Reklama

Do dziś mam w domu ofertę nowej umowy z Evertonem, którą odrzuciłem

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

08 kwietnia 2020, 14:43 • 26 min czytania 1 komentarz

Mateusz Taudul nie skończył jeszcze siedemnastu lat, gdy w 2011 roku wyjechał z MSP Szamotuły do Evertonu. Jego historia jest jednak dowodem, że wczesne opuszczenie Polski, bez debiutu w seniorskiej piłce, to bardzo duże ryzyko, bo można wrócić z niczym. Gdyby kilka spraw ułożyło się szczęśliwie, być może dziś miałby przynajmniej kilka meczów na ławce w Premier League. Zamiast tego na własne życzenie odszedł z „The Toffees” i długo się potem zbierał. Odżył dopiero na Cyprze, na którym gra już od pięciu lat, z czego od trzech w drugiej lidze, gdzie należy do czołowych bramkarzy.

Do dziś mam w domu ofertę nowej umowy z Evertonem, którą odrzuciłem

Ma co wspominać i o tym głównie rozmawiamy. W jaki sposób Romelu Lukaku zahamował jego rozwój? Czyje strzały broniło się najtrudniej? Z jakimi kozakami z czasów Evertonu do dziś ma kontakt, a z kim z tamtych czasów się przyjaźni? Jakim trenerem jest David Moyes? Dlaczego wolał drugą ligę cypryjską zamiast pierwszej? Jaką rolę odegrał w transferze Jose Kante do Polski? Co Adam Marciniak ma wspólnego z Roystonem Drenthe? Zapraszamy.  

***

Wróciłeś do Polski i jeszcze przebywasz na kwarantannie.

W środę mieliśmy ją kończyć, ale dla absolutnej pewności poczekamy do czwartku. Wszystko gra, nie mamy żadnych objawów. Codziennie sprawdza nas dzielnicowy, każdy podchodzi do okna, żeby facet wiedział, że nikt nie wyszedł z domu, jest pytanie o samopoczucie i tyle.

Reklama

Jak znosicie izolację?

Bywa ciężko, nie powiem. To już dwa tygodnie, a w domu mamy małe dziecko. 2,5-letni syn na chwilę wyjdzie na balkon, zobaczy słońce i chce iść na dwór, a nie może. Trudno mu to wytłumaczyć, musi wytrzymać w zamknięciu.

Decyzja o powrocie z Cypru była prosta czy musieliście ją dłużej rozważać? Wiele klubów nie pozwalało obcokrajowcom na powroty do siebie.

Tak, ale na Cyprze kontrakty wyglądają nieco inaczej niż w innych krajach. Często zamiast na dwanaście miesięcy, podpisujesz umowę dziewięciomiesięczną. Moja obowiązywała do końca kwietnia, a wiedziałem, że w związku z zaistniałą sytuacją klub może mieć problemy finansowe. Wolałem się dogadać i wrócić wcześniej, zwłaszcza że była możliwość skorzystania z tych lotów organizowanych przez państwo. Patrzyłem przez pryzmat bezpieczeństwa mojej rodziny. Trudno byłoby siedzieć samemu w obcym kraju, gdy wiesz, że za chwilę nie miałbyś już żadnych dochodów. Nieco wcześniejsze rozstanie było więc lepsze i dla mnie, i dla klubu. Dziś jestem wolnym zawodnikiem. Gdybym tam został, teraz byłbym już uziemiony. Jeśli się nie mylę, w niedzielę była ostatnia szansa na lot do Polski. W apartamencie moglibyśmy zostać do połowy maja, gdy kończyłaby się liga, później bylibyśmy zdani na siebie, bez rodziny na miejscu. Musielibyśmy chyba iść na plażę. Hotele są pozamykane na cztery spusty, wszystko stoi. Żeby wyjść z domu, musisz wysłać smsa i dostać pozwolenie w odpowiedzi. A mimo wszystko nie moglibyśmy żyć z oszczędności całymi miesiącami, zwłaszcza że koszty utrzymania na Cyprze bardzo wzrosły. Przychodząc do AEK Larnaka, za wynajem mieszkania w samym centrum płaciłem 350 euro miesięcznie. Dziś na to samo lokum wydałbym 600 euro.

Rozgrywki miały kończyć się tak szybko, że podpisałeś tylko do końca kwietnia?

Ostatni mecz był zaplanowany na 16 maja. Biliśmy się o awans, ale w praktyce straciliśmy już szanse. Zostało osiem kolejek, czołówka zdążyła nam odjechać. Również z tego powodu atmosfera rozmów o odejściu była dość luźna, w ASIL Lysi sportowo nie mieli już wiele do stracenia.

Reklama

Klub może mieć problemy finansowe, czyli nie płaciłby w ogóle, a nie obniżał pensje?

Na sto procent nie wiem. Tydzień po zawieszeniu ligi dostaliśmy z klubu informację, że kto chce wrócić do swojego kraju, może to robić jak tylko się dogada z działaczami. Porozumieliśmy się sprawnie, także z racji z tego, że przestaliśmy walczyć o awans. Każda ze stron jest zadowolona.

Jak podsumujesz te trzy lata w drugiej lidze cypryjskiej? Praktycznie nic o tych rozgrywkach nie wiemy, nawet na flashscore są jedynie suche wyniki bez strzelców i składów. Wycisnąłeś maksimum?

