Nie najgorzej.
No nie najgorzej, ale rozchwytywany to za duże słowo.
Miałeś zapewniony stabilny, ligowy byt.
Myślę, że tak.
W którym momencie poczułeś, że w Koronie wszystko się rozlazło? Że ten projekt nie ma dużego sensu i spadek będzie jego naturalną konsekwencją?
Wiadomo, że przed sezonem nie myślisz na zasadzie „tylu odeszło, spierdolimy się z ligi, nie ma szans”. Wychodzisz na boisko i robisz wszystko, żeby wygrywać te mecze. Wiadomo – finalnie z różnym skutkiem. W naszym przypadku – z beznadziejnym. Ale jednak nie myślisz w tych kategoriach.
Natomiast było wiele momentów, gdy zapalała ci się lampka: kurde, niedobrze się dzieje. Na pewno wtedy, gdy z głupich powodów odchodzili piłkarze. Możdżu rzekomo pokłócił się z trenerem. Mógł zostać, nie został. Poszedł do Zagłębia Sosnowiec, teraz jest w Widzewie. Ktoś powie „eee, co ten Możdżeń, nie ma czego żałować”. Ale w Koronie naprawdę dobrze funkcjonowaliśmy jako środek pola. Przed nami był Goran Cvijanović, który chciał zostać. Po sezonie, w którym strzelił dziewięć bramek, usłyszał, że ma już swoje lata, a miał ich 31, a te bramki to generalnie były na farcie. Gora okazał się za stary, więc ściągnięto 32-letniego Zlatko Janjicia.
Logika… No nie miały te ruchy przesadnej logiki.
Każde odejście takich zawodników jak Możdżu czy Kosakiewicz miało wpływ na szatnię. W ekstraklasowej szatni ważne są jednostki. Gdy masz multum obcokrajowców, uda się zbudować fajną szatnię tylko wtedy, gdy pójdzie za tym jakość piłkarska i wyniki, które budują. Gdy jest multinarodowo i do tego nie idzie, ciężej jest to dźwignąć. Obserwowaliśmy systematyczne osłabianie zespołu nie tylko z jakości, ale i z charakterów. Nie było takiej zwyczajnej czutki, że może te osoby tu pasują, dobrze się tu czują, wszystko funkcjonuje, więc po co zmieniać?
Z czego wynikało to odpalanie piłkarzy, którzy mieli coś do powiedzenia? Przypadek? Czy nie lubiano zawodników mających swoje zdanie, bo potrafili zwrócić na coś uwagę?
Ciężko mi powiedzieć. Czy było coś takiego, że trener się bał zawodników z charakterem albo tego, że ktoś mu będzie pyskował? W pewnym stopniu pewnie tak. Wiadomo, że trener Lettieri był autorytarny i próbował rządzić twardą ręką. Zawsze to on miał rację. Musiał ją mieć. Docelowo taki człowiek będzie szukał jednostek raczej potulnych. Jest w tym ziarno prawdy.
W pewnym stopniu to dobra cecha – Lettieri chciał być perfekcjonistą. Ale jak to się mówi – lepsze wrogiem dobrego. To się potwierdziło. Pierwszy sezon za Lettieriego był dobry w naszym wykonaniu. Ósme miejsce, niezła piłka. Drużyna potrzebowała kilku wzmocnień, a nie roszad w stylu „wywalamy 3-4 kluczowych piłkarzy i próbujemy znaleźć kogoś na ich miejsce”. Czułem, że za dużo było tych zmian. W swojej wizji trener pewnie chciał ulepszać drużynę, ale nie zawsze piłkarz, który indywidualnie jest jeden do jednego lepszy, będzie większą wartością dla drużyny niż jego poprzednik. Przyjęło się mówić, że dobry piłkarz się wszędzie wkomponuje, ale… Wiadomo, Ekstraklasa to specyficzna liga.
Zgodzisz się ze zdaniem Krzysztofa Zająca, który powiedział w Canal+, że jakościowo była to najlepsza drużyna od siedmiu lat, ale zabrakło charakterów?
Mówił o jakości piłkarskiej? Że to była najlepsza jakościowo drużyna?
Tak powiedział.
Myślę, że to nie jest jego zdanie. Po prostu dalej żyje tym, co mówił mu przed sezonem Lettieri. Skoro trener przeprowadził wszystkie trzynaście transferów, trudno, by mówił coś innego.
Lettieri zachwalał, Zając wierzył.
Myślę, że tak. Racjonalizując porażkę sportowa, próbujesz sobie wytłumaczyć, czego zabrakło. Sa dwa najprostsze rozwiązania – albo zabrakło jakości, albo charakteru. Skoro on stwierdził, że jakość piłkarska była top, wyszło mu, że zabrakło charakteru.
Ale to nie jest prawdziwe stwierdzenie. Podając same liczby – w zeszłym sezonie miałeś z przodu Elię Soriano, który strzelił 14 goli, a w tym najlepszym strzelcem był nasz stoper, który wykonywał rzuty karne. Napastnicy specjalnie nie pomogli. Wiadomo, ktoś może odbić piłeczkę – pomocnicy muszą dostarczać piłki, Żubrowski, gdzie są asysty? No i pewnie będzie miał trochę racji, ale w poprzednim sezonie środek pola też nie rozdawał ciasteczek co mecz, asyst nie było przesadnie dużo, a napastnicy dołożyli 20 goli. Jakość piłkarska pewnie tam była. Stwierdzenie, że ta kadra była najmocniejsza od siedmiu lat… Myślę, że kogoś poniosła fantazja.
Da się na dłuższa metę współpracować z tak toksycznym charakterem jak Gino Lettieri?
Myślę, że się da, ale jeśli miałby kogoś… Nie tyle nad sobą, co osobę do współpracy. Na przykład dyrektora sportowego, ale w polskich warunkach to zwykle postać-widmo. Kogoś, kto sprawiłby, że Lettieri mógłby się skupić tylko na trenowaniu.
Chcesz powiedzieć, że to dobry trener, ale ma słabe oko do piłkarzy, których ściągał?
