Piłka uwielbia wprowadzać w życie niemożliwe scenariusze. Tym razem znów sięgnęła na półkę z science fiction, bowiem Aritz Aduriz skończył karierę.
Aritz Aduriz, o którym przecież – nie oszukujmy się – powszechnie sądzono, że będzie grał zawsze. Bo przecież gra od zawsze. I jest jak wino. No dobrze, może w tym sezonie strzelił jedną bramkę, ale na pewno to tylko przejściowe problemy, szczyt formy szykuje po czterdziestce, albo nawet po pięćdziesiątce.
Klamka jednak zapadła. Athletic wracając do piłki po koronawirusie wróci bez Aduriza. My chylimy czoła przed Baskiem, bo powodów, za które ceniliśmy, a nawet – po prostu – lubiliśmy jego karierę, jest wiele.
***
Wszyscy wiedzą, że Zlatan nie byłby Zlatanem gdyby nie sztuki walki. To mu dało wyjątkową koordynację i zwinność, mimo przecież postawnej budowy.
Lubimy te historie, w których okazuje się, że za unikalnym pakietem umiejętności piłkarza stoi jakiś zupełnie inny sport. Aduriz też jest takim przykładem, choć tutaj naprawdę daleko odszedł od futbolu – jego rodzina, owszem, bardzo lubiła solidny wysiłek fizyczny, ale gustowali w sportach ciut bardziej ekstremalnych – surfing po falach wokół San Sebastian, wspinaczka górska, narty.
Aduriz był podobno narciarskim supertalentem, według These Football Times w bardzo młodym wieku startował w otwartych mistrzostwach Hiszpanii i to z sukcesami, a jednak postawił na futbol.
***
Lubimy te historie, gdy ktoś stawia na swoim.
Rodzice Aritza nie tylko woleli zupełnie inne dyscypliny sportu. Nie powiemy, że gardzili piłką nożną, ale na pewno należeli do tego nielicznego grona Hiszpanów, którzy zupełnie nie darzą jej emocjami (może nawet byli jedyni).
Aduriz musiał w zasadzie walczyć o to, by móc piłeczkę uprawiać – rodzice byli temu przeciwni. Kiedyś wspominał w jednym z wywiadów: „Musiałem przekonywać rodziców, żeby pozwolili mi grać w piłkę. Długo nalegali, bym poszedł raczej w surfing niż futbol”.
Ach wspomnienia, któż z nas nie pamięta, jak rodzice namawiali go do surfingu.
***
Lubimy te historie, gdy ktoś odpalony, skreślony, konsekwentnie podąża swoją drogą i na tym zyskuje.
Aritz Aduriz nie był żadnym supertalentem.
Zaczynał w Antiguoko, klubie filialnym Realu Sociedad.
Trafił zresztą na nieliche towarzystwo, bo grał z Artetą, Xabim Alonso czy Andonim Iraolą. To nieliche towarzystwo podsycało zainteresowanie zespołem, ale choć liczni skauci oglądali siłą rzeczy również jego mecze, tak w Adurizie potencjału nie widzieli.
Młody trafił tylko do trzecioligowej Aurrery.
Do Segunda B, czyli na poziom, na którym poważnie rozważa się oferty polskich klubów (tak, naciągamy, wiemy, że raczej nie wtedy).
***
Jest coś wyjątkowego w historii, gdy klub ma pod swoimi skrzydłami wielki talent, nie dostrzega go, a ten talent wyłuskuje jego największy rywal.
Wystarczyłoby jedno skinięcie, a Aritz Aduriz pojawiłby się w Realu Sociedad. Pochodzi przecież z San Sebastian. Grał w filialnym klubie.
A jednak to dwie bramki strzelone w barwach Aurrery rezerwom Athleticu Bilbao sprawiły, że trafił do Lezamy. W Realu Sociedad nie zagrał nigdy, finalnie w Bilbao został legendą otoczoną kultem przez trybuny – ot, przewrotny, złośliwy los. Ulubione danie futbolowych bogów.
***
Tak, mają swój urok historie, w których nikomu szerzej nieznany młody, wyciągnięty z trzeciej ligi, od razu robi dym.
Ale historia Aduriza inspiruje w inny sposób.
Taki, że różowo nie było. Że to nie był piękny sen, tylko orka.
Trafił do rezerw Bilbao jako dziewiętnastolatek, czyli w takim wieku niektórzy już pokazują się w pierwszym zespole. Ale mimo debiutu – pod Heynckesem, u boku Urzaiza czy Guerrero, a przeciw Barcy z Kluivertem, Saviolą i Mendietą – w pierwszym okresie ugrzęzł w drugiej drużynie.
Hiszpańska piłka pełna jest graczy, którzy owszem, są w dużym klubie, ale całe lata spędzają w drugim zespole. Aduriz mógł iść tą ścieżką. Zapracował jednak na wypożyczenia – Burgos w Segunda B, Valladolid w Segunda – i dwa i pół roku regularnego strzelania sprawiło, że zapracował na szansę.
***
Z perspektywy wiedzy o tym, co będzie działo się później, ma swoją intrygującą wymowę pierwszy etap kariery w Bilbao.
88 meczów, 22 bramki. Więcej niż solidnie. Wreszcie wydaje się, że kariera się spełnia.
A potem przychodzi konieczność odpalenia, bo trzeba zrobić miejsce Llorente. To częsty schemat w historii Aduriza: niby dobry, niby szanowany, ale szuka się lepszego albo ma jego rywala za większy talent. Zawsze musiał udowadniać co jest wart.