Myślę, że tak. Indywidualnie każdy sezon miałem udany. Ten zacząłem niefortunnie, w pierwszym meczu doznałem kontuzji. Nie odpuszczałem, przez następne trzy kolejki cisnąłem z naderwanymi więzadłami, ale w końcu nie dałem rady, musiałem odpuścić. Po jakimś czasie wróciłem i nieskromnie mówiąc fajnie to wyglądało, dobrze się czułem na boisku. Przez ten czas zdążyłem już sobie wyrobić pewną renomę w lidze. Gdy wyszedłem z propozycją rozstania, szefowie ASIL proponowali pozostanie na kolejny rok. Zdaję sobie sprawę, że drugi poziom na Cyprze nie tylko u nas jest dla ludzi praktycznie anonimowy, nikt o nim nie pisze, ale można tu spotkać ciekawych piłkarzy, choć oczywiście już mających swoje lata. W Agia Napa na przykład gra Danijel Pranjić z przeszłością w Bayernie. U mnie w ASIL był David Solari, brat Santiago Solariego. Są ciekawe postaci, więc nie mogę powiedzieć, że to jakiś przesłaby poziom. Wiadomo, że nie jest imponujący, ale z roku na rok wzrastał – pomijając różne sprawy pozaboiskowe, bo to osobny temat.

Do niego jeszcze wrócimy, ale na razie powiedz, czy po pandemii możliwy jest powrót do ASIL? Tak odbieram twoje słowa.

Nie ma co ukrywać, po pięciu latach spędzonych na Cyprze tam najłatwiej będzie mi coś znaleźć, zwłaszcza w drugiej lidze. Rok i dwa lata temu praktycznie już trzy miesiące przed końcem rozgrywek wiedziałem, gdzie będę występował w następnym sezonie, nie musiałem drżeć o swoją przyszłość.

Jak określiłbyś realia drugiej ligi cypryjskiej w porównaniu do tamtejszej ekstraklasy, w której byłeś przez dwa lata? Przepaść, inny świat?

Niekoniecznie. Kluby z najlepszej szóstki w drugiej lidze potrafią zapewnić naprawdę dobre warunki zestawiając to ze słabszymi ekipami z ekstraklasy – na przykład z AEZ Zakakiou, do którego byłem wypożyczony z AEK Larnaka. ASIL Lysi i Omonia Aradippou, dla której grałem wcześniej, na tym tle oferują i lepsze warunki finansowe, i lepsze warunki do pracy. Widać, że niektóre kluby idą do przodu, ale z kolei te z dołu tabeli odstają pod każdym względem. Wiadomo, jakie są temperatury na Cyprze. Zdarzało się, że grając na wyjeździe, w szatni nie mieliśmy nawet klimatyzacji czy zwykłych wentylatorów, musiało wystarczyć otwarte okno. Typowy oldschool (śmiech).

Ale generalnie druga liga cypryjska to poziom w pełni zawodowy, wszyscy koncentrują się tylko na piłce?

Jeżeli chodzi o obcokrajowców, to tak. Wiadomo, że jak już przychodzi ktoś z zagranicy, musi mieć odpowiedni kontrakt, żeby móc się normalnie utrzymać. Cypryjscy zawodnicy nie są traktowani na równi, zawsze zarabiają mniej. Chłopaki w drugiej lidze nieraz muszą sobie dorabiać. Oczywiście nie chodzi o osiem godzin pracy w fabryce i przychodzenie wycieńczonym na trening. Bardziej to trenowanie młodzieży w klubowych akademiach, trener personalny, te klimaty.

Który z tych trzech sezonów na drugim froncie uważasz za najlepszy w swoim wykonaniu?

Trudno powiedzieć, każdy był inny. Najpierw wróciłem do AEZ Zakakiou, z którym na wypożyczeniu spadłem z ekstraklasy. Jak mówiłem, organizacyjnie chwilami wołało to o pomstę do nieba. Szczęśliwie nigdy nie miałem tam problemów z kasą, ale wiem, że niektórzy koledzy do dziś nie dostali z klubu wszystkich pieniędzy. A wykonaliśmy dobrą robotę, zajęliśmy piąte miejsce. Jak na możliwości tamtego zespołu, znaczące osiągnięcie. Nie mieliśmy wielkich zawodników, za to była drużyna. Ja grałem cały czas od deski do deski. W Omonii zacząłem pechowo, kontuzja tuż przed ligą, opuściłem pierwszy miesiąc. Ale po wyzdrowieniu wskoczyłem do składu, obroniłem cztery rzuty karne. Zajęliśmy szóstą lokatę, co też było dobrym wynikiem. Ten sezon był dla mnie naprawdę fajny, jako drużyna nie wykonaliśmy jednak zadania, awans był jasno postawionym celem.

W Zakakiou wszystko posypało się po spadku czy wracając tam wiedziałeś, na co się piszesz?

Wiedziałem, na co się piszę. Skończył mi się kontrakt z AEK Larnaka, przyjechałem do Polski i próbowałem się gdzieś zaczepić. Bez powodzenia. Miałem ofertę z FK Utenis z litewskiej ekstraklasy, ale jak jednego dnia wyjechałem, tak drugiego wróciłem. Masakra. Jakaś wioseczka na wchodzie Litwy, sądzę, że wielu naszych trzecioligowców ma lepsze warunki. Mimo że działo się to już pod koniec sierpnia, to kiedy zobaczyłem, gdzie mnie zakwaterowali i jak się wszystko odbywa, od razu się spakowałem. Gdy więc zgłosili się z Zakakiou, uznałem, że nie ma co dalej wybrzydzać.

Nie byłeś rozczarowany, że rok lub dwa lata temu nie trafiłeś znów do cypryjskiej ekstraklasy mimo dobrej gry?