Coś w tym pewnie jest. Ale głownie mam na myśli nadmiar zajęć. Jesteś trenerem, jeździsz po klubach, oglądasz mecze, szukasz piłkarzy. Wiadomo, że w polskiej piłce tak się to odbywa i wiele klubów tak funkcjonuje. Trener może to robić, to nic złego. Moim zdaniem szkoleniowiec powinien opiniować w ostatniej fazie, po tym jak obserwował piłkarza już ktoś z klubu. Treningi to nie jest coś takiego, że przychodzisz, rzucasz piłkę, grajcie w dziadka, potem zróbcie 3-4 ćwiczenia techniczne, gierka i spoko. Musisz przygotować plan, mikrocykl. To trudniejsze, jeśli musisz dodatkowo zajmować się szukaniem piłkarzy, oglądaniem ich, przeglądaniem InStata, bo pewnie do tego ogranicza się skauting w niektórych klubach. Na koniec jeszcze negocjujesz z nimi warunki. Nie pomaga ci to być najlepszym z możliwych trenerów. To tak jakby mi powierzano, piłkarzowi, żebym po treningu jechał na trzecią ligę oglądać kogoś, kto może pasować do Korony.
Lettieri był chwalony przez ogólnopolskie środowisko za to, że zrobił z was bardzo elastycznie taktyczna drużynę. Co o tym myślisz?
Zakulisowo nie mogę powiedzieć, że tłukliśmy taktykę jak Atletico Madryt, którzy walą na sucho po 40 minut treningu taktycznego. Nie było catenaccio, starej włoskiej szkoły, przesuwania, nauki taktyki.
Wszystko wychodziło… trochę samo.
Pierwszy przykład – mecz z Wisła Kraków u siebie. Dzień przed meczem dowiedzieliśmy się, że Wisła ma takie atuty a nie inne i zneutralizujemy je grając diamentem, czyli 4-1-2-1-2. Skrzydłowi mieli pełnić rolę półósemek. Tak naprawdę robiliśmy to na treningu pięć minut, dzień przed meczem. Wyszliśmy na mecz i po prostu zagraliśmy. Wyszedł jeden z lepszych meczów za kadencji Lettieriego. 2:1, graliśmy fajną piłkę.
Podobnie było z ustawieniem na trzech obrońców. Po prostu trener mówił – gramy 3-5-2 i tak graliśmy. Nie szła za tym przesadna myśl taktyczna, nie tłukliśmy tego na zajęciach. Nie było tak, że wahadłowemu było skrupulatnie przedstawiane, jakie ma zadania. Po prostu – ty kryjesz tego, ty tego. I gramy.
Nawet pierwsza kolejka w sezonie 19/20, gdy graliśmy na Rakowie Częstochowa, który był jednym z nielicznych przeciwników grających trójką z tyłu. Wyszliśmy na nich identycznym ustawieniem kryjąc jeden na jednego. Dwie nasze szóstki kryły ich dwie dziesiątki, nasi ósemko-skrzydłowi mieli ich szóstki, dwóch napastników odcinało dwójkę stoperów. Znów – dzień przed meczem analiza pod tytułem “tak zagramy”. I wygraliśmy 1:0, mogliśmy strzelić trzy, cztery bramki. Nie wiem, czy to szczęście. Chyba nie. Pomagała świadomość taktyczna zawodników.
Podejrzewam, że piłkarz może być trochę poirytowany, gdy wszyscy wychwalają elastyczność taktyczną trenera, a ty wiesz od środka, że to bierze się z przypadku i inteligencji piłkarzy.
Czy byliśmy poirytowani, że go chwalą? Nie, aż tak to nie. Tylko że to też działa do pewnego momentu. Gadasz między sobą „ty, to niemożliwe, że gość ma takiego farta”. Grasz dobry mecz, jakieś punkty z tego robisz, więc wierzysz w to, co trener robi. Na tym też to powinno polegać. Oddalasz od siebie, dlaczego się tak dzieje, bo i tak sam nie wiesz. Styl jest zwykle następstwem tego, co tłuczesz na treningach. Ktoś ci przestawia, jak powinieneś się zachować. A tu nie masz tego, a finalny efekt jest taki, że wygląda to dobrze, robisz punkty, grasz niezłą piłkę, funkcjonujesz. Masz w szatni takie “kurde, no niemożliwe, że chłopu tak idzie, co nie wymyśli to działa”. Jak wygrywasz, nie analizujesz, przechodzisz nad tym do porządku dziennego. Klasyczna zasada ‘’jak żre to żre’’.
Gorzej, jak przestanie. Wtedy każdy jest mądry i próbuje odsunąć odpowiedzialność od siebie. Taka natura człowieka. Trener będzie próbował zgonić na piłkarzy, że im się nie chce, są leniwi, coś odpierdalają. A piłkarz będzie ci mówił, że trener za bardzo kombinuje. Zawsze tak to wygląda.
A Lettieri kiedykolwiek szukał winy u siebie?
Nie no, nieee (śmiech). Swoją drogą, czytałem w wywiadzie w „Przeglądzie Sportowym”, że utrzymuje kontakty z zawodnikami. Wiesz, my ze sobą rozmawiamy i ciężko było znaleźć tych, którzy mieli z trenerem jakiś kontakt. Ale akurat do mnie się odezwał teraz pod koniec sezonu. Klasycznie – że przejmuje klub w Grecji i będzie miał dla mnie miejsce. Ostatnio było info, że będzie przejmował topowy klub na Bałkanach. Mówił wtedy, że odrzucał oferty ze Słowacji, Polski czy Czech, ale o Grecji nic nie wspomniał akurat. Nie wiem, może zapomniał! Fajne było – trener do ciebie dzwoni, mówi, żebym nigdzie nie podpisywał, bo mnie weźmie. Nazwa klubu? Wiadomo, nie wie! Tak jak i Korona Kielce się nie nauczył przez trzy lata.
Mówił „Korona Kielcze”.
Miał ofertę z klubu i mówił, że przejmuje go za dziesięć dni. No i chyba piętnaście lat będę czekał na te dziesięć dni i się nie doczekam. Chyba nic z tego nie wyszło, bo widzę, że dalej czeka.
Niepotrzebnie podpisywałeś z Zagłębiem.
