Lubimy historie o wzlotach, ale jeszcze bardziej lubimy historie o upadkach. Przyjemnie ogląda się uroczystość odsłonięcia pomnika, ale dużo efektowniej wygląda jego burzenie. Dlatego nie dziwi mnie to, że wokół Krzysztofa Piątka narasta atmosfera, którą można skwitować jednym „to gwiazdka jednego sezonu, już się skończył”. Bo przecież oglądanie z ławki Ibrahimovicia zamienił na oglądanie z ławki Ibisevicia, bo przecież od kapitalnej rundy w Genui minął już grubo ponad rok. Natomiast skreślanie Piątka dzisiaj i wysyłanie go – tak zupełnie poważnie, a nie w żartach – na wypożyczenie do Lechii Gdańsk, to jakieś horrendum.
Od momentu wznowienia Bundesligi nie dostał od trenera nawet pół godziny gry. W tym czasie jego zespół efektownie rozbił Hoffenheim i Union w derbach Berlina. Jeśli dorzucimy do tego fakt, że w dotychczasowych ośmiu meczach w niemieckiej ekstraklasie zdobył ledwie jedną bramkę, to przenosiny Krzysztofa Piątka do Herthy jawią się jak nie tyle krok wstecz względem nawet pozycji w Milanie, a skok na główkę do basenu bez wody.
I oczywiście rozumiem komentarze tych, którzy na Piątku zdążyli postawić krzyżyk. Z triumfującą miną mogą ogłosić wszem i wobec – „ja to już wiedziałem w Genoi, że to placek i że akurat przytrafiła mu się farciarska runda”. Bycie w opozycji jest fajne, bo jest wygodne. Tak samo, jak wygodne jest dziś doradzać polskiemu napastnikowi, by latem z Herthy się ewakuował i wrócił odbudować się w Cracovii. Właściwie brakuje tylko nacisków na to, by Piątek stanął przed kamerami i wygłosił expose: – Ja, Krzysztof Piątek, nadaje się do tarcia chrzanu, w Serie A strzelałem gole przez przypadek, a mój sufit to walka o europejskie puchary w Jagiellonii Białystok.
Śpiewanie dziś w chórze odśpiewującym symfonię „Piątek się skończył” jest banalnie łatwe. Rzucasz wspomniane liczby z Transfermarktu, przebijasz emerytowanym Bośniakiem wygryzającym go ze składu, wskazujesz na miejsce Herthy w lidze i cyk, oponent w rozmowie zaorany.
Stawanie po stronie Piątka nie jest żadnym heroizmem, być może to ja się w tym momencie wygłupię, ale wydaje mi się, że nie ma w jego karierze lepszego momentu na to, by okazać cierpliwość. Tak, cierpliwość. Do tej pory jego droga do futbolu z wysokiej półki przypominała jazdę windą z parteru na najwyższe piętro. Piątek przeskakiwał kolejne poziomy bez przystanków. Zagłębie, Cracovia, Genoa, kadra, Milan – to wszystko działo się błyskawicznie, a sam Piątek i jego otoczenie kuli żelazo póki gorące. Każdy gol windował cenę, każda pochwała budowała cokół, na którym stawał „nowy Lewandowski”.
Nowym Lewandowski pewnie nigdy nie będzie, ale nadal może być niezłym snajperem w dobrym klubie europejskim. I takim za rok może być Hertha. Dlatego piszę o cierpliwości – dzisiaj Hertha jest nadal zespołem walczącym o utrzymanie w Bundeslidze. Ale za pół roku prawdopodobnie będzie już zgoła inaczej. Stołeczny klub planuje wielkie wzmocnienia – jeśli przyłożyć ucho tu i tam, to mówi się o kwotach rzędu 150-200 milionów euro na nowych piłkarzy. Oczywiście to niczego nie gwarantuje, ale potrafię sobie wyobrazić sytuację, że za sześć miesięcy berlińczycy będą rozpatrywani jako kandydat do gry w pucharach, a nie kandydat do zwiedzania Heidenheim i Darmstadt.
I Piątek dzisiaj walczy o to, by w tej układance się znaleźć.