Powiem tak: gdybym się uparł, już po pierwszym sezonie w drugiej lidze znów byłbym na najwyższym szczeblu. Musiałem jednak patrzeć szerzej, nie tylko na poziom rozgrywkowy. Słabsze kluby z cypryjskiej elity nie dadzą dobrego kontraktu zawodnikowi ściąganemu z niższego szczebla. A na pewno nie taki, na jaki ja mogłem liczyć w drugiej lidze. 4-5 najlepszych klubów na tym poziomie jest w stanie płacić lepiej niż większość polskich pierwszoligowców. Po sezonie w Zakakiou miałem ofertę z Ermis Aradippou, byliśmy wstępni dogadani, już nawet przez chwilę tam trenowałem. Wtedy jednak odezwała się Omonia Aradippou, zaoferowała lepsze pieniądze. Gdybym nie miał zobowiązań rodzinnych, może patrzyłbym inaczej, ale teraz kieruję się też dobrem najbliższych, nie mogę już kopać za 500 euro. Inna sprawa, że ogólnie wokół Ermis nie roztacza się najlepsza aura, niepewny grunt. Z kolei przed tym sezonem dostawałem sygnały z Nea Salamis, gdzie nie tak dawno bronił Pavels Steinbors, ale ASIL Lysi złożyło propozycję, której tamci nie mieli szans przebić. Musiałem szybko decydować, poza tym bardzo sprawnie ustaliłem z tym klubem satysfakcjonujące warunki, co też miało swoją wymowę.

Pieniądze dostawałeś nie tylko na papierze?

Tak. Nigdy nie miałem problemów z wypłacalnością któregoś klubu, pod tym względem w żadnym przypadku nie mogłem złego słowa powiedzieć, nawet przy Zakakiou. Tam jednak zarabiałem najmniej, a klub był z Limassolu, gdzie życie jest drogie. W tamtym okresie urodził mi się syn, więc tym bardziej musiałem szukać czegoś innego.

Mówiłeś o wielu pozaboiskowych przebojach w drugiej lidze cypryjskiej. Co miałeś na myśli?

Tak naprawdę chodzi o cały Cypr, również ekstraklasę. Różne rzeczy się działy, zresztą ostatnio w rozmowie z Patrykiem Prockiem poruszałeś temat tej bomby, która eksplodowała w aucie sędziego, co skończyło się przełożeniem całej kolejki.

I to działo się nie pierwszy raz. Sędziowie na Cyprze czują się zagrożeni?

Nie tylko sędziowie. Gdy grałem w Zakakiakou w ekstraklasie, po meczu z Karmiotissą dowiedzieliśmy się, że próbowano wpływać na naszego trenera, żeby ustawił wynik. Skończyło się remisem, a nieco później u trenera wybuchła bomba w samochodzie. Gdybym pozbierał te wszystkie historie, mógłbym napisać książkę.

Generalnie jest problem z próbą ustawiania wyników?

Tak, nie da się ukryć. Nie wiem, czy to działacze poszczególnych klubów czy jakieś zewnętrzne organizacje, ale zdarzały się takie sytuacje. Wiem jednak od kolegów z szatni, że bezpośrednio do piłkarzy tacy ludzie nie uderzają.

Krótko mówiąc, zdarzały się mecze, w których myślałeś o sędziach „co tu jest grane?”.

Dam przykład z tego sezonu. W tabeli prowadzą teraz wspomniane Karmiotissa i Ermis. Realne zagrożenie czuły jedynie z naszej strony. W pierwszych kolejkach, gdy leczyłem kontuzję, przeciwko nam podyktowano sześć czy siedem rzutów karnych! Delikatnie mówiąc, sędziowie nie pomagali, potraciliśmy na tym sporo punktów. Głową muru nie przebijesz.

Opinia publiczna mocniej tym żyje czy ludzie się przyzwyczaili?

Teraz zrobiło się o tym bardzo głośno. Cypryjski związek razem z FIFĄ próbują z tym walczyć, na Cypr przylecieli delegaci światowej federacji. Wydaje się, że z roku na rok idzie to w coraz gorszym kierunku. Ten sezon pod tym względem był najgorszy, odkąd gram na Cyprze.

Jeśli chodzi o kibiców, są jakieś niepożądane historie?

Nigdy nie było z nimi problemów. Bardziej problemem jest fakt, że niewielu kibiców chodzi na stadiony, nawet nie ma czego porównywać z polską ligą. Pamiętam mecz Zakakiou w ekstraklasie z Nea Salamis, jako gospodarze swoje spotkania rozgrywaliśmy w Pafos. Na trybunach było z 50 osób, z czego 15 z ekipy telewizyjnej. Czasami czułeś się jak na sparingu. Szczególnie dotyczy to drugiej ligi cypryjskiej, zdarzało się, że zaraz za bramką miałem zaparkowane samochody. W pierwszej lidze każdy przynajmniej ma ten stadion – jak nie swój, to wynajmuje od innego klubu. Cypr jest mały, liczba obiektów ograniczona, ale jakoś trzeba sobie radzić.

Ale całościowo nie zraziłeś do Cypru?

Absolutnie nie. Czas leci, człowiek dorasta, wyrosłem już z tego, żeby do kogoś chować wielką urazę czy się obrażać. Mimo wszystko mam stamtąd wiele fajnych wspomnień, zostawiłem sporo przyjaciół i znajomych. Przy dobrej ofercie nie miałbym oporów, żeby wrócić.

W ASIL twoimi klubowymi kolegami byli znani z polskich boisk Raul Gonzalez i Armiche. Wspominali pobyt u nas?

Tak, nieraz o tym gadaliśmy. Raul bardzo dobrze wspomina nasz kraj, zwłaszcza czasy GKS-u Bełchatów. Armiche w Cracovii spędził tylko kilka miesięcy po transferze z Grecji. Ma bardzo dobre skojarzenia z Polską jako krajem, ale pod względem sportowym przyznawał, że miał wtedy słaby okres. Doszło też w trakcie rundy do zmiany trenera, Jacek Zieliński już na niego nie stawiał.