***
Jest pewna piękna ironia w tym, że Bilbao, wbrew kibicom, którzy stali już za Adurizem murem, sprzedało za pięć baniek snajpera do Mallorki, a potem miało problem z odzyskaniem kasy.
Aduriz na zesłaniu potwierdzał swoją jakość, będąc najlepszym strzelcem Mallorki, wywalczając z nią kwalifikację do pucharów, a samemu zapracowując na transfer do Valencii, z którą zagrał w Champions League. W Valencii, choć strzela swoje, musi wkrótce oglądać plecy Roberto Soldado – dla obu nie ma miejsca.
Konkurencja się zagęszcza. Inni są ważniejsi. Aduriz nie jest priorytetem. Może odejść.
***
Aduriz wraca do Bilbao latem 2012 roku – ma wtedy 31 lat. Podpisuje trzyletni kontrakt.
Można się spierać, jak wielka rola była dla niego przewidziana w tej układance. Ale na pewno ją przerósł. Nikt nie mógł się spodziewać, że najlepsze jeszcze przed nim, choć piłkarska metryka była przeciw niemu.
Aduriz od razu zaznaczał swoją obecność, stają się kluczową postacią, pokazując, jak potrafi odpłacić za zaufanie: w sezonie 12/13, kiedy Bilbao potrafiło okresowo stoczyć się na dno tabeli, był najlepszym strzelcem. Kto wie co zdarzyłoby się bez jego bramek. Kolejny sezon – tylko wiosną trzynaście trafień.
A przecież i to było przygrywką, bo w kolejnych dwóch sezonach sięgnął po Trofeo Zarra, wręczane najlepszemu hiszpańskiemu strzelcowi La Liga.
Aduriz w sezonie 15/16, czyli w sezonie dobijania do 35 roku życia, zagrał 55 meczów, strzelił 36 bramek. Podkreślimy: Aduriz w wieku 35 lat – dla piłkarza wiek emerytalny, staruszek w szatni – osiągnął szczyt formy. Niezwykła historia.
***
Uwielbiamy Aduriza za TEGO karnego. Panenki przy tym wymiękają.
***
Uwielbiamy go za TEGO WOLEJA a’la Igor Sypniewski.
A dlaczego a’la Igor Sypniewski? A proszę.
***
Uwielbiamy go za grę głową, bo zapis jego bramek strzelonych w ten sposób to gotowy materiał szkoleniowy dla wszystkich, którzy chcieliby nauczyć się tej niedocenianej sztuki. Uderzenie kierunkowe, nadanie piłce niezwykłej paraboli – umiał wszystko. A przecież nie był ani Carstenem Janckerem, ani Janem Kollerem – Aduriz ma 181 wzrostu.
***
Szanujemy go niezmiernie, bo ilu graczy wrzuciło cztery gole w dwumeczu z Barceloną?
***
Uwielbiamy też to, że napisał TAKĄ historię w momencie, gdy piłka hiszpańska bazowała na zupełnie innym stylu. Barca i jej tiki taka święciła triumfy, tą samą drogą chciała podążać kadra, a tu mamy oldskulową dziewiątkę, nie za szybką, ale świetnie grającą głową, umiejącą się zastawić, czy też – a jakże – grać tyłem do bramki.
***
Lubimy nawet karierę reprezentacyjną Aduriza, choć to tylko 13 meczów, dwie bramki.
Ale jest coś fajnego w tym, że debiutował jako 29-latek, dostając epizod w trzeciorzędnym meczu z Litwą, skazany by zostać hiszpańskim Pawłem Magdoniem czy Grzegorzem Piechną, a potem zaliczył w 2016 powrót do kadry i pojechał na Euro do Francji. Tak, nie odegrał tu wielkiej roli, ale wciąż – załapać się do reprezentacji w takim momencie, przy takiej konkurencji?
Dzięki bramce strzelonej Macedonii jest najstarszym strzelcem w historii La Roja.
***
Uwielbiamy, że gdy już przekroczył granicę 35 lat, tę umowną granicę, po której każdy rok wydarty na szczytach futbolu wydaje się czymś wyjątkowym, dalej strzelał jak najęty. Na pytanie, czy wciąż będzie dawał radę strzelać, odpowiedział choćby wrzuceniem pięciu bramek Genkowi.
Aduriz po swoim szczycie, na który wszedł tak późno, strzelił ponad pięćdziesiąt bramek. Tylko w sezonie 16/17 24 bramki, w sezonie 17/18 strzelił ich dwadzieścia. Tak, jako 37-latek wciąż regularnie dziurawił rywali na najwyższym poziomie.
Na liście najlepszych strzelców La Liga znajduje się na osiemnastym miejscu, przed choćby Ferencem Puskasem.
***
Lubimy go bardzo za ten dowód fair play: sędzia wskazuje jedenastkę za faul na Adurizie, sam Aduriz pokazuje arbitrowi, że karnego nie było. Zupełnie niedzisiejsze zachowanie.
***
Lubimy również bardzo jego ostatnią ligową bramkę. Początek tego sezonu, Aduriz melduje się w końcówce meczu z Barcą, przesądza o wyniku i to wspaniałymi nożycami. Czapki z głów.
***
Aritz Aduriz nic nie dostał za darmo. Na wszystko musiał ciężko zapracować, przebijając się z peryferiów piłki. Nigdy nie uchodząc za wielki talent. Aritz Aduriz częściej miał pod górkę niż górki. Aritz Aduriz wielokrotnie był skreślany. I specjalizował się w udowadnianiu niedowiarkom co jest wart.
Panie Adurizie, czapki z głów.
Fot. NewsPix