Reklama

Romanczuk wreszcie odejdzie? Latem duże zmiany w Jagiellonii

redakcja

Autor:redakcja

13 czerwca 2020, 09:08 • 14 min czytania 6 komentarzy

Sobotnia prasa zapewnia sporo ciekawej lektury. Mamy m.in. rozmowy z Jewgienijem Baszkirowem, Danim Ramirezem, Tomaszem Kędziorą i Kamilem Pestką, teksty o letnich zmianach w Jagiellonii i o drugoligowcu-geodecie, aferę z Andrzejem Szarmachem i szerszy materiał o sytuacji w kobiecej piłce. 

Romanczuk wreszcie odejdzie? Latem duże zmiany w Jagiellonii

PRZEGLĄD SPORTOWY

Rozmowa z Tomaszem Kędziorą o reprezentacji i Dynamie Kijów.

Liga ukraińska wróciła do gry i na na formę nie może pan narzekać. W ostatnim meczu z Ołeksandrią (5:1) pierwszy raz na Ukrainie miał pan dwie asysty.

Chyba faktycznie pierwszy raz dokonałem tego w Dynamie. Wcześniej zdarzyło mi się to w Lechu, gdy w meczu z Lechią w Gdańsku dwa razy wrzuciłem na głowę Łukasza Teodorczyka (w sierpniu 2014 roku, Lech wygrał 2:1 – przyp. red.). Widać, że podczas epidemii nie siedziałem tylko w domu i nic nie robiłem, tylko ćwiczyłem, by podtrzymać formę.

Jak spędzał pan ten czas?

Cały czas przebywałem w Kijowie. Domu nie odwiedziłem od pół roku. Pierwszy raz w życiu zdarzyło mi się to, bym tak długo nie był w Polsce. Nie widziałem się z rodzicami, ani z siostrą. Ale cóż, taką mam pracę. Na początku epidemii leczyłem kontuzję. W ostatnim meczu przed przerwą (z Desną 1:1 – przyp. red.) musiałem zejść z boiska, bo miałem problem z więzadłami w kostce. A potem podobnie jak w Polsce, nie można było wychodzić z domu.

Reklama
Na Ukrainie obostrzenia były większe niż u nas w kraju?

Myślę, że podobnie to wyglądało. W pewnym momencie parki i lasy zostały zamknięte. Cały czas mieliśmy możliwość pojechać do naszej bazy. Nie było tam jednak skupisk ludzi. Przyjeżdżało się samemu i samemu ćwiczyło. Główny budynek został zresztą zamknięty, ale na otwartym terenie mogliśmy ćwiczyć. Potem zaczęliśmy zajęcia w grupach pięcio-sześcioosobowych. Gdy zniesiono obostrzenia, zrobiono nam testy na koronawirusa, a gdy okazało się, że nikt nie jest zakażony, to mogliśmy normalnie trenować.

I jak pan się czuł?

Pierwsze treningi były dziwne. Piłka nie za bardzo się słuchała. W domu robiłem ćwiczenia siłowe lub jeździłem na rowerze stacjonarnym, ale to nie zastąpi normalnych zajęć z piłką.

Od czasów Nemanji Nikolicia żaden napastnik Legii nie miał tak udanego początku w warszawskim klubie jak Tomas Pekhart.

(…) Także sam Pekhart nigdy w karierze nie miał tak dobrego dorobku w nowym zespole po sześciu spotkaniach. A występował w dziewięciu profesjonalnych klubach. Bardzo dobry początek miał w 1.FC Nürnberg w sezonie 2011/12, gdzie trafiał do siatki w każdym z trzech pierwszych spotkań, i to w Bundeslidze oraz Pucharze Niemiec, ale potem się zaciął. Trzy gole miał też jeszcze w Sparcie Praga rok wcześniej. W kolejnych ekipach początki były już gorsze. W ostatnim klubie, hiszpańskim drugoligowcu Las Palmas, po sześciu meczach w rubryce gole widniała liczba zero. Pekhart jest też pierwszym napastnikiem sprowadzonym z zagranicy, od czasów Nikolicia i Prijovicia, który może się sprawdzić przy Łazienkowskiej.