A u was miał dobry okres?

Poprzedni sezon miał świetny. Strzelił bodajże 17 goli, do tego sporo asyst. Teraz było już znacznie gorzej.

W Zakakiou natomiast grałeś z Vilimem Posinkoviciem, który później trafił do pierwszoligowego Ruchu Chorzów. Dał się poznać głównie jako imprezowicz, a kibice w oficjalnym oświadczeniu żądali jego odejścia z klubu. 

Vilim to ogólnie super chłopak, ale ma swoje mankamenty jeśli chodzi o sferę mentalną, zawsze lubił się pobawić. W Chorzowie nie udało mu się tego zatuszować boiskową postawą.

W AEK Larnaka natomiast dzieliłeś szatnię z Adamem Marcinakiem, Vladimirem Boljeviciem i Jose Kante, choć w przypadku tego ostatniego jeszcze nie mogłeś wiedzieć, że będzie to miało znaczenie w polskim kontekście. 

Po części mogłem. Miałem duży udział w tym, że Jose trafił do Górnika Zabrze. Ważną funkcję dotyczącą transferów pełnił tam Piotr Przeniosło. Wcześniej był prezesem Nadwiślana Góra, w którym spędziłem sezon 2014/15. Nawet zajmowałem wtedy jego mieszkanie. Kiedyś zadzwonił do mnie z pytaniem, czy mógłbym mu polecić jakiegoś napastnika z Cypru, bo szukają wzmocnień na tę pozycję. Wskazałem na Kante, który co prawda w AEK-u nie grał zbyt dużo, ale na treningach widziałem, że gość ma naprawdę wielki potencjał. Czułem, że w Polsce mógłby sobie poradzić, że ze swoją walecznością, szybkością i techniką pasowałby do naszej ligi. Cieszę się, że mogłem mu pomóc, czas pozytywnie go zweryfikował, dziś jest znaczącą postacią Legii.

Zakładam, że z Marciniakiem trzymałeś w AEK-u najmocniej. Znajomość przetrwała próbę czasu?

Przetrwała i powiem ci, że takiego kompana ze świecą szukać. Niezwykle barwna postać, również w tamtej szatni się wyróżniał, mimo bariery językowej, bo Hiszpanów było koło dziesięciu i trzymali głównie ze sobą. Mieliśmy bardzo dobre relacje, podobnie jak jego żona z moją narzeczoną. Ostatni raz widzieliśmy się dwa lata temu, gdy Arka Gdynia trenowała na Cyprze. Gdyby nie koronawirus, spotkalibyśmy się teraz w Polsce. Z Adamem, Vlado i później Ivanem Trickovskim tworzyliśmy swoją paczkę. Ivan Polskę wspomina podobnie jak Armiche: piękny kraj, super go przyjęli, tylko nie trafił sportowo, nie dojechał z formą. Nigdy nie narzekał, że w Legii nie dali mu czasu czy coś. W Warszawie na pewno mostów nie spalił, gdy rozgrywaliśmy sparing z Legią, jej piłkarze bardzo miło go przywitali.

Pobyt na Cyprze zaczynałeś właśnie w AEK-u Larnaka, do którego trafiłeś jako rezerwowy bramkarz drugoligowego Nadwiślana. Był to transfer wręcz sensacyjny. 

Sam byłem mile zaskoczony. Miałem szczęście, bo trener bramkarzy AEK-u zapamiętał mnie z jakiegoś występu w rezerwach Evertonu, a że akurat szukali kogoś młodego na tę pozycję, odgrzebał moje nazwisko i tak się zaczęło. Na początku sądziłem, że to jakaś wkrętka, wiadomo, jak potrafi żartować piłkarska szatnia. Trenowałem z MKS-em Ełk, wracałem z chłopakami do Białegostoku. Dzwoni nieznany numer. Odebrałem i ktoś po angielsku mówi mi, że AEK Larnaka jest zainteresowany i czy chciałbym przyjechać się pokazać. Rozłączyłem się, ale facet zadzwonił ponownie, zapewnił, że to poważna sprawa i może wysłać pismo. Gdy już naświetlono mi temat, w ogóle się nie zastanawiałem. Spakowałem się w trymiga i poleciałem. W założeniu miałem trenować przez tydzień, w praktyce już po trzech dniach wiedziałem, że podpisujemy kontrakt.

Zapewne miałeś świadomość, że przychodzisz do rywalizacji. Przed tobą w hierarchii byli dwaj doświadczeni Hiszpanie: Tono i Mikel Saizar.

W zasadzie straciłem rok po odejściu z Evertonu. Spokorniałem i nie wybrzydzałem. Wcześniej, bezpośrednio po Anglii, czułem się mocny, ale rzeczywistość mnie zweryfikowała. Cieszyłem się z samego faktu, że dostałem angaż w czołowym cypryjskim klubie. Pierwszy mecz i od razu gramy z Bordeaux w Lidze Europy. Olbrzymi przeskok, zwłaszcza dla młodego zawodnika, któremu psychika zaczęła szwankować po trudnym okresie.

Koniec końców rozegrałeś kilka meczów.

Długo czekałem na debiut w lidze, wystąpiłem dopiero w ostatniej kolejce, a i tak z powodu kontuzji musiałem zejść po godzinie. Wcześniej zagrałem coś w krajowym pucharze, a w nowym sezonie, jeszcze przed wypożyczeniem do Zakakiou, zaliczyłem dwumecz z rywalem z San Marino w eliminacjach Ligi Europy. Nie mam się czego wstydzić, po prostu przegrałem rywalizację. Tono w Larnace bronił na tyle dobrze, że poszedł do Realu Sociedad. Prywatnie był super kolegą.

