– W Afganistanie czuję się jak Ronaldo. To jasne, że nie mam takich umiejętności, ale mam dla nich tak wielkie znaczenie, mają mnie za bohatera. Gdybyśmy grali w Kabulu, byłbym najbardziej rozchwytywanym piłkarzem – mówi Omran Haydary, który zrobił furorę w pierwszej lidze, a zimą trafił do Lechii.
Jak wyglądało życie jego rodziny w Holandii? Dlaczego jest tak uwielbiany w swojej ojczyźnie? Ile ofert miał zimą? Czy jego brat zapowiadał się lepiej niż Frenkie de Jong? Skąd wziąć jedzenie halal, co z ramadanem? Z pierwszym Afgańczykiem w PKO Bank Polski Ekstraklasie rozmawiamy o afgańskiej piłce, religii, sytuacji w Afganistanie i o tym, jak trafił do naszej ligi.
***
– Z Afganistanu wyjechaliśmy w 2000 roku, miałem dwa lata. Do nowego kraju przyjechałem jako dzieciak, więc w ogóle nie odczułem jakiejkolwiek zmiany. Szybko nauczyłem się języka, poszedłem do przedszkola w wieku czterech lat. Holandia jest specyficznym krajem. Żyje w niej wiele różnych kultur. Gdy idziesz polskim miastem, 95% osób, które mijasz, są polskiej narodowości. W Holandii to fifty-fifty.
Mniejszość afgańska jest liczna?
Oczywiście nie jest to wielka grupa, ale tak. Multikulturowe społeczeństwo. Afgańczycy żyli także w Heerlen, mieście, w którym mieszkałem. Nie wiem, dlaczego tak jest. Może dlatego, że Holandia była kiedyś kolonizatorem? Gdy odbudowywali kraj, wzięli wielu Marokańczyków. Oni zostali w kraju, ich dzieci rodziły się w Holandii, teraz jest ich duża populacja. Potem napływali kolejni.
Jak wyglądała sytuacja w Afganistanie, gdy twoi rodzice zdecydowali się wyjechać?
Panowali talibowie. W mediach jest przedstawiony straszny obraz Afganistanu, ale to też nie jest tak, że jak wyjdziesz z domu to na pewno cię postrzelą. Oczywiście jest takie zagrożenie. Wtedy, w 2000 roku – nawet duże. Rodzice wyszli z założenia, że jeśli szansa na to, że coś nam się stanie wynosi jeden procent, nie warto podejmować ryzyka. Zdecydowali się na wyjazd.
Ojciec był w Kabulu ważną osobą. Pracował jako kardiochirurg, był ordynatorem szpitala. Z tego powodu było z jednej strony ciężej wyjechać, z drugiej łatwiej – dzięki dobrym pieniądzom, które wtedy zarabiał. Widziałem na zdjęciach, że mieliśmy dobry, duży dom i na pozór normalne życie. Ale nie może być normalne, jeśli coś może zdarzyć się za każdym razem, gdy wychodzisz na zewnątrz. Jest ciężko, bo musisz opuścić wszystkich, których znasz, porzucić całe swoje życie, jechać do kraju, którego języka nie znasz. Z drugiej strony – dzięki takiej sytuacji w kraju łatwo podjąć taką decyzję. Podążyła za nami reszta rodziny, która osiedliła się w Belgii.
Zaczęliśmy wtedy na dobrą sprawę nowe życie.
Skończyło się pozytywnie, bo rodzice dali radę. Stanęli na nogi. Zostawili wszystko, co mieli, by zapewnić mnie i braciom normalną przyszłość. Teraz możemy im to oddać. Dlatego daję z siebie wszystko, żeby wyszło mi w piłce.
To twoja motywacja?
Tak.
Tata w Holandii nie mógł pracować jako lekarz.
Ze względu na język. Był już w takim wieku, że nie dałby rady nauczyć się perfekcyjnie holenderskiego. Jego koledzy, którzy wylądowali w Niemczech, mimo braku znajomości języka dostali szansę. Myślał, że z nami będzie podobnie. Czasami masz szczęście, a czasami nie.
