– Ibrahimović w Monzy brzmi nieprawdopodobnie? Nieprawdopodobne jest tylko to, że w to nie wierzycie! – zarzekał się Cristian Brocchi, trener trzecioligowego klubu z okolic Mediolanu. Dlaczego jedna z największych gwiazd futbolu ostatnich lat miałaby przenieść się do klubu z Serie C? Bo nie jest to zwykły drużyna. To „mały Milan” Silvio Berlusconiego, który nie mógł znieść pustki w życiu po sprzedaży Rossonerich. Wypełnił ją kupując zespół z miejscowości, którą świat zna z powodu najsłynniejszego toru wyścigowego we Włoszech. To ma się jednak zmienić, gdy Brianzoli po raz pierwszy w historii awansują do Serie A.
***
Novara, Pro Vercelli, Siena – to najsłynniejsi rywale Silvio Berlusconiego i jego nowego klubu. Delikatna różnica w porównaniu do Liverpoolu, Interu czy Juventusu, prawda? Choć w zasadzie Silvio wciąż może spotkać na swojej drodze Starą Damę, tyle że mowa grającym w tej samej lidze zespole rezerw Juve. Z kolei emocje związane z derbami Mediolanu zastępują teraz pojedynki o dominację w regionie z Como. Dla człowieka, który zawsze był na szczycie – czy jako polityk, czy jako biznesmen, czy też szef klubu, taka degradacja mogła być bolesna, ale stało się dokładnie odwrotnie.
Ekscentryczny polityk oszalał na punkcie Monzy, zupełnie tak, jak przed laty pochłonął go AC Milan. Być może to trochę inny poziom zaangażowania, ale otoczenie byłego premiera twierdzi, że podejście Silvio do futbolu nie uległo zmianie. Berlusconi dostał klub niejako w prezencie, bo umowę przejęcia podpisano dzień przed jego 83. urodzinami, jednak Monza nie jest traktowana jako zabawka. Były właściciel Milanu jest na każdym meczu domowym swojej nowej drużyny, stara się też jeździć na wyjazdy. Jego wieloletni przyjaciel Adriano Galliani twierdzi, że nawet w czasach świetności Rossonerich, Berlusconi nie był tak blisko pierwszej drużyny. W środowisku politycznym anegdotą stał się rzekomo jeden z ważnych zjazdów “Forza Italia”, na którym Silvio miał omawiać obecną sytuację w państwie. Zamiast tego zajął jednak kolegów po fachu opowiadaniem o… wygranych derbach Lombardii z Como. Były premier nie lata już na treningi helikopterem, ale wciąż odwiedza szatnię i dzieli się z piłkarzami swoimi złotymi myślami. Opowiada im dokładnie to, co mówił van Bastenowi, Kace czy Gattuso – o dawaniu ludziom „słońca z kieszeni”, bo takiej metafory szczęścia używał jego tata. Ciężko nie zauważyć, że Silvio – jak mówi klasyk – troszkę się w Monzy zakochał. – Jestem tu, bo chciałem zobaczyć pierwszy mecz. Nie będę ukrywał, że jestem trochę podekscytowany. Mam kilka zdań, które zawsze mówiłem swoim piłkarzom. Pamiętajcie, że ten, który wierzy, walczy, ten który wierzy, osiąga cel. Uwierzcie więc, wyjdźcie na boisko i wygrajcie przynajmniej trzema golami! – mówił piłkarzom przed pierwszym meczem.
Tęsknotę Silvio za futbolem widać było od pierwszych chwil. Już na wstępie kazał wypisać na ścianach klubowych korytarzy motto, które od teraz miało przyświecać klubowi. Jakie? „Będzie romantycznie” – krótko, zwięźle i na temat. I – co tu dużo mówić – tak właśnie jest.
Rodzinny biznes
Codzienność w Monzy wygląda jak niekończący się zjazd rodzinny. Wraz z Berlusconim do klubu trafił jego brat, który oficjalnie pełni funkcję prezydenta oraz nieodzowny kompan Silvio, Adriano Galliani. To właśnie on odegrał kluczową rolę w całej inwestycji. Musicie bowiem wiedzieć, że sympatyczny „łysy z Milanu” pochodzi z Monzy, a przygodę z calcio zaczynał właśnie w lokalnym klubie. Na stare lata Galliani zapragnął więc wrócić do korzeni, ale że sam nie miał takiego zaplecza, jak choćby Dietmar Hopp, który przejął Hoffenheim, zadzwonił do starego przyjaciela i przekonał go do zakupu Branziolich. – Zawsze byłem stąd, po prostu Milan wypożyczył mnie na 31 lat – mówił w swoim stylu jeden z największych dyrektorów sportowych w historii futbolu.
