Dwa miesiące bez futbolu. Tęsknota, że go nie ma, obietnice, że teraz to by się obejrzało nawet Koronę z ŁKS-em, desperackie próby śledzenia przygód Kirilla Vergeichika w lidze białoruskiej. No ale się skończyło, dzisiaj wrócił futbol. I cóż, znów jest źle. 15 minut Borussii z Schalke wystarczyło, żebym mógł przeczytać smęty o braku kibiców na trybunach.
A czego, kurde, się spodziewaliście?
Oczywiście, że z kibicami byłoby lepiej, proste. Sam muszę przyznać, że nieco wzdrygnąłem się na początku, jak zobaczyłem te wszystkie maseczki, brak ławek rezerwowych, tylko fotele rozstawione na półtora metra. Potem celebracje goli w ramach tego cholernego social-distancing też nie były przyjemne.
Ale to cena, którą powinniśmy być gotowi zapłacić za powrót piłki.
Nie wiem jak wy, ale ja wolę nawet taki futbol, niż oglądanie w kółko powtórek. Tam naprawdę się nic nie zmieni, Pauleta dalej będzie robił wiatrak z Hajty, Dudka dalej nie dogoni Odonkora, Błaszczykowski nie wybierze drugiego rogu przy rzucie karnym. I co więcej, ta jedenastka nigdy nie zostanie powtórzona.
A tu, dzięki pracy i pomysłom wielu ludzi, dostaliśmy futbol na żywo. Ile to potrwa bez kibiców – nie wiem, nikt nie wie, możemy mieć tylko nadzieję, że względnie krótko, natomiast dostaliśmy to, za czym tak bardzo tęskniliśmy. Toteż jakoś nie potrafię narzekać, że nie ma atmosfery. Jest pandemia, to nie ma atmosfery, tak to wychodzi.
Albo futbol bez kibiców, albo brak futbolu w ogóle. Nie rozumiem tego narzekactwa, bo narzekactwo rozumiem wtedy, kiedy można coś zmienić – wręcz wypada się wściekać na jakość polskiej piłki klubowej, gołym okiem widać, że jest źle. Trzeba więc działać: AMO, LAMO i tak dalej. Ale tu? Co tu możemy zrobić? Nic. Tylko czekać, toteż marudzenie niewiele pomoże.
Jak nie było meczów to czytałem, że na pewno nikt nie wznowi sezonu i nie ma dyskusji!
Wznowili.
Tera czytam, że źle, bo bez publiczności. Jak publiczność wróci, to też będzie źle, bo race, bo transparent nie taki.
Cóż, my, jako ludzie, chyba nigdy się niczego nie nauczymy. Sam nie jestem święty, niektóre rządowe obostrzenie doprowadzają mnie na skraj kurwicy, natomiast na przejściowy brak kibiców naprawdę nie ma co narzekać. Gdyby kolejne rządy się uparły, do końca roku albo i dłużej moglibyśmy być skazani na powtórki. Bez futbolu świat by przetrwał. To też dziedzina gospodarki, ale są większe, są ważniejsze.
Koronawirus trochę uczy pokory. Fajnie powiedział mi Artur Wichniarek: – W takich momentach jak ten, zdajemy sobie sprawę, że to co mamy, nie jest nam dane na zawsze. Może mieliśmy przesyt piłki, bo jak się włączyło telewizję, to od poniedziałku do niedzieli leciały mecze, obojętnie jaka liga, a kiedyś czekało się na ten weekend z piłką nożną. Teraz będzie podobnie – mecze tylko w weekend. Oglądając ostatni mecz kolejki w Bundeslidze, będziemy sobie zdawać sprawę, że następny dopiero w piątek.
I pewnie, że nam się nie podoba futbol bez kibiców, ale serio: radziłbym się przyzwyczaić. Dla własnego dobra.
Ponadto mam przeczucie, że o ile na fanach Bundesligi czy Premier League te puste trybuny robią przytłaczające wrażenie, tak my, fani Ekstraklasy, niezbyt odczujemy różnicę. My wiemy, że jeden wojewoda z drugim wojewodą lubił sobie urządzać zawody na to, kto więcej razy zamknie stadion. My oglądaliśmy lutowe mecze w Płocku, Bełchatowie czy wcześniej w Wodzisławiu. Niby ludzie przychodzili, a jednak nie dało się tego odczuć.
31 maja. Wisła Płock – Korona Kielce. Puste trybuny. Obstawiam, że jakby posadzić kogoś zahibernowanego przez ostatnie trzy miesiące i włączyć to spotkanie, nie zwróciłby uwagi na jakiekolwiek różnice.
Ekstraklasa nie pierwszy raz wyprzedza resztę świata w swojej innowacyjności.
PP