Reklama

Nie „czy”, a „kiedy” Legia zdobędzie mistrzostwo. Już w niedzielę?

Damian Smyk

Autor:Damian Smyk

27 czerwca 2020, 09:12 • 9 min czytania 2 komentarze

– Niedawno pojawiły się plotki, że wicemistrz Polski interesuje się Marcinem Bułką (21 l.) z PSG, ale to nieprawda. Co innego Ibrahim Sehić (32 l.), bośniacki bramkarz tureckiego drugoligowca Erzurumsporu. Jak podał portal Legia.net, warszawski klub złożył mu ofertę i to prawda. Tyle że według informacji „SE” Bośniak zarabia w Turcji grubo ponad pół miliona euro netto, a Legia zaproponowała dużo poniżej pół miliona. Albo inaczej: oferta klubu z Ł3 jest ponad dwa razy niższa w stosunku do tego, co Sehić zarabia teraz. Dlatego, jeśli nie obniży oczekiwań, to jego przyjście będzie mało prawdopodobne – czytamy w „Super Expressie”. Co poza tym dziś w prasie?

Nie „czy”, a „kiedy” Legia zdobędzie mistrzostwo. Już w niedzielę?

„PRZEGLĄD SPORTOWY”

Chyba trzeba to już przyznać – Legia zdobędzie tytuł mistrza Polski, ale pytanie pozostaje tylko takie: „kiedy?”. Przy dobrych dla niej wiatrach może stać się to już w tej kolejce.

Ewentualne trzy punkty nie zapewnią Legii ostatecznego triumfu, ale pozwolą w spokoju czekać na niedzielne spotkanie we Wrocławiu. Jeśli Lech nie pokona walczącego o miejsce na podium Śląska, tytuł wróci do Warszawy. Stołeczni piłkarze – jak Liverpool w czwartek – zdobędą mistrzostwo, nie wychodząc na boisko. Wygrana Kolejorza może tylko odłożyć w czasie ceremonię. Nie wiadomo, o ile, ale wiadomo, że będzie ciekawie. W następnej, 34. serii spotkań warszawianie jadą do Poznania, gdzie – jak wiadomo – ich ewentualne świętowanie tytułu nie jest mile widziane. Jeśli ta kwestia nadal będzie nierozstrzygnięta, Lech zrobi wszystko, by wygrać. Za dwa tygodnie, 11 lipca, rywalem lidera będzie przy ulicy Łazienkowskiej pogrążona w kryzysie Cracovia. Legia ma komfort, którego bardzo brakowało w ostatnich latach. Jedenastopunktowa przewaga nad Piastem oraz Lechem powoduje, że rywale mają tylko matematyczne szanse na skuteczny pościg, a tak naprawdę na finiszu bardziej pasjonująca od walki o mistrzostwo jest rywalizacja o miejsca na podium za plecami klubu z Warszawy.  Pierwszy raz od pięciu lat na najważniejsze rozstrzygnięcie w lidze kibice nie powinni czekać do ostatniej kolejki. Legia solidnie na to zapracowała. Dziś ma komfortową sytuację w tabeli, dziesięć miesięcy temu, kiedy zaczynał się sezon, tak przyjemnie nie było. Po 11. kolejce miała bilans: pięć wygranych, dwa remisy, cztery porażki, bramki 13–12. Z następnych 21 spotkań wygrała 15, dwa zremisowała i cztery przegrała (bramki 52–18). Takiego tempa konkurenci nie wytrzymali. Zespół Vukovicia odbudował twierdzę na swoim stadionie. Z 11 ostatnich meczów w stolicy wygrał dziesięć. Nietrudno zgadnąć, że jedyną drużyną, która w tym półroczu wyjechała ze stolicy bogatsza o trzy punkty, był… Piast.

Z Pogonią trener Żuraw przesadził z rotacją i skończyło się remisem 0:0. Ze Śląskiem raczej już tego błędu nie powtórzy.

