– Dziecko, co ty robisz? Ty nigdy bramki nie strzelisz, jak będziesz biegał z obrońcą. Albo wiesz co? Strzelisz! Jak wy*ebie bomba w polu karnym i obrońcy znikną! – usłyszał Sebastian Musiolik od Marka Papszuna na jednym z treningów. Sam przyznaje, że komentarze w internecie to przy uwagach trenera mały pikuś. Wie co mówi, w sieci mógł naczytać się o sobie sporo.
Jesienią Musiolik został uznany za jedną z twarzy niepowodzeń Rakowa. Nic dziwnego – na premierowego gola w PKO Bank Polski Ekstraklasie czekał do piętnastej kolejki. W międzyczasie o jego rozwój dbał Marek Papszun. Obdarzył go zaufaniem. Nauczał. Bo ostre uwagi to nie krytyka dla samej krytyki, a pokazywanie błędów i uświadamianie taktyczne.
Efekt? Świetnie rozmawia się z zawodnikami Rakowa o piłce. Wiedzą, jak się poruszać, co robić i to nie tylko puste słowa, co widać na meczach. Po każdym spotkaniu piłkarze piszą raporty, w których rozkładają występ drużyny na czynniki pierwsze. Czy podziałało to, co Papszun powiedział do Musiolika przed Legią? Dlaczego za celne zgranie piłki można otrzymać reprymendę? Jak wykorzystać wzrost i szybkość? Czy dobra wrzutka jest lepsza niż sam na sam? Zapraszamy na wywiad z Sebastianem Musiolikiem. Dziś – po odejściu kilku zawodników – jednym z najlepszych polskich napastników w lidze, który długo musiał się przebijać. W Ekstraklasie odpalił dopiero w wieku 23 lat.
***
Jaki plakat wisiał nad twoim łóżkiem?
Dawno temu, gdy kupowało się Bravo Sport, na topie był Michael Owen. Chyba jego. Potem wchodzili Cristiano Ronaldo, Rooney…
Patrząc na twój styl gry, myślałem, że bardziej jakiś Jan Koller czy inny wieżowiec w stylu Petera Croucha.
Gdy byłem młodszy, nie spodziewałem się, że będę Kollerem. Raz, że nie te czasy, dwa – zawsze byłem na tle rówieśników trochę wyższy, ale nigdy nie było dużej dysproporcji. Wystrzeliłem z wzrostem w końcówce gimnazjum, nawet porobiły mi się od tego rozstępy. Chociaż w trampkarzach często sprawdzali mi legitymację. Może ze względu na umiejętności, a nie wzrost!
W tym sezonie na pięć bramek, cztery zdobyłeś głową. Zawsze miałeś takie proporcje?
Nie. Kiedyś praktycznie w ogóle… Może inaczej – w bardzo niewielkim procencie korzystałem z moich atutów fizycznych. Jakby nie było, jestem wysoki, silny, mam przy tym dynamikę, mogę wejść na piłkę. Wydaje mi się, że teraz znacznie to poprawiłem. Wcześniej takich proporcji nie było, chociaż nie byłem napastnikiem, który strzela po dwadzieścia bramek, raczej były to małe liczby. Teraz czuję się o wiele pewniej. Gdy jestem w polu karnym, czuję, że jak mi dobrze dograją, zamienię okazję na bramkę.
Wolisz dobrą wrzutkę czy sam na sam?
Pięćdziesiąt na pięćdziesiąt. Chociaż taka dobra wrzutka, mocna, że tylko mnie trafi… może być! Statystyki teraz też pokazują, że lepiej mi idzie z głowy.
Kiedy ci to przyszło?
Pracuję generalnie cały czas nad wszystkimi elementami gry. Zdaję sobie sprawę, że mam słabą prawą nogę, pracuję nad nią.
Prawą nogą zanotowałeś 0% celnych strzałów, lewa też nie najlepsza – 25%. Dobrze, że w Częstochowie są tramwaje, to prawa chociaż się do czegoś przyda.
