We wtorkowej prasie m.in.: wywiady z Arturem Skowronkiem, Markiem Saganowskim i Markiem Koźmińskim, echa ustaleń klubów Ekstraklasy dotyczących próby powrotu do grania oraz… Faustino Asprilla dostarczający prezerwatywy dronami.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Trener Wisły Kraków, Artur Skowronek o stęsknionych za grą wiślakach, inspiracjach trenerskich i 0:18 w debiucie.
Co panu pokazuje ta nadzwyczajna sytuacja z koronawirusem? Czego dowiaduje się pan o swoich piłkarzach?
Nie tylko o nich. Wisła to topowy klub w Polsce, nie trzeba przypominać jej historii. Wydawało mi się, że może pracować jak korporacja. Byłem w błędzie. Przyszedłem i zobaczyłem, że to taka bardzo duża rodzina, naprawdę. Wisła była w trudnej sytuacji. Wierzyłem, że wyjdziemy z dołka, czułem to też po kontakcie z drużyną. Szybko się przekonałem, że nie tylko w zespole jest ta wiara. Teraz mówimy o wirusie, żyjemy w czasach pandemii. I w klubie znów nikt nie wątpi, wszyscy walczą, jest wsparcie. W różnych tematach, nie mówię tylko o sporcie. To budujące, choć powiem szczerze, że mnie pozytywnie zaskoczyło.
A co jeszcze?
Że wszyscy są tacy sami. Wtedy, kiedy było bardzo źle i teraz, kiedy jest lepiej. To nie zawsze jest jednoznaczne. W szatni spotkałem piłkarzy z ogromnym doświadczeniem, reprezentantów Polski z przeszłością w Lidze Mistrzów. Okazali się normalnymi ludźmi, którzy zostawiają serce na boisku, by naprawić sytuację klubu.
Przez pandemię o rok przełożono EURO, a wśród poszkodowanych piłkarzy wymienia się, z racji wieku, Kubę Błaszczykowskiego. Pan prowadzi go od kilku miesięcy, zna jego parametry fizyczne. Uważa pan, że dla niego ten rok coś znaczy?
Organizmu się nie oszuka, ale dzisiaj Kuba gra zupełnie inaczej niż kilka lat temu. Bez niego trudno powiedzieć, czy Wisła wyglądałaby tak samo. Daje nam bardzo dużo piłkarsko i mentalnie. Potwierdza to przede wszystkim liczbami, to najistotniejszy argument.
A w reprezentacji?
Drużyna odmładzana przez trenera Brzęczka potrzebuje bagażu jego doświadczeń. Jest bardzo potrzebną postacią w kadrze. Wyróżnia się nie tylko decyzjami podejmowanymi na boisku, ale też w szatni, związanymi z jego charyzmą, wsparciem, budowaniem relacji. I ja go tu nie pompuję sztucznie, Kuba zapracował na to, żebym tak mówił.
Do tego, że będzie przygotowany mentalnie do kolejnej wielkiej imprezy, nikt chyba nie ma wątpliwości. Pytanie: jak z jego zdrowiem? Jesienią przed pana przyjściem stracił kilka tygodni z powodu kontuzji.
Widzę, jak pracuje w czasach pandemii, nawet jak przed chwilą zasuwał na treningu on-line. Proszę mi wierzyć, Kuba wciąż ma dużą wewnętrzną motywację i jestem o niego spokojny. Będzie gotowy na przyszłoroczne EURO.
Marek Saganowski, podobnie jak wielu kolegów, uważa, że polscy trenerzy od tych z zachodu różnią się przede wszystkim warunkami, w jakich pracują.
MAREK SAGANOWSKI (ASYSTENT TRENERA LEGII ALEKSANDARA VUKOVICIA): Nie nudzę się.
IZABELA KOPROWIAK: Ostatnio takie stwierdzenia to rzadkość.
Nie miałem urlopu prawie od dwóch lat, więc mnie ta sytuacja nie męczy. Mecze wyjazdowe Legii, zjazdy na kursie w Szkole Trenerów, staż w Vitorii Guimaraes sprawiły, że od stycznia do marca spędziłem łącznie dwa tygodnie w domu.
Wracał pan z takiego stażu z przeświadczeniem: „tam jest inny świat” czy raczej: „nie mamy się czego wstydzić”?
Polskie kluby na pewno odstają pod względem baz treningowych. I nie mam na myśli tylko Vitorii, marzyłbym, aby pracować w takich warunkach jak te, w których trenowałem za granicą jako piłkarz. Jeśli jednak chodzi o merytorykę, to nie uważam, aby na Zachodzie pracowano lepiej, by polski trener był słabszy. Wręcz przeciwnie, moim zdaniem w wielu europejskich klubach nasi szkoleniowcy by się sprawdzili.