– To wynika ze stylu gry Legii. Dawno nie było tak dobrze przygotowanej drużyny w ofensywie. Zespół jest nastawiony na grę do przodu, więc napastnikowi łatwiej się gra, bo koledzy potrafią wykorzystać jego potencjał – analizuje Kucharski.

Reklama

Piłkarze Górnika Zabrze wygrali Centralną Ligę Juniorów. Nie z koloru medali będziemy jednak rozliczać ich trenerów, a z tego, ilu piłkarzy dotrze w seniorach na szczebel centralny.

(…) Jej trzon tworzyli piłkarze z rocznika 2002, a analogia do rocznika 1992 w Górniku pojawia się sama. Oni dziewięć lat temu zostali wicemistrzami Polski juniorów. I znów wracamy do koloru medali, bo – będziemy to powtarzać uparcie – w piłce juniorskiej nie chwilowe blaski się liczą, a przyszłość i liczba wychowanych piłkarzy. A tamten górniczy skład wychował reprezentantów Polski (Rafał Kurzawa, Rafał Pietrzak), jak i ligowców (Bartosz Kopacz, Dawid Kudła, Daniel Kajzer, Adam Wolniewicz).

Odpowiadający dziś za ich następców Milik kibicował tamtemu zespołowi na odległość. Na odległość, bo sam pomagał innemu finaliście MP, tyle że juniorów młodszych, Rozwojowi Katowice, gdzie do seniorskiej kariery szykował się jego brat, Arkadiusz. Najcenniejsze medale w finałach jego drużyna przegrała w kuriozalnych okolicznościach: prowadziła z Legią 3:0, żeby przegrać 3:4. A cały turniej wygrał Chemik Police. – Nie kojarzę, żeby ktoś z tej drużyny przebił się na szczeblu centralnym. Z Rozwoju, lokalnej drużyny, mamy pięciu takich piłkarzy: oprócz Arka również Przemek Szymiński, Konrad Nowak, Wojciech Król i Adam Żak – wylicza starszy z braci Milików. Jeszcze jeden przykład, już bezpośrednio dotykający Górnika, pokazuje, ile warte jest przywiązywanie uwagi do wyników młodzieży i krążków wieszanych na szyi. W 2015 roku te koloru srebrnego trafiły do młodych górników na turnieju MP juniorów młodszych. Obecnie w kadrze pierwszego zespołu jest jeden zawodnik z tego rocznika – Przemysław Wiśniewski. Ale on wtedy na turniej nie pojechał, nie załapał się do kadry, którą trener zabrał do Zielonej Góry.

Najgorsza ofensywa w ekstraklasie w 2020 roku, siedem straconych bramek w trzech ostatnich meczach – Pogoń Szczecin jest w kryzysie.

Kryzys trwa, a jeśliby szukać nadziei na jego zażegnanie, należałoby patrzeć w kierunku Dante Stipicy, Pawła Cibickiego i przede wszystkim Kamila Drygasa, który w bardzo dobrym stylu wrócił po wyleczeniu urazu kolana. Środkowy pomocnik ma wielki wpływ na zespół i gdyby nie jego wejście i gol z Cracovią, kto wie, czy Portowcy nie drżeliby do końca o miejsce w grupie mistrzowskiej. Na razie jest wprowadzany stopniowo, by nie ryzykować odnowienia kontuzji, ale kwestią czasu jest, kiedy znajdzie się w wyjściowej jedenastce. Można by wymienić w tej grupie jeszcze Marcina Listkowskiego, jednak młodzieżowiec nie wystąpi z Lechią z powodu pauzy za kartki. To kolejny problem dla Runjaica, jakby i tak nie miał ich pod dostatkiem.

Dani Ramirez mówi, że Polska odmieniła jego życie, a gra w Lechu Poznań to dla niego duży awans.