Mogłem czekać, kurde.
Za co pochwalił cię Lettieri przez te ponad dwa lata?
Miał momenty. Jak chwalił, to indywidualnie. Oczywiście w następnym zdaniu dodawał, że mogłeś to zrobić lepiej, inaczej się zachować. Ale momenty miał. Generalnie chwalił zwykle za konkretne zagrania. Nawet na odprawach czy analizach zdarzało się, że wyciągał pozytywną rzecz. Choć oczywiście raczej sporadycznie. Dużo było negatywów, ale na tym polegają analizy, żeby pokazywać więcej błędów i wyciągać wnioski niż chwalić za bramki i asysty. Założenia taktyczne, jakieś wyprowadzanie piłki, rzeczy, które trenujesz i potem masz z tego korzyść – wiadomo, że pokażesz to na analizie. To bodziec dla drużyny, żeby widziała, że idziemy w dobrym kierunku, warto to robić i w to wierzyć. Ale myślę, że zdecydowanie więcej było jednak negatywnego przekazu.
W którym momencie twoim zdaniem Lettieri przegrał? Nie chcę powiedzieć, że stracił szatnię, bo to strasznie źle brzmi. Pytam o moment, kiedy większość miała przeświadczenie, że to jednak nie idzie w dobrym kierunku.
Od tego momentu minęło jeszcze sporo czasu, ale takim punktem, gdzie dosłownie wszyscy, absolutnie każda osoba w szatni była zniesmaczona, to ta sytuacja na Zagłębiu Sosnowiec.
Łukasz Kosakiewicz, który wystawiony do pierwszego składu, 40 minut przed meczem dowiedział się, że zagra jednak Bjelica, który odbył jeden trening.
To taka rzecz, nad którą nie przechodzi się do porządku dziennego. Takie rzeczy zostają. Wiadomo, nie mówisz już o tym tydzień później, ale dla team spirit to naprawdę słabe. Dosłownie każdy, czy trzeci rezerwowy z trybun, czy kapitan, czy najlepszy zawodnik, miał poczucie, że czegoś takiego nie możesz zrobić. Takich rzeczy było kilka. Może nie o takiej kategorii wagowej, ale to rzeczy typu zmiana w 43. minucie. Niestety – trafiało zwykle na Kosę.
Lettieri coś chyba miał do Kosakiewicza.
Chyba miał, ale nigdy tego nie wyartykułował tego bezpośrednio. Zawsze mówił, że “ty jesteś super, ty pracujesz”, a jednak nie możesz mówić, że to przypadek, skoro zdarza się to trzeci czy czwarty raz. To zawsze policzek dla piłkarza a Łukasz na to nie zasługiwał. Co cię zbawi poczekać te dwie minuty i dać tę zmianę w przerwie? Takie momenty sprawiały, że szatnia była podzielona.
Jakbyś chciał teraz zapytać Lettieriego o tę sytuację, ma jeden koronny argument: “A gdzie jest teraz Kosakiewicz? W beniaminku I ligi”.
Zawsze miał ten argument. Kiełb nie gra zbyt dobrze w Termalice, Cvijanović nie gra w Arce. Ale miałeś zawodników, którzy byli sprawdzeni u ciebie i dobrze funkcjonowali w tej konkretnej drużynie. Grali dobrze, to po co ich odpalasz? Wielkiej filozofii w tym nie ma. Wiadomo, że będzie miał argument na swoja obronę, ale wiadomo, że dużo rzeczy składa się na to, jak piłkarz funkcjonuje w danym klubie. Może nie byli wpasowani w tamtą drużynę tak, jak byli w tą?
A propos Bjelicy – co się z nim stało? Mieliście jakiekolwiek informacje na temat tego, gdzie on przepadł?
Gdy do drużyny dołącza piłkarz z Bałkanów, od razu łapie kontakt z resztą Bałkańców. Trzymają się razem. A z nim było zero kontaktu, nie szukał go w ogóle. To pokazuje, jakim był gościem. Od razu był nastawiony na nie. Dlatego nie rozumiem, dlaczego sam się na to zdecydował. Wiadomo, wszedł w drużynę w takim momencie, że wszyscy byli wkurwieni. Raz, że dostaliśmy w papę od Zagłębia Sosnowiec, dwa, przez sytuację z Kosakiewiczem. Potem przegraliśmy 2:6 u siebie z Wisłą, mega ważny mecz dla kibiców. Wiadomo – blamaż. Pojechaliśmy na Cracovię, gdzie prowadziliśmy, on wszedł z ławki. Stracił piłkę wraz z Jukim, poszła akcja dla Cracovii w ostatnich minutach, Kova zrobił po tej sytuacji karnego ręką. Bjelica po trzech kolejkach się poddał i stwierdził “dobra, jadę do domu”.
Fajny gość.
Nie rozumiał tego nikt. Jak mnie pytasz, co się z nim dzieje – nie wiem. Nie było go w klubie, potem toczyły się jakieś negocjacje, potem był wypożyczony. Nikt nie wiedział, dlaczego go nie ma, kiedy wróci. Potem, wiadomo, pojawiały się żarty “gdzie jest Bjelica, ktokolwiek widział, ktokolwiek wie”. Nie wiadomo było, czy się śmiać czy płakać.
Kibice rozkręcili akcję “Wo ist Dirk?”, mogliście rozkręcić też swoją.
Tak. “Gde je Bjelica”? Po serbsku prawie jak po polsku, nawet nie byłoby trudno!
Jakie inne policzki otrzymywaliście od Lettieriego?
Było ich kilka. Nawet w wypowiedziach trenera do mediów. Jesteśmy na piątym miejscu w tabeli, mówimy sobie, że w każdym meczu gramy o zwycięstwo. Wiadomo – banały, chcieliśmy skończyć na możliwie jak najlepszej pozycji. Przychodzi konferencja, jedziemy na Wisłę i słyszymy, że Wisła to zdecydowanie lepsza drużyna, my generalnie jesteśmy słabi i to przypadek, że mamy tyle punktów. A była niżej w tabeli! Może byli lepszą drużyną, ale to nie jest coś, co cię buduje jako piłkarza. Trener zwykł mówić, że Korona to malutki klub z Kielc i chcemy tylko się utrzymać, nie ma żadnego ciśnienia, jesteśmy szarzy, mali i zadowoleni z tego, co mamy. Nie mówię, że masz jechać na Legię z nastawieniem, że rozwalisz ją 3:0 i mówić o tym w wywiadach przedmeczowych, zawsze zakładasz asekurację. Było dużo wypowiedzi do mediów, które podcinały skrzydła. Potem pytaliśmy otwarcie:
– Dlaczego tak trener powiedział?