Musiał znaleźć dla siebie inną drogę. Rodzice otworzyli mały sklep z kurtkami. Po jakimś czasie mama poważnie zachorowała. Nie mogła pracować, a tata nie był w stanie samemu prowadzić sklepu. Sprzedaliśmy go i skupiliśmy się na opiekowaniu mamą. To okropny okres dla całej naszej rodziny. Ale mama przetrwała. Wróciła do formy, ale nie na tyle, by móc ciężko pracować. Załapała się do przedszkola, do którego chodziłem, gdzie pomaga do dziś. Nie chciała siedzieć całymi dniami w domu i nic nie robić.
Tata znów ma teraz mały biznes, ale tym razem dbają o niego inni ludzie. Nie zajmuje go całymi dniami, raczej dogląda i pilnuje.
Możesz mieć wszystko, ale jeśli nie czujesz się bezpiecznie na ulicach… Lepiej jest chyba nie mieć zbyt wiele, ale czuć się bezpiecznie.
Pamiętasz pierwszy moment, gdy świadomie odwiedziłeś Afganistan?
Wróciłem tam dopiero na mecz reprezentacji w 2018.
I w międzyczasie nie byłeś w ogóle?
W ogóle. Rodzina, którą mogłem odwiedzać w Afganistanie, wyjechała. Nie miałem potrzeby lecieć. Zwłaszcza, że wciąż nie jest bezpiecznie. Przyznam, było to coś szczególnego.
Jakie wrażenia?
Było lepiej niż zakładałem. Media pokazują tylko złe rzeczy.
Czytając je można stworzyć w głowie obraz miejsca, w którym codziennie trwa wojna, co chwilę są wybuchy.
Tak to nie wygląda. Ale to normalne, że media chętniej publikują złe rzeczy niż dobre.
Ale i tak jest niebezpiecznie. Twoje pierwsze wrażenia z Kabulu? Z komfortowego miejsca przenosisz się w inny świat, który też jest częścią ciebie. Szok?
Nie spędziłem w Kabulu dużo czasu, tylko trzy dni. No i byłem na zgrupowaniu, więc żyłem trybem trening – hotel – trening – sen. Nie robiłem nic poza piłką, więc nie mogę zbyt wiele opowiedzieć o tym, jak wygląda życie.
Możesz o meczu.
Coś szalonego! Stadion mógł pomieścić osiem tysięcy ludzi, a weszło dwadzieścia tysięcy. To był pierwszy mecz rozgrywany w kraju od dłuższego czasu. Były obawy. To, że nic nie stało się poza boiskiem, było dla nas jak zwycięstwo. Graliśmy z Palestyną, zremisowaliśmy. Zagrałem dobrze, wynik też nas zadowalał.
To pokazuje, jak trudna jest sytuacja, skoro piłkarz podczas meczu reprezentacji cieszy się już z tego, że poza boiskiem się nic nie zdarzyło.
Dla talibów takie wydarzenia to szansa, by pokazać swoją siłę i to, jak głupie mają myślenie. To był mój pierwszy i jedyny mecz rozegrany w Afganistanie. Mecze oficjalnych rozgrywek – eliminacji do mundialu albo Pucharu Azji – rozgrywamy w Tadżykistanie. Wciąż nie jest bezpiecznie.
Po tym jak zostałeś reprezentantem, chciałbyś bardziej poznać swój kraj?
Tak. Ale dopiero wtedy, gdy będzie to możliwe. Póki co wciąż nie jest zbyt bezpiecznie. Zdrowie stoi na pierwszym miejscu. Mam nadzieję, że pewnego dnia będę mógł to zrobić.
Miałeś w Holandii problemy przez swoją narodowość? Dzieciaki bywają okrutne, kolega z Afganistanu to pewnie talib, terrorysta i tak dalej.
Jeśli mam być szczery, to nie. A wiesz dlaczego? Bo byłem dobry w piłkę. Jeśli dobrze grasz w piłkę, ludzie cię lubią i szanują. Poza tym miałem trójkę starszych braci (śmiech). Im także szło w piłce. W Holandii żyje między sobą wiele przeróżnych kultur, więc ludzie są przyzwyczajeni. Nie czułem żadnego rasizmu.
Czujesz się trochę Holendrem czy w stu procentach Afgańczykiem?
To ciekawe, bo w Holandii czuję się bardziej Afgańczykiem, a tutaj, w Polsce, bardziej Holendrem. Głównie przez futbol. Zostałem wyszkolony w Holandii, ludzie znają mnie tu jako piłkarza, a gram po holendersku. Choć oczywiście jestem dumny z tego, że jestem Afgańczykiem. Nie wiem, jak określiłbym proporcje. 60 do 40 na korzyść Afganistanu, może 70 do 30?
