Zaczęło się niemrawo, ale ostatecznie nie był to taki zły mecz. Chelsea pokonała 3:1 Manchester United i zameldowała się w finale Pucharu Anglii. Wynik otworzył w jedenastej (!!!) minucie doliczonego czasu pierwszej połowy Olivier Giroud, a dziewięć minut „wcześniej” trafienie zanotował Mason Mount. Później już strzelali tylko piłkarze z Old Trafford, lecz nie zawsze do właściwej bramki.
„Czerwone Diabły” przez lata były najlepszą drużyną na Wyspach, regularnie zgarniali wszelkie trofea, ale jakoś w FA Cup nie szło im najlepiej. W historii tych rozgrywek triumfowali aż 12 razy, ale ostatnie trzy wygrane, to sezony:
1998/1999, 2003/2004 oraz 2015/2016.
Ekipa z Manchesteru chciała się zrewanżować dzisiejszym rywalom za finał sprzed dwóch lat, gdy ulegli 0:1. Dużo o ich aktualnej dyspozycji mówi fakt, że nie przegrali 19 meczów z rzędu! Podopieczni Franka Lamparda tylko w zeszłym tygodniu potrafili dostać trójkę od Sheffield United. Tyle się mówi o ofensywnym stylu gry 20-krotnych mistrzów Anglii, że w końcu ładnie grają, że dużo strzelają, że trójka Greenwood- Martial-Rashford jest piękna, a Bruno Fernandes to już w ogóle jest najpiękniejszy. I zamiast znów zagrać ofensywnie, wystawić wszystkie gwiazdy w pierwszym składzie, to nie – pięciu obrońców, 18-latek i Francuz na ławce oraz Daniel James w ataku, który w ostatnich siedmiu ligowch meczach uzbierał całe 59 minut.
Można próbować usprawiedliwiać Solskjaera, że chciał oszczędzić najlepszych piłkarzy na końcówkę sezonu w Premier League, gdzie
Manchester walczy o awans do Ligi Mistrzów, ale jest to dosyć słaba wymówka – z Chelsea nie grali przecież o pietruszkę. Mike Dean rozpoczął spotkanie na pustym Wembley i ruszyli. Leniwie, bez pośpiechu, żeby nie stracić szybko bramki. Oglądaliśmy dosyć nudny początek meczu, ale za to idealny, żeby przejść się do kuchni i zrobić sobie kanapkę. Albo ze dwie, bo pierwsza połowa trwała… 58 minut.
Chelsea od samego początku wyglądała lepiej.
Dużo szumu w ataku robili Reece James z Masonem Mountem, jednak to Alonso był najbliżej zdobycia bramki, gdy jego strzał głową z 15. minuty przeleciał nieznacznie nad poprzeczką rywali. Gracze z Manchesteru w ogóle nie stwarzali zagrożenia pod bramką Willy’ego Caballero, który pierwszą interwencją zanotował dopiero po półgodzinie gry, gdy bez większych problemów sparował na rzut rożny uderzenie Fernandesa ze stałego fragmentu gry.
Co się działo w Londynie, że arbiter doliczył aż trzynaście minut do pierwszej połowy? Co chwilę ktoś zderzał się głowami. Najpoważniej ucierpiał Eric Bailly, który przez kilka minut nie podnosił się z murawy. Iworyjczyk jeszcze w trakcie spotkania został przetransportowany do szpitala. Bailly’ego zmienił Martial i kilkadziesiąt sekund po wejściu na plac gry został kopnięty w okolicach pola karnego przez Zoumę, który
chciał wybić futbolówkę. Zdaniem niektórych należała się w tym momencie jedenastka dla podopiecznych Lamparda, ale VAR nie zareagował w tej sytuacji. Chwilę później, w jedenastej minucie doliczonego czasu gry, Chelsea wyszła na prowadzenie za sprawą Oliviera Giroud, który wręcz wturlał piłkę do bramki.
Dobra, teraz nie pogubcie się, o której połowie mówimy. W 47. minucie Mount podwyższył na 2:0. Już było po zmianie stron i Anglik zdobył swojego gola niby wcześniej, ale jednak później. W trafieniu pomógł mu:
1. Brandon Williams, który będąc na własnej połowie,
bezsensownie oddał piłkę przeciwnikom
2. David De Gea, który chciał obronić ten strzał, tylko że mu
nie wyszło
Oj, nie zaliczy Hiszpan tego spotkania do udanych. Obie bramki idą na jego konto. Właściwie w tamtym momencie było już po wszystkim, bo Manchester nie był zbyt skory do odrabiania strat. Norweski szkoleniowiec obudził się, że wypadałoby trochę „zaszaleć” i wpuścić na boisko kilku bardziej ofensywnych piłkarzy. ale nie zmieniło to obrazu gry. Londyńczycy dalej atakowali i na kwadrans przed końcem zrobiło się 3:0. Dośrodkowanie z lewej strony boiska i Maguire ładuje piłkę do własnej bramki. Ciekawi nas, czy De Gea ucieszył się w głębi duszy, że jednak nie zawinił przy wszystkich straconych golach. Chyba nie do końca.
Manchester „mamy karnego prawie w każdym meczu” United i tym razem dostał (słusznie) swoją szansę z linii jedenastego metra. Do piłki podszedł niezawodny Bruno Fernandes, po drodze zdążył jeszcze podskoczyć niczym jelonek i uderzył w lewą część bramki, myląc Caballero, który rzucił się w drugą stronę.
Nic godnego uwagi już się w tym meczu nie wydarzyło i Chelsea po rocznej przerwie znów zagra w finale Pucharu Anglii. Półfinały okazały się szczęśliwe dla drużyn ze stolicy i to trochę niespodziewanie, bo jeżeli ktoś liczył na derby w meczu o główne trofeum, to raczej pomiędzy zespołami z Manchesteru niż Londynu. Nie zmienia to faktu, że 1 sierpnia czeka nas ciekawe starcie.
CHELSEA 3:1 MANCHESTER UNITED
(O.Giroud 45+11’, M.Mount 46’, H. Maguire 74’ – B. Fernandes 85’)
Fot. Newspix