– Nie, wiecie, to taka tylko gra. Muszę mówić takie rzeczy, żeby się nas nie spodziewali!
No OK. Sporo małych rzeczy, które składały się na większy problem.
Uważasz go za szkodnika czy to za duże słowo?
Chyba za duże. Musiałby trafić na podatny grunt dla swojej ideologii i wizji. Ale nie wiem też, czy jest osobą, która potrafiłaby się dogadać z kimś, kto miałby pełnić funkcję dyrektora sportowego. Czy dalej by mu się nie wpieprzał w robotę.
Na tyle, ile go poznałem, raczej by się wpieprzał.
Mogłoby tak być. Przy odpowiednim środowisku, może potrafiłby coś zbudować długotrwałego. Zawsze powtarzał, że jest trenerem od 25 lat. Chyba za bardzo nie zatrybiło. Wiadomo, miał swoje sukcesy, zrobił awans z Duisburgiem chyba, tak?
Na pewno nigdy nie spadł.
Nie spadł i powtarzał, że sześć razy był mistrzem, bo liczył awanse z piątej do czwartej ligi. No i spadek z Koroną też się chyba nie liczy w jego kalkulatorze.
Na pewno nie.
Ciężka persona do współpracy.
Czy uważasz, że Lettieri owinął Zająca wokół palca i tak w zasadzie to on przez jakiś czas rządził klubem?
Myślę, że nawet sam prezes Zając w jakimś stopniu to potwierdzał. Mówił w wywiadach, że oddał mu za dużą władzę. Mogę się pod tym tylko podpisać.
Jak zareagowałeś na sytuację, gdy Piotr Malarczyk, inny z wychowanków, został wepchnięty do Klubu Kokosa? Masz wychowanka, gościa, któremu ewidentnie zależy. Chwilę przed tą sytuacją kamery zarejestrowały, jak po meczu z Piastem, gdy przegraliście 0:4, wszystkich opierdziela.
Akurat mu się udało, bo trzy minuty wcześniej ja opierdzielałem wszystkich, tylko że nikt tego nie nagrał! Ale dobrze mówił. Piotrek nie jest wylewną osobą, więc musiała mu się naprawdę przelać czara goryczy, skoro tak ruszył. To też potrzebne w takich momentach. Lepsza reakcja niż “OK, panowie, zaraz będzie dobrze”. Do pewnego momentu tak możesz mówić, ale parę razy dostaniesz w ryja i musisz zareagować.
Nie czułeś, że jeśli nawet wychowankowie są żegnani w ten sposób, ciebie też to może zaraz czekać?
Zawsze były kontrowersje przy pożegnaniach. Od piłkarzy, przez trenerów młodzieży poprzez pracowników. Przez te ostatnie lata władze pokazały, że nie wiedzą przesadnie jak to robić. Raz – można to fajnie pokazać w mediach, co nie jest celem nadrzędnym. Dwa – po prostu powinno się z klasą rozstać. Niejednokrotnie mówiłem, że nie było to tak, jak powinno to wyglądać.
Szatnia w jakikolwiek sposób odbierała na przykład to, że Siejo czy Paweł Jańczyk zostali pożegnani w tak nieelegancki sposób? Czy była na tyle międzynarodowa, że nawet nie ogarniała, co się dzieje?
Wielu obcokrajowców przyszło pół roku wcześniej. OK, wytłumaczysz im, że Siejo to Siejo, co robi, co zrobił dla Korony przez te lata, jak wypromował klub jako markę na cała Polskę. Przedstawiał Koronę w taki sposób, że wyrazy sympatii spływały z całego kraju mimo innych barw klubowych. Mogę to wytłumaczyć, ale wielu miało reakcję na zasadzie “OK, gościu od kamery odchodzi, takie życie”. U części był jakiś niesmak. Wiedziałeś zakulisowo jak to się odbywało. Wylecieli za totalne głupoty, bo komuś się coś nie spodobało. Śmieszne sprawy, a mówimy o fachowcach przez duże „f”, zewsząd chwalonych. Topkę, jeśli chodzi o ligę. Zwalniasz ich i nikt nie wie dlaczego. Może i wyszło im to na dobre, bo każdy rozwija się w swoim kierunku, ale dla klubu to była strata marketingowo-wizerunkowa. Nie było to jak, powinno.
Mówisz o swojej perspektywie, a jak to odbierali obcokrajowcy, którzy stanowili trzon Korony?
Może ktoś zapytał, dlaczego tak się stało, ale czy to miało na nich jakiś wpływ, czy ktoś poczuł się dotknięty? Wydaje mi się, że nie.
Kto to jest Amir Halilić?
Interesuję się piłką i Koroną Kielce, więc kojarzę większość kolegów, którzy się przewinęli.
Ludzie ich nie kojarzą, więc pytam.
Nie śledzę jego dalszych losów.
Nie gra w piłkę.
W ogóle?
Według Transfermarkt nie.
Może kopie gdzieś w trzeciej lidze bośniackiej. Nie śledzę, bo był bardzo krótko – przyszedł, poszedł na jakieś wypożyczenie, odszedł. Kolejny meteoryt.
Kto to Angelos Argyris?
Bardzo fajny, grecki chłopak!
To jego główna zaleta?
No taki pozytywny gość, uśmiechnięty zawsze. Był z pierwszego zaciągu po przejęciu klubu. Bardzo ambitny gość, nawet jak nie umiał to widać było, ze bardzo chce.
Kto to jest Sanel Kapidzić?
Strzelił bramkę Lechowi, to była pierwsza porażka Lecha u siebie w tamtym sezonie! Zabrał im mistrzostwo!
Zapisał się na kartach historii. Wielki piłkarz.