Jaki sport jest wiodący w Afganistanie? Piłka?
Teraz piłka, wcześniej krykiet. Ale nie wiem o tym sporcie nic. Piłka rozwinęła się bardzo w ostatnich dwóch latach za sprawą reprezentacji. Tylko trzech piłkarzy gra na co dzień w Afganistanie, reszta jest zagranicą.
Jesteś rozpoznawalny w Afganistanie?
Oj tak (śmiech). Co chwilę chcą robić ze mną wywiady, kibice piszą do mnie wiadomości. Czuję, że mnie kochają. Nadiem Amiri gra w Bayer Leverkusen, ale wybrał Niemcy. Ja wybrałem Afganistan. I jestem jedynym piłkarzem, który gra w najwyższej lidze w kraju, który jest piłkarsko szanowany. Mamy piłkarzy grających w Niemczech, ale są w niższych ligach, najwyżej w 3. Bundeslidze. Szanują mnie za to. W Afganistanie czuję się jak Ronaldo. To jasne, że nie mam takich umiejętności, ale mam dla nich tak wielkie znaczenie, mają mnie za bohatera. Gdybyśmy grali w Kabulu, byłbym najbardziej rozchwytywanym piłkarzem. Tak siłą rzeczy nie jest, bo – jak wspominałem – gramy w innym kraju. Cieszę się i jestem z tego dumny, to też daje mi siłę.
W Afganistanie oglądają mecze Lechii, wcześniej Olimpii?
Tak, pisali mi niektórzy, że kupili Canal+ specjalnie po to, by oglądać moje mecze. W Afganistanie są strony na Facebooku, które funkcjonują jak media. Piszą ciągle o mojej grze i proszą mnie wywiady. To dobrze, Lechia ma więcej kibiców!
To nadzieja dla reprezentacji Afganistanu, że grają w niej piłkarze, którzy – jak ty – wychowani są w innych krajach?
Tak. Na każdy wyjazd bierzemy tylko trzech piłkarzy z Afganistanu i dwóch trenerów. Mogą nauczyć się od nas, jak trenuje się w Europie. Jesteśmy dla nich nie tylko kolegami z drużyny, ale trochę też nauczycielami. Potem oni wracają do kraju i pokazują innym, co mogą robić lepiej. Trener też na co dzień mieszka w Holandii.
Ma 30 lat, jest najmłodszym selekcjonerem na świecie. Przenosi na was holenderskie standardy?
Tak, czuje się to na treningu. Ja jestem przyzwyczajony do takiego stylu, więc to dla mnie optymalna sytuacja. Jego sposób myślenia jest dobry. Nie mówię, że wdraża system Ajaksu, ale staramy się trzymać piłkę, rozgrywać ją. Był w tym tygodniu na meczu z Legią. Rozmawialiśmy po spotkaniu. Mówił, że dobrze zagrałem.
Śledzisz afgańską ligę?
Znam drużyny, piłkarzy, ale to nie jest tak, że – jak w Holandii – wiem zawsze, kto jest na którym miejscu. Brakuje czasu, by śledzić mecze. Liga jest bardzo krótka. Gra cztery-pięć miesięcy, potem piłkarze mają wolne.
Została utworzona dopiero osiem lat temu.
Przez lata wstrzymywano ją ze względów bezpieczeństwa. Każdego roku padało pytanie: czy już możemy mieć ligę czy jeszcze nie? Z każdym rokiem Afganistan staje się bardziej bezpieczny i w końcu w 2012 roku uznali, że jest już wystarczająco spokojnie, by utworzyć ligę. W Afganistanie nie jest bezpiecznie i wszystko, co robisz, obarczone jest ryzykiem, ale ludzie dają z siebie wszystko i starają się żyć normalnie. Wybuchy, skorumpowane władze, ale co zwykli obywatele mogą z tym zrobić? Nieważne, co dookoła, trzeba się iść do przodu. Jesteśmy fighterami. Kiedy jest mecz reprezentacji narodowej, cały naród szaleje. Kiedy Holandia przegra, Holendrzy myślą „no ok, przegrali”. Są smutni przez dzień i potem zapominają. W Afganistanie jest inaczej. Myślę, że to dobre.
Jak znalazłeś się w Rodzie Kerkrade?