Zimą zamienił pan ŁKS na Lecha. Jaka jest największa różnica między nimi?

W Łodzi byłem szczęśliwy, ale wiedziałem, że nie przeskoczę pewnego poziomu. Lech to zdecydowanie większy klub. To tak, jakbyś porównywał Getafe z Realem Madryt. W obu miejscach da się dobrze grać i osiągać pewne sukcesy, ale w Poznaniu zawsze grasz o najwyższe cele. To wielki klub.

Oczekiwania są jednak zdecydowanie inne.

Nie przykładam do tego większej wagi. My, piłkarze, presję narzucamy na siebie sami. Jasne – zawsze chcę wygrywać, ale umiem radzić sobie z oczekiwaniami kibiców. Wielki zespół, a za taki uważam Lecha, zawsze musi być na szczycie. Jasne – każdemu czasem coś nie wyjdzie. Ale załamywanie się nie ma sensu. Jeśli będziesz harować, efekty nadejdą. Krytyka nie ma na mnie wpływu. Mocno wierzę w siebie i w swoje umiejętności. Kiedy podchodziłem do karnego w Lubinie (w 88. minucie Ramirez strzelił gola na 3:3 – przyp. red.), nie czułem żadnego napięcia. Wiedziałem, że strzelę. A o realnej presji mówić mogą moi rodzice, którzy prowadzą biznes, czy chirurg, którego jeden ruch może zadecydować o czyimś życiu.

Pisze wiersze, dużo czyta i śpiewa. Na boisku biega jak szalony i powtarza, że zmęczenie jest iluzją. Taki jest Jewgienij Baszkirow z Zagłębia Lubin.

JAKUB RADOMSKI: Dziś to ja zadaję pytania, ale słyszałem, że pan robił to samo, w dodatku w bardzo młodym wieku.

JEWGIENIJ BASZKIROW (POMOCNIK KGHM ZAGŁĘBIA LUBIN): Moja mama zauważyła, że w szkole nie idzie mi z matematyki. Widziała, że lepiej radzę sobie z przedmiotami humanistycznymi i że lubię zadawać ludziom pytania. Chciała, żebym się rozwijał, więc pewnego dnia podarowała mi dyktafon. Trenowałem już wtedy w szkółce Zenitu Sankt Petersburg, więc zacząłem robić rozmowy z kolegami z klubu. Pamiętam, że zaczepiłem starszego ode mnie o cztery lata Michaiła Kierżakowa, brata Aleksandra, który już wtedy był znany. To były pytania w stylu: „Jak ci idzie na treningach?”, „Za tydzień gracie mecz o młodzieżowe mistrzostwo Rosji. Jakie masz nastawienie?”, „Jak to jest mieć brata w seniorskiej drużynie Zenitu?”. Interesowało mnie każde jego słowo. Traktowałem to jak rodzaj gry.

Później ukończył pan studia dziennikarskie w Sankt Petersburgu. To prawda, że pisał pan artykuły dla uczelnianej gazetki?

Zgadza się. Miałem też panią profesor od języka angielskiego, która wiedziała, że już wtedy byłem w pierwszym zespole Zenitu i ciągle mam treningi czy mecze. „Widzę, że nie masz czasu być na wszystkich lekcjach, więc przygotuj prezentację po angielsku, dla zagranicznych studentów. Masz dowolność w wyborze tematu”. Zdecydowałem się mówić o korupcji w piłce nożnej. Opowiadałem o Seppie Blatterze, o śledztwie w sprawie oszustw w FIFA. Zainteresowało mnie to. Napisałem też na ten temat artykuł.

Ale jeszcze wcześniej pisał pan wiersze.