Też dziwny transfer, z drugiej ligi norweskiej. Fajny chłopak. Gdybym był skautem, chyba też bym go nie polecił.
To jeszcze jeden – kto to Luka Kukić?
No też myślę, że to ciekawy kierunek transferowy. Z drugiej ligi chorwackiej walczyć o bluzę numer jeden w Koronie…
Konkretnie – z rezerw NK Osijek.
A bardziej mi się podobało, jak Stano mówił w swoim felietonie na „Kanale Sportowym”, że ktoś przyszedł z rezerw Wacker Nordhausen.
„Co to jest kurwa Wacker Nordhausen? I to coś jeszcze ma rezerwy?”
Mocno śmiechłem, że tak powiem. Ale no, z rezerw NK Osijek jak widać też udało się wypromować Lukę do Kielc. Szczerze? Na treningach nie jest taki, żebym powiedział, że to ogórek. Umie bronić. Nie wiem, czy to poziom na Ekstraklasę, nie mamy skali do oceny – zagrał bodajże tylko w pucharze z Zagłębiem. Błędów się nie ustrzegł, ale też coś tam obronił. Jak mówię – nie jest to ogórek.
Z kim rywalizowało ci się trudniej – z Fabianem Burdenskim czy D’Seanem Theobaldsem?
Zdecydowanie z Theobaldsem. 14 półek wyżej piłkarsko niż Fabian.
Widziałem go w sparingu w Turcji. Grał rezerwowy skład na azerską drużynę Michalea Essiena – był najlepszy na boisku, w sumie dziwiłem się, że dostał tylko jedną szansę.
Zadebiutował na Jagiellonii. Śmiałem się, że wisi mi duże piwo. Wtedy po raz pierwszy załapał się do kadry meczowej. Pojechałem tam jako dziewiętnasty, miałem lekki problem z kostką. Do końca się wahało, czy dam radę, czy nie, ale fizjo wycofał mnie z dostępności. DJ zaliczył szybki awans – od osiemnastki od razu do pierwszego składu. Fajna postać, mój sąsiad. Jeździliśmy razem na treningi. Zyskałem sporo, jeśli chodzi o angielski. Na pewno chłopak umie grać w piłkę. Musiałby dostać więcej minut. Nie wiem, jaka jest jego przyszłość, ale jeśliby dostał minuty, mógłby coś pokazać. Ma umiejętności, ale braki taktyczne i fizyczne też na pewno są. Ale to wiadomo – chłopak, który grał na poziomie półprofesjonalnym, musi mieć braki.
Uważasz, że gdyby dostał szansę na poziomie pierwszej ligi, jest w stanie sobie poradzić?
Ciężko przenieść sobie w wyobraźni zawodnika z treningu na mecz. To też problem często z oceną przydatności młodych, którzy wyszli z juniorów. Nawet chłopaki z naszej osławionej CLJ, którzy wygrali ligę, szli do klubów pierwszej czy drugiej ligi na wypożyczenia. Bartosiak poszedł do Chojniczanki, Długosz do Warty. Nie byli tam postaciami pierwszego wyboru, mimo że mieli parasol w postaci wieku młodzieżowca. Potencjał ciężko zmierzyć porównując trening do meczu. Nie jest to moja rola. A jeśli miałbym się pokusić czysto zabawowo – mógłby dać sobie radę.
Zapytałem o tych piłkarzy nie bez powodu, bo zastanawiam się, jak ty reagowałeś na sytuację, gdy przychodzi jakiś Oliver Petrak na twoją pozycję, widać, że ewidentnie nie ma atutów – może fajny chłopak, może czasem odbierze piłkę, ale to wszystko. Mimo to miał od Lettieriego parasol ochronny, grał bardzo dużo. A dodatkowo był powiązany z zaprzyjaźnioną agencją menedżerską. Jak odbiera to piłkarz, który jest wychowankiem i który nie rywalizuje z przypadkowymi obcokrajowcami na równych prawach?
Dotknęło to bezpośrednio Możdża. Siedział na ławce, bo przegrał tę – nazwijmy to – rywalizację z Olim. Nie wiem, to decyzja trenera, finalnie wychodzisz na boisko i co masz z tym zrobić? Grasz, robisz to jak najlepiej możesz, żeby wygrać mecz. Nie będziesz nagle sabotował drużyny, bo nie podoba ci się decyzja szkoleniowca. Wiadomo, to kolejny z tych małych kamyczków, które składają się na większy kamsztor. Takie rzeczy nie wpływają zbyt dobrze na atmosferę. Wiesz, że lepszy gość siedzi na ławce i do końca nie wiesz dlaczego. Nie buduje się w ten sposób jedności. Ale takie były czasy.
Bolało cię to, że nie zostałeś kapitanem? Wychowanek, kapitan w Mielcu w młodym wieku, jeden z liderów, jeden z nielicznych Polaków. Wydawało się, że byłeś naturalnym wyborem.
Nie miałem z tym jakiegoś problemu. Może w oczach waszych, a może nie tylko waszych, byłem w miarę naturalnym wyborem, ale taka była autorytarna decyzja trenera. Kova był naszym najlepszym zawodnikiem, więc możesz powiedzieć, że dałeś opaskę temu, który gra najlepiej. Argument zawsze był. Osobiście złego słowa na Kovę nie mogę powiedzieć. I nie miałem żadnego momentu, gdy byłem zły na to, że to nie ja.
Bo to fajny gość i pozytywna postać, ale opaska to dla niego chyba trochę za wysoki koń.
Możliwe, nie wiem. Nie mnie to oceniać. Nawet on chyba o tym mówił, że na początku nie czuł się z tym komfortowo. Potem oczywiście dojrzał do tego, już się poprawiła jego perspektywa w nowej roli. Może sam uważał początkowo, że nie jest odpowiednia osobą. Myślę, że finalnie się wywiązał z tej roli pozytywnie. Wiadomo – na koniec wszyscy ci zarzucą, że byłeś kapitanem, a klub spadł z ligi. No, ale to nie przez Kovę spadliśmy.
