Cztery, sześć, siedem, dwa, sześć. Co to za liczby? Tyle bramek padło w poprzednich pięciu konfrontacjach Sevilli z Barceloną. Taka statystyka wskazywała na to, że ostatnim, czego możemy się spodziewać po starciu w Andaluzji, jest bezbramkowy remis. A jednak, mimo że mowa o La Liga, zastosowanie znalazła tam tzw. logika Ekstraklasy. Najmniej spodziewany wynik się sprawdził, z czego najbardziej cieszą się w Madrycie. Real już jutro może zrównać się punktami z Dumą Katalonii.
Dobra, statystyki statystykami, ale po meczu Sevilli z Barcą naprawdę mogliśmy się spodziewać czegoś fajnego. Dwie ekipy będące na podium, dwie, które po pandemii nie przegrały jeszcze spotkania. Nasze oczekiwania rozbudził jeszcze Oscar Rodriguez z Leganes, który załadował z rzutu wolnego tak, że kopara mogłaby opaść samemu Sinisie Mihajlovicowi. Ale cóż, obeszliśmy się smakiem, bo z meczem Sevilla – Barcelona było jak z reklamami jedzenia w telewizji. W spocie oglądasz pięknie opakowaną, zarumienioną, pachnącą bułkę, którą ciężko objąć dłońmi.
W rzeczywistości dostajesz kanapko-podobny wyrób w przetłuszczonym papierku, w którym więcej jest majonezu niż warzyw.
Messi z wolnego? Nic z tego
Nie zrozumcie nas źle, wyzłośliwiać się nie chcemy. Ciężko jednak docenić pierwszą połowę spotkania, skoro gra w niej toczyła się nie tyle do jednej, co raczej do żadnej bramki. Jeśli jedna drużyna nie zdołała nawet zmusić bramkarza, żeby ruszył się z miejsca, nie ma co udawać, że było to wielkie widowisko. Zresztą Sevilla, która pokazała tyle zmysłu i kreatywności co architekci radzieckich miast, nie była w swojej bezczynności osamotniona. O rzucie wolnym Rodrigueza wspomnieliśmy nieprzypadkowo, bo gość pokazał coś, czego w Andaluzji nie udźwignął Leo Messi.
Tak, dobrze słyszycie. Mimo że Argentyńczyka nie da się nie nazwać jednym z niewielu jasnych punktów w ekipie z Katalonii, to w kwestii wolniaków powinien udać się na korepetycje do kolegi po fachu. Przynajmniej dziś.
Kapitan Barcy miał kilka całkiem niezłych okazji do pokonania bramkarza strzałem ze stojącej piłki. Nic nie wpadło jednak do sieci. Albo na straży stał Tomas Vaclik, który specjalnie wysilać się nie musiał, albo… Jules Kounde. Tak, dobrze słyszycie. Środkowy obrońca rodem z Francji, wymyślił kapitalny sposób na przechytrzenie Messiego (aż się prosi o ZOBACZ JAK). Mianowicie przy rzutach wolnych stawał za murem, a następnie chwilę przed strzałem robił kilka kroków w tył. W praktyce było to coś takiego.
Kounde przechytrzył Messiego
Wygląda to trochę jak studenckie rozwiązanie – tu posklejamy, tam damy trytkę i styknie. Ale kłania się też studencka zasada – jeśli coś wygląda głupio, ale działa, to nie jest głupie. No i nie było, bo faktycznie jesteśmy w stanie wyobrazić sobie, że gdyby nie francuski defensor, piłka zatrzepotałaby w siatce.
Zrywy Sevilli
Ale dla Barcelony smutne było nie to, że Kounde wykiwał jej asa w ten sposób. Smutniejszy był fakt, że to w zasadzie druga najlepsza sytuacja strzelecka „Dumy Katalonii” w tym spotkaniu. Na kolejną trzeba było czekać ponad godzinę, gdy Jordi Alba zagrał idealną piłkę na 11 metr do Luisa Suareza. Urugwajczyk koszmarnie jednak spudłował, posyłając futbolówkę nad poprzeczką. A co po za tym? Głównie walenie głową w mur. Widać było, że pogoda w Andaluzji jest raczej 12 zawodnikiem gospodarzy. Chociaż, jeśli mamy być szczery, pewnie im także niekoniecznie chciało się grać dziś w piłkę i każdy z chęcią zacytował by po meczu Piotra Ćwielonga.
Sevilla tak naprawdę poderwała się tylko raz, na starcie drugiej części spotkania. Ekipie Julena Lopeteguiego trzeba w tej sytuacji przyznać plusik za pomysłowość. Albo za doświadczenie, bo szczwany lis Jesus Navas wzorowo wykorzystał możliwość szybkiego wznowienia gry z rzutu wolnego. Po tym, jak były gracz Manchesteru City był faulowany na skrzydle, błyskawicznie ustawił piłkę, zagrał w pole karne do Lucasa Ocamposa, a ten z ostrego kąta przymierzył tak, że ter Stegen mógł dziękować niebiosom, że nie dostał w szczepionkę.
Dosłownie i w przenośni, bo ten blietzkrieg zaskoczył każdego, na czele z bramkarzem Barcelony, który interweniował w ostatniej chwili.
Potem niemiecki golkiper musiał jeszcze dwa razy wysilić się po strzałach z ostrego kąta w polu karnym. Raz swoją próbę ponowił Ocampos, tym razem w nieco mniej zaskakujących okolicznościach, bo po akcji indywidualnej. Za drugim razem uruchomiono przeciwną flankę – strzelał Munir, jednak i on przegrał z czujnym ter Stegenem. W tym miejscu warto dodać, że o ile bramkarz Barcy zaliczył cztery interwencje po strzałach z pola karnego, tak Vaclik nie popisał się takowymi ani razu.
Reguilon, czyli czarna owca
Czy istniały jakiekolwiek przesłanki, że ten mecz zakończy się inaczej? Tak, bo w końcówce widzieliśmy kolejny zryw. Niestety Sevilla miała w swoich szeregach Sergio Reguilona. Podejrzewamy, że w szatni gość nie będzie miał życia przez tydzień. Nie wiemy, co bardziej nas rozłożyło. Fakt, że kiedy Sevilla weszła w pole karne Barcelony z taką łatwością, jak rzepiary wjeżdżały na sesje zdjęciowe – też na pole, ale inne – Reguilon zamiast dograć kolegom, perfekcyjnie przymierzył w nogi obrońcy? A może jednak to, że gdy znalazł się w roli finalizującego akcję, nie potrafił złożyć się do strzału z bliskiej odległości i posłał farfocla wprost w ręce bramkarza?
W każdym razie o ile jeden były pracownik Realu Madryt, czyli Lopetegui, „Królewskim” pomógł, tak na Reguilona ex-klub nie mógł liczyć. Tak jak i kibice nie mogli liczyć tego dnia na gole, co w historii pojedynków Sevilli z Barcą z pewnością odznaczy się na tyle, że za kilkadziesiąt lat okres pandemii w Europie będziemy mogli wskazać, patrząc tylko na datę i wynik dzisiejszego spotkania w Andaluzji.
Sevilla – Barcelona 0:0
Fot. Newspix