Reklama

„Francuskie kluby nie szukają w ekstraklasie. Piłkarze są za starzy albo za młodzi”

Szymon Podstufka

Autor:Szymon Podstufka

18 kwietnia 2020, 08:18 • 13 min czytania 4 komentarze

– Francuskie kluby rzadko śledzą polską ekstraklasę. W waszej lidze gra wielu zawodników w wieku 30 lat i starszych, albo bardzo młodych. Preferujemy młodych piłkarzy, ale już prawie gotowych do występów w Ligue 1. Ci zbyt młodzi potrzebują czasu i kilku lat pracy, aby wejść na ten poziom – mówi w wywiadzie z dzisiejszego „Przeglądu Sportowego” wieloletni skaut Rennes Guillaume Duriatti.

„Francuskie kluby nie szukają w ekstraklasie. Piłkarze są za starzy albo za młodzi”

GAZETA WYBORCZA

Dwutygodniowe odosobnienie całych drużyn i sędziowie bez gwizdków. Do tego więcej zmian i dodatkowe przerwy w grze. Oto, jak miałaby wyglądać ekstraklasa w czasie pandemii – co wynika z raportu zamówionego przez władze ligi.

Według raportu przygotowania do wznowienia rozgrywek należy zacząć od dwutygodniowego okresu przygotowawczego, w czasie którego drużyna musi być w odosobnieniu. Podczas treningów zalecane jest minimalizowanie liczby ludzi przebywających na treningu i zachowanie dwumetrowego odstępu. Szczegółowo opisane są zasady zachowania w kuchni (jeden kucharz i dietetyk pracujący zdalnie), szatni, gabinetów fizjoterapii i siłowni (będą mogli z niej korzystać tylko kontuzjowani).

Autorzy raportu sugerują, by w pierwszych pięciu kolejkach wprowadzić możliwość dwóch dodatkowych zmian, nazywanych sanitarnymi, a także pięciominutowe przerwy w 30. i 75. min. Sędziowie powinni być wyposażeni w maski i rękawiczki, a zamiast gwizdka byłby „sygnał dźwiękowy cyfrowy”, bo koronawirus jest przenoszony drogą kropelkową.

Reklama

SUPER EXPRESS

Robert Lewandowski już trenuje i nastawia celownik – ostatnio strzelał na treningu do wielkiej, dmuchanej tarczy.

Niemiecka Bundesliga trzyma się planu i chce 9 maja wznowić rozgrywki. Oczywiście bez udziału kibiców, bo w Niemczech ogłoszono absolutny zakaz organizowania imprez masowych aż do końca sierpnia. Bayern jako pierwszy duży europejski klub wznowił treningi. Lewandowski i jego koledzy ćwiczą, zachowując bezpieczną odległość od siebie. I sięgają po ciekawe metody.

Immunolog dr Paweł Grzesiowski uważa, że powrót ekstraklasy w maju to nie szaleństwo. Choć oczywiście komplikacje mogą się zdarzyć bardzo szybko.

Reklama

A co jeśli – odpukać – okazuje się, że jednak dany piłkarz jest chory?
– To wtedy rodzi się problem. Bo trenował wcześniej z kolegami, tak? Wtedy cała drużyna idzie na dwutygodniową kwarantannę. I co? Przepada jej kilka meczów? Walkowery? Jest się tu nad czym zastanawiać.

Piłka nożna to sport kontaktowy… To zwiększa ryzyko zakażenia?
– Na pewno w jakiś sposób tak, ale wracamy do punktu wyjścia: zaczynamy ligę pod warunkiem, że wszyscy gracze są przebadani. Nie ma co ukrywać: zawodnik, biorąc w tym udział, musi zdawać sobie sprawę, że jakieś ryzyko jest. Wyobraźmy sobie, że np. zakazi się Lewandowski, trafia do szpitala na tydzień, nie daj Boże na OIOM. Afera gotowa!

SPORT

„Sport” przywołuje przedstawiony przez „Sportowe Fakty” plan na powrót do rozgrywek ekstraklasy. Nieco szalony, ale plan.

