Reklama

Zespół przy Darku odetchnął. Żuraw nie ma chorego ego

Damian Smyk

Autor:Damian Smyk

29 maja 2020, 07:41 • 12 min czytania 17 komentarzy

Darek robił to bardzo dobrze już jako asystent w Lechu, kiedy współpracował z Marcinem Kamińskim czy Tomkiem Kędziorą. Wiele godzin poświęcił na trening indywidualny i przygotowanie do wyzwań. Już wtedy było u niego widać pasję w tym, żeby tych młodych wprowadzać. Fundamentalne jednak jest to, czy trener potrafi rozwijać zespół, a co za tym idzie – poszczególnych zawodników, zgodnie z filozofią gry Lecha Poznań. A ta filozofia to piłka ofensywna, atrakcyjna dla kibiców – mówi Piotr Rutkowski w „Przeglądzie Sportowym” o Dariuszu Żurawiu. Co tam dziś w prasie?

Zespół przy Darku odetchnął. Żuraw nie ma chorego ego

„PRZEGLĄD SPORTOWY”

Co wiemy po pierwszych kolejkach Bundesligi? Czas już na pierwsze wnioski. Gra przy pustych trybunach spowodowała, że atut własnego boiska właściwie zanikł.

Mecze rozgrywane bez udziału publiczności nie mają sensu w normalnych czasach. W realiach koronawirusa są koniecznością, inaczej rozgrywki nadal tkwiłyby w martwym punkcie. Na takim sposobie rozgrywania spotkań tracą przede wszystkim gospodarze. Nie tylko finansowo, ze względu na brak przychodów w dniu meczowym, ale również sportowo. W 27 spotkaniach od wznowienia Bundesligi, zespoły grające u siebie wygrały tylko pięć razy! Teraz wręcz opłaca się grać na wyjeździe, na boisku doskonale widać, że piłkarzom drużyn przyjezdnych jest znacznie łatwiej. – Ciągle jeszcze przyzwyczajamy się do nowej sytuacji. Trudniej jest przestawić się na brak wsparcia na swoim stadionie niż przywyknąć do braku wrogiej atmosfery na innych obiektach – powiedział trener Bayernu Hansi Flick. Szkoleniowiec lidera Bundesligi też uznał, że mecze wyjazdowe są teraz większą korzyścią.

Reklama

No wreszcie – w piątkowym „PS” nareszcie zapowiadający kolejkę „Ligowy Weekend”. Na początek – rozmowa z Kazimierzem Węgrzynem.

Kto będzie mistrzem Polski?

Faworyt się nie zmienia. Legia powinna spokojnie zdobyć tytuł. To wynika z jej jakości gry i regularności. Za ten sezon Legię należy chwalić. Pewnie, że pamiętam ostatnią jak dotąd rozegraną kolejkę i zwycięstwo Piasta przy Łazienkowskiej (2:1), zdaję sobie też sprawę, że w sobotę Lech podejmuje Legię przy Bułgarskiej i jeśli wygra, strata zmniejszy się do 6 punktów. To wszystko prawda, ale ja oceniam Legię za całokształt. Grała powtarzalnie i prezentowała dobrą formę. Nie chciałbym, aby to zabrzmiało źle, ale uważam, że w walce o Ligę Mistrzów Polskę powinna reprezentować drużyna, która zdobywając krajowy tytuł bezdyskusyjnie pokazywała najlepszą jakość, a nie wygrywała na zasadzie „udało się”. Dzisiaj takim najlepszym zespołem jest Legia. Nikt inny w Polsce nie gra na jej poziomie. Wszyscy, którzy popatrzą na to chłodnym i obiektywnym okiem, na pewno się ze mną zgodzą.

Rozmowa z Piotrem Rutkowskim właściwie w całości poświęcona temu, jak wiceprezes Lecha patrzy na sztab szkoleniowy i Dariusza Żurawia. 

Domyślam się, że istnieje profil trenera Lecha.

Darek idealnie się w niego wpasowuje, bo tak samo jak my patrzy na futbol. Profil trenera, którego chcemy zatrudniać jest precyzyjnie zdefiniowany, ale też i ewoluuje.

Co w nim znajdziemy?