Pytanie, które usłyszał trener Bartoszek w Hejt Parku, ale nie dał rady odpowiedzieć i poprosił o czas do namysłu aż do Stanu Futbolu, lecz później też odpowiedź go przerosła – potrafisz wymienić trzy zalety Krzysztofa Zająca?
Czy trener użył pomidora?
Nie ma tu pomidorów. Ale trener Bartoszek naprawdę próbował!
To może jakieś inne warzywo?
Tylko ogórek. Ale to obraźliwe.
Kurde, nie wiem. Nie miałem nigdy bezpośrednio żadnego konfliktu z prezesem. Ale jego różnego rodzaju działania czy to dookoła transferów, czy obietnice w stosunku do drużyny, które niespecjalnie pokrywały z rzeczywistością… Sporo było małych, ale też dużych rzeczy. Relacja nie miała podstaw, by powstało zaufanie.
Dość eufemistycznie.
Co mam ci powiedzieć?
A trzy zalety?
No nie wymienię. Może jakbym z nim siadł napić się wódeczki, byłoby fajnie, bo to taki swój chłop. Ale nie wiem, czy o to chodzi, jak jesteś prezesem klubu.
Co sobie pomyślałeś, jak podczas waszego pożegnania życzył ci przed kamerą KoronaTV powodzenia w Zagłębiu Lubin, gdy jeszcze nie miałeś podpisanego kontraktu?
Ogólnie na tym filmiku było kilka takich kwiatków, że nie dowierzałem. Mówiliśmy wcześniej o pożegnaniach. Sama forma żegnania – ośmiu zawodników na raz, podczas gdy spadliśmy z ligi i tak do końca nie wiesz, za co niektórym dziękujesz. Było to takie… trochę dziwne. I to dzień przed meczem. Do kanonu przeszła już słynna dyskusja na Twitterze i post napisany przez rzecznika „wiesz jakie są obostrzenia, jak wygląda Strefa 0 i kto ma do niej dostęp przed meczem? Nie wiesz niestety…”. Tak, jakby Wisła Kraków czy Pogoń też nie mogły zrobić tego w dniu meczu. Ludzie odpowiedzialni za to chyba do końca nie wiedzieli, jak takie rzeczy powinny się odbywać. Żegnanie się z Cebą słowami „mam nadzieje, ze w nowym klubie nie będziesz wiecznym talentem” czy mówienie do mnie „powodzenia w Zagłębiu czy gdzieś tam indziej”… No takie niezbyt profesjonalne to wszystko.
Doceniam Zająca, że wyciągnął wnioski i spróbował pożegnać się z klasą. Ale z jednej farsy wpadł w drugą – wcześniej żegnał Malarczyka klubem kokosa, a teraz z honorami żegnał nawet Lioia.
Nie wiem, czy ludzie odpowiedzialni za to wiedzą, jak się to powinno odbywać… Patrząc na efekt – chyba nie. Ale to jeden z najmniejszych problemów, jaki miał Korona w ostatnich latach.
Dlaczego przed wyjazdem do Płocka poszliście do prezesa Zająca, żeby z wami nie jechał?
On sam to zasugerował.
– Nie byłem na którymś meczu i wygraliśmy.
– To jak idzie, to niech prezes nie jedzie!
No i rzeczywiście – nie było go i wygraliśmy 4:1 w pierwszej kolejce po restarcie. Sugerowaliśmy, że może na następny mecz też nie powinien przychodzić. Ale było to totalnie żartobliwie.
Jak oceniasz warsztat dwóch gruzińskich asystentów?
Warsztat samochodowy czy jaki?
Trenerski oczywiście.
Generalnie mamy tylu mamy zdolnych, młodych trenerów w Polsce, nawet w Kielcach dookoła klubu, że chyba nie trzeba szukać w Gruzji. Trener Lettieri może dogadywał się z nimi po niemiecku, ale my nie mieliśmy z nimi żadnego kontaktu. Oni nie mówili nic po angielsku. Ale to było takie zero, że szybciej nauczyli się kolorów po polsku niż angielsku. Jak taki asystent ma do ciebie uwagę, to jak ma ci ją przekazać?
Jaka była ich rola? Rozkładanie pachołków? No to równie dobrze ja mogłem to robić, gdyby powiedziano mi, że mam przyjść 10 minut wcześniej i dorzuciliby mi stówkę do umowy. Wiadomo, trener decyduje, z kim chce współpracować. Ale ani nie byli to ludzie, którzy mogli cię ująć wiedzą o piłce, ani nie było z nimi kontaktu. A asystent to często taki człowiek, że masz do niego jakąś sprawę, nawet szyderkę, z którą nie możesz iść do trenera, bo jest naturalna bariera wynikająca z relacji pracownik-szef. Cała struktura była zaburzona.
Nie byli jacyś zamknięci, coś tam próbowali. Ale widziałeś, że tam nie ma jakiejś wielkiej wiedzy, doświadczenia, myśli trenerskiej. Plus nie są ci tego w stanie przekazać poza pokazywaniem.
Zastanawia mnie jedna rzecz – wydawało się, że po odejściu Lettieriego odetchnęliście z ulgą i nagle to pójdzie. A tymczasem marazm trwał dalej. Jak to w Polsce – po dyktatorze przyszedł pozytywny gość, ale niewiele to zmieniło.
Myślę, że byliśmy w spirali. Wiadomo, że finalnie nie możesz mówić o przypadku, spadliśmy, bo byliśmy jedną z najsłabszych trzech drużyn w lidze, ale nie było meczów, że ktoś z nami jechał jak do pożaru, rozdupczył nas 5:0 i nie wiedzieliśmy jak się pozbierać.
Jeśli chodzi o liczbę straconych bramek, byliście w top8 Ekstraklasy.