Pierwszy powstał, gdy miałem 15 lat. Pisałem o życiu. To był moment, gdy pierwszy raz się zakochałem. Zacząłem się spotykać z dziewczynami, a jednocześnie myślałem o przyszłości. Interesowało mnie to, kim naprawdę jestem, jaka jest perspektywa mojego życia. Te wiersze były głosem dorastającego dziecka. Mama wymyśliła, żeby je gdzieś opublikować. Stwierdziłem, że to świetny pomysł, bo wydając tomik wierszy, pokażę też znajomym, że to część mojej duszy. Poza tym stwierdziliśmy, że moja twórczość może przekonać władze uczelni, na którą chciałem się dostać, że warto przyjąć kreatywnego, młodego człowieka. Lubiłem pisać, ale też czytać. Pochłaniałem wiele książek. Czytanie było dla mnie poruszaniem się w wielkiej przestrzeni, taką podróżą umysłu.

Szefowie Jagiellonii szykują się nie tylko do gry w grupie mistrzowskiej, ale i ruchów kadrowych.

Ewentualne najgłośniejsze rozstanie z Jagą może dotyczyć jej kapitana Tarasa Romanczuka. Blisko tego było już kilka razy, także w styczniu obecnego roku, gdy o lidera drużyny i od sześciu lat jagiellończyka pięknie oddanego klubowi zabiegali Turcy. Ostatecznie rozmowy między klubami ugrzęzły na ostatniej prostej. Teraz temat mocno wraca, o czym zapewniają menedżerowie z Kusinski Football Agency – firmy, z którą współpracuje Romanczuk. Wiadomo, potrzebne jest zielone światło z Jagiellonii, lecz sondowanie rynku w poszukiwaniu gracza na pozycję numer 6 ruszyło. Pochodzącemu z Ukrainy pomocnikowi, który posiada polski paszport i który raz wystąpił w biało-czerwonej koszulce, w ramach zasług wobec Jagi klub nie ma zamiaru piętrzyć problemów. Taras wkrótce będzie miał 29 lat, a sześć z nich spędził, ambitnie walcząc – i to dosłownie – na chwałę Jagi. Na jesień kariery chciałby zarobić lepszy grosz za granicą. Najświeższe wieści są takie, iż pewne zainteresowanie wykazują kluby z Bliskiego Wschodu.

Kamil Pestka jest gotowy spróbować swoich sił we Włoszech.

Sprawdził pan już na mapie, gdzie jest Monza – klub rządzony przez Silvio Berlusconiego?

Leży kilkanaście kilometrów od Mediolanu. Kiedy tylko usłyszałem tę nazwę, sporo mi ona mówiła, bo bardzo lubię Formułę 1, wiedziałem, że jest tam tor wyścigowy Monza.

Transfer do tego klubu to kusząca opcja? Podobno Włosi, którzy będą w przyszłym sezonie beniaminkiem Serie B, są panem poważnie zainteresowani.

Nie znam dokładnych warunków, ale na pewno jest kusząca.

Serie B to dla pana odpowiedni poziom?

Rozmawiałem podczas zgrupowania młodzieżówki z Patrykiem Dziczkiem, opowiadał mi, jak ta liga wygląda. Bardzo ją chwalił. Myślę, że byłby to fajny, naturalny przeskok. Moim zdaniem lepiej zrobić jeden krok do przodu niż dwa, bo jest większe prawdopodobieństwo, że wciąż będę się piął.

SPORT

Niedzielny mecz będzie bardzo ważny dla słowackiego bramkarza Górnika Zabrze, Martina Chudego, bo jeśli zagra, to jego umowa zostanie przedłużona o rok.

Warto podkreślić, że od momentu, gdy w styczniu zeszłego roku Słowak trafił do górniczego klubu, nie opuścił żadnej z 46 ligowych gier! Zagrał we wszystkich 17 spotkaniach zeszłej wiosny, zagrał też we wszystkich meczach obecnego sezonu – od pierwszej do ostatniej minuty. Seria godna odnotowania. Przedłużenie kontraktu zapewni też spokój sztabowi szkoleniowemu, bo przecież do 30 czerwca, a więc do momentu, kiedy obowiązuje umowa, nie zostało już wiele dni. A tak przynajmniej z dnia na dzień Górnik nie zostanie bez swojego ważnego piłkarza, czego nie da się powiedzieć o sytuacji innych zawodników zabrzańskiego zespołu…

Jorge Felix nie pomoże Piastowi Gliwice również w Białymstoku.