Ważne jest dla nas to, czy potrafi współpracować z młodzieżą, wprowadzić ją do seniorów, mieć do tego odwagę. Jesienią Darek zrobił to fantastycznie, gdy spojrzymy na rozwój Kuby Kamińskiego, Filipa Marchwińskiego, Tymka Puchacza, Kuby Modera, Filipa Szymczaka czy Mateusza Skrzypczaka. Zrobili ogromny postęp. Dla nas to ważne.

Reklama
Pod tym kątem oceniacie trenerów?

Również. Patrzymy, czy są w stanie rozwijać zawodników albo utrzymać jak największą ich liczbę w formie. Darek robił to bardzo dobrze już jako asystent w Lechu, kiedy współpracował z Marcinem Kamińskim czy Tomkiem Kędziorą. Wiele godzin poświęcił na trening indywidualny i przygotowanie do wyzwań. Już wtedy było u niego widać pasję w tym, żeby tych młodych wprowadzać. Fundamentalne jednak jest to, czy trener potrafi rozwijać zespół, a co za tym idzie – poszczególnych zawodników, zgodnie z filozofią gry Lecha Poznań. A ta filozofia to piłka ofensywna, atrakcyjna dla kibiców.

Kto zagra w ataku Legii zamiast zawieszonego za kartki Jose Kante? Wszystko wskazuje na to, że Thomas Pekhart.

Pekhart dla polskich kibiców wciąż jest postacią dość zagadkową. Z internetu wiedzą, że przyszedł z drugoligowego Las Palmas, że jest bardzo wysoki (194 cm), że kiedyś grał w reprezentacji Czech. O jego grze powiedzieć mogą niewiele, bo pokazał się dopiero w trzech meczach, w których uzbierał ledwie 30 minut. – A i tak zdążył dać coś drużynie: zdobył bramkę, wypracował gola z Lechią – przypomina Vuković. Jak na czas spędzony na boisku, to faktycznie sporo. Debiutował w meczu z Jagiellonią, gdy wynik był całkowicie bezpieczny, jego gol na 4:0 tylko przypieczętował zwycięstwo. Prawdziwej weryfi kacji jeszcze nie przeszedł, dotychczas nie był jeszcze w Legii tym, który musi zadecydować o rezultacie. Dlatego tak ważny test czeka go w sobotę. Wejście w buty Kante wcale nie będzie proste. Zespół przyzwyczaił się do gry z innego typu napastnikiem. Pekhart to piłkarz, który przebywa głównie w polu karnym, żyje z podań.

I kolejna rozmowa – tym razem z Marko Veijnoviciem. Odnosimy wrażenie, że piłkarz Arki albo nie był w sosie podczas wywiadu, albo po prostu odpowiada dość zdawkowo na pytania…

W ostatnich tygodniach widzi pan poprawę atmosfery?

Tak, na szczęście pojawił się nowa perspektywa, więc inaczej patrzymy w przyszłość.

Pański kontrakt z Arką obowiązuje jeszcze dwa lata. Co się stanie z panem w momencie, gdy Arka spadnie z ligi?

Jest za wcześnie, aby o tym myśleć. Uważam, że myślenie o tym, co będzie w następnym sezonie, jest po prostu nierozsądne.

To prawda, że był pan jednym z pierwszych zawodników w drużynie, który zgodził się na obniżenie wynagrodzenia?

Tak, to prawda.

Ostatnia szansa Żarko Udovicicia. Po kolejnym numerach wywijanych w tym sezonie chyba czas powiedzieć sobie – albo gram w piłkę, albo po raz kolejny ląduje na dywaniku u Stokowca.

– Można powiedzieć, że od startu sezonu był to już mój trzeci okres przygotowawczy. Pierwszy przeszedłem od razu po czerwonej kartce. Bywało naprawdę trudno, pamiętam, jak 90 razy musiałem przebiec 61 metrów. Tak, 61. Przy tylu powtórkach ten metr jest istotny. Kolejny był w styczniu w Turcji. Trzeci zaczął się w marcu i dla mnie się nie skończył, bo cały czas biegam – opowiada. Sztab Lechii wyznaczył zawodników, którzy podczas treningów mają pokonywać dodatkowe dystanse. Wśród nich jest Udovičić, jednak sam piłkarz nie potrafi powiedzieć, co było powodem. Zapewnia, że wyniki badań miał nawet lepsze niż cztery miesiące temu. – Wykonuję zadania z uśmiechem, nie zadaję pytań. Wiem, że po tych kilku sytuacjach nie mam prawa się odzywać – mówi wprost. Zdaje sobie sprawę, że nadwyrężył cierpliwość Stokowca. Do wymienionych historii dorzucił incydent z Serbii. Kiedy lekarze zabronili mu trenować, dostał z klubu wolne. Pojechał do swojego kraju, wrzucił do mediów społecznościowych filmik z imprezy, na którym w środku nocy świętuje z przyjaciółmi. Tłumaczył, że jego znajomym urodziło się dziecko, zapewnia, że nie pił alkoholu. Ale trener i tak był mocno zirytowany tym zachowaniem. Dał Serbowi ostatnią szansę. 