Przez brata. Był także sporym talentem. Graliśmy w lokalnym, amatorskim klubie. Później on odszedł do lepszego, a ja zostałem, bo byłem wtedy jeszcze sześcioletnim dzieckiem. Gdy grał z Rodą, strzelił pięć bramek, więc zaprosili go do siebie. Nie wiedzieliśmy wtedy jeszcze, że to duży, profesjonalny klub z najwyższego poziomu. Gdy żyjesz w innym kraju, nie zawsze wiesz o nim wszystko. Dopiero rodzice uświadomili nas, o jakiego formatu klub chodzi. Brat robił tam furorę, więc spytali mojego taty, czy ma jeszcze jakieś dzieci, które grają w piłkę.
Jako sześciolatek grałem zawsze z ośmiolatkami i mimo to dawałem radę, dużo strzelałem, byłem dobry. Ujmę to tak – dzięki bratu przyjechali mnie zobaczyć, dzięki mojej grze, którą zobaczyli, dali mi szansę.
Brat mógł iść kilka lat później do Aston Villi. Roda naciskała, żeby tego nie robić. Mówili, że wierzą w brata i we mnie. Tata zdecydował więc, że lepiej będzie, jeśli zostanie i dokończy edukację. Dziś myślę, że popełniliśmy błąd. Aston Villa była wtedy w Premier League, możliwość rozwoju w takim miejscu to ogromna szansa. Bratu się nie ułożyło, grał amatorsko, a teraz odniósł dwie poważne kontuzje i przestał grać w piłkę. A jestem pewien, że gdyby wtedy trafił do Aston Villi, jego życie zmieniłoby się o 180 stopni i byłby dziś na topowym poziomie. Każdy piłkarz ma w swoim życiu moment, decyzję, która pcha go mocno do przodu albo zostawia w tyle. Dla mojego brata to była właśnie ta.
Kto miał większy talent?
Myślę, że on. Ale był dwa lata starszy i zawsze był najlepszy. Ja chciałem mu dorównać. Golami mi się udawało, bo strzelałem w każdym meczu, ale w kreowaniu gry – niekoniecznie. Mogę pokazać ci ranking z jednego z sezonów juniorskich. Na pierwszym miejscu – mój brat. Na ósmym – Frenkie de Jong.
Piłka bywa szalona.
Bardzo!
Ty też raz strzeliłeś Ajaksowi cztery bramki w rocznikach młodzieżowych.
Co mogę powiedzieć? Nie zapomnę tego do końca życia. Jako dzieciak strzelałem w każdym meczu, a Roda nie należy przecież do najwiekszych klubów Eredivisie. Piłkarzom Rody jest niezwykle ciężko załapać się do reprezentacji młodzieżowych. Patrzysz na listę powołań i widzisz – Ajax, PSV, Manchester United i inne europejskie kluby z topu. Roda? Ktoś się przewinie, ale od czasu do czasu. Myślę, że powołanie do holenderskiej kadry to dla mnie największe osiągnięcie z okresu w Rodzie. Nawet mimo faktu, że nie zagrałem, a tylko trenowałem.
Dlaczego opuściłeś Rodę bez debiutu?
Gdy miałem 15 lat, podpisałem pierwszy kontrakt, w wieku 17 lat go przedłużyłem, ale gdy miałem 19 lat i byłem jednym z najlepszych strzelców w lidze, chciałem dostać szanse w pierwszym zespole. W Rodzie nie jak w Lechii, gdzie Kacper Urbański, który ma 15 lat, trenuje z pierwszym zespołem. Nie stawiano na młodych. A to bezcenne doświadczenie, młodzi dzięki szansie szybko stają się gotowi. A ja nie dostałem nawet szansy treningów z pierwszym zespołem.
Spytałem mojego agenta, czy mógłby zapytać kluby z zaplecza ligi. Powiedział, że bez problemu coś znajdzie, bo ciągle grałem, strzelałem. Zgłosiło się FC Emmen. Dla nich nie było żadnego problemu, by 19-latek trenował z pierwszym zespołem. W Rodzie wszystko było wydłużone – najpierw trzeba zasłużyć na awans do drużyny rezerw, a potem może, po roku lub dwóch, będzie szansa w pierwszej drużynie. Nie była to zbyt dobra perspektywa dla młodego piłkarza. Zwłaszcza, gdy w innych klubach 17-latkowie byli już przygotowani na grę w dorosłej drużynie.
