Po przerwie Christian Eriksen bajecznym przyjęciem wychodzi na dogodną pozycję, kładzie bramkarza, obsługuje Lukaku podaniem – ten jednak fatalnie pudłuje. Mija kilkadziesiąt sekund i sam Duńczyk uderza z czystej pozycji, tym razem broni bramkarz. Pomyśleliśmy sobie, że Inter może tutaj strzelić nawet i pięć goli, a jeśli czarno-niebiescy nie zwolnią w końcówce, Sampdoria przyjmie jeszcze więcej. Ale przecież Inter nie byłby sobą, gdyby ot tak, po prostu, w przekonujący i niespecjalnie emocjonujący sposób wygrał ważny mecz.
Już w pierwszej minucie mediolańczycy trafili do siatki, ale sędzia dopatrzył się spalonego. To był jednak bardzo wyraźny sygnał, że podopieczni Antonio Conte mimo porażki z Juventusem w przededniu zawieszenia ligi, nie zamierzają czekać na koniec Serie A rozpamiętując utracone szanse na wymarzone scudetto. Pierwsza połowa to był koncert, tym bardziej okazały, że goście nie byli jakoś wybitnie zainteresowani przeszkadzaniem Interowi. Sytuacje bramkowe w pełni obrazują zagubienie całej linii defensywnej Sampdorii, ale i pozostałe wypracowywane przez Inter sytuacje wystawiają fatalne świadectwo obrońcom z Genui. Szczególnie Murru wyglądał na nie do końca odmrożonego.
Mijał go Lautaro Martinez. Wyprzedzał go Romelu Lukaku. Gnębił Candreva, nawet Victor Moses sobie pohasał po jego stronie.
Gdy hasa po twojej stronie Victor Moses, wiesz, że sytuacja jest daleka od idealnej. Ale błędy w pojedynkach to nie wszystko, obrona Sampdorii kompletnie nie radziła sobie po prostu z przesuwaniem krycia bardzo mobilnych Eriksena i Martineza. Efekt? Choćby ten pierwszy gol, gdy koło Lukaku kręciło się czterech piłkarzy gości, podczas gdy Eriksen miał lewą flankę otwartą jak Biedronki w środku pandemii. Duńczyk sklepał jeszcze do środka, co już kompletnie wysadziło defensywę ustawioną przez Ranieriego.
Drugi gol? Słuchajcie, Lukaku wystąpił tutaj jako prawy wahadłowy, Candreva nabiegał z głębi pola. Lepsi zawodnicy niż Murro, Colley i Bereszyński mieliby z tym atakiem problem. Wykończył wszystko niezawodny Martinez.
Ale to zaledwie bramki, podczas gdy jeszcze więcej działo się w sytuacjach przez Inter zmarnowanych. Sam Lukaku spokojnie mógłby dzisiaj uzbierać hat-tricka, zapewne mnóstwo pretensji Conte będzie miał do Mosesa, który zmarnował dwie świetne piłki, przeciągając dośrodkowanie oraz uderzając ponad bramką. Minimalnie niecelnie uderzał Candreva. Wspomniane sytuacje na początku drugiej połowy miał Eriksen. Ale przede wszystkim Inter prowadził grę z wyjątkową swadą, z wyjątkowym polotem. Klepeczki, techniczne sztuczki, popisy – wszystko tutaj wyglądało świetnie, wszystko było na swoim miejscu.
I co? I typowy Inter zamiast wygrać 5:0, do końca drżał o wynik.
Sampdoria, która przez godzinę oddała łącznie cztery strzały (w pakietach dwie akcje po dwa uderzenia), miała po prostu farta. Colley trzepnął w poprzeczkę, Thorsby nie zdążył za bardzo zareagować, ale piłka odbiła się od jego nogi tak fortunnie, że Handanović nie miał szans. Zrobiło się 2:1, mimo że uderzenie Norwega było jedynym celnym strzałem Sampdorii na przestrzeni od 1. do 87. minuty. Dlaczego akurat taki zakres? Bo nawet w tak jednostronnych meczach Inter musi pozwolić na błysk Słoweńca. Handanović świetnie zachował koncentrację, wyjął to, co miał do wyjęcia. Poza tym dość fartownie Skriniar odbił piłkę udem, dosłownie o parę centymetrów od jego ręki – te dwa momenty w końcówce na pewno przyspieszyły bicie serca fanów z Lombardii.
To wszystko, co miała dzisiaj do powiedzenia Sampdoria pod bramką Interu. Gdy spojrzymy na to, jak kotłowało się praktycznie przez cały mecz w szesnastce Audero, mamy dwa wnioski. Pierwszy, smutny dla mediolańczyków – ich skuteczność woła o pomstę do nieba. Zwłaszcza Lukaku ma o czym myśleć. Mamy wrażenie, że w dyspozycji sprzed trzech miesięcy bez trudu urwałby chociaż dublet. Drugi wniosek jest dla nich korzystniejszy – dziś byli drużyną o kilka klas lepszą, dominującą na całym boisku, prawie przez cały mecz.
Troszkę szydziliśmy, że dzisiaj Interowi włączył się ten typowy Inter, który w decydujących momentach zawsze upuści sobie młotek na nogę. Ale patrząc uczciwie – dzisiaj ten młotek udało się złapać w locie, udało się wygrać 2:1, utrzymać 6 punktów przewagi nad Atalantą oraz 5 i 6 punktów straty do pary na szczycie. Brąz wydaje się coraz mniej zagrożony.
Aha, obaj Polacy w pierwszym składzie, Bereszyński wypadł średnio, jak cała obrona Sampdorii, Linetty średnio, jak cała pomoc Sampdorii. Karol zszedł na 10 minut przed końcem, „Bereś” grał do końca.
Inter Mediolan – Sampdoria Genua 2:1 (2:0)
Lukaku 10′, Martinez 33′ – Thorsby 53′
Fot.Newspix