Trója strażaków – Mamrot, Stawowy i Bartoszek. Czy któryś doprowadzi do – może to lekko na wyrost – cudu i utrzyma swój klubów w Ekstraklasie?

Aczkolwiek spokój Mamrota z pewnością nie uśpi drużyny, bo raz na jakiś czas odzywa się w nim choleryk. Marzec 2017, Chrobry przegrywa w Bielsku-Białej z Podbeskidziem 1:2. Po meczu Mamrot wpada wściekły do szatni, emocje buzują. Mówi, że być może nie każdemu pasuje współpraca z nim, dlatego oddaje się do dyspozycji zarządu. Po czym wychodzi. Zawodnicy zbierają się w autokarze przed drogą powrotną, kiedy do pojazdu wsiada dyrektor sportowy Zbigniew Prejs. – Prędzej wyrzucę was wszystkich niż trenera – mówi. Nie ma wątpliwości, że Mamrot zostaje. Piłkarze do dzisiaj nie wiedzą, czy szkoleniowiec naprawdę chciał odejść, czy to była tylko scena, by nimi wstrząsnąć… W każdym razie pomogło na tyle, że zespół z Głogowa utrzymał się w lidze. O tym, że byłoby go stać na położenie posady na szali, świadczy jego kadencja w Jagiellonii. W trakcie jednej z podróży autokarem do szkoleniowca zadzwonił prezes klubu Cezary Kulesza i doradzał wystawienie Andreja Kadleca zamiast Jakuba Wójcickiego. Najwyraźniej mocno przy tym obstawał, bo dyskusja stała się na tyle głośna, że słyszała ją część piłkarzy. Stanęło na tym, że będzie grał Wójcicki, bo według Mamrota jest wyraźnie lepszy, a jeśli decyzja się nie podoba, to zawsze można zmienić trenera.

„SPORT”

Dziesięć istotnych pytań przed startem ligi. Jedne – czysto sportowe, czyli kto mistrzem i tak dalej. Ale są też te dotyczące reguły gry. Czyli np. co jeśli któryś piłkarz zarazi się koronawirusem?

To pytanie zadają sobie wszyscy i tak naprawdę nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Widzimy, co stało się w 2. Bundeslidze, gdy covid wykryto u trzech zawodników Dynama Drezno. Nie zagrało dotąd ani jednego z trzech meczów… W Polsce zasada będzie taka, jak wszędzie: zgłoszenie niepokojącego przypadku, izolacja, przejście testów, powiadomienie sanepidu. Finalnie to on podejmie decyzję, czy kwarantanna czeka zakażonego, czy też inne osoby, które miały z nim kontakt. Na szczeblu centralnym kluby sporządziły listy 50 osób objętych izolacją, codziennymi raportami medycznymi oraz testami przesiewowymi (a jeśli trzeba, to również genetycznymi). Gdy ktoś się zakazi, szybko powinno to być wykryte – no chyba że przechodzić będzie chorobę bezobjawowo. Życzmy sobie, byśmy nie musieli wracać do tego pytania. Bo to dziś największe zagrożenie dla rozgrywek i całego planu powrotu przygotowanego przez Komisję Medyczną PZPN.

Wojciech Cygan, prezes Rakowa Częstochowa, opowiada o technicznych stronach organizacji meczu czy wyjazdu w erze koronawirusowej.

Skoro sam pan zaczął o autokarach, to czy macie piętrowy, tak jak Legia?

– Jedyny piętrowy, z jakiego korzystaliśmy, to rok temu, po awansie – tyle że on raczej nie służy na trasach dłuższych niż wokół częstochowskich Alei… Używamy własnego autokaru, jednego. Mamy przebadanych kierowców, są na naszą wyłączność. Nie znajdują się na klubowej liście, ale też poddają się systematycznym badaniom. O ten temat jesteśmy spokojni, zabezpieczyliśmy się.