Podczas meczów Serie C na trybunach znajdziemy kilka innych znanych twarzy. Trafi się Fabio Capello, jest też Christian Vieri. Kiedyś takie nazwiska pojawiały się tutaj tylko wtedy, kiedy wypadał termin Grand Prix Włoch w Formule 1. Teraz wpadają regularnie, żeby odwiedzić starych kumpli. Brakuje tylko córki Silvio, Barbary, ale domyślamy się, że po tym jak jej romans z Alexandre Pato zatopił karierę jednego z ulubieńców ojca, ten woli trzymać ją z dala od drużyny…
Ale rodzinnie jest nie tylko na trybunach, bo trenerem też wybrano kogoś, kto doskonale zna specyfikę pracy z legendarnym duetem. Stanowisko Cristian Brocchi, który swoich szefów poznał jeszcze jako piłkarz Milanu. Stery klubu Brocchi objął w październiku 2018 roku i mimo że w poprzednim sezonie nie udało mu się wywalczyć awansu, ani nawet wygrać finału Coppa Italia w Serie C, nie zobaczył walizki przed drzwiami. Jest romantycznie. – Berlusconi i Galliani sprawiają, że piłkarze czują się ważni, chcą się dla nich poświęcać. Silvio jest bardzo zaangażowany. Przed meczami zawsze dzwoni i pyta, co słychać w drużynie – przyznał na łamach „New York Times” trener Monzy.
On sam dopiero zaczyna przygodę z trenerką. Po nieudanym epizodzie jako „strażak” w Milanie i słabych wynikach w Brescii, może spokojnie poznawać tajniki zawodu. Niedawno był asystentem Fabio Capello, ale miał też inne, całkiem niezłe, wzory do naśladowania. – Ancelotti to mój nauczyciel numer jeden, od niego nauczyłem się funkcjonowania w taktyce 4-3-1-2. Z kolei od Prandelliego wyciągnąłem wiele pod względem taktycznym i psychologicznym.
Lekcje są pożyteczne, bo Monza jest liderem swojej grupy Serie C z 16 punktami przewagi nad drugim zespołem. Można zakładać, że gdyby nie koronawirus, klub wkrótce przyklepałby awans do Serie B. Brocchi mógłby wtedy triumfować, bo gdy przychodził do zespołu, nazywano go pupilkiem byłego premiera Italii. Widać jednak, że ma on swój pomysł na zespół. Oczywiście nie odważył się sprzeniewierzyć myśli przewodniej Silvio i konsekwentnie stawia na dwóch napastników w składzie, jednak przynosi to efekty. Nawet po ubiegłorocznych barażach o awans, w których lepsze okazało się Imolese, to Branzioli byli chwaleni za postawę na boisku. Na starcie obecnych rozgrywek Monza ustanowiła rekord kolejnych zwycięstw, pięciokrotnie zgarniając komplet punktów, a w dodatku dotarła aż do trzeciej rundy Pucharu Włoch, przegrywają po walce z Fiorentiną. Silvio był zadowolony. – Każdy, kto widział nasze ostatnie mecze, wie, że gramy pięknie, przyjemnie dla oka. Nasza praca przynosi efekty – chwalił się kontrowersyjny polityk.
Klub narodowo-tradycyjny
A jaki ma być efekt końcowy? Brygada, która przez lata okupowała loże San Siro, nie przyjeżdża do Monzy na wakacje. Ich celem jest budowa klubu w stylu… „Against Modern Football”. Tak, poważnie, ludzie, którzy w przeszłości szastali milionami na lewo i prawo, teraz głoszą romantyczne idee o lokalności. – Pieniądze, które są potrzebne, żeby konkurować na topowym poziomie, są dziś zbyt duże. Nie mogą spoczywać na barkach jednej rodziny, dlatego musiałem sprzedać Milan. Nie umiem się już pasjonować dzisiejszą piłką we Włoszech. Drużyny są pełne przepłacanych obcokrajowców, których nawet ciężko wymienić z nazwiska. Poza tym dziś futbol oparty jest bardziej na sile niż technice, nie ma w tym niczego pięknego – tłumaczył Berlusconi.