Jego najważniejsze założenia to 3-tygodniowa izolacja dla klubów, każdy członek klubu znajdowałby się pod ścisłym nadzorem lekarzy. Stadiony byłyby na bieżąco dezynfekowane. Mecze – licząc piłkarzy, trenerów, ochronę – ograniczałyby się do liczby 150 osób. Każda z nich znajdowałaby się na specjalnej liście, była objęta środkami szczególnej ostrożności. W komplecie, przed każdym meczem, te osoby przechodziłyby testy na koronawirusa. Cena komercyjna testu to około 500 zł, zatem koszt jednego spotkania wynosiłby 87 tysięcy złotych. To generowałoby olbrzymie sumy. W ekstraklasie do rozegrania pozostało 11 kolejek, czyli 88 meczów. 88 razy 87 tysięcy… Wychodzi z tego ponad 7,5 mln zł na same testy! Blisko 8,3 mln – jeśli analogicznie „podliczać” też pierwszą oraz drugą ligę (choć tam osób potrzebnych do zorganizowania meczu jest mniej niż 150). Tak czy siak, to olbrzymie środki. Kluby lizą na pomoc PZPN i Ekstraklasy SA. – Ekstraklasa SA powinna przygotować protokół uwzględniający zasady bezpieczeństwa, zabezpieczenia medycznego, właściwą logistykę. Liczę, że testy sfinansuje Ekstraklasa SA – tę ważną opinię w kontekście rozgrywek najwyższego szczebla wygłosił Zbigniew Boniek na łamach „PS”.

W rozmowie ze „Sportem” na pytanie o wznowienie sezonu odpowiada też Marcin Janicki, prezes Pierwszej Ligi Piłkarskiej.

W jakiej liczbie osób zamknęłaby się organizacja I-ligowego meczu bez publiczności?
– W ekstraklasie mowa jest o 150, a w I lidze to około 100-120 osób, zależnie od tego, czy jest transmisja. Trudno zorganizować imprezę niemasową poniżej 100 osób. Tego sobie nie wyobrażam. Dyskutujemy z klubami o różnych kwestiach. Wkrótce ma być wprowadzona ścieżka związana z brakiem kwarantanny grupowej. Izolacja ma już dotyczyć tylko pojedynczych przypadków. Gdybyśmy ruszyli z rozgrywkami, to zaczną się pytania: a co, jeśli wirus dotknie kluczowego zawodnika? Mamy grać bez niego? Traktować go jak kontuzjowanego? A jeśli dotknie 2-3 zawodników? Po przekroczeniu jakiego limitu uznamy, że drużyna nie jest zdolna do rozegrania kolejnego meczu? Idąc tym tokiem widzimy, że wyzwaniem może okazać się napięty terminarz. Niespecjalnie mamy w nim terminy awaryjne. Gdy coś się zdarzy i dana drużyna nie będzie w stanie z jakichś przyczyn rozegrać meczu, to braknie czasu, by to nadrobić. Wartością byłby zatem jak najszybszy powrót do gry, ale na to nie ma mocnych.

Mijają cztery lata, od kiedy Marek Papszun jest trenerem Rakowa. Z tej okazji „Sport” rozmawia ze szkoleniowcem zespołu z Częstochowy, między innymi o optymalnym czasie pracy trenera.

Pep Guardiola powiedział kiedyś, że trzy lata to optymalna długość pracy trenera w klubie. Pan pracuje już cztery lata, a do końca kontraktu został jeszcze rok.
– Tu nie ma reguły. Tak się składa, że w tym roku minie 15 lat mojej pracy z seniorami. To sporo, biorąc pod uwagę, że jako trener nie pracowałem w tym czasie tylko przez pół roku. Zaangażowany byłem w sześciu klubach – średnio 2,5 roku na klub. Biorąc pod uwagę specyfikę pracy trenera, nie jest ich dużo. To też pokazuje, że nie zmieniałem często pracodawcy, a cztery lata to mój rekord. Gdy zaczynałem w Białołęce, również pracowałem tak długo. Nigdy nie pracowałem w klubie krócej niż sezon, więc stabilizacja jest widoczna. Wiązała się ona również z wynikami. Z reguły były one dobre, dlatego jeżeli współpraca się kończyła, to dlatego, że dostawałem lepszą ofertę z innego klubu. Reasumując – są trenerzy, którzy pracują w klubie wiele lat i ciągle odnoszą sukcesy. Ja bym to traktował jako plus. Problem nie leży w długości pracy, tylko w pasji. Trudno powiedzieć, kiedy następuje moment przesytu, zmęczenia; po roku, pięciu czy dziesięciu latach. U każdego trenera jest inaczej. Wiele też zależy od miejsca, w jakim się pracuje i z kim się współpracuje, jaka jest atmosfera i relacje. Jeżeli są one na odpowiednim poziomie, to wypalenia nie ma i praca przynosi satysfakcję.