Czy poszukiwanie hotelu było trudne?

– Nie. Gdy hotele zostały otwarte, od razu rozpoczęliśmy poszukiwania, obejrzeliśmy kilka ofert, a po konsultacji kierownika z trenerem wybraliśmy tę najbardziej interesującą. Patrząc na finanse, nie są to kwoty rażąco odbiegające od tych sprzed pandemii. Ceny są porównywalne. Nie dostrzegam ani drastycznego wzrostu, ani spadku. Skoro otwarte są też restauracje, to drużyna będzie jadła normalnie w hotelu. Na pewno jednak zapewnimy sobie strefę, która będzie tylko dla nas. Zawodnicy, sztab, nie będą mieli kontaktu z postronnymi osobami. Ale to przecież standard – gdy w danym hotelu pojawia się większa grupa, niekoniecznie piłkarzy, zawsze chce być odseparowana od pozostałych gości.

Nie licząc drużyny, ile osób wybiera się na mecz?

– Zasady są takie, że ośmiu przedstawicieli może mieć klub gospodarzy, a czterech – klub gości.

Piłkarze Górnika Zabrze zaczynają walkę nie tylko o punkty, ale też o swoją przyszłość w klubie. Zapolnikowi, Matuszkowi czy Chudemu latem kończą się kontrakty.

Wiadomo, że sztab trenerski nie może skorzystać z przechodzącego rehabilitację po operacji kolana Łukasza Wolsztyńskiego, ale chętnych do gry nie brakuje. – Rywalizacja na treningach stoi na bardzo wysokim poziomie i jest bardzo zacięta. Ostatni wewnętrzny sparing zakończył się remisem 3:3, co dowodzi, że każdy chce grać i daje z siebie 100 procent – mówi Marcin Brosz. O miejsce w środku pomocy walczą kapitan zespołu Szymon Matuszek i Alasana Manneh, a poza tym wszyscy są ciekawi, jak na prawej obronie zaprezentuje się pozyskany w ostatnim dniu zimowego okienka transferowego, Stavros Vasilantonopoulos. 28-letni Grek okazał się bohaterem ostatniego meczu z Cracovią (3:2), kiedy grał ze złamanym nosem, a mimo to w końcówce zdobył zwycięskiego gola. Akces do gry zgłasza też jego rodak Giorgos Giakoumakis. Z jak najlepszej strony będą się też chcieli pokazać zawodnicy, którym prawie dokładnie za miesiąc kończą się kontrakty. W tej grupie są wspomniany Matuszek, Kamil Zapolnik, Martin Chudy, a także najlepszy strzelec zespołu, (11 bramek), Igor Angulo. Każdy z nich ma więc o co grać.

„SUPER EXPRESS”

Polityczno-lingwystyczne zainteresowania Tarasa Romanczuka, czyli niecodzienne – jak na piłkarza – pasje pomocnika Jagiellonii Białystok.

Piłkarz z dumą prezentuje dyplomy ze szkoły. Na nich głównie 10 i 11, czyli odpowiedniki naszej piątki. Opowiada o tym nienaganną polszczyzną, której nauczył się jeszcze na Ukrainie. – Chciałem iść na hiszpański, ale spóźniłem się i miejsca zostały tylko na polskim. I całe szczęście – śmieje się i dodaje: – Za wyniki w nauce dostałem złoty medal, z czego do dziś śmieje się moja żona. Romanczuk mówi płynnie po polsku, ukraińsku, rosyjsku i angielsku. Wkrótce może nauczyć się kolejnego języka, bo Konyaspor kolejny raz próbował wykupić go z Jagi. Turcy zaoferowali 600 tys. euro. – Jestem bardzo ciekawy nowych krajów, kultur. Nie ukrywam, że od sportu częściej śledzę wiadomości ze świata.

Marcin Bułka z Paris Saint-Germain rozbił Lamborghini warte dwa miliony złotych. Trwają ustalenia okoliczności wypadku.

Nasze wstępne ustalenia wskazują, że 20-letni prowadzący lamborghini podczas wyprzedzania zderzył się z nadjeżdżającym z naprzeciwka samochodem marki Huyndai, który prowadzony był przez 56-latka – powiedziała „Super Expressowi” mł. asp. Marta Lewandowska, oficer prasowy komendanta miejskiego policji w Płocku. – Do szpitala przewiezieni zostali kierowca lamborghini oraz kierowca i pasażer huyndaia. Pasażer opuścił szpital po badaniach, ale kierujący huyndaiem nadal przebywa w placówce. Ma obrażenia, które, można powiedzieć, że skutkują leczeniem powyżej siedmiu dni i będzie to kwalifikowane jako wypadek.