Mówisz, że spokorniałeś, czyli wcześniej sądziłeś, że nazwa „Everton” w CV otworzy ci więcej drzwi?

Tak. Dziś takim wyjazdom młodych chłopaków na Zachód towarzyszy inna otoczka. Media uważniej to śledzą, więcej o tym piszą. Ja regularnie grałem w rezerwach Evertonu, ale ludzie o tym nie wiedzieli, nikt się nie interesował. Odszedłem z Anglii przez złe doradztwo ze strony agenta, nie chcę już nawet wymieniać jego nazwiska. Do tej pory mam w domu ofertę przedłużenia kontraktu z Evertonem. Co prawda chodziło tylko o pół roku, a w klubie zmienił się trener, przyszedł Roberto Martinez, ale tak naprawdę wyciągnięto do mnie rękę, bo w krótkim odstępie leczyłem dwie poważne kontuzje. W założeniu miałbym już zacząć ogrywać się w seniorskiej piłce, prawdopodobnie poszedłbym na wypożyczenie do League Two. Na co dzień trenowałbym z Evertonem i dojeżdżał na same mecze. Mając dzisiejszą świadomość, bez wahania bym się na ten wariant zgodził. Agent jednak zadzwonił, że jest poważny temat ze szwajcarskim FC Aarau. Musiałem tylko dostać papier, że jestem wolnym zawodnikiem i nie trzeba będzie za mnie płacić. Podpaliłem się, w ciągu czterech dni autem pojechałem z Białegostoku do Liverpoolu, spakowałem się, powiedziałem zszokowanym ludziom z Evertonu, że nie przedłużam umowy i wróciłem. Wyszło na to, że sprawa się rypła, a ja przez pół roku byłem bez klubu, zaliczając wcześniej objazdówkę po Polsce.

Nie było żadnego tematu z Aarau?

Nie wiem. Temat miał być na tyle zaawansowany, że trzeba było błyskawicznie załatwiać te papiery. Gdy wróciłem do Białegostoku, telefon do Szwajcarii „przepadł”, może go zgubili po drodze. Ze mną z Aarau nikt nie rozmawiał. Wszystko przechodziło przez agenta i jego belgijskiego współpracownika. Podobno sprawę miał pilotować też Ryszard Komornicki, ale wiem to z drugiej ręki. Przykre doświadczenie, choć to również jakaś nauka. Dziś inaczej patrzę na rzeczywistość, jestem bardziej pragmatyczny i wychodzę z założenia, że lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu. Właśnie dlatego wolałem brać pewny kontrakt w drugiej lidze cypryjskiej niż czekać na spełnienie obietnic z ekstraklasy.

Przychodząc do Evertonu mówiłeś, że w ciągu dwóch lat chciałbyś już walczyć o pierwszy skład. Dała o sobie znać buta czy to naprawdę było realne?

Sądzę, że realne było przynajmniej to, żeby łapać się do kadry meczowej w Premier League. Już po roku regularnie trenowałem z pierwszym zespołem, ale miałem pecha zdrowotnego. Najpierw rozwaliłem kolano. To był jedyny mecz, gdy zszedłem do U-18 na mecz pucharowy. Na dodatek zwlekałem z zejściem z boiska, co jeszcze pogłębiło problem. Taki mam już charakter, nie potrafię odpuścić w takich momentach, choć niekoniecznie dobrze na tym wychodzę. Dostawałem bury od ojca czy narzeczonej, nie dociera (śmiech). W tym sezonie było tak samo z więzadłami. Co do kontuzji z Evertonu, kilka tygodni później na jakiś czas wypadł Tim Howard. Do gry wszedł Jan Mucha, więc w normalnych okolicznościach trafiłbym na ławkę. Zamiast tego siedział na niej jakiś Anglik, który przy mnie w rezerwach nic nie pograł.

Czyli nawet obecność w kadrze meczowej w Premier League podniosłaby twoje akcje na przyszłość?

Tak i nawet wprost się o tym przekonałem. W pewnym momencie pojawił się temat Piasta Gliwice i powiedzieli tam jasno, że gdybym przynajmniej kilka razy znalazł się w kadrze pierwszego zespołu Evertonu, to inaczej by na mnie patrzyli. A że grałem tylko w rezerwach i byłem po kontuzjach, nie miałem się czym pochwalić w CV.

Drugiej kontuzji doznałeś po starciu z Romelu Lukaku. 

To był  bodajże jego pierwszy trening po przyjściu do Evertonu. Tak mnie załatwił, że pauzowałem przez kolejne cztery miesiące. Dopiero co wróciłem po wyleczeniu kolana, chciałem się pokazać. Lukaku oddał strzał w sytuacji sam na sam, obroniłem i rzucałem się na dobitkę. Poszedłem na wariata, a że na świeżo skoszone boisko zaczął padać deszcz, spadłem tak niefortunnie, że Romelu gdzieś tę nogę zostawił i wypadł mi bark. Od razu po tym zdarzeniu mnie przepraszał, nie mam do niego pretensji.

Z czasów Evertonu została ci jedna zażyła znajomość.