Gliwiczanie znają swoją siłę, ale w Białymstoku wciąż nie będą mogli skorzystać z usług najlepszego strzelca, Jorge Feliksa. Hiszpan leczy uraz kolana, jakiego doznał w Kielcach. – Wielce prawdopodobne, że Jorge w meczu z  Jagiellonią też nie zagra. Rehabilitacja przebiega jednak bardzo dobrze i myślę, że w następnym meczu pomoże już drużynie – informuje szkoleniowiec mistrzów Polski.

– Ile znaczy dla nas Jorge? Dużo, bo dodaje nam sporo jakości w ofensywie. Strzelił 14 goli i to jest większość naszych bramek. Z Górnikiem na pewno nam go brakowało – dodaje Czerwiński. Gliwiczanie wciąż muszą też sobie radzić bez Gerarda Badii, a mecz z Jagiellonią z pewnością do łatwych należeć nie będzie. – Jesteśmy tak wysoko jak było to możliwe. Być w czołówce to mieć dobrą, otwartą pozycję w rywalizacji o najwyższe cele. Zrobimy wszystko, by zająć jak najlepsze miejsce. Postaramy się, by z Białegostoku wracał wesoły autobus – uważa z kolei pomocnik Tom Hateley.

11 lat temu kolega z bloku namówił go na treningi w klasie A. Dziś Piotr Nocoń jest motorem napędowym Skry Częstochowa (ostatnio wygrała z Widzewem i GKS-em Katowice), choć grę łączy z pracą w firmie geodezyjnej.

(…) Równolegle musiał jednak myśleć o przyszłości, dlatego ważna była edukacja. Ukończył logistykę na Politechnice Częstochowskiej, prócz gry w piłkę łapał się różnych zajęć. Dziś pracuje w firmie geodezyjnej. – Moi rodzice od lat byli związani z tą branżą. Zacząłem dorywczo, a teraz biegnie mi już w firmie 7. rok. Im wyżej pięliśmy się ze Skrą, tym coraz mniej zawodników łączyło grę z pracą. Trzeba było zadawać sobie pytanie, czy z czegoś rezygnować, ale każdy jest świadomy, w jakim klubie gra. Nie jesteśmy Widzewem czy GieKSą, nie mamy takiego budżetu. Cieszę się, że mam wyrozumiałego pracodawcę, który często idzie mi na rękę. Zaczynam o 7.00, potem wychodzę na trening, wracam jeszcze do firmy i popołudnia mam już wolne. Jeśli jednak nie trenujemy rano, to życie jest zwariowane. Jest mniej czasu na regenerację, pracę nad samym sobą. Mam rodzinę, 4-letniego syna, dlatego jest co robić, ale absolutnie nie narzekam. Cieszę się z tego, co mam, bo wiem, ile mnie kosztowało wdrapanie się na taki poziom. Czasem zastanawiam się, jak by to było, gdybym poświęcił się tylko piłce, ale nie dawałbym gwarancji, że byłoby lepiej. Przywykłem już do tego, że pracuję i gram, a przede wszystkim – mam rodzinę. Trzeba o nią zadbać – podkreśla Piotr Nocoń.

SUPER EXPRESS

Rozmówka z Jakubem Moderem. Z Lechem Poznań chciałby zagrać w Lidze Mistrzów.

– Jaki masz plan na karierę?

– W piłce nie ma co za dużo planować. Po wypożyczeniu do Opola był plan, że wrócę i walczę o pierwszy skład, tymczasem grałem głównie w rezerwach. Nauczyłem się, że nie ma co wielce planować i wybiegać w przyszłość, trzeba skupić się na pracy, na treningu. Mam swoje cele, chcę grać regularnie w Lechu, wyjechać kiedyś za granicę, ale to dopiero melodia przyszłości. Chciałbym zagrać w reprezentacji Polski. Drugim takim marzeniem jest mecz w Lidze Mistrzów, a gdyby udało się tam zagrać w barwach Lecha, to byłoby najbardziej niesamowite spełnienie marzeń.