Dlatego Branzioli mają funkcjonować zupełnie inaczej. – Chcemy wprowadzić model klubu, który będzie inwestował w skauting zawodników z całych Włoch. Nasza drużyna ma być złożona z młodych piłkarzy, którzy będą stosowali się do zasad już w futbolu nieistniejących. Będziemy ich uczyć, nie będą mogli mieć tatuaży. Będą musieli być stosownie przystrzyżeni, bez bród. Będą lojalni. Będą dawali przykład na boisku i poza nim. Nauczymy ich, żeby odnosić się z szacunkiem do rywali oraz do sędziów. Kiedy będą dawać autografy, będą to eleganckie podpisy, a nie jakieś bohomazy. Poza tym w kadrze ma być maksymalnie trzech obcokrajowców – wyjaśnia swój pomysł były premier Włoch.
Były premier, ale i gość, który stracił prawo wyborcze za oszustwa podatkowe. Człowiek, który przez lata utożsamiany był z „bunga-bunga”, a afer obyczajowych uzbierał tyle samo, co trofeów. Teraz jego klub ma być wzorem etyki i zdrowego rozsądku. Słowem – diabeł ubrał się w ornat i ogonem na mszę dzwoni! Skąd tak nagła przemiana rozpustnego Silvio? W jego inwestycji w Monzę niektórzy widzą nie tylko tęsknotę za futbolem, czy chęć połechtania swojego ego. Nie jest przypadkiem to, że jego największe sukcesy polityczne przypadały na okres, w którym związany był z Milanem. To dzięki zwycięstwom Rossonerich, ludzie przymykali oko na imprezowanie z modelkami. We Włoszech od lat prowadzono badania, z których wynikało, że Berlusconi straciłby sporą część poparcia, gdyby odszedł z Milanu.
Badania potwierdziła zresztą rzeczywistość, bo po sprzedaży klubu, rozpoczął się powolny proces wygaszania jego kariery. Silvio przebąkiwał wtedy w żartach, że być może powinien odkupić klub. Wiadomo było jednak, że nie będzie w stanie wziąć na swoje barki utrzymania drużyny w Serie A. Propozycja Gallianiego spadła mu więc z nieba. Tym bardziej że zaledwie 10 kilometrów od Monzy, polityk ma jedną ze swoich posiadłości. Zbiegów okoliczności było wręcz zbyt wiele, żeby z tej okazji nie skorzystać, więc plany stały się faktem. A jak ma się do tego moralizowanie wszystkich dookoła? W tym także niektórzy widzą drugie dno, bo jak wiadomo w ostatnich latach trend w polityce zwrócił się w kierunku narodowym i tradycjonalnym. Przypomina wam to coś? Np. zapowiedzi budowy zespołu złożonego z młodych Włochów, oddanych wartościom, które zabił współczesny, nowoczesny futbol? No właśnie. Stare lisy są na tyle przebiegłe, że potrafią upiec kilka pieczeni na jednym ogniu.
Stadion, baza i… robot do skautingu
Ale Berlusconi podszedł do sprawy bardzo poważnie. Zresztą, jeśli dzięki temu chciał odbudować swoją pozycję, inaczej się nie dało. Według mediów, polityk zainwestował już w klub 14 milionów euro. Samo zakupienie Monzy kosztowało ok. 3 milionów w europejskiej walucie. Potem zaczęto budować budżet, również w rozważny sposób. Zamiast pompować kasę w pierwszy zespół, postawiono na rozwój całego projektu. Oczywiście nie wykluczało to wyjazdów na zgrupowania na Malcie czy w Hiszpanii, jednak głównym celem stał się ośrodek treningowy oraz stadion. Brianteo, jak nazywa się obiekt Monzy, zmienił się nie do poznania. Zmodernizowano miejsca prasowe, zainwestowano w płytę główną, postawiono też dwukrotnie mocniejsze oświetlenie. Ponadto na trybunach pojawiły się cztery sky boxy oraz trybuna vip z fotelami Pininfariny, wykorzystywanymi przez największe kluby świata – może być romantycznie, ale ma być też ekskluzywnie. Łącznie w obiekt wpompowano ponad 5 milionów euro, a kolejne przeznaczono na poprawę warunków w Monzello Sports Center.
A skoro Brianzoli w zamyśle nowych właścicieli mieli być klubem promującym zdolną młodzież, poczyniono też kroki w tym kierunku. Klub podpisał umowę z Wallabies, które odpowiada za innowacyjny pomysł – robota skautingowego. Maszyna wynaleziona przez wspomnianą firmę potrafi przetworzyć dane ok. 40000 piłkarzy z 25 różnych lig. Dzięki temu Monza będzie monitorowała ponad 8000 talentów rocznie, zyskując pełny obraz rozwoju ich umiejętności a także ocenę konkretnych występów pod wieloma parametrami.