Wręcz przyjaźń, bo tak mogę nazwać relację z Jano Muchą. Do dziś przynajmniej raz w tygodniu do siebie piszemy lub dzwonimy. Gdyby nie pandemia, potrenowałbym z nim indywidualnie. Miałbym blisko, bo od czerwca pomaga Krzysztofowi Dowhaniowi w Legii. Traktuję Jano jak brata, bardzo mi pomógł na początku. Wprowadził mnie do zespołu i szatni, co było tym bardziej cenne, że na początku mój angielski pozostawiał wiele do życzenia, nie mogłem się swobodnie komunikować. Mogłoby to wyglądać inaczej, gdybym zupełnie samemu jako 17-latek wchodził do szatni pełnej gwiazd. Zaprzyjaźniłem się z jego synem. Starałem się odwdzięczyć, w razie potrzeby woziłem małego na treningi i tak dalej.

W rezerwach „The Toffess” grałeś z kilkoma zawodnikami, którzy robią dziś wielkie kariery.

Parę poważnych nazwisk się przewinęło, trzeba przyznać. Ross Barkley jest teraz w Chelsea, a to był jeden z moich najlepszych kumpli w tamtych czasach. W Premier League regularnie grają jeszcze John Lundstram z Sheffield United – też bardzo dobry kolega, mój rocznik – i Shane Duffy z Brighton. Jonjoe Kenny to podstawowy piłkarz Schalke, a Tyias Browning rok temu poszedł z Evertonu do chińskiego Guangzhou Evergrande za 5 mln euro. W naszej paczce z Jano Muchą był Nikica Jelavić, często chodził z nami na kawę czy obiad. Mogę się pochwalić, że grałem z tymi chłopakami i dalej mamy kontakt. Wiadomo, że nie jakiś zażyły, ale przynajmniej raz na pół roku popiszemy na Messengerze czy Instagramie. Lata lecą, wielu zakłada rodziny, zawsze znajdzie się wspólny temat.

Każdy z wymienionych już wtedy ewidentnie się wyróżniał czy kariera któregoś z nich cię zaskoczyła?

Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się, że Kenny aż tak odpali. Nie imponuje warunkami fizycznymi, mimo to świetnie radzi sobie na boku obrony. Kiedy broniłem w rezerwach, on dopiero w nich zaczynał, nie grał za dużo. Widać było, że coś potrafi, ale niczym szczególnym się nie wyróżniał. To nie był ten kaliber co Ross Barkley, w przypadku którego od razu wiedziałeś, że urodził się z piłką przy nodze. Jestem w szoku, jak bardzo poszedł do przodu. Tym większy szacun dla niego.

Być może mówiłeś to jeszcze przed przyjściem Lukaku, ale wspominałeś kiedyś, że na treningach najwięcej problemów miałeś ze strzałami Roystona Drenthe.

To był typowy ananas, że tak powiem (śmiech). Grzegorz Szamotulski powiedziałby, że klakier. Spokojnie mógłby wydać barwną biografię. Co do treningów, Drenthe nie był tytanem pracy, ale miał niesamowity młotek w nodze, nigdy nie broniłem mocniejszych strzałów. No, może jedynie Adaś Marciniak równie mocno kopie piłkę, gdy wali przekątne na oślep (śmiech).

W Evertonie miałeś styczność z Davidem Moyesem. Jak dobrze zdążyłeś go poznać?

Indywidualnie w ograniczony sposób, ograniczaliśmy się do krótkich rozmów. Widziałem jednak, w jaki sposób reagował. Najczęściej zachowywał spokój, ale zdarzało się, że wybuchał i to nawet po naszych meczach w rezerwach. Pamiętam, że graliśmy z West Hamem, wysoko przegraliśmy. Moyes dał nam taką zjebę, że nikt nie śmiał podnieść głowy. Nie chodziło o jakieś morze epitetów, od razu wskazywał błędy. Nie patrzył, o jakie nazwisko chodzi, po takich porażkach każdy obrywał równo. Generalnie prowadził szatnię żelazną ręką, obowiązywała bezwzględna dyscyplina, nie wchodził w bliższe relacje z zawodnikami.

Widziałeś z bliska ten wielki świat, zawodników zarabiających setki tysięcy funtów miesięcznie. To stereotyp, że w takim gronie po treningach trwa jedna wielka impreza rodem z Kac Vegas?

Zdecydowanie stereotyp. Zawsze inaczej pewne rzeczy wyglądają w środku, a inaczej na zewnątrz. Wiadomo, czasami ktoś coś odwali, media podchwycą wątek i staje się to obrazem całego środowiska, ale ludzie nie zdają sobie sprawy, jak ciężko trzeba trenować, żeby grać na takim poziomie. Już za moich czasów robiło to wrażenie, a podejrzewam, że dziś wymagania jeszcze bardziej poszły do przodu. Wielu myśli, że chodzi o jeden dwugodzinny trening, kawka przed i po, a potem szybki zjazd na chatę i konsola do wieczora. To tak nie działa. Wszyscy wiele pracują dodatkowo. Kto chce być na topie, musi ostro zapierdzielać, bo selekcja jest ostra i nie ma żadnych sentymentów.

W takim otoczeniu nauczyłeś się w pełni profesjonalnego podejścia do piłki, dawania z siebie stu procent za każdym razem. 

Mocno rozwinąłem się też pod względem siłowym. W MSP Szamotuły bardziej stawialiśmy na aspekty techniczne i motorykę. Z tego względu na początku w Anglii zderzyłem się ze ścianą, było ciężko. W akademii w ciągu tygodnia mieliśmy nieraz cztery sesje treningowe na siłowni. Bardzo duże obciążenia. Nie miałem z nimi problemu jeśli chodzi o zmęczenie, wytrzymywałem tempo, ale z perspektywy czasu uważam, że mój organizm mógł zostać przeforsowany, dlatego później mięśnie i kości nie zawsze wytrzymywały. Jak na swój wiek, czyli 16-17 lat, chyba trenowałem za mocno, za szybko przeszedłem z jednego sposobu szkolenia do drugiego. Nie protestowałem jednak. Zawsze wykonuję polecenia trenerów, nawet jeżeli mi się nie podobają.