Dziś w Rodzie się pozmieniało. Niestety, gdy już odszedłem.
Nie mają pieniędzy, by ściągać piłkarzy o uznanej marce, więc chętniej sięgają po młodych. Wcześniej tego w ogóle nie robili. Nawet, jeśli byłeś bardzo dobry.
Musiałeś więc odejść do FC Emmen, by postawić pierwsze kroki w dorosłej piłce.
Rok przed moim przyjściem FC Emmen było w barażach o Eredivisie, gdy do nich dołączałem też w nie celowali. Po raz pierwszy trenowałem tam z dorosłą drużyną. Nowa sytuacja – niektórzy są po trzydziestce, ja mam 19 lat. Początkowo było trochę ciężko, ale po miesiącu-dwóch trenowałem dobrze. Zdarzało się, że w klubie spędzałem dwanaście godzin. Nigdy nie byłem tak zmęczony jak tam. Ale czułem, że moja jakość idzie w górę i byłem gotowy na pierwszy skład.
Strzeliłem w trzech meczach z rzędu, wybierano mnie na piłkarza meczu i do jedenastek kolejek. A zaczynałem z poziomu bycia nikim. Wiele osób zastanawiało się: skąd oni wzięli gościa, który strzela co mecz? Potem zachorowałem. Przez dziesięć-dwanaście dni miałem dużą gorączkę, ciało było osłabione. Musiałem wrócić do formy. Byłem 12-13 graczem w hierarchii. Trener wpuszczał mnie na końcówki. Byłem zadowolony, bo dostawałem minuty. Strzeliłem gola FC Eindhoven i potem… nie grałem przez dwa miesiące. Zero minut. Początkowo trener ze mną rozmawiał, ale po pewnym czasie pewność siebie siadła. Przestawałem widzieć dla siebie szanse.
Znów zapytałem agenta, czy może znajdzie mi słabszy klub, w którym dostanę więcej szans. Chciało mnie FC Dordrecht, trener mnie znał. Poszedłem tam. Było tak samo – u pierwszego trenera grałem, zbierałem minuty. Wyrzucono trenera, pojechałem na reprezentację, wróciłem z kontuzją, którą leczyłem przez trzy-cztery tygodnie, przyszedł znów nowy trener, a wraz z nim trzech piłkarzy z Feyenoordu, którzy przyszli na wypożyczenie. Musieli grać. Nagle stałem się ostatnim na liście do grania. Kontuzja, nowy trener, jego piłkarze. Znowu nie widziałem szans. Nie chciałem spędzić pół roku trenując i czekając na szczęśliwą okazję.
Odszedłeś, a przez pół roku nie miałeś żadnego klubu. Co się wtedy z tobą działo?
Chciałem odejść do Adelaide United, ale transfer został zablokowany. Powiedziałem w Dordrecht, że lepiej nie mieć żadnego klubu niż klub jak ten. Miałem wtedy ponad sto wiadomości od agentów. “Przyjdź tutaj”. “Mam dla ciebie to”. “Podpisz, załatwimy”. Zgłosił się także polski agent, Łukasz Krupa z KFM. Uznałem, że to jeden ze stu, który mówi, że “ma to i to”. Odpowiedziałem jak każdemu, że jak ma coś na papierze, zastanowię się. Nie chciałem godzić się na nic bez konkretów.
Sporo się działo. Mieli dla mnie kluby Bundesligi, ale nigdy na papierze. Nie chciałem już dłużej czekać. Potem drugi raz odezwał się Łukasz: – OK, a więc mam coś na papierze.
W międzyczasie chciało mnie kilka belgijskich klubów. Pojechałem na rekonesans, tak samo jak później do Olimpii. Druga liga, zespoły na miejscach spadkowych, po pół roku mogłem wylądować na niższym poziomie, czego nie chciałem. Nie czułem się tam komfortowo. Nie miałem tego feelingu, co w Olimpii. Mówiłem sobie: podpiszesz na sześć miesięcy, możesz siedzieć na ławce, a potem spaść. Nie czułem tego, po prostu. Odrzuciłem te oferty i czekałem. Każdego dnia trenowałem w międzyczasie z trenerem personalnym, by być ciągle w formie.
