Gdy tylko los skojarzył Sevillę z Romą, podtekst był jasny: Monchi. Legendarny dyrektor sportowy Sevilli, którego doskonałe decyzje na rynku transferowym doprowadziły ten klub do pięciu triumfów w Pucharze UEFA i Lidze Europy. Dyrektor, który zapracował na zaufanie szefów Romy i dyrektor, który swoją rzymską misję totalnie położył. Gdy nie wyszło w Serie A, wrócił tam, gdzie jego miejsce na świecie. I niewykluczone, że za moment i Sevilla wróci tam, gdzie jej miejsce na świecie – czyli do finału Ligi Europy.
Oczywiście, poza Monchim w Sevilli jest jeszcze parę osób – trener, napastnicy, pomocnicy, nawet bramkarz i obrońcy. Ale trzeba uczciwie przyznać – choć od jego powrotu do klubu minęło niespełna półtora roku, w dzisiejszym sukcesie odegrał jedną z najważniejszych ról. Spoglądając na piłkarzy obu klubów było widać taką przepaść, jakby jedni właśnie wrócili z wielomiesięcznej pandemicznej kwarantanny, a drudzy znajdowali się w samym środku sezonu.
Umiejętności, taktyka, celność strzałów czy podań – jasne. Ale dzisiaj Sevilla przewagi miała przede wszystkim w kwestiach fizycznych. To, w jaki sposób skrzydłowi czy boczni obrońcy wyprzedzali swoich rywali, zakrawało o znęcanie się. Siła, przyspieszenie, zryw, zwrotność – wszystkie atuty były po stronie drużyny z Andaluzji. Momentami patrzyło się na to wręcz z żalem – podsumowanie meczu to buła, którą bezradny i sfrustrowany Mancini wypłacił w środku pola przeciwnikowi. Czerwona kartka w dziewiątej minucie doliczonego czasu za taki ruch to puenta całego występu Romy.
OFERUJEMY PRACĘ W ENERGICZNYM I PRZEBOJOWYM ZESPOLE
Kogo najbardziej chwalić, oczywiście poza Monchim, który kontraktował takich piłkarzy jak Ocampos czy Kounde? Właściwie ciepłe słowa należałoby pokierować dla całej linii ofensywnej Sevilli. En Nesyri, Ocampos i Suso rozpoczęli mecz w pierwszym składzie i właściwie od pierwszych minut regularnie ciemiężyli tych nieruchawych stoperów Romy. Już w pierwszym kwadransie Hiszpanie mieli dwie okazje, po jednej z nich piłka obiła poprzeczkę. Momentami brakowało trochę przyjęcia, albo opanowania piłki po zwodzie, ale szybkościowo już w tamtym okresie gry Mancini, Ibanez i Kolarov wyglądali, jakby potrzebowali natychmiastowej zmiany.
Absolutnego ośmieszenia dokonał Reguilon, lewy obrońca Sevilli, który wjechał w pole karne Romy po drodze zostawiając daleko w tyle trzech próbujących go powstrzymać przeciwników. Jego gol to też błąd bramkarza, ale po tej kompromitacji linii defensywnej przeszedł właściwie niezauważony. A przecież i druga bramka obnażyła braki Giallorossich. Ocampos pofrunął prawym skrzydłem w takim tempie, że właściwie nie było co zbierać. Podanie do En Nesyriego, pewny strzał – 2:0 tuż przed przerwą.
Przez całą pierwszą połowę wydawało się, że dowolny zawodnik Sevilli może stworzyć zagrożenie w szesnastce Romy – wystarczy, że będzie puszczał sobie piłkę obok każdego napotkanego zawodnika Romy, a następnie szybkością odstawiał kolejne tyczki. Kilka razy zresztą zawodnicy w białych koszulkach próbowali tego patentu, ale kończyło im się boisko.
Roma odpowiedziała jedną okazją Dżeko po przerwie, gdy ładnie uderzył z półobrotu.
Na upartego moglibyśmy jeszcze dołożyć ten strzał z dystansu, który przeszedł ze dwa metry obok słupka, ale byłoby to już naprawdę chwytanie się brzytwy. Za to Sevilla? Minimalny spalony przy golu, obita przez Banegę poprzeczka, a mamy wrażenie, że gdyby Sevilla potrzebowała jeszcze dwóch goli, to po prostu by je strzeliła. Wynik mógł i powinien być wyższy, ta klocowatość Romy mogła i powinna zostać skarcona jeszcze mocniej.
Sevilla gra dalej, Monchi w grze o szósty w swojej dyrektorskiej karierze triumf w tych rozgrywkach. W Romie się nie udało, w Sevilli udaje się zawsze.
Sevilla – Roma 2:0 (2:0)
Reguilon 22′, El Nesyri 44′
Leverkusen – Rangers 1:0 (0:0)
Diaby 51′
Basel – Frankfurt 1:0 (0:0)
Frei 88′
Wolves – Olympiakos 1:0 (1:0)
Jimenez 9′
Fot.Newspix