Po odejściu z Evertonu straciłeś bezcenne pół roku, gdy była największa szansa na znalezienie nowego klubu. Latem 2014 zwiedziłeś trochę kraju jeżdżąc na testy.

Pogoń Szczecin, Zagłębie Lubin, Śląsk Wrocław, Stomil Olsztyn – trochę tego było. Najbliżej pozostania byłem na początku, w Pogoni. W zasadzie gdybym miał dzisiejszy rozum, podpisalibyśmy kontrakt. Trener Dariusz Wdowczyk szukał bramkarza do rywalizacji. Radosław Janukiewicz miał niepodważalną pozycję, ja walczyłbym z Dawidem Kudłą o miano numeru dwa. Siedziałem już w pokoju z trenerem, był też Maciej Stolarczyk, dopinaliśmy szczegóły. Dwie godziny później zadzwonił ten nieszczęsny agent, że jest temat Zagłębia Lubin, że tam będzie łatwiej o grę, a klub zamierza walczyć o szybki powrót do Ekstraklasy. Znów tak mi namieszał, że zrezygnowałem z Pogoni i pojechałem. Na miejscu okazało się, że każdy mówi co innego i nic nie wiadomo. Trener Piotr Stokowiec mówił, że fajnie się pokazałem. Dyrektor sportowy, że szukają kogoś bardziej doświadczonego, a agent przekonywał, że nie dogadali się w kwestiach finansowych. Nie zamierzałem tego drążyć, na następne testy wysyłał mnie już kto inny, zerwałem współpracę z tamtym agentem. Nowy niestety też nie pomógł. W Śląsku Wrocław fajnie potrenowałem, ale żeby zacząć rozmowy, klub musiał rozwiązać umowę z Wojciechem Pawłowskim, który był przesunięty do rezerw. Tak się nie stało i temat upadł. Szkoda, że nie wiedziałem o tym warunku na starcie. W Stomilu potrenowałem tydzień i… powiedzieli, że nie mają pieniędzy.

Można było się wściec. Cztery kluby, angażu brak, a pijarowo wyglądało to fatalnie. Nikt nie wnikał  w powody, za to każdy widział, że Taudul jedzie na kolejne testy i na nich się kończy. Duża życiowa lekcja, wiele rzeczy musiałem w głowie poukładać. Potem przez chwilę była jeszcze szansa na Podbeskidzie, gdzie za trenowanie bramkarzy odpowiadał Izaak Stachowicz, ale zwolnili go po rundzie jesiennej, dlatego poszedł do drugoligowego Nadwiślana.

Do którego trafiłeś zimą 2015 roku. Typowy akt desperacji?

Tak, poszedłem tam ze względu na Izaaka. Od razu do mnie zadzwonił, wiedział, jaka jest sytuacja. Uznałem, że nie ma co wybrzydzać, bo mogę stracić kolejne pół roku.

Rundę zacząłeś w pierwszym składzie, ale po sześciu meczach wylądowałeś na ławce. Dlaczego?

Trochę ze swojej winy, trochę z winy trenera Adama Noconia. Moim zdaniem nie potraktował mnie sprawiedliwie. Przez pięć meczów broniłem super, w szóstym – z liderującym Zagłębiem Sosnowiec – w końcówce przy stanie 2:2 źle zbiłem strzał po rykoszecie, piłka wleciała pod samą poprzeczkę. Mogłem się lepiej zachować. Następnego dnia na treningu efektownie obroniłem rzut wolny lecący w okienko. Trener zapytał głośno, czy nie mogłem tak wczoraj złapać. Wybuchnąłem, odpowiedziałem mu i tak się skończyło moje granie w Nadwiślanie.

Doszło do ostrej wymiany zdań?

Nie używałem przekleństw czy coś. Wiedziałem, że nie pomogłem drużynie, ale byłem najmłodszy w zespole, nie miałem jeszcze skończonych 21 lat. Poczułem się słowami trenera dotknięty. Powiedział to w taki sposób, że uznałem, iż szuka kozła ofiarnego. Grałem jako młodzieżowiec, dlatego czułem dodatkową presję ze strony trenera i zarządu, gdy tuż przed końcem okienka ściągnięto bardziej doświadczonego Piotra Misztala. Uczciwie muszę jednak przyznać, że nie dawano mi odczuć, że gram do pierwszego błędu. Miałem wtedy wybuchowy charakter i stało się. Z perspektywy czasu żałuję, nie powinienem się tak zachować. Dziś jestem spokojniejszy.

Pojawiały się wątpliwości, czy nadal warto stawiać wszystko na piłkę?

Pojawiały, ale najbardziej jeszcze przed Nadwiślanem, po tych przebojach z testami. Różne myśli buzowały w młodej głowie, brakowało chłodniejszego spojrzenia. Nieraz się przeczytało komentarze, że Taudul się nie nadaje i gdzieś to w człowieku siedziało. Wytrzymałem jednak i dziś bardzo trudno byłoby mnie złamać.

Kiedy okrzepłeś mentalnie i nabrałeś pełnego przekonania co do swojej wartości?

W pierwszym sezonie w AEK-u Larnaka. Zespół prowadził bardzo fajny trener Thomas Christiansen, który później był w APOEL-u Nikozja i Leeds. Odbyłem z nim wiele budujących rozmów, podobnie jak z trenerem bramkarzy. Mentalnie wyprowadzili mnie na prostą, zacząłem inaczej funkcjonować. W tamtym czasie zupełnie odciąłem się od mediów, liczyła się tylko praca i wyszło mi to na dobre. Za ładne oczy nie gram na Cyprze od pięciu lat. Nawet w drugiej lidze jeśli ktoś z niezłą przeszłością zawodzi, po roku jest odpalany, a ja zawsze miałem oferty.