Reklama

We Wrocławiu raczej wróci już do sprawdzonych rozwiązań, bo przeciwko Pogoni gra Lecha zaskoczyła dopiero wtedy, gdy w drugiej połowie przeprowadził zmiany przywracające ład i skład w boiskowym zestawieniu. Bez wątpienia do drugiej linii wskoczy po pauzie za kartki Moder, bo – jak przyznaje Żuraw – z 21-latkiem w środku boiska gra Kolejorza jest zdecydowanie bardziej płynna. Kwestią sporną jest za to obsada prawego boku obrony. W spotkaniu z Portowcami po raz pierwszy od ponad pół roku wystąpił tam w wyjściowej jedenastce Robert Gumny i chociaż zaliczył poprawny występ (a nie miał łatwego zadania, bo Ramirez nie dawał mu wystarczającego wsparcia w defensywie), wciąż jest rekonwalescentem wracającym po długiej kontuzji i trudno przypuszczać, by szkoleniowiec chciał, by ten zagrał kolejne 90 minut w ciągu zaledwie kilku dni. Dlatego prawdopodobny jest powrót do wyjściowego zestawienia Ukraińca Butki.

Ricardo Nunes wraca do podstawowego składu szczecinian. Jeśli zagra tak jak z Lechią, to kibice Pogoni mogą mieć z niego pociechę.

Nunes nie oszukał czasu, coraz częściej potrzebuje pomocy sztabu medycznego z powodu urazów i dlatego w obecnym sezonie zebrał ledwie 12 meczów. Jesienią pauzował od września do końca rundy, choć prognozowano, że leczenie potrwa kilka tygodni. Termin powrotu przesuwano raz, drugi, trzeci, aż wreszcie defensor był gotowy dopiero na start zimowych przygotowań. – Ja nie lubię zimnej wody, ale muszę. Kiedy nie zrobię zimnej wody, drugi trening… Będzie ciężko – mówił łamaną polszczyzną na styczniowym obozie w Belek, kiedy po pierwszych tego dnia zajęciach wchodził do zewnętrznego basenu. Lodowata kąpiel przyspiesza regenerację, a tempo wypoczynku jego organizmu już nie to samo, co kiedyś. Ale za to technika ta sama, co udowodnił w pierwszym meczu Pogoni w fazie finałowej z Lechią Gdańsk (0:1). Stary człowiek i może! – aż chciałoby się zażartować, oglądając występ urodzonego w 1986 roku zawodnika. Podawał celnie 81 razy z 93 prób, z czego 10-krotnie w pole karne, co stworzyło trzy okazje do zdobycia bramki kolegom. Wiosną piłkarze Portowców rzadko popisują się taką kreatywnością.

Dziś „Ofensywni” piszą o rzutach wolnych i przypominają pyszną historię o Zdzisławie Puszkarzu.

Reklama

Zbyszek Zalewski, kustosz muzeum Lechii, którego poznałeś przy okazji ostatniej wizyty w Trójmieście, wyjaśnił kiedyś w „Prześwietleniu” ten fenomen: „To był koniec lat 70. Nie pamiętam z kim graliśmy – zresztą w tej opowieści to najmniej ważne. Lechia atakowała «na akademię». Każdy kibic Lechii wie, co to znaczy. Na stadionie przy Traugutta jedna bramka jest od strony Akademii Medycznej. W drugą stronę atakowało się «na zegar». Sędzia podyktował rzut wolny dla Lechii przy trybunie krytej. Przeniesiony rzut rożny – metr od linii końcowej i metr od linii bocznej. Dzidek Puszkarz tak zakręcił piłkę lewą nogą, że wrzucił bramkarzowi za kołnierz. Publika oszalała. Po chwili konsternacja, arbiter nie uznał gola. Bo uderzenie było przed gwizdkiem. Zdzichu zaraz do niego podbiegł, wygarnął, co o tym wszystkim myśli. Ustawił piłkę, poczekał na gwizdek i… wpakował ją w to samo miejsce, co chwilę wcześniej. Miałem wrażenie, że stadion na moment się uniósł. Ekstaza.

Poza tym – niezły „Magazyn Lig Zagranicznych”. O drodze Liverpoolu do mistrzostwa, sylwetka Claudio Pizzaro, felieton Artura Wichniarka.

„SPORT”

Górnik po restarcie sezonu jest jedną z najlepszych ekip w Ekstraklasie. A punktuje po prostu najlepiej. Zabrzanie mają apetyt na to, by wygrać już wszystkie mecze do końca sezonu.