Coraz gorętsza jest dyskusja w Anglii, czy w związku z koronawirusem powinno się kończyć sezon. Kluby chcą, tymczasem na wirusa zmarł złoty medalista MŚ 1966, Norman Hunter.

Piątki kluby Premier League przeznaczają na wideokonferencje, podczas których dyskutują nad przyszłością rozgrywek. Wiążących decyzji jednak nie ma. Wczoraj przede wszystkim rozmawiano o tym, czy możliwe jest dokończenie rozgrywek do 30 czerwca. Oczywiście chodzi o kwestie kontraktów. Pojawiają się bowiem propozycje, by spróbować skończyć rywalizację właśnie do końca czerwca. Wszystko po to, by uniknąć zamieszania związanego z umowami. Wiadomo bowiem, że pojawi się wówczas problem. Zarówno dla klubów, jak i dla zawodników. Co ustalono? Wszystkie kluby są zgodne, aby nie wyznaczać krańcowej daty zakończenia rozgrywek na dzień 30 czerwca. Przede wszystkim dlatego, że obecnie nikt nie jest w stanie zadecydować, kiedy rywalizacja może zostać wznowiona. Przypomnijmy, że rozgrywki zawieszone są do 30 kwietnia, ale pewnie wkrótce termin ten zostanie przesunięty. Wynika to z obostrzeń wydanych przez brytyjski rząd. Ogólnie rzecz ujmując nie ma szans, aby liga ruszyła w ciągu najbliższych trzech tygodni.

PRZEGLĄD SPORTOWY

Tutaj też „jedynką” jest plan na wznowienie rozgrywek.

Najpierw treningi w małych grupach, od 10 maja wspólne, codzienne raportowanie stanu zdrowia przez specjalną aplikację, wcześniej testy na obecność koronawirusa – tak w największym skrócie wygląda plan na dokończenie rozgrywek ligowych w sezonie 2019/20. Do rozegrania zostało jedenaście kolejek ligowych, dwa ćwierćfinały oraz półfinały i finał Pucharu Polski. Najważniejsze założenia są już gotowe, zostało jeszcze kilka znaków zapytania i kwestii, które będzie musiał rozwiązać Polski Związek Piłki Nożnej. Istotne jest też to, że w planie zawarte są daty: na przełomie kwietnia i maja powrót do treningów, po miesiącu do rywalizacji na boisku – oczywiście bez udziału publiczności i na określonych warunkach. Jeszcze wczoraj trwały konsultacje w tej sprawie przedstawicieli klubów, Ekstraklasy SA i Komisji Medycznej PZPN. Wcześniej odbyły się rozmowy na ten temat z ministerstwem sportu oraz innymi instytucjami naukowymi i rządowymi.

Śląsk Wrocław już nie chce zamrażać pensji piłkarzy, a je ciąć.

Marcowe zamrożenie pensji odbyło się technicznie w ten sposób, że zarząd porozumiał się z kapitanem Krzysztofem Mączyńskim oraz trzema doświadczonymi graczami: Wojciechem Gollą, Mariuszem Pawelcem oraz Piotrem Celebanem. Następnie, po konsultacji z resztą zespołu, za pośrednictwem internetowej grupy dyskusyjnej, przekazano władzom Śląska akceptację proponowanego rozwiązania. Prezesowi Waśniewskiemu chodziło wtedy o szybkie i lojalne wytłumaczenie drużynie, że w najbliższym czasie sytuacja finansowa klubu będzie ekstremalnie trudna i żeby zawodnicy byli na to gotowi. Dziś, kiedy nie ma widoków na pomoc z FIFA czy UEFA, nawet największe kluby świata szukają ratunku od finansowej zapaści trwale obniżając zarobki. Rozwiązanie, przyjęte do tej pory przez Śląsk, jawi się jako prowizoryczne. Trzeba negocjować ścięcie pensji. Jak wiemy nieoficjalnie – nie ze wszystkimi piłkarzami to się udaje.

Jagiellonia straci 9 milionów złotych, jeśli liga nie ruszy do końca czerwca – mówi Cezary Kulesza.