Ma pan poczucie, że w polskiej lidze nadal to, co obce, jest uznawane za lepsze?
Myślę, że wciąż funkcjonuje takie przeświadczenie. Zarówno jeśli chodzi o trenerów, jak i zawodników. Pamiętam, jak sam grałem w piłkę i przychodził zawodnik z zagranicy, to w każdym zespole standardowo dostawał lepszy kontrakt niż ja, Polak. Tak samo jest z trenerami. Władze klubów wciąż mają przekonanie, że nam nie należy się tyle, ile obcokrajowcom.
Po roku pracy Aleksandar Vuković i pan zmieniliście nieco to przekonanie?
Cały czas zarzucano nam, że jesteśmy niedoświadczeni, że Vuko nigdy nie prowadził samodzielnie drużyny, dlatego sobie nie poradzi. Ostatnich kilka miesięcy jednak pokazało, że jego doświadczenie, które nabył, pracując przez cztery lata w sztabach bardzo dobrych szkoleniowców, jest o wiele ważniejsze niż czytanie książek i nauka w teorii. Byli zawodnicy, którzy zostają trenerami, tak naprawdę rozpoczynają swoją pracę już podczas boiskowej kariery, siedząc przez 25 lat w szatni. To nasza przewaga.
Ustabilizowanie finansów nastąpi nie wcześniej niż w 2022 roku – ostrzega wiceprezes PZPN Marek Koźmiński.
Wie pan, w co gra Bogusław Leśnodorski? Były prezes i współwłaściciel Legii nie wykluczył startu w przyszłorocznych wyborach, mimo że wcześniej chwalił pana kandydaturę.
Bogusław Leśnodorski to w naszym środowisku człowiek znany i posiadający istotną historię, oczywiście tylko w piłce klubowej. Nie zdziwię się, że rozważa różne scenariusze. Z drugiej strony jest mi niezmiernie miło, że ma o mnie dobre zdanie. Jesteśmy w nowej sytuacji, wybory odbędą się znacznie później, w przestrzeni publicznej pojawia się nowy kandydat… Wszystko jest w porządku.
Ale dlaczego nagle zapragnął startować?
To oczywiście pytanie do niego, a nie do mnie. Dowiedziałem się o tym z mediów. Gdzieś też powiedział, że byłby może zainteresowany funkcją wiceprezesa do spraw piłki zawodowej. Ale nie chcę tego roztrząsać, bo obecnie to naprawdę nie ma znaczenia. Dzisiaj najważniejsze, żeby przetrwać pierwszą falę kryzysu – tę, w której jesteśmy teraz – i przygotować się na następną. Obawiam się, że gorszą. Po pierwsze, będzie dłużej trwała, po drugie – będą zdecydowanie niższe przychody dla branży sportowej.
Jak można się na to przygotować?
Wszyscy będziemy musieli znacząco zejść z kosztów, od klubów po PZPN. Bo przychody, które mieliśmy do 13 marca, nie powtórzą się ani w tym, ani w przyszłym, ani nawet w 2022 roku.
Kiedy zacznie się ta druga fala kryzysu?
Jak wyjdziemy na boisko w nowych rozgrywkach i okaże się, że w perspektywie budżetowej kluby na sezon 2020/21 mają o 20–25 proc. mniej niż teraz. I będą musiały sobie z tym poradzić. Jeżeli ktoś mówi, że wychodząc na boisko za jakiś czas załatwimy problem, jest w głębokim błędzie i zupełnie nie wie, o co chodzi w tym wszystkim. Słyszę takie głosy: pomóżmy klubom tu i teraz. A przecież tu i teraz to jest początek długiej cierniowej drogi, u której celu jest ponownie ustabilizowanie finansów. Według mnie nie wcześniej niż w 2022 roku. O ile nie później.
Jerzy Gorgoń, medalista mundialu z 1974 roku i mistrz olimpijski z Monachium z 1972 r, zmienił zdanie: Roberta Lewandowskiego stawia na równi z Włodzimierzem Lubańskim.