– Ostatnia wygrana z Legią mocno nas napędziła, bo to przecież bardzo mocny zespół. Jest pewność siebie, jest spokój, nie ma żadnej presji. Spokojnie możemy pracować i koncentrować się na kolejnych meczach. Zrobimy wszystko, żeby w tej dolnej grupie wygrać wszystkie siedem spotkań. To jest nasz cel. Mamy dobrych zawodników, szeroką kadrę; jak ktoś jest zmęczony, to od razu wskakuje ktoś inny, możemy wygrywać kolejne mecze – przekonuje lewy obrońca Górnika Erik Janża. Słoweński defensor należy w tym sezonie do najlepszych na swojej pozycji. Na swoim koncie ma już sześć asyst i pod tym względem jest w czołówce ekstraklasy. Także inni zawodnicy spisują się bez zarzutu. W klasyfikacji „Złotych butów” naszej redakcji Martin Chudy goni Frantiszka Placha. Rozstrzelał się Igor Angulo, który w trzech kolejnych meczach wpisywał się na listę strzelców. Dzielnie sekunduje mu z przodu Giorgos Giakoumakis, który też pokazuje, że potrafi znaleźć drogę do siatki rywala. Pozyskana na początku marca dwójka greckich piłkarzy, bo jest przecież jeszcze prawy obrońca Stavros Vasilantonopoulos, sporo wniosła. Nie zawodzą też inni zawodnicy, jak choćby rozkręcający się z kolejki na kolejkę Jesus Jimenez.

Podbeskidzie nie przegrywa, ale ostatnio też i nie wygrywa, bo zaliczyło trzy remisy z rzędu. Teoretycznie do awansu wystarczy jej zwyciężać u siebie.

Dziesięć zwycięstw, 2 remisy i jedna porażka. Oto domowy – imponujący, dodajmy – bilans Podbeskidzia w tym sezonie. Zespół spod Klimczoka pokonał na własnym terenie: Stal Mielec, Olimpię Grudziądz, Miedź Legnica, GKS Bełchatów, Sandecję Nowy Sącz, Zagłębie Sosnowiec, Wigry Suwałki, Chojniczankę, Wartę Poznań i Bruk-Bet Termalicę Nieciecza. Po jednym punkcie z Bielska-Białej wywiozły GKS Tychy i Puszcza Niepołomice, a jedyną drużyną, która ograła Podbeskidzie na jego stadionie był GKS Jastrzębie. Do rozegrania pozostały „góralom” cztery mecze przed własną publicznością. Jutrzejszy ze Stomilem Olsztyn oraz z Radomiakiem, Odrą Opole i Chrobrym Głogów. W trakcie przerwy w rozgrywkach pisaliśmy o tym, że awans robi się u siebie. Co to w przypadku Podbeskidzia oznacza? Otóż to, że do zdobycia na własnym terenie pozostaje 12 punktów. Dodając je do aktualnego dorobku drużyny trenera Krzysztofa Bredego wychodzi 65 „oczek”. W pięciu ostatnich sezonach tylko raz zdarzyło się, aby drużyna, która zdobyła więcej punktów, nie awansowała bezpośrednio do ekstraklasy.

Decyzja ws. Skry Częstochowa i GKS-u Bełchatów odroczone. Radomiak w przyszłym sezonie będzie grać w Puławach, Hutnik przeniesie się na stadion Garbarni.

– Wszystkie kluby traktujemy równo. Rok temu podobną sytuację mieliśmy z Wartą Poznań, która od razu zdecydowała się na grę w Grodzisku Wielkopolskim i czyni to do dziś. Dla Radomiaka trudno byłoby czynić wyjątek. Patrząc na brak podgrzewanej murawy, mogliśmy jeszcze wziąć pod uwagę przepis, że w razie przedstawienia harmonogramu prac ma się czas do października 2021 roku. Tak zrobiło kilka klubów, jak Chrobry, Puszcza czy Odra. Światła są jednak nie do przeskoczenia. Ten stadion, na którym dziś gra Radomiak, ma tylko 500 luksów. PZPN ma podpisaną umowę z Polsatem, który w każdej chwili może zechcieć zrobić wieczorną transmisję, a do niej potrzebne są światła o pełnej wymaganej mocy. Radomiak upierał się, że zostanie na Narutowicza, przymierzał się nawet do mobilnego oświetlenia, ale ostatecznie się z tego wycofał, a PZPN i tak nie wyraziłby zgody. Prezydent Radomia przekonuje, że od stycznia będzie już do dyspozycji nowy stadion przy Struga. Wtedy sytuacja zmieni się na plus, ale na razie od stadionu zastępczego nie ma odwrotu – podkreśla przewodniczący Komisji Licencyjnej.