Stawiasz sobie jeszcze cele typu „chcę wrócić do cypryjskiej ekstraklasy” albo „zaistnieć w Polsce”?

Chcę grać na jak najwyższym poziomie, po prostu. Nie zakładam, że musi to być Cypr czy Polska, choć nie ukrywam, że fajnie byłoby się wreszcie porządnie sprawdzić na naszym podwórku. Nie licząc epizodu w Nadwiślanie, od blisko dekady jestem za granicą. Od Nadwiślana minęło pięć lat, dziś jestem inny i piłkarsko, i mentalnie.

Twoja historia jest dowodem, że warto wcześnie wyjeżdżać z Polski czy wręcz przeciwnie?

Nikt mi nie odbierze tego, co zobaczyłem i przeżyłem. Mało kto może zobaczyć futbol od tej strony. Druga strona medalu jest taka, że na Zachodzie perspektywy są znacznie większe, ale dopiero od pewnego momentu, bardzo trudno się przebić. Przez kilka lat masz kontrakt nawet w bardzo znaczącym klubie, tyle że jeśli się nie wypromujesz, może być taka sytuacja jak ze mną, gdy wracałem do Polski i w zasadzie zaczynałem od zera. Jeżeli wyjeżdżasz nie mając choćby jednej udanej rundy w piłce seniorskiej, która mogłaby być dla naszych klubów punktem odniesienia na przyszłość, ryzykujesz dużo więcej. Gdybym mógł cofnąć czas, być może inaczej pokierowałbym karierą. Ale łatwo teraz mówić. Masz 16 lat, siedzisz w bursie, dostajesz telefon, że Everton jest zainteresowany. Trudno się oprzeć, również finansowo. W porównaniu do tego, co dostawałem w Szamotułach, już na starcie było niebo a ziemia.

Wzrost nie ogranicza cię trochę w karierze? 185 cm to jak na bramkarza nie są imponujące warunki.

Nie ma co ukrywać, nie pogardziłbym paroma centymetrami więcej. Bywało, że kluby czepiały się mojego wzrostu i od razu były mniej przychylnie nastawione. Jeżeli jednak patrzysz na piłkę, widzisz, że coraz więcej bramkarzy o warunkach zbliżonych do moich gra na wysokim poziomie. Nie zawsze chodzi wyłącznie o wzrost. Ja przykładowo mam długie ręce. Pamiętam testy z Szamotuł, z których wynikało, że chłopak trzy centymetry wyższy ode mnie ma mniejszy zasięg ramion niż ja, więc to nie determinuje wszystkiego. W klubach jednak raczej nie wnikają w takie szczegóły. Patrzą w papiery, widzą parametry i tym się sugerują. Może dlatego najłatwiej mi się odnaleźć na Cyprze, gdzie wzrost bramkarzy nie ma większego znaczenia. Inna sprawa, że ogólnie coraz bardziej liczą się pozostałe aspekty – gra nogami, na przedpolu, rozumienie taktyki.

Samemu miałeś kiedyś przekonanie, że jesteś nieco za niski?

Miałem, zwłaszcza po tym meczu z Zagłębiem Sosnowiec, gdy w relacji napisano, że bramkarzowi zabrakło kilku centymetrów, żeby dobrze interweniować. Trudno się wtedy nie wkurzyć, bo przecież na swój wzrost nie masz wpływu. Szpilek nie założysz.

rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK

Fot. archiwum prywatne/400mm.pl/Newspix

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Urban o Jagiellonii: Jeżeli nie wykorzysta szansy, będzie tego żałować przez dziesięciolecia

Bartosz Lodko
1
Urban o Jagiellonii: Jeżeli nie wykorzysta szansy, będzie tego żałować przez dziesięciolecia
Ekstraklasa

Adamczuk: Nadal liczę, że w Ekstraklasie do końca będziemy walczyć o czołowe lokaty

Bartosz Lodko
0
Adamczuk: Nadal liczę, że w Ekstraklasie do końca będziemy walczyć o czołowe lokaty
Ekstraklasa

Trela: Przyszłość Dawida Szulczka. Jak wyglądałby sensowny kolejny krok karierze?

Michał Trela
1
Trela: Przyszłość Dawida Szulczka. Jak wyglądałby sensowny kolejny krok karierze?

Weszło

Piłka nożna

Niepokonani. Dlaczego nikt nie wierzy, że najlepszy klub świata gra w Turkmenistanie?

Szymon Janczyk
4
Niepokonani. Dlaczego nikt nie wierzy, że najlepszy klub świata gra w Turkmenistanie?
Polecane

Agent zdradza kulisy siatkówki. „Było grubo. Bednorz w Rosji mógł trafić do więzienia”

Jakub Radomski
7
Agent zdradza kulisy siatkówki. „Było grubo. Bednorz w Rosji mógł trafić do więzienia”
Polecane

Czasy się zmieniają, on wciąż na szczycie. O’Sullivan walczy o ósme mistrzostwo świata

Sebastian Warzecha
10
Czasy się zmieniają, on wciąż na szczycie. O’Sullivan walczy o ósme mistrzostwo świata
Polecane

W objęciach Skarbu Państwa. Sprawdzamy wkład państwowych spółek w polskie kluby

Szymon Szczepanik
35
W objęciach Skarbu Państwa. Sprawdzamy wkład państwowych spółek w polskie kluby

Komentarze

1 komentarz

Loading...