„GAZETA WYBORCZA”

Liga wraca z meczem budzącym emocje. Nie tylko te kibicowskie, ale i po prostu te czysto piłkarskie. W sobotę Lech – Legia.

Zwycięstwo nad Lechem w Poznaniu bardzo przybliżyłoby Legię do odzyskania mistrzowskiego tytułu. Starcia tych dwóch klubów to od lat crème de la crème polskiej ekstraklasy, przaśnej i byle jakiej na co dzień, w której frekwencja na trybunach i poziom nie dorównują Europie. Ale w meczu Lecha z Legią temperatura w jednej chwili rośnie, stadion się zapełnia, a kibice obu klubów zaczynają prześcigiwać się na docinki i przechwałki na Facebooku czy Twitterze. Teraz ekstraklasa – choć bez kibiców na trybunach – wraca do gry w najlepszy możliwy sposób. Piątkowe i rozgrywane w sobotnie popołudnie mecze będą tylko przygrywką do hitu Lech – Legia, którego nie można było rozegrać 14 marca. Wtedy Legia mościła się na fotelu lidera z dużą przewagą. Zaczęła ją budować po tym, jak pokonała w Warszawie Lecha po na pozór przegranym meczu. Nagle kłopoty Legii się skończyły, zastąpione zostały przez passę zwycięstw. Zaczęły się za to problemy Lecha. Dzisiaj dwa i pół miesiąca przerwy w rozgrywkach spowodowały, że do tamtych okoliczności trudno wracać. Nikt nie jest ani rozpędzony serią zwycięstw, ani uziemiony kilkoma porażkami. Izolacja sportowa, kwarantanna, ograniczone treningi i utrudniony kontakt trenerów z zawodnikami sprawiają, że trudno wyrokować cokolwiek o naszej ekstraklasie po tak długiej przerwie w samym środku sezonu. Jakby tego było mało, znika zmienna istotna nie tylko w polskich warunkach, czyli fanatyczni kibice na trybunach. Dla ekip takich jak Lech i Legia to ważny argument za dobrą grą lub przeciw niej, zwłaszcza że oba zespoły mają w swoich szeregach piłkarzy młodych, emocjonalnie związanych z barwami, które reprezentują.

Felieton Marcina Wesołka o tym, że może i fajnie, że Bundesliga wróciła przed Ekstraklasą, ale to właśnie na ligę polską czekał, bo oglądanie dwóch drużyn europejskich bogaczy go nie kręci.

Mam kłopot z tym, by tęsknić do starć jednych futbolowych miliarderów z drugimi, by wyczekiwać kolejnych Gran Derbi, by złapać jakąkolwiek więź z klubem z miasta, w którym kiedyś spędziłem weekend. Obojętny jest mi los kosmopolitycznych herosów piłki, co do których wiem, że dopingują ich miliony ludzi na wszystkich kontynentach. Doceniając ich futbolowy kunszt, nie jestem w stanie wykrzesać z siebie innych emocji niż tylko zachwyt nad umiejętnościami. To za mało, by im kibicować. Dlatego znacznie bardziej czekam na sobotni mecz Lecha z Legią, niż czekałem na wtorkowe starcie Borussii Dortmund z Bayernem Monachium, którym żyła przez kilka dni futbolowa Europa. I to doskonale wiedząc, że w piłkę o kilka klas lepiej kopali w Dortmundzie, niż będą kopali w Poznaniu. Bardzo żałuję, że wśród wielu rzeczy, które zabrał koronawirus, jest też piłka na tym najniższym poziomie i że nie pójdę już w tym sezonie na mecz Spójni Strykowo w okręgówce. Bo czuję, że tam piłka jest żywsza, prawdziwsza niż na Santiago Bernabeu. Jest też bez wątpienia znacznie mi bliższa.

fot. FotoPyk

Pochodzi z Poznania, choć nie z samego. Prowadzący audycję "Stacja Poznań". Lubujący się w tekstach analitycznych, problemowych. Sercem najbliżej mu rodzimej Ekstraklasie. Dwupunktowiec.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

17 komentarzy

Loading...