Problemem była skuteczność napastników, ofensywa nie robiła liczb. To łatwe wytłumaczenie i pewnie za łatwe, ale jeden z głównych czynników. Jeśli chodzi o trenera Smyłę – dostał zespół rozbity w jakimś stopniu mentalnie. Masz taką spiralę, żę przegrałeś ileś meczów, wiesz, że nie jesteś mega słabszy od tych przeciwników, ale masz też znowu to, że mimo 2-3 sytuacji na mecz za Chiny ludowe nie strzelasz goli. Mecz u siebie z Arką w pierwszej rundzie. W pierwszych piętnastu minutach Uros ma dwie patelnie, muszą być z tego bramki. Potem Żyrko ma jedną. Mamy 3-4 stuprocentowe sytuacje. Bramki nie ma, Arka robi wrzutkę na długi, Jankes strzela głową i schodzi z ciebie całe powietrze. Myślisz sobie: kurwa, zrobiliśmy cztery stuprocentowe sytuacje w 15 minut, ile musimy jeszcze wykreować, żeby padła bramka? Błędne koło. Przegraliśmy 0:1.
Po tych meczach trener robi ci analizę i żeby cię nie pałować pokazuje błędy, ale szuka też pozytywów. No i masz te pozytywy. Próbowałeś grać piłką, stwarzałeś sytuacje, jest tylko jedno ale – zero z przodu. I jesteś w dupie, bo nie masz punktów. Trener Smyła miał moment, gdy wszyscy liczyli, że to w końcu zapali. Wygrana ze Śląskiem u siebie, kilka meczów, gdy robiliśmy punkty i była niezła gra. “Może teraz, może teraz”. Ale czegoś brakowało. Kolejna misja ratunkowa, wzięli trenera Bartoszka, który przyszedł w bardzo słabej sytuacji wyjściowej, żeby to dźwignąć.
Generalnie ten wasz sezon składał się z momentów – tu zagraliście dobrze 20 minut, tu fajna połowa, nie ma meczów, w których byliście walcowani.
Jak na Piaście 0:4 w sezonie 18/19, gdzie nie mieliśmy pół sytuacji i strzelaliśmy sobie samobóje. Czy nawet w tym sezonie, gdy mieliśmy cztery kolejki pod rząd, gdy nie oddaliśmy nawet strzału na bramkę.
Ciężko było was ocenić – po każdym meczu były sygnały, że wreszcie to idzie w dobrym kierunku…
A potem w 20 minut traciliśmy dwa gole. Zawsze coś. Podsumowanie sezonu w wykonaniu Korony Kielce. Takie hasło mogliśmy sobie wrzucić na banery – zawsze coś.
Zawsze coś, na przykład twoja głupia czerwona kartka w meczu z Piastem, po której napisałeś w mediach społecznościowych post, w którym pokajałaś się, ale też zaapelowałeś, by nie wylewać na ciebie szamba. Aż tak cię to dotknęło?
Nie wiem czy do końca mnie, bo ja tego wszystkiego specjalnie nie czytałem. Nie wchodzę na jakieś Facebooki czy inne portale. Bardziej chodziło mi o to, że moja mama dzwoniła do mnie przejęta i zapłakana, żebym ja się nie przejmował. No przejmowałem raczej tym, co odjebałem na boisku, a nie tym, że ktoś mnie ciśnie w internecie. Jestem świadomy tego, że gra toczy się o duża stawkę i to normalne, że ludzie po takim numerze będą źli. I mogą być źli, ale do pewnego momentu. Możesz napisać “co on odwalił?”, wszystko co chcesz w ramach dobrego smaku, ale jakieś normy trzeba trzymać.
Wyzywanie od skurwysynów czy wpisy, że „sprzedał mecz”, to przesada. Ja się mniej tym przejmowałem niż mama, bardziej o nią mi chodziło. I o żonę, bo widziałem też, że zaczęła się niepotrzebnie kopać z tymi ludźmi, a to tylko nakręca cała spiralę. Napisałem, co czułem. Uznałem taką formę kontaktu za słuszną, po prostu.
Maciej Bartoszek zaszczepił w was wielkie serducho do walki, wychodziliście z pianą na ustach, było to trochę nawiązanie do Bandy Świrów, ale na koniec wyszło to, że nie mając jakości piłkarskiej, nawet w Ekstraklasie samą jazdą na tyłkach niewiele ugrasz.
Myślę też, że gdyby trener Bartoszek miał więcej czasu, ugralibyśmy znacznie więcej punktów na takiej jeździe na tyłkach – ale nie tylko, bo to nie jest jedyne, co preferuje trener. Ale już nie przekonamy się, wróżenie z fusów. Ale tak, zgodzę się – brakowało jakości. Nie strzelasz bramek, nie wygrywasz meczów. Spadły drużyny, które w przeciągu całego sezonu wyglądały najgorzej.
Rozmawiałeś kiedykolwiek z kimś z rodziny Hundsdorferów?
Nie. Tylko “guten Tag” na korytarzu.
Czyli widziałeś ich.
Tak, ze trzy razy byli w klubie.
To dużo.
W tym roku nie było chyba żadnej wizyty.
W tym roku była pandemia, więc nie mogli przyjechać.
Nie mogli. Wiesz jakie są przepisy sanitarne? Nie wiesz, niestety…
A z Dieterem Burdenskim miałeś jakiś kontakt?
Poza „guten Tag” raczej nie. Kova i inni mówiący po niemiecku zamieniali z nim dwa-trzy zdania. W pierwszym sezonie był częstym gościem na stadionie. Ryman jako kapitan gadał z nim o różnych aspektach finansowych czy decyzjach, które właściciel chciał przekazać zespołowi. Na jednym z obozów przemawiał też jako właściciel o celach, ale wielkiego kontaktu nie było.
Stawiałeś sobie pytania, o co w ogóle z tymi Hundsdorferami chodzi? Po co im była Korona?
Jeśli chodzi o samą wypłacalność – przez trzy lata nie było z tym żadnego problemu, pojawiły się one dopiero od początku tego roku. Nie mówmy, że pandemia coś zmieniła, skoro zaczęło się już od początku roku. Głównie przez to dokapitalizowanie, którego brakowało. Prezes Zając przekazywał nam to, co oni jemu. Robił się głuchy telefon. Też mieliśmy o to pretensje. Ósmego lutego miało być pierwsze walne zgromadzenie. Przekazał nam, że oni na pewno będą i uregulują zaległości. No i oczywiście jednak się nie pofatygowali i pensje nie zostały pokryte, bo nie było fizycznie pieniędzy w klubie. Potem następny termin. „Dobra, teraz na pewno wyślą”.