Jesienią 2017 roku mówiłem na łamach „Przeglądu Sportowego”, że Włodek Lubański jest najlepszym polskim napastnikiem wszech czasów. Zmieniłem jednak zdanie, Włodka i Roberta Lewandowskiego stawiam teraz na równi. Lubański był fenomenalnym zawodnikiem, z przyjemnością obserwowało się, jak mijał rywali, zdobywał ładne bramki. Sam podkreślał, że każdy sportowiec ma swoją epokę. Obecna należy do Lewandowskiego, który świetnie promuje nasz kraj. Obok mnie mieszkają Albańczycy, widzę, jak chłopcy chodzą i grają w koszulkach Bayernu Monachium z nazwiskiem Lewandowskiego na plecach. Rozmawiam czasem z nimi, wiedzą, że też grałem w reprezentacji, w samych superlatywach mówią o Robercie i cieszą się, że gra w bawarskiej drużynie. Wiem, co czują, bo ja też kiedyś byłem kibicem. Jako dzieciak jechałem w Zabrzu autobusem i jak zobaczyłem Romana Lentnera, pobiegłem na koniec autobusu. Byłem zachwycony, że go widziałem, dotknąłem jego ręki. W domu chwaliłem się mamie, a na podwórku kolegom. Tak mocno to przeżywałem.
Zdaniem Kamila Kosowskiego, Jerzy Brzęczek do przyszłorocznego EURO powinien być nietykalny.
Nie rozumiem, jaki miałby być cel w przedłużaniu umowy tylko na pół roku. Jeśli w meczach z Holandią, Włochami oraz Bośnią i Hercegowiną wypadnie dobrze, to co wtedy? Umowa ponownie zostanie przedłużona o pół roku? Czy może o 12 miesięcy? To nie brzmi profesjonalnie. Należy brać pod uwagę taki scenariusz, że w Lidze Narodów przegramy i z Włochami, i z Holandią, nie zdziwię się, jeśli dołożymy do tego porażkę z Bośnią. Moim zdaniem nawet takie rozstrzygnięcia nie powinny niczego zmieniać, bo niby kto miałby wtedy zastąpić trenera Brzęczka? Czesław Michniewicz? Zamienił stryjek siekierkę na kijek, mimo że lubię go jako człowieka i cenię jego warsztat. Na tej samej zasadzie mógłby to stanowisko objąć Marcin Brosz, bo on również potrafi rozwijać młodych piłkarzy. Zresztą sądziłem, że trener Brzęczek głównie tego, poza samym awansem, ma dokonać. Moim zdaniem świeżej krwi jest w reprezentacji jak na lekarstwo, objawiła się dopiero pod koniec eliminacji. I też nie mogę powiedzieć, by ci młodzi zawodnicy mnie olśnili.
SPORT
Dyrektor sportowy Piasta Gliwice, Bogdan Wilk zapewnia, że jego klub chce grać dalej i absolutnie nie zamierza torpedować starań do tego zmierzających.
Wedle doniesień „Przeglądu Sportowego” powołującego się na anonimowego prezesa jednego z klubów ekstraklasy, Piast znalazł się w gronie tych, którzy nie chcą powrotu do gry. Jak to?
– Zaznaczę na wstępie, że to, co powiem, jest stanowiskiem moim, ale też prezesa Żelema i całego klubu. Ktoś wypuścił plotkę. To kłamstwo. Jeśli ktoś zabrał głos w naszym imieniu – to nie wiadomo kto. Kontaktowaliśmy się z autorem tekstu, nie chciał powiedzieć, jego sprawa. My od samego początku wypowiadaliśmy się, że chcemy dograć sezon. Jesteśmy za. Nie ma w ogóle o czym rozmawiać. Inne twierdzenia są wyssane z palca. Zawsze staliśmy na stanowisku, że ligę należy dokończyć. Nie ma tu o czym gadać. Koniec, kropka.
OK – Piast chce dograć sezon, to jedno. A czy aprobujecie plan Ekstraklasy SA i Komisji Medycznej PZPN na na powrót ligi, rozpoczynający się od etapu izolacji?
– Aprobujemy go w 100 procentach! Już od poniedziałku dostosowujemy się do planu, który w niedzielę został zaakceptowany. Wyznaczyliśmy listę 50 osób. Zaczynamy wdrażać w życie te wszystkie procedury, które będą nas obowiązywać.
Dużo zgłaszaliście pytań, wątpliwości, do autorów projektu?
– Było kilka. Pracujemy przecież na żywym organizmie, nigdy wcześniej czegoś takiego nie przerabialiśmy, ale widzimy, że to naprawdę jest do zrobienia. Skoro wszyscy w to wchodzą, to my też wchodzimy.
Mocne wyznanie Martina Chudego. Na łamach słowackiej gazety „Novy Cas” bramkarz Górnika Zabrze opowiedział o swoim uzależnieniu od gier komputerowych.