„SUPER EXPRESS”

Kto zastąpi Majeckiego w bramce Legii w przyszłym sezonie – Sehić, Hładun, a może… Artur Boruc? 

Niedawno pojawiły się plotki, że wicemistrz Polski interesuje się Marcinem Bułką (21 l.) z PSG, ale to nieprawda. Co innego Ibrahim Sehić (32 l.), bośniacki bramkarz tureckiego drugoligowca Erzurumsporu. Jak podał portal Legia.net, warszawski klub złożył mu ofertę i to prawda. Tyle że według informacji „SE” Bośniak zarabia w Turcji grubo ponad pół miliona euro netto, a Legia zaproponowała dużo poniżej pół miliona. Albo inaczej: oferta klubu z Ł3 jest ponad dwa razy niższa w stosunku do tego, co Sehić zarabia teraz. Dlatego, jeśli nie obniży oczekiwań, to jego przyjście będzie mało prawdopodobne.

Rafał Gikiewicz zostanie w Bundeslidze, chociaż zainteresowanie nim było spore – Turcja, Hiszpania, Anglia…

– Dzwonił do mnie słynny Emre Belozoglu i namawiał na Fenerbahce. Ludzie z Goztepe Izmir deklarowali, że wsiądą w czarter i przylecą do Berlina. Była też możliwość gry w Hiszpanii, Anglii. Właściwie zdecydowałem się na to, żeby wybrać Premier League, ale po przerwie spowodowanej koronawirusem oferta zmalała o połowę –przyznał i wyjaśnił, czy prawdą jest, że mógł przejść do Paris Saint-Germain. – Kuba Rzeźniczak skontaktował mnie z Jurkiem Kopcem, który współpracuje z Pinim Zahavim. Ale zabrakło konkretów – zdradził.

„GAZETA WYBORCZA”

Liverpool wygrał mistrzostwo w fantastycznym stylu, ale jeśli nie zwolni tempa, to wymaże z ksiąg mnóstwo rekordów ligowych.

Co wcale nie znaczy, że liverpoolczycy przefrunęli przez ligę w uniesieniu, swobodnie wygrywając każdy mecz. Przeciwnie – regularnie musieliśmy wyczekiwać do ostatnich minut, aż wymierzą decydujący cios. Dobierali się do rywala powoli, acz konsekwentnie, z regularnością bezlitosną i jakby podszytą przeświadczeniem, iż zemsta rzeczywiście najsłodsza jest wtedy, gdy podaje się ją na zimno, celebrując każdy gest. Zgromadzili na razie 92,4 proc. możliwych do zdobycia punktów i nawet jeśli teraz zwolnią, to wymażą mnóstwo statystycznych rekordów. Tym razem wreszcie nie ryzykowali więc, że w końcówce znów znajdą sposób, by swój wysiłek zniweczyć – do czego przyzwyczajali w minionych dekadach. Wicemistrzem ligi angielskiej Liverpool bywał, zdarzało się, że od mistrza dzielił go tylko słabszy stosunek bramek, w skrajnym przypadku przegrywał wskutek drobnego incydentu – jak wtedy, gdy w rozstrzygającym meczu pośliznął się Steven Gerrard, ówczesny kapitan i legenda klubu. Zawsze coś.

Pochodzi z Poznania, choć nie z samego. Prowadzący audycję "Stacja Poznań". Lubujący się w tekstach analitycznych, problemowych. Sercem najbliżej mu rodzimej Ekstraklasie. Dwupunktowiec.

Rozwiń

Najnowsze

Francja

Marcin Bułka nominowany do nagrody najlepszego bramkarza ligi francuskiej

Damian Popilowski
0
Marcin Bułka nominowany do nagrody najlepszego bramkarza ligi francuskiej

Komentarze

2 komentarze

Loading...