W pewnym momencie się zastanawiasz – mieli jedno walne zgromadzenie, nie przyjechali, może coś wypadło, może koło zepsuło się na trasie. Masz drugie, masz trzecie – ich wciąż nie ma. Mówisz sobie: kurde, nie wydaje się 800 tysięcy euro na klub, żeby wyrzucić to w błoto na zasadzie „spróbujmy z tym jak ze start upem, jak się nie uda to trudno”. W pewnym momencie tak to wyglądało. Nie pojawiali się, wyglądało to tak, jakby się w ogóle klubem nie interesowali. Sam prezes w końcu rozkładał ręce:
– Panowie, wystawiam się na strzały, dostaje je, ale są też ludzie nade mną i oni są w pewnych sprawach decyzyjni. Ja mam związane ręce, a z ich strony jest zero kontaktu. Co ja mogę?
Z perspektywy czasu wszyscy widzą, jaki jest efekt finalny. Decyzja, by przejęli klub, była dramatyczna. Ale w momencie zawierania umowy wszyscy myśleli, że przychodzi niemiecka solidność i tak dalej, bogata rodzina, wszystko będzie dobrze. Wyszło jak wyszło. W pewnym momencie wisiało widmo degradacji do niższych lig.
Odpowiedziałeś sobie na pytanie – po co im była ta Korona?
Nie. Nie ma racjonalnego wytłumaczenia, jeśli nie chcesz opierać się na spekulacjach typu pralnia pieniędzy czy sposób na omijanie systemów podatkowych, kreatywna księgowość. Ciężko się doszukiwać w tym logiki poza jakimś szwindlem. No bo jak? Chcesz coś zbudować, musisz się zaangażować, poszukać jak najlepszych wykonawców, ściągać możliwie jak najlepszych piłkarzy. Żaden z tych warunków nie zaistniał. Próbowałem znaleźć odpowiedzi, ale racjonalnych nie znalazłem. Jedyne takie, że za tą decyzją nie stało nic powszechnie uznanego za przyzwoite.
Trochę musieliście się czuć jak w farsie.
To chyba za grubo powiedziane. Jak jesteś w środku tego, na dużo rzeczy potrafisz przymknąć oko. Jak nie masz jakiejś szerszej perspektywy, ciężko tak oceniać w jakichś drastycznych słowach czy wydawać kategoryczne sądy. Jesteś zawodnikiem, przychodzisz do pracy, robisz swoje. Masz zapewnione warunki na dobrym poziomie ekstraklasowym. Co potrzebujesz to masz, jeśli chodzi o infrastrukturę, boiska, odnowę – to główne rzeczy, na które patrzy piłkarz. Opieka medyczna top, boisko treningowe top. Masz otoczkę, stadion, kibiców – wszystko się zgadza. Super sztab techniczny, Kiero, Rooney, czyli tzw. kit manager. Pełno ludzi, którzy nie tylko maja dobro tego klubu w sercu, ale znają się bardzo dobrze na swojej robocie. Jeśli chodzi o te rzeczy, Korona nie miała czego się wstydzić na tle innych klubów Ekstraklasy. A jeśli chodzi o mniejsze czy większe wpadki… Dopiero gdy siadasz i analizujesz te 3,5 roku w Kielcach, widzisz, ile takich małych pierdół się nazbierało. Za dużo tego było, żeby klub szedł w dobrym kierunku.
Nie chcę żeby ten wywiad był odebrany tak, że się wybielasz, ale myślę, że pokazałeś szerszy kontekst – nawet solidny piłkarz nie zawsze jest w stanie w takich warunkach funkcjonować i się rozwinąć.
Może ktoś tak to odebrać, ale w międzyczasie zdążyłem też zrobić sportową analizę tego sezonu w moim wykonaniu. Było i jest dużo piłkarzy w Koronie, którzy indywidualnie mają odpowiedni poziom, żeby grać w tej lidze w różnych klubach. Sama statystyka to pokazuje – pięciu piłkarzy spadkowicza znalazło zatrudnienie w innych klubach Ekstraklasy.
Paradoks, ale swoje mówi.
W jakimś stopniu tak. Nie wiem, ilu analogicznie piłkarzy ŁKS-u i Arki znalazło zatrudnienie w tym samym czasie.
Steinbors, pewnie znajdą je Nalepa i Młyński. I chyba tyle.
No i pewnie Vejinović, gdyby chciał zostać w Ekstraklasie, ale to inny temat.
Musiałby zejść z oczekiwań.
Więc gdyby chciał, pewnie by został. Jest ich natomiast mniej niż w Koronie. Więc to nie jest zerojedynkowe. Kilku niezłych piłkarzy w Koronie było. Jak mówisz – niekoniecznie mogli czasem pokazać pełnię swojego potencjału przez różne zawirowania. Ale to też nie jest tak, że chcę wybielać siebie i kolegów.
Nikt nam nie zabronił grać dobrze.
Nikt nam nie zabronił się utrzymać.
Jak rozmawialiśmy dłużej pierwszy raz, powiedziałeś, że w Koronie 5 lat to jak 30 lat w innym klubie.
Wszystko się potwierdziło, nie?
A ile wirtualnych lat upłynęło przez 3,5 roku?
Jak 5 było 30, to 6 lat za jeden rok… Czyli 21.
Stała tendencja, nic nie przyspieszyło?
Na tamten moment było chyba lepiej, więc moglibyśmy powiedzieć, że minęło więcej lat, ale też nie demonizujmy. Mam dużo dobrych wspomnień z tego okresu, poznałem wielu bardzo porządnych chłopaków, z którymi cały czas mamy kontakt i mam nadzieję, że tak zostanie. Mieliśmy swoje wzloty, niestety więcej upadków, ale mam nadzieje, że tak jak indywidualnie każdy z nas zrobi krok do przodu, tak przede wszystkim Korona się odbuduje i na zdrowych mocnych nogach wróci niedługo do Ekstraklasy.
Kwestia tego, żebyś teraz ty indywidualnie udowodnił w Lubinie, że nie jesteś ligowym dżemikiem.
Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby tak było.
Rozmawiał JAKUB BIAŁEK
Fot. FotoPyK / newspix.pl