Ostatnie, dwudzieste drugie miejsce w ligowej tabeli po 31 rozegranych kolejkach. Zaledwie 28 punktów na koncie, aż siedem oczek straty do bezpiecznej pozycji. Tak przedstawia się aktualna sytuacja Racingu Santander na zapleczu hiszpańskiej ekstraklasy. Jakoś nas zatem nie dziwi, że akurat przedstawiciele tego klubu – stojącego już jedną nogą w trzeciej lidze, a drugą na skórce od banana – najgłośniej gardłują przeciwko wznowieniu ligowych rozgrywek.
Hiszpania to jeden z krajów najmocniej dotkniętych pandemią koronawirusa. Statystyki mówią tutaj same za siebie – łącznie wykryto w tym państwie przeszło 200 tysięcy przypadków zakażenia, to obecnie najwyższy wynik w Europie. Na COVID-19 zmarło tam ponad 22 tysiące osób. Gorsze statystyki pod względem potwierdzonych przypadków śmiertelnych odnotowano na ten moment jedynie we Włoszech (25 tysięcy) i w Stanach Zjednoczonych (5o tysięcy). Dlatego, co do zasady, nie dziwi nas, gdy z Półwyspu Iberyjskiego dobiegają głosy pełne obaw i wątpliwości odnośnie wznowienia piłkarskich rozgrywek. Aczkolwiek akurat wypowiedzi przedstawicieli Racingu Santander na kilometr pachną nie strachem, lecz cwaniactwem.
Los Racinguistas przedstawili w swoich mediach społecznościowych specjalne oświadczenie, w którym podkreślają, że byłoby nieetyczne, gdyby piłkarze poddali się znacznej liczbie testów na obecność koronawirusa, a to przecież warunek konieczny, by wznowić i w miarę bezpiecznie przeprowadzić rozgrywki do końca.
Jako pierwszy głos na ten temat zabrał Álvaro Cejudo, jeden z piłkarzy Racingu.
– Masowe testy dla piłkarzy? Nie sądzę, by to miało sens. Na pierwszeństwo zasługują ludzie pracujący w służbach medycznych – stwierdził Cejudo na antenie Radia MARCA. – Nie zgadzam się, by piłkarze byli testowani jako pierwsi. Zdaję sobie sprawę, że wznowienie rozgrywek nie może czekać przez dwa lata, aż pojawi się jakaś szczepionka, ale w tej chwili dziennie umiera po 400 osób. Musimy otrzymać jakieś gwarancje. Wiem, że wiele osób chce już powrotu do piłki, ale ja nie zgadzam się, byśmy grali za wszelką cenę, z narażeniem zdrowia własnego i zdrowia naszych bliskich.
Co przezorny Cejudo sądzi natomiast o dokończeniu rozgrywek latem? Oczywiście też ma wątpliwości. – To bardzo skomplikowane. Trudno będzie rozegrać kilkanaście meczów latem po tak długim okresie spędzonym w domu.
Swojemu koledze z zespołu wtóruje David Barral. – Wszyscy gracze czują się dotknięci tym, co się w tej chwili dzieje w kraju. Futbol to dla nas sprawa drugorzędna. Troszczymy się o zdrowie wszystkich Hiszpanów – zapewniał Barral w radiu Cadena SER. – Jeśli sezon musi zostać dokończony, niech władzę podejmą taką decyzję, ale wszyscy piłkarze potrzebują obecnie dodatkowego okresu przygotowawczego do rozgrywek, ponieważ nasze ciała nie są obecnie gotowe na powrót do gry.
– Smuci mnie perspektywa gry bez udziału publiczności. Jestem zawodnikiem, dla którego najważniejsza jest atmosfera meczowa. Trzeba słuchać tego, co mówią szefowie, ale mecz bez kibiców to nie to samo – dodał Hiszpan.
Nawet jeżeli przyjmiemy, że argumentacja graczy Racingu Santander momentami ma ręce i nogi, to ich podejście – „trzeba wrócić do gry, ale jak najpóźniej to możliwe” – jest w samej swojej istocie zgubne. Bo jeżeli futbolowy biznes w Hiszpanii utknie w kwarantannie na dłużej, to wielce prawdopodobne, że Barral i Cejudo po prostu nie będą już mieli do czego wracać. Już teraz straty hiszpańskiego futbolu liczone są w miliardach euro. Między innymi dlatego tamtejsi działacze z takim zapałem planują wznowienie rozgrywek. Primera Division już uzyskała na to wstępną zgodę federacji i władz państwa.
Do klubów dotarła prośba o sporządzenie listy pracowników, którzy zostaną poddanie obowiązkowym testom na obecność koronawirusa, zanim zostaną zaangażowani w organizację pozostałych do rozegrania spotkań.