– Mogę powiedzieć, ile stracimy, jeśli nie ruszymy do końca czerwca. Trzy i pół miesiąca to około 9 mln złotych, czyli 40 procent budżetu Jagiellonii na obecny sezon. Nie mamy w tym okresie żadnych przychodów. Problem ten dotyczy wszystkich klubów, nie tylko nas. Wydajemy, a nie zarabiamy – zaznacza (…).

Obecne rozmowy na temat obniżania pensji to dopiero zapowiedź przemian, które mogą nastąpić w lidze. Zdaniem Kuleszy, kiedy rozgrywki wreszcie wystartują, piłka nie będzie wyglądała już tak, jak dotychczas. – Myślę, że ta sytuacja nauczy piłkarzy pokory. Będzie lekcją dla tych, którzy oczekiwali ogromnych wynagrodzeń. Teraz nie wszystkich będzie już stać na takie wydatki. Każdy prezes będzie musiał zrobić rachunek, zbilansuje finanse i zapewne okaże się, że w klubach niezbędne są cięcia – przewiduje.

Co z Arką, co z kontraktem Damiana Zbozienia? Odpowiada sam zainteresowany.

Michał Nalepa mówił niedawno w wywiadzie w „PS”, że ciągłe myśli o sytuacji klubu mogłyby się źle skończyć. Był głosem zespołu?
– Zgadzam się ze słowami Michała, że trudno jest oderwać myśli. W ostatnim czasie udało się jednak skupić na rodzinie. Nawet powiedziałem ostatnio żonie, że piłka już nie atakuje z każdej strony, nie ma meczów, analiz. Takiego okresu nie miałem nigdy w życiu. Przeważnie i w czasie urlopu coś się dzieje, grają inne ligi, myśli się już o kolejnym sezonie.

Co z pańskim kontraktem, który kończy się 30 czerwca?
– Jest możliwość przedłużenia, ale na razie wszystko jest zatrzymane, nawet nie ma za bardzo o czym rozmawiać. Nie wiemy, co będzie z tym sezonem, czy go dokończymy, czy nie. Poza tym pod dużym znakiem zapytania stoi przyszłość klubu. Gdyby było stabilnie, myśli byłyby inne, a niestety tak nie jest. Nie ma się co oszukiwać, sytuacja nie jest kolorowa. Z natury jestem optymistą, więc staram się szukać pozytywów. W pierwszych dniach pojawiały się depresyjne myśli, ale trzeba sobie z tym radzić. Zobaczymy, jaki będzie rozwój wydarzeń. Wierzymy w to, że wirus zostanie opanowany i że pojawi się inwestor w klubie. Może się zapali jakieś światełko przed Arką, bo teraz nie jest wesoło.

Rozgrywki od IV ligi w dół w tym sezonie już raczej nie wystartują.

Podczas środowej dyskusji padło kilka koncepcji rozwiązania obecnej sytuacji. Najpopularniejsza jest taka, że sezon zostanie uznany za zakończony, a promocje do wyższych lig uzyskają kluby, które aktualnie zajmują miejsca gwarantujące awans. Nikt jednak nie będzie spadał szczebel niżej, żeby zespoły nie miały pretensji o to, że nie dostały szansy na walkę o utrzymanie w sportowej walce.

– To prawda. Mogę przyznać, że większość województw jest za takim rozwiązaniem. Wygląda więc na to, że od IV ligi w dół nie będziemy kontynuować rozgrywek w tym sezonie – mówi prezes Mazowieckiego Związku Piłki Nożnej, Zdzisław Łazarczyk.

– Ostateczną decyzję podejmie zarząd PZPN po wcześniejszej rekomendacji ze strony prezesów wojewódzkich związków – dodaje.

W „Magazynie Lig Zagranicznych” o transferach silniejszych od wirusa. Wielcy zyskają, mali będą mieć związane ręce.

Tak naprawdę największe i najbogatsze kluby na pandemii koronawirusa mogą nawet zyskać. Z jednej strony plotkuje się bowiem, że UEFA po- luzuje nieco wymagania dotyczące przestrzegania Finansowego Fair Play, co będzie zachętą – zwłaszcza dla klubów zarządzanych przez szejków – do wpompowania kwot, które wcześniej były zabronione. Z drugiej, łatwo sobie wyobrazić sytuację, że drużyna z niższej półki, która ma składzie utalentowanego zawodnika, w tym roku nie będzie żądała za niego astronomicznej kwoty. Przymuszony kiepską kondycją finansową sprzeda go za bardziej realną sumę, by w ten sposób zasypać dziurę budżetową. Przykładem takiego gracza może być Victor Osimhen. Za 21-letniego napastnika, który w obecnym sezonie francuskiej ekstraklasy strzelił 13 goli, Lille żądało prawie 90 mln euro. Za kilka tygodni wartość snajpera może być niższa.

