Dziewięć punktów straty do lidera, do tego porażka w meczu z Legią – poniesiona w fatalnym stylu, obnażająca różnicę klas pomiędzy oboma zespołami. W trzech ostatnich meczach bez jakiejkolwiek zdobyczy punktowej. Do tego praktycznie brak jakiejkolwiek szansy na wyprzedzenie stołecznego klubu przed trzydziestą kolejką – co oznacza, że kolejne bezpośrednie starcie lidera i wicelidera odbędzie się zapewne w stolicy. Wypada zadać pytanie: czy istnieje jeszcze nadzieja, że Cracovia będzie w stanie zdobyć mistrzostwo Polski?
Nie, nie istnieje, dziękujemy bardzo, zapraszamy w następnym sezonie.
Taka odpowiedź byłaby najłatwiejsza i prawdopodobnie też najbliższa prawdy. Skoro jednak byliśmy w stanie wymienić kilka powodów, dla których Łódzki Klub Sportowy może wierzyć w utrzymanie (10 punktów straty do bezpiecznego miejsca), to wypadałoby też poszukać powodów do optymizmu w Krakowie (zaledwie 9 punktów straty do wymarzonej pozycji ligowej).
Dlaczego więc “Pasy” jeszcze nie powiedziały ostatniego słowa?
TRUDNE WYJAZDY LEGII
Myśl, której trzeba się trzymać jak pijany płotu. Legia ma jeszcze przed sobą parę ciężkich meczów, Legia ma jeszcze przed sobą parę ciężkich meczów – jak mantrę powtarzają zapewne wszyscy od Poznania po Kraków, co w sumie nikogo dziwić nie może. Przy 9 punktach przewagi trzeba liczyć na każde, nawet najmniejsze potknięcie. Gdzie takich szukać? Legia jeszcze przed podziałem na grupy ma dwa bardzo trudne wyjazdy – na stadion Lecha Poznań, który wzmocniony Danim Ramirezem zaczyna wreszcie wyglądać na miarę oczekiwań, oraz na stadion w Krakowie, gdzie przysługę swojej sąsiadce może zrobić Wisła.
To byłoby naprawdę piękne – tuż po zwycięstwie w derbach, które niemal przekreśliły szanse Cracovii na tytuł mistrzowski, Wisła mogłaby te nadzieje z drugiej strony Błoń na nowo rozbudzić. A że ma szansę? Kurczę, wiosna pokazuje, że to jedna z najsilniejszych drużyn w Ekstraklasie, o ile zachowane są dwa warunki: wszyscy są zdrowi i wszyscy są w pełnym treningu. Wymarzony scenariusz dla “Pasów” to oczywiście dwie porażki Legii, które czysto teoretycznie mogą zbliżyć Cracovię do lidera na niewielką w sumie odległość – trzech punktów. Cracovia gremialnie dopingująca znienawidzoną Wisłę w starciu z Legią. Scenariusz przewrotny, ale prawdopodobny.
MIMO WSZYSTKO DEFENSYWA
Tak, w Warszawie wyglądała fatalnie, krycie przy golu Antolicia to być może przełomowy moment tego sezonu, a przecież trzeba pamiętać, że Legii często brakowało po prostu finalizacji, bo samo rozmontowanie obrony udawało się nagminnie, co kilka minut. Warto jednak pamiętać, że Cracovia zazwyczaj w podobnych spotkaniach – z rywalami o dużej jakości, którzy opierają się na ofensywnej grze – potrafi neutralizować zalety rywala. Dowód? A choćby mecze u siebie z rywalami z górnej połówki. W pięciu starciach domowych z drużynami 3-8, Cracovia straciła JEDNEGO gola, z Lechem. Ugrała w tych pięciu meczach 15 punktów. To o tyle ważne, że Cracovia spośród siedmiu ostatnich spotkań, cztery zagra u siebie, właśnie z drużynami z miejsc 3-8.
To nadal jest monolit, to nadal jest ekipa, która straciła najmniej goli w lidze, pomimo że grała już z rozjeżdżająca wszystkich po kolei Legią.