Sytuacja wygląda tak: w trakcie przygotowań do restartu sezonu Bruno Labaddia organizował gry wewnętrzne i zauważył, że Piątek nie pasuje mu do układanki za plecami napastnika. Musiał cofać się do koła środkowego, naparzać się łokciami z pomocnikami (nawet nie obrońcami), by w ogóle przenieść piłkę pod pole karne. Taki jest na dziś stan kadrowy Herthy – napastnik nie może tylko na wygodnisia stać w polu karnym i wykańczać co mu spadnie pod nogi, ale przede wszystkim powinien rozbijać rywali, walczyć o górne piłki, zgrywać na ścianę podania od własnych obrońców. Tak działa zasadniczo futbol – w topowych drużynach napastnik jest od strzelania, w tych średnich i słabych napastnik często jest od walki, a czasem i od strzelania.
Hertha dziś jest zespołem średnim lub słabym, ale latem może przeobrazić się w zespół dobry. I jeśli Piątek dziś zacznie strzelać fochami, że nie gra, że znowu ławka, że znów koledzy nie podają – to będzie jego koniec w Berlinie. A szkoda byłoby rzucić ręcznik w momencie, gdy zaraz w Hercie może powstać obiecujący projekt. Dlatego powtórzę, że dziś Piątek musi być cierpliwy. Zarówno wobec swojej pozycji w Berlinie, jak i wobec głosów, że już się skończył.
Jeśli też rzuci tym ręcznikiem latem, to powoli sam przyklei sobie łatkę zawodnika niecierpliwego. Takiego, który w momencie, gdy coś idzie nie po jego myśli, rezygnuje i szuka sobie czystej karty w innym klubie. Nie twierdzę, że tak jest, bo przecież okoliczności transferu z Milanu do Herthy nie można spłycać tylko do „znudziło mi się już w Mediolanie, czas na przeprowadzkę”. Ale łatki lubią piłkarzy.
Cierpliwość jest wskazana z kilku powodów. Hertha w Piątka wierzy i przyznaje to Labaddia w rozmowach z piłkarzem, przyznają to ludzie wyżej postawieni w klubie. Ponadto dla Ibisevicia to już ostatni dzwonek w karierze – facet ma 35 lat, w najbliższych kolejkach będzie potrzebował też chwili odpoczynku, latem kończy się mu kontrakt. Zaraz w Berlinie może go nie być. A jeśli będzie, to raczej jako rezerwowy. I pytanie – czy rezerwowy za Piątkiem?
Oczywiście można nadal się zżymać, że co to za napastnik (Piątek), co tylko czeka na podania od kolegów. Ale mniej więcej tak dziś wygląda futbol, że „dziewiątki” czekają na podania kolegów. Są goście, którzy grają w innej lidze i potrafią sytuacje strzeleckie wypracować sobie sami, ale są przede wszystkim tacy, którzy polegają na tym, że ktoś im dogra, a ci będą strzelać zgrabnie przy słupku i na tym zbudują swój kapitał. Piątek może nie wykańcza akcji jak Harry Kane czy Romelu Lukaku, ale wciąż stać go na strzelanie dla niezłej europejskiej drużyny.
Dlatego w przypadku Piątka zalecałbym cierpliwość. Zwłaszcza tym, którzy dziś z dumą ogłaszają, że już w rezerwach Zagłębia Lubin widzieli w nim leszcza, który tylko ładuje na pustaka. Fakty są takie, że dziś Piątek nie gra i nie strzela. Ale jeśli chcielibyśmy oceniać zawodnika jedynie przez suchą tabelkę z Transfermarkt, a nie perspektywę przeszłości i przyszłości, to niejednokrotnie popełnialibyśmy błąd. Kiedyś jeden dziennikarz też cię naciął na to, że „Kagawa jest supertalentem, a Lewandowski po prostu nie”. Piątek w buty Lewandowskiego nie wejdzie, ale przestrzegałbym przed wciskaniem go w buty tych, którzy z podkulonym ogonem wracali rychło do Ekstraklasy po pierwszej sportowej porażce.
DAMIAN SMYK
fot. FotoPyk