Nic dziwnego, że kibice śpiewają o Berlusconim na trybunach, oczekując, że wprowadzi Monzę na europejskie salony. Obecnie wywołuje to uśmiech pod nosem, ale faktem jest, że jeśli patrzymy na pozaboiskowe względy, trzecioligowiec dorównuje już klubom z wyższej półki. O rozgłos zadbano nie tylko przeciekami do mediów w sprawie wielkich transferów. Brianzoli podjęli współpracę z topową marką odzieżową – klubowe ubrania zaprojektował sam Philipp Plein. Silvio i spółka mocno zainwestowali też w lokalną społeczność. Przed początkiem nowego roku szkolnego ponad 1000 dzieci otrzymało gadżety związane z klubem, a w lokalnych marketach można kupić popularne we Włoszech albumy Panini dedykowane trzecioligowcowi. Klub regularnie organizuje też akcje okolicznościowe, choćby na Boże Narodzenie i na efekty nie trzeba było długo czekać. Na Monzę sprzedaje się obecnie 3000 biletów więcej niż przed erą lidera partii “Forza Italia”. Wciąż nie pozwala to nawet na wypełnienie obiektu w 1/3 pojemności, ale progres jest widoczny gołym okiem. W końcu mówimy o klubie z niewielkiego miasteczka, grającym na co dzień w trzeciej lidze.
Gwiazdy na życzenie
Moment, jest romantycznie, ale jak ten cały romantyzm ma się do tego, od czego zaczęliśmy tę opowieść? Gdzie w tym pięknym, pozbawionym komercji świecie, jest miejsce dla Zlatana Ibrahimovica? Cóż, chyba nie mogliście się spodziewać, że człowiek, który przez pół życia wrzeszczał „ATTACARE!”, domagając się jak największej ilości napastników na placu gry, zupełnie wyzdrowiał. Jeśli miałeś w swojej drużynie van Bastena, Szewczenkę, Ronaldinho czy Inzaghiego, nie przestawisz się nagle na napastników z Serie C. Dlatego Berlusconi co jakiś czas snuje utopijne wizje sprowadzenia do Monzy prawdziwych gwiazd. Nazwisk, które pozamiatają rywali samym nadrukiem na koszulce. Takich, jak wspomniany Ibrahimović. – Zadzwoniłem do Zlatana i zaoferowałem mu grę u nas. Zaśmiał się, a potem zdał sobie sprawę, że nie żartuję. Niestety odmówił – zdradził prasie Galliani.
Niestety w podobnym tonie propozycję z Monzy potraktowali Kaka czy Antonio Cassano. Nawet Alessandro Matri obecność na treningach Brianzolich tłumaczył miłym gestem starych kolegów, bo choć Brocchi chętnie przygarnąłby takiego bombera, ten celował wyżej. Ale każdy kto zna Gallianiego wie, że tego gościa nie zrazi absolutnie nic. Dlatego ofertę transferu otrzymał nawet… Mauro Icardi. – Mauro, same plusy. Przyjdź do nas, a nie będziesz musiał nawet wyprowadzać się z Mediolanu! – bezskutecznie apelował łysy geniusz transferowy.
Za gwiazdami stęsknił się też sam Berlusconi. – Niedawno zadzwonił do mnie Silvio i spytał: Adriano, zastanawia mnie jedna rzecz. Skoro Suso odchodzi z Milanu, dlaczego go nie kupiliśmy? – mówił Galliani w wywiadzie dla „La Repubbliki”.
Monza próbowała ściągnąć do siebie nazwiska na wszelkie sposoby. Nie udało się z piłkarzami, więc na celownik wzięli trenerów. Berlusconi już na początku przygody z trzecioligowym klubem przekręcił do… Arrigo Sacchiego, któremu zaufał, gdy objął Milan. Deja vu jednak nie było, bo nestor włoskich trenerów odmówił. Nie wiemy, czy legendarny duet naprawdę spodziewał się, że ktoś taki, jak Massimiliano Allegri przystanie na propozycję pracy w Serie C, ale były trener Juventusu przyznał, że jemu także wyświetlił się numer Gallianiego. Ile było w tym chęci, a ile aktorstwa? Ciężko ocenić, bo o ile Monza na Ibrę liczyć nie mogła, tak znalazłoby się wielu weteranów, którzy skusiliby się na ofertę z tego klubu. Tymczasem znany ze Sieny Reginaldo był jednym z pierwszych, z którymi pożegnano się przed startem nowego sezonu. Bardzo szybko zrażono się też do doświadczonego Raffaele Palladino. W szatni Monzy znajdziemy więc jedynie zawodników, którzy o najwyższy poziom rozgrywkowy raczej się obili. Wyjątkiem pozostaje Gabriel Palleta, ale 34-letniego obrońcę ciężko nazwać gwiazdą.