WYNIKI Z CZOŁÓWKĄ
Tu jeszcze raz trzeba podkreślić – Cracovia naprawdę przyzwoicie wypada z drużynami z górnej połowy tabeli. U siebie jest właściwie nie do zdarcia – z trzech porażek, które poniosła na własnym terenie, dwie to drużyny walczące o utrzymanie, czyli Wisła Kraków i ŁKS Łódź. Na wyjazdach jest zresztą podobnie – Cracovia przegrała z ŁKS-em i Koroną, pogubiła też punkty remisami z Zagłębiem i Wisłą Płock. Na jej szczęście – tych wszystkich zespołów w ostatnich siedmiu meczach już prawdopodobnie nie zobaczy. Michał Probierz musiał odetchnąć z ulgą zwłaszcza po tym, gdy z gry o pierwszą ósemkę wyautował się ŁKS – jedyny klub obok Legii, który na Cracovii ugrał 6 punktów.
MICHAŁ PROBIERZ
Sami jesteśmy diabelnie ciekawi tego finiszu ligi, właśnie z uwagi na starcie Aleksandra Vukovicia i Michała Probierza. Taktyczną bitwę przy Łazienkowskiej wygrał ten nieopierzony nowicjusz, który jest dopiero na początku swojej kariery trenerskiej. Można dyskutować o jakości zawodników, można dyskutować o innych przewagach Legii nad Cracovią, ale w tym konkretnym meczu trzeba też docenić kunszt szkoleniowca z Łazienkowskiej, który znalazł sposób na zneutralizowanie najgroźniejszej broni Cracovii – centry w pole karne. Michał Probierz z tego pojedynku wyszedł z podbitym okiem, ale to nie jest pięściarz, rzucający ręcznikiem po pierwszym mocniejszym ciosie.
Probierz to wojownik, który ma doświadczenie w walce o najwyższe cele, ma potężną wiedzę i niekwestionowaną charyzmę. Potrafi zdejmować z zawodników presję, potrafi ją w odpowiednim momencie nakładać. Ten finisz będzie dla niego wielkim sprawdzianem – bo po raz pierwszy od lat ma w klubie bardzo dużą władzę, ogromny spokój finansowy, wielkie zaufanie oraz wsparcie ze strony właściciela. To już nie są czasy, gdy jako szef kopciuszka z Białegostoku rzucał rękawice stołecznemu hegemonowi. Dzisiaj Cracovia staje do walki z Legią jako niemal równorzędny rywal i bajki o biedniejszym kuzynie z południa nie przejdą ani u kibiców, ani u dziennikarzy.
Na razie traktujemy Probierza jako tajną broń Cracovii, bo to gość, którego mocno cenimy. Ale jeśli po tych trzech porażkach nie tchnie w “Pasy” nowego ducha, będzie to również rysa na jego dokonaniach.
***
Jak sami widzicie – tych promyczków nadziei nie ma wiele, w dodatku są bardzo blade. Ale pamiętajmy, że to cały czas bój Cracovii z Legią. Bój klubu, który od kilkudziesięciu lat nie miał okazji walczyć o takie trofeum z krajowym gigantem, który w ostatnich latach częściej wygrywał mistrzostwa, niż je przegrywał, niezależnie od wewnętrznych kryzysów. To nadal “Pasy”, które przecież już z gigantycznym wsparciem Filipiaka miały okazję spadać do I ligi. Wicemistrzostwo będzie pozostawiało niedosyt, ale czy będzie porażką Cracovii, porażką Michała Probierza?
Naszym zdaniem – niekoniecznie. Dlatego nawet jeśli uznamy, że losy tytułu są już praktycznie rozstrzygnięte, to ten sezon dla kibiców Cracovii nadal może być bardzo udany. Wystarczy wziąć udział w wyścigu, niezależnie od tego, kto ostatecznie pierwszy dojedzie na linię mety.
Co martwi – od trzech kolejek bolid w biało-czerwone pasy stoi w miejscu. Dziś to się po prostu musi zmienić.