Wolałem być bez klubu niż wpieprzyć się byle gdzie, zniszczyć swoją pewność siebie, zastanawiać się co tydzień: dlaczego nie gram, dlaczego to tak wygląda? To był mój wybór. Mogłem iść do klubu, którego nie chciałem albo poczekać sześć miesięcy na letnie okno transferowe, w którym jest więcej ruchu i w którym może się coś wydarzyć. Wolałem czekać.
Jak zareagowałeś, gdy zgłosiła się Olimpia?
Powiedziałem, że się zastanowię. Nie wiedziałem niczego o polskiej pierwszej lidze. Z Ekstraklasy znałem największe kluby, które grały w pucharach, ale to tyle. Miałem dwie opcje – albo dłużej czekać, albo zobaczyć klub. Jeśliby mi się nie spodobało, mogłem przecież niczego nie podpisywać i wrócić. Przyjechałem. Od pierwszego dnia miałem dobry feeling z prezesem Asenskym. Gdy kogoś spotykaliśmy, mówił:
– Patrz, to mój najlepszy piłkarz!
Zdecydowałem zostać i robić swoje. Jako 21-latek potrzebowałem minut. Wierzyłem w siebie. Wiedziałem, że jak wszystko zrobię dobrze, wypromuję się. Nawet jeśli to tylko pierwsza liga: co z tego? Będziesz dobry, będziesz grał wyżej.
I po sześciu miesiącach siedzimy w Gdańsku.
Asensky mówi trochę po afgańsku, prawda?
Tak.
To musiał być dla ciebie szok – wchodzisz do Olimpii, nieznanego klubu, a tam mówią do ciebie w ojczystym języku.
Mówił, że trenował w Niemczech zespoły oparte na Afgańczykach. Wielkie zaskoczenie, ale oczywiście pozytywne. Mój tata także miał od początku dobre przeczucia. Myślę, że mój agent i Asensky są dobrymi osobami, takimi, na których musisz trafić jako piłkarz. Szkoda, że Roda i Dordrecht nie chcieli stawiać na młodych piłkarzy. Takie życie. Up and down. Teraz jestem wyżej, ale zaraz może mi się przytrafić kontuzja i będę niżej.
Jaki obraz Polski w głowie miałeś zanim tu przyjechałeś?
O pierwszej lidze nie słyszałem nic. Kraj? Jest znacznie lepiej niż się spodziewałem. Menedżer cały czas mi powtarzał “przyjedź, zobaczysz, jesteśmy normalnymi ludźmi, normalnym krajem”. Ale gdy nie wiesz nic, masz pewne obawy. Żeby być szczerym – nie spodziewałem się zbyt wiele. Ale gdy przyjechałem do Polski od razu się to zmieniło. Widziałem, że to świetny kraj i wszystko jest dobrze. To tak, jakbym spytał ciebie, co sądzisz o Tunezji. Masz w głowie pewne myśli, ale na dobrą sprawę nie wiesz. Dlatego masz obawy, nie spodziewasz się zbyt wiele. W Holandii miałem wszystko, stabilizację. Nie chciałem wychodzić poza strefę komfortu. Ale gdy przyjechałem tutaj i zobaczyłem wszystko, uznałem, że będę czuł się tak samo.
Ile ofert miałeś zimą?
Pięć.
Z Ekstraklasy?
Tak. Do tego jeden klub z Ligue 2 i tematy z Azji, ale do Indii czy Tajlandii można jechać tylko dla pieniędzy, a nie po to, by rozwinąć się piłkarsko.
Z jakich klubów były to oferty?
Nie okazałbym szacunku, gdybym mówił o zainteresowaniu, o którym rozmawialiśmy prywatnie.
Dlaczego wybrałeś akurat Lechię?
Mój agent zna perfekcyjnie ligę i ją rekomendował. Mówił, że możemy iść do Lechii, a możemy jeśli chcę poczekać. Wcześniej latem chciało mnie Zagłębie, ale po wielu rozmowach zdecydowałem się zostać. Okazało się to dobrą decyzją. Wskazówki agenta były dla mnie ważne przy wyborze. Lechia jest dobrym miejscem, by się pokazać. Sprzedali Haraslina do Sassuolo. Myślę, że to najlepszy przykład – jeśli jesteś wystarczająco dobry, możesz się rozwinąć i iść o wiele wyżej. Do tego osoba trenera i jego styl grania, formacja 4-3-3, która jest dla mnie odpowiednia. Gdy mamy piłkę, możemy grać z kontry. Każdy czynnik złożył się na to, że uznałem Lechię za dobry wybór. Teraz wszystko zależy ode mnie. Jeśli będę dawał z siebie wszystko, dobrze wyglądał na treningu, będę dostawał szanse.