Ale, jak mówi stare polskie przysłowie, tak lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu, więc defensora przedstawiono z pompą. – Dostał trzyletni kontrakt, więc życzę mu, żeby koszulkę Monzy zakładał na trzech różnych poziomach ligowych – stwierdził z uśmiechem Galliani, który wydaje się być największym wygranym z całego grona współpracowników Berlusconiego. Patrząc na to, jak uwija się przy Branziolich, wydaje się, że powrót Silvio do świata calcio uczynił go najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Znów ma błysk w oku, znów chętnie gości na łamach prasy, ale przede wszystkim wrócił do tego, co kochał najbardziej, czyli zarządzania klubem. – Wciąż mam w sobie tę samą pasję, co przed laty. Zresztą po 31 latach spędzonych w Milanie, wszyscy w tym środowisku się mnie słuchają – żartuje sympatyczny staruszek z Monzy.
Jego słowa potwierdza Filippo Antonelli, dyrektor sportowy klubu, który zdradził „New York Times”, że od kiedy w zespole pojawili się Berlusconi i Galliani, numery, które kiedyś nie odpowiadały nawet na jego próby kontaktu, same dzwonią z propozycjami. – Praca z nim to jak robienie doktoratu z piłki nożnej. Podczas mercato czuję się, jakbym biegł maraton w tempie sprintu.
Stara miłość nie rdzewieje
Silvio Berlusconi nie wyrzeknie się jednak jednego – jego największą miłością już zawsze będzie Milan. Były premier wciąż chętnie zabiera głos w sprawach związanych z tym klubem, a jego ogromnym marzeniem jest mecz Milanu z Monzą na San Siro. Przed sezonami pojawiały się nawet pogłoski o towarzyskim starciu, podsycane przez polityka zapowiedziami o pewnym zwycięstwie. – Skończyłoby się 3:0 dla Monzy – przewidywał właściciel trzecioligowca.
Do meczu jednak nie doszło i raczej nie dojdzie, bo Silvio wydaje się być mocno poróżniony z obecnym szefostwem klubu. Poszło głównie o wypowiedź Ivana Gazidisa, obecnego dyrektora, który stwierdził, że poprzednie rządy mogły doprowadzić Rossonerich do gry w Serie D. – Te słowa nie powinny nigdy zostać wypowiedziane. A jeśli ktoś chce tak mówić, to niech zamknie się w kiblu i gada do siebie. Czy Milan wróci na szczyt? Tak, jeśli z powrotem trafi w moje ręce – zripostował ten policzek Berlusconi.
Wygląda więc na to, że Branzioli zagrają z Milanem dopiero wtedy, kiedy los skojarzy ich w rozgrywkach pucharowych, albo gdy Monza… awansuje do Serie A. Do takich planów w Monzi podchodzą na spokojnie. – Nie chcę mówić nawet o Serie B, dopóki się w niej nie znajdziemy. Przypominam, że w Milanie hotel na finał Ligi Mistrzów zaklepywaliśmy dopiero kiedy do niego niego awansowaliśmy. Faktycznie, rywale byli już wtedy w centrum treningowym, ale przezorność ma znaczenie – tłumaczy Galliani.
Niewykluczone jednak, że wcześniej Berlusconi i spółka spotkają na swojej drodze innego starego znajomego. Włoskie media informują, że przykład Monzy zainspirował do powrotu Massimo Morattiego, czyli dawnego wielkiego konkurenta Silvio. Niegdyś polityk rywalizował z należącym do Morattiego Interem, teraz mógłby spotkać się z nim na trybunach Serie B, bo Moratti rozważa zakup grającego na zapleczu Serie A Cremonese. Ciągnie wilki do lasu, ale czy możemy się temu dziwić? Sami doskonale przecież wiemy, że od futbolu tak łatwo uwolnić się nie da.
SZYMON JANCZYK
Fot. NewsPix