– Od dziecka jestem zawzięty. Po powrocie ze szkoły głównie oglądałem telewizję. Analizowałem wszystko, co pokazywali – filmy, seriale, programy dokumentalne, reportaże. Wpadłem na pomysł, że pewnego dnia będę dyrektorem swojego programu. To nie wszystko. W Poważskiej Bystrzycy był salon gier. Kiedy przyjeżdżałem ze szkoły w Nitrze, natychmiast się tam udawałem. Godzina kosztowała 40 koron. Płaciłem 320 koron i grałem przez osiem godzin non stop. FIFA, Soccer, strzelanki, cokolwiek. Potem, kiedy rodzice w dobrej wierze kupili mi komputer, siedziałem przed nim do późnych godzin nocnych. Przetestowałem 170 gier, a ich fragmenty starannie rejestrowałem pod kątem jakości. Te zapiski mam do dziś – opowiada i dodaje: – Pamiętam, że kilka razy ukradłem pieniądze rodzicom lub babci, abym mógł grać. To były niewielkie sumy, do stu koron. Z czasem rodzice odkryli moje uzależnienie. Nigdy nie byłem jednak u psychologa. Z uzależnienie wyszedłem sam – podkreśla.
Robert Podoliński o zainteresowaniu klubów hiszpańskich Michałem Karbownikiem.
W kontekście Karbownika wymienia się ostatnio głównie kluby hiszpańskie, a jak wiadomo w Hiszpanii w ostatnich latach zbyt wielu Polaków nie było. Czy to odpowiedni kierunek?
– My patrzymy zwykle na ligę włoską, gdzie obecnie jest duża polska kolonia. Liga hiszpańska od czasów Grzegorza Krychowiaka nie była zachwycona Polakami i nie ściągała ich na swój rynek. Może to i dobrze, że jest zainteresowanie, bo to nowy kierunek, bardzo ciekawa liga, ale też bardzo wymagająca i specyficzna. Nie miejmy jednak takiego wyobrażenia, że wszystkie zespoły w Hiszpanii grają jak Barcelona. Styl gry konkretnej drużyny będzie miał duże znaczenie, choć ja uważam, że najważniejsza będzie kwota, za jaką Legia będzie chciała swojego piłkarza sprzedać. Kto da więcej, wygra. Firmy, o których słyszymy, budzą uznanie i myślę, że liga hiszpańska jest fajnym kierunkiem. Jeśli się od czegoś odbić i z czegoś spaść, to z wysokiego konia. Słychać takie opinie, że tutaj wyzwanie w postaci gry obronnej przeciwko dynamicznym i dobrze wyszkolonym technicznie skrzydłowym będzie dla Michała bardzo trudne, ale jeśli się uczyć, to od najlepszych! Nie widzę też sensu, aby młody Polak miał kompleksy i wyjeżdżał do słabszych zespołów.
Witold Wawrzyczek wspomina czasy w GKS-ie Jastrzębie.
Jest jakaś sprawa z okresu gry w Jastrzębiu, którą najchętniej wymazałby pan w ogóle z pamięci?
– Przeżyłem w Jastrzębiu kilku trenerów – Piotra Rzepkę, śp. Jerzego Wyrobka, Jana Furlepę, Wojciecha Boreckiego, ale na żadnego z nich nie powiem złego słowa. Nawet na trenera Wyrobka, który ściągał mnie do Ruchu z Odry Wodzisław, a w meczu GKS-u z Koroną Kielce nie wpuścił mnie nawet na minutę. Wtedy miałem do niego o to żal, że cały mecz przesiedziałem na ławce rezerwowych, potem mi jednak przeszło. Nie miałem argumentów, bo wygraliśmy w Kielcach 3:2.
Moment. O ile sobie dobrze przypominam, to jedną nogą był pan w Widzewie, ale dał się pan przekonać Jerzemu Wyrobkowi do zmiany planów.
– Zgadza się. Byłem w Łodzi na rozmowach z Piotrkiem Sowiszem, z którym graliśmy wspólnie w Odrze. Jerzy Wyrobek był wtedy menedżerem w Ruchu, a trenerem Edward Lorens. Wtedy w Widzewie grali m.in. Marek Koniarek i Kazimierz Węgrzyn, więc pokusa była duża. Ale Wyrobek jakoś mnie przekonał, a Piotrek Sowisz został
w Odrze.
Wróćmy do głównego wątku. Co leży panu na wątrobie z okresu gry w Jastrzębiu?