Darko Jevtić nie pograł za wiele po przenosinach do Kazania, bo zatrzymano rozgrywki. Opowiada, jak z koronawirusem radzą sobie w Rosji, Szwajcarii oraz o obniżce płac.

Rosjanie chyba długo niewiele robili sobie z zagrożenia?
– Myślę, że tam wszystko, co najgorsze, dopiero się zaczyna i widać, że epidemia szybko nabiera dużych rozmiarów. Rosjanie bardzo długo nie zwracali uwagi na wirusa i całą sprawę lekceważyli. Liczba chorych zaczęła błyskawicznie wzrastać dopiero niedawno i wtedy wprowadzili całkowitą kwarantannę. W ostatnich dwóch dniach przed moim wyjazdem było już tak, że nie mogłem nawet wyjść z domu. Wszystko zostało zamknięte, policja stała na ulicach i jakbym wyszedł bez konkretnego celu, od razu by mnie zatrzymali.

A w Szwajcarii sprawy wcale nie wyglądają lepiej.
– Niestety, sytuacja jest chyba nawet gorsza niż w Rosji. Dla mnie osobiście jest jednak lepiej, bo tam siedziałbym zupełnie sam, a w Bazylei mogę przynajmniej spędzić trochę czasu z rodziną. Wiadomo, że staramy się unikać wychodzenia z domu, chociaż tutaj akurat mógłbym normalnie iść na spacer po mieście i nikt mnie z tego powodu nie zatrzyma, bo całkowita kwarantanna nie została wprowadzona.

Liga nie gra, kluby tracą przez to pieniądze i w całej Europie już rozpoczęło się masowe obniża- nie pensji piłkarzom. U was jest podobnie?
– Zmniejszyli nam zarobki o połowę. Ale nie wyglądało to tak, że podstawili nam dokumenty do podpisania, że zrzekamy się części pensji. Dostaliśmy po prostu mniejszą kwotę na konta i tyle. Zapewnili nas jednak, że jak sytuacja się za jakiś czas unormuje, to wtedy będą chcieli nam wynagrodzenia wyrównywać.

Guillaume Duriatti, wieloletni skaut Rennes mówi, dlaczego francuskie kluby rzadko spoglądają w kierunku polskiej ekstraklasy.

W Ligue 1 jest obecnie tylko dwóch Polaków. Dlaczego pańskim zdaniem nasi zawodnicy nie grają we Francji?
– Francuskie kluby rzadko śledzą polską ekstraklasę. W waszej lidze gra wielu zawodników w wieku 30 lat i starszych, albo bardzo młodych. Preferujemy młodych piłkarzy, ale już prawie gotowych do występów w Ligue 1. Ci zbyt młodzi potrzebują czasu i kilku lat pracy, aby wejść na ten poziom. Oczywiście tak funkcjonuje większość klubów, ale ta zasada nie dotyczy PSG i AS Monaco. Akurat w tych miejscach jest dwóch Polaków, a będzie trzeci: Marcin Bułka w PSG, Kamil Glik w Monaco, do którego wkrótce dołączy Radosław Majecki.

Ilu skautów pracuje w Rennes?
– Czterech oraz ich szef. Każdy z nich odpowiada za konkretne kraje.

Może pan zdradzić ten podział?
– Pierwszy odpowiada za północ Europy, czyli Holandię, Belgię, Szwecję, Norwegię i Danię. Drugi obserwuje południe kontynentu, czyli Włochy, Hiszpanię, Grecję i Turcję. Jeden śledzi rozgrywki we Francji, a czwarty, którym byłem ja, odpowiada za centralną część Europy: Niemcy, Szwajcarię, Austrię, Polskę i Czechy. Oprócz obserwowania swoich państw wszyscy nadzorowaliśmy rozgrywki międzynarodowe w Afryce i Ameryce Południowej.

fot. FotoPyK

Najnowsze

Anglia

Szokujące słowa piłkarza. „Chciałem tylko doznać kontuzji”

Patryk Stec
1
Szokujące słowa piłkarza. „Chciałem tylko doznać kontuzji”

Komentarze

4 komentarze

Loading...