Ponowny start hiszpańskiej ekstraklasy planowany jest na początek czerwca. Można się domyślać, że z drugą ligą będzie podobnie.
Według opracowanych planów uruchamiania rozgrywek, zawodnicy do regularnych treningów mają w Hiszpanii wrócić już na początku maja i przejść kilkutygodniowy okres przygotowawczy. Wstępnie zakończenie ligi zaplanowano na 31 lipca, by uwinąć się przed powrotem europejskich pucharów. Jednak również wśród ekstraklasowiczów nie brakuje wielkich wątpliwości, a nawet jawnego oporu przed tego rodzaju rozwiązaniami. – Rozgrywanie meczów, gdy ryzyko wynosi nawet jeden procent, to absolutne szaleństwo – grzmi Suso z Sevilli.
– To skandal. Oni chcą nam zrujnować życie. Futbol nie jest najważniejszy i nikt nie umrze, gdy go przez jakiś czas zabraknie. Ale my możemy umrzeć, jeśli będziemy grać. Bez pisemnej gwarancji, że jesteśmy w stu procentach bezpieczni, nie mam zamiaru wracać na murawę. Jeśli po epidemii będę musiał znowu pracować jako barman, zrobię to bez wahania – oznajmił z kolei Fali z Cadiz.
Obaj zawodnicy zgodnie podkreślają, że sytuacja ich drużyn w tabeli – Sevilla zajmuje znakomite, trzecie miejsce w La Lidze, z kolei Cadiz przewodzi drugoligowej stawce – nie ma dla nich w tej chwili najmniejszego znaczenia.
Na ten moment wznowienie rozgrywek ligowych w Hiszpanii wydaje się znacznie trudniejszym zadaniem niż na przykład w Niemczech, gdzie plany powrotu do gry są już znacznie bardziej precyzyjne i bliskie wcielenia w życie. Kwestia sprowadza się w pewnym sensie do kondycji służby zdrowia w obu państwach. Tego rodzaju porównania są oczywiście okrutne i nieco uproszczone, ale sporo jednak mówią. W kraju naszych zachodnich sąsiadów koronawirusa wykryto u 150 tysięcy obywateli, lecz przypadków śmiertelnych odnotowano „tylko” 5,5 tysiąca. Jeżeli chodzi o liczbę przeprowadzonych testów, Niemcy nie mają sobie równych w Unii Europejskiej. Przeprowadzili ich już przeszło dwa miliony. Ponad dwa razy więcej niż Hiszpanie, prawie cztery razy więcej niż Brytyjczycy. Początkowo opór społeczny przeciwko zużywaniu dziesiątek tysięcy testów celem dokończenia rozgrywek Bundesligi też był przecież spory, ale głosy sprzeciwu w ostatnich dniach przycichły, ponieważ mieszkańcy Niemiec po prostu widzą, że władze państwa okiełznały kryzysową sytuację.
Według doniesień „Daily Mail”, władze hiszpańskiej federacji oraz La Ligi planują stworzenie specjalnego funduszu pomocowego dla zawodników dotkniętych koronawirusem. Ma on wynosić 10 milionów euro i uspokoić zaniepokojonych piłkarzy.
Czy te gwarancje przekonają związek zawodowy piłkarzy (Asociación de Futbolistas Españoles)? Na razie oficjalnego stanowiska bojkotującego wznowienie rozgrywek nie ma, pojawiają się głosy buntu ze strony poszczególnych klubów (Racing) i piłkarzy (Suso i Fali). Ale związek już zgłosił swoje wątpliwości do ministerstwa sportu. AFE miała również wyrazić zdecydowany sprzeciw dla ewentualnego „koszarowania” zawodników w ośrodkach treningowych, z dala od rodzin.
– Rozumiem obawy piłkarzy – skomentował José Manuel Rodríguez Uribes, hiszpański minister sportu i kultury. – Jednak biorę też pod uwagę, że futbol jest motorem napędowym całego hiszpańskiego sportu. Dlatego cieszy mnie porozumienie między federacją piłkarską i ligą. Wspólne działania prezesów Javiera Tebasa i Luisa Rubialesa oceniam jako bardzo wartościowe. Piłka nożna potrzebuje dzisiaj wspólnej pracy nas wszystkich – dodał, odnosząc się oczywiście do konfliktu obu panów, którzy na jakiś czas zakopali wojenny topór. Z kolei Irene Lozano, szefowa Wyższej Rady Sportu, podkreśliła: – Powrót do rozgrywek ligowych to krok w stronę normalności dla naszego kraju.
Fot. newspix.pl