Jesteś tu jako skrzydłowy czy napastnik?
Na ten moment czuję się dobrze na skrzydle, ale gdy trener zechce, bym poszedł nawet do obrony, pójdę do obrony. Myślę, że to dobrze, że nie jestem piłkarzem jednej pozycji.
Jakie masz wrażenia po pierwszych meczach w Lechii?
Z Koroną wygraliśmy, ale jak spojrzysz na mnie – miałem dwie szanse 50/50, jedną wyjął bramkarz. Jakbym wykorzystał te dwie szanse, wszyscy by mówili, że Omran to nowy najlepszy piłkarz Lechii. Czasami wpada, czasami nie. Piłka. Trener dał mi 90 minut z Legią i jeśli nie byłby zadowolony z mojego występu, zmieniłby mnie. Na treningach pokazuję, że mogę wejść na wyższy poziom. Mogę się tylko rozwijać.
Do stolika podchodzi kibic: – Następnym razem oddaj mocniej!
Ma rację! (śmiech)
Właśnie, Vesović powinien zobaczyć czerwoną kartkę?
Tak. Nie tylko za to uderzenie, ale też za to, jak po moim odepchnięciu płakał jak dzieciak. Najpierw mnie uderzył, a później zrobił coś takiego. Moim zdaniem zasłużył na dwie żółte kartki, popełnił dwa błędy. Moja reakcja była dobra.
To normalna reakcja, że kogoś odpychasz, gdy cię uderza w twarz.
Ale może powinienem był upaść? Nie jestem taki. Nie wykorzystuję takich sytuacji, dlatego nie płakałem jak on.
Jak ważna jest dla ciebie religia?
Bardzo ważna. Ale to też nie jest tak, że skoro jestem muzułmaninem, chciałbym, byś przeszedł na moją wiarę. Niektórzy sądzą, że muzułmanie myślą w ten sposób. To nie jest prawda. Szanuję każde wyznanie, tak samo chcę, by szanowane było moje.
W Gdańsku masz meczet, do którego – słyszałem – zdarzało ci się jeździć z Grudziądza. To był jeden z argumentów przemawiających za Lechią?
Raczej nie, a nawet jeśli, to niezbyt duży. Można modlić się w domu. Tak jak dla chrześcijan najważniejszym dniem jest niedziela, tak dla nas piątek. Gdy mamy zaplanowany trening, nie mam jak udać się do meczetu. Dlatego w Olimpii czasami jechałem do Gdańska, ale niezbyt często, bo zwykle kolidowało to z treningami, a wiadomo, że nie mogę opuszczać zajęć.
Podobno w Grudziądzu był problem ze sprowadzaniem dla ciebie mięsa halal.
Był i w Gdańsku też jest. Przyjechali do mnie właśnie przyjaciele z Holandii i wzięli ze sobą trochę mięsa. Wcześniej był tata i także zabrał ze sobą trochę kurczaka. Także radzę sobie. Moja wiara w żaden sposób nie zaburza piłki. Zasady religii są jasne: jeśli nie możesz znaleźć jedzenia halal, jeśli w danym kraju nie dokonuje się uboju rytualnego, dozwolone jest normalne jedzenie. Dla mnie nie ma żadnego problemu – samolotem leci się dwie godziny, więc biorą na pokład jedzenie i wystarcza mi na jakiś czas.
Jak z ramadanem? Będziesz obchodzić?
Zasady mówią, że piłkarz może jeść normalnie w dniu meczów albo gdy ma bardzo intensywne treningi i wrócić do ramadanu po wykonanej robocie. Dlatego sądzę, że nie będzie problemu. Będę starał się przestrzegać ramadanu, ale też normalnie jeść, gdy będę tego potrzebował.
Czyli kibice mogą być spokojni – ramadan po pracy.
Tak. Muszę kontrolować to, czy moje ciało działa normalnie, czy nie. Jeśli nie będzie działało, wrócę do normalnego odżywiania. Ale wszystko będzie dobrze, bo jeszcze nigdy ramadan nie przysporzył mi problemów.
Rozmawiał JAKUB BIAŁEK
Fot. newspix.pl / FotoPyK / 400mm.pl