Andrzej Szarmach we Francji został skazany za przemoc domową, ale jest szansa, że najgorsze za nim.

6 marca w piłkarza, który miał pseudonim Diabeł, wstąpił właśnie diabeł. Szarmach pobił żonę, a ta zgłosiła sprawę na policję. Dla pani Małgorzaty to musiały być ciężkie chwile. Zresztą do tej pory są, bo gdy w czwartkowy wieczór, tuż po tym, gdy ukazały się te smutne wieści, zadzwoniliśmy do niej z pytaniem, czy już wszystko w porządku, grzecznie, acz stanowczo odmówiła komentarza. – To stara sprawa – ucięła.

Z relacji francuskich mediów wynika jednak, że kobieta ma wielkie serce. Wybaczyła mężowi, przyjęła go z powrotem pod wspólny dach i szczerze powiedziała: – Trzy miesiące bez widzenia go były okropne…

RZECZPOSPOLITA

Koronawirusowy kryzys sprawił, że piłkarki nożne staną przed ciężką próbą w chwili, gdy wydawało się, że trawa na ich boiskach staje się wreszcie równie zielona jak ta, na której grają mężczyźni. Kłopoty może mieć nawet francuski biznesmen JeanMichel Aulas – twórca Olympique Lyon, najpotężniejszego kobiecego klubu świata.

W Lyonie piłkarki mają dostęp do tej samej infrastruktury, tych samych fachowców od medycyny czy przygotowania fizycznego co piłkarze. Trenują na tych samych obiektach, jedzą w tych samych pomieszczeniach, nawet najważniejsze mecze rozgrywają na tym samym stadionie. To właśnie na oddanym do użytku w styczniu 2016 roku Parc Olympique Lyonnais padł rekord frekwencji na meczu kobiet we Francji: prawie 26 tysięcy widzów oglądało spotkanie z Paris Saint-Germain. Oczywiście zwyczajne spotkania ligowe OL Féminine rozgrywają raczej na treningowym obiekcie mogącym pomieścić 5 tysięcy kibiców, który zazwyczaj wypełnia się w całości. Dziewczyny podróżują na mecze czarterowymi samolotami, co oczywiście w przypadku męskich zespołów jest standardem, ale w kobiecej piłce wciąż jeszcze rzadko spotykanym luksusem. Wystarczy wspomnieć, że zaledwie dwa lata temu reprezentantki Polski nie mogły przeprowadzić treningu przed ważnym meczem ze Szkocją, gdyż utknęły na siedem godzin na lotnisku w Bydgoszczy, po tym jak ich lot tanimi liniami został opóźniony.

Hegerberg mówiła niedawno: – Lyon traktuje nas tak, jak na to zasługujemy. Norweżka, która bojkotuje mecze reprezentacji z powodu nierównego traktowania piłkarek i piłkarzy przez związek, jest jedną z najlepiej opłacanych zawodniczek świata. Dostaje 470 tysięcy euro rocznie (ponad 2 mln zł). To godne pieniądze, chociaż w świecie męskiego futbolu na nikim nie robią wrażenia. Od maja 2019 roku mężem Hegerberg jest zawodnik Lecha Poznań Thomas Rogne. Dwukrotny reprezentant Norwegii dostaje w stolicy Wielkopolski około 25–30 tysięcy euro miesięcznie (300–360 tys. rocznie). Pod względem znaczenia w europejskiej piłce Lecha i OL Féminine dzieli taka sama przepaść jak Adę i jej męża, a jednak różnica w zarobkach kompletnie tego nie oddaje.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Polecane

Safety first? Nie tym razem, panie Pertile. Ryoyu Kobayashi walczy o skok… na 300 metrów

Sebastian Warzecha
0
Safety first? Nie tym razem, panie Pertile. Ryoyu Kobayashi walczy o skok… na 300 metrów

Komentarze

6 komentarzy

Loading...