– Do dzisiaj mam ogromny żal do prezesa Joachima Langera, który najzwyczajniej w świecie oszukał nas. Nie dostawaliśmy pensji, a on potem się gdzieś „zgubił”. Potem jeździliśmy wszyscy na przesłuchania do CBA jako osoby poszkodowane. Pal licho już pieniądze, bo miałem trochę oszczędności, ale kłamstw nie mogłem mu wybaczyć. Nie należę do ludzi pamiętliwych, ale ręki bym mu dzisiaj nie podał.
SUPER EXPRESS
Jeżeli Ekstraklasa wznowi rozgrywki, może dojść do kilku rewolucyjnych zmian, o czym pisze Piotr Koźmiński.
Dotarliśmy do dokumentu, który opisuje wszystko w szczegółach. Są tam nie tylko daty, ale każda, najdrobniejsza nawet procedura. Aby uniknąć urazów związanych z dużą intensywnością gier, plan przewiduje, że w trakcie pierwszych pięciu kolejek można by było dokonywać aż pięciu zmian w meczu! W trakcie spotkania robiono by też dwie dodatkowe przerwy, w 35. minucie i w 70. Plan zakłada również możliwość, że sędzia, zamiast tradycyjnego gwizdka, używałby cyfrowego sygnału dźwiękowego, tak zwanego gwizdka elektronicznego.
O tym, że były reprezentant Kolumbii Faustino Asprilla handluje prezerwatywami wiadomo było już od dawna. Teraz jednak zamierza je dostarczać za pomocą dronów.
„Super Express”: – Światowe media obiegła informacja, że prezerwatywy chce pan dostarczać dronami, chodzi o teren dwóch kolumbijskich miast. Chciałbym się upewnić, że to nie żart…
Faustino Asprilla: – To nie żart. Kolega zaproponował takie rozwiązanie. Jest tu firma, która chce się tego podjąć. Projekt jest w fazie opracowywania. Sytuacja jest wyjątkowa, wszyscy mamy siedzieć w domach, więc to ma określone konsekwencje dla społeczeństwa. Pomysł z dronami jest nietypowy, ale być może trzeba w tych czasach próbować wszystkiego.
– Hiszpański dziennik „Marca” napisał jeszcze coś innego: że za darmo przekazał pan różnym organizacjom do dystrybucji 100 tys. prezerwatyw. To prawda?
– Tak. Ta działalność to dla mnie nie tylko biznes, ale… Zobaczmy, jak to teraz wygląda. Ludzie mają nie wychodzić z domów, więc dostępność wszelkich produktów, a więc również moich, jest ograniczona. A nie chcę, żeby to prowadziło do niepożądanych sytuacji. Nie chcę, żeby przez pandemię kolumbijskie domy wypełniły się niechcianymi dziećmi…
GAZETA WYBORCZA
Sztuczny hałas, człekokształtne roboty, kibice upchnięci w… samochodach. W takiej scenerii już rywalizują lub będą rywalizować sportowcy na całym świecie – od Japonii i Tajwanu po Danię i Anglię.
O tym, jak wykreować podczas meczu atmosferę choćby trochę zbliżoną do normalnej, debatują również przedstawiciele klubów ligi angielskiej, którzy wrócą do gry na początku lata. Zamierzają zabić ciszę oraz przykryć goliznę trybun zarówno dla dobra piłkarzy – którzy w meczach „u siebie” oczekują naturalnej przewagi – jak i dla uatrakcyjnienia transmisji telewizyjnej. Dlatego kilka klubów chce puszczać doping z playbacku. – Zaczęliśmy zadawać sobie pytania. Może „ubrać” trybuny, by zaproponować ładniejszy widok niż niebieskie krzesełka? A może stworzyć sztuczny hałas? Czy nasi kibice przyjęliby to dobrze? A nadawcy telewizyjni? – mówi Paul Barber, dyrektor wykonawczy Brighton & Hove Albion. – Wszyscy błyskawicznie zaadaptowaliśmy się do nowych okoliczności, to wielki triumf człowieka. I jestem pewien, że do grania na zamkniętych stadionach też się zaadaptujemy.
Rzeczywiście, w angielskim futbolu pomysł goni pomysł. Puste trybuny mają zostać wykorzystane, by złożyć hołd zasłużonym lekarzom – konkretnym bohaterom walki z koronawirusem, można wyświetlać ich twarze na ekranie – i w ogóle efektownie dziękować całej służbie zdrowia. Rozważa się nawet użycie pirotechniki, która przy braku kibiców nikomu nie zagrozi.
Fot. FotoPyK