Nawet nie wiedziałem, że tak wyglądają statystyki, ale lewa jest w porządku. Mam sytuację – zamieniam na gola.
Jak z Jagą.
Wiadomo, że to nie jest perfekcja, ale potrafię grać nogami (śmiech). Prawa? Może to nie tyle słaba noga, co czasami mam obawę, by jej używać i rzadko z niej korzystam. Ale jak już mam piłkę na nodze, potrafię strzelić. Staram się dojść ciężką pracą do odpowiedniego poziomu. Gdy na początku sezonu miałem ciężki moment, trener brał mnie na rozmowy. W czternastu meczach nie strzeliłem bramki, nie wyglądało to dobrze. Nawet sytuacji miałem niewiele. Trener zwracał mi uwagę zwłaszcza na poruszanie się. Poprawiłem się w tym aspekcie i gole przyszły. Wielka zasługa sztabu. Przy każdej analizie, treningu, dobitnie zwracają uwagę na to, jak się zachowuję i co muszę poprawić. Z biegiem czasu wszystko poprawiam, dlatego też są te liczby.
Nie zapowiadałeś się na gościa, o którym będzie się mówić, że jest najlepszym polskim napastnikiem spośród tych grających w lidze. Wiadomo, że takim głosom mocno sprzyjają zimowe odejścia, ale jak ty postrzegasz twoją przemianę?
Często zastanawiałem się nad tym, co mnie blokowało. Mieliśmy słabszy początek. W pierwszym meczu jako cała drużyna zagraliśmy przeciętnie, odbiło się to trochę na mnie. Spadła pewność siebie. Generalnie jestem pewny siebie, ale to musiało siedzieć w głowie, nie da się inaczej wytłumaczyć faktu, że przez tyle meczów nie strzeliłem żadnej bramki, a teraz w przeciągu ośmiu kolejek pozostałe. Wiadomo, że to nie wynik, który zwala z nóg, ale patrząc na to, jak to się wszystko rozpoczęło – jestem na dobrej drodze.
Wiedziałem, że posiadam umiejętności, choć wiele osób wątpiło. Sztab i drużyna obserwowali mnie na treningach, wiedzieli, że jestem w niezłej dyspozycji, muszę tylko przekuć to na gole. I co najważniejsze – wykorzystywać moje atuty. Często mi w meczu tego brakowało. Zawodnik, który jest wysoki, szybki i sprawny to rzadkość. Wiedziałem, że muszę to wykorzystać. Trener Papszun wie, jak ma się poruszać bramkarz, obrońca, pomocnik, napastnik. I jego wskazówki naprawdę działają.
Przykład?
Świeży – bramka z Legią. W tygodniu mieliśmy analizę wcześniejszego meczu z Lechem o poruszaniu się w polu karnym. Trener wielokrotnie podkreślał, że mam się chować za plecami obrońców. Niby prosta rzecz, a rzeczywiście – schowałem się za plecami Lewczuka, wszedłem na piłkę, ten nawet nie wiedział, że jestem za nim. Czasami wydaje mi się, że powinienem zachowywać się na boisku inaczej, a potem w praniu wychodzi, że trener znowu miał rację. Wielki fachowiec, zna się na rzeczy. No i wielki pasjonat – każdy wie, ile pracuje.
Po bramce coś drgnęło. Teraz czuję, że z meczu na mecz jest coraz lepiej. Jestem zawodnikiem, który potrzebuje zaufania, które dostałem i dobrych zagrań, które mnie budują. Trener mówił czasami, że mimo braku gola zagrałem dobrze i czułem, że jest na czym budować. Przeplatały się dobre i słabsze mecze, ale wydaje mi się, że przełomowym momentem była bramka, jakaś liczba. Dałem upust emocjom i poszło.
Co się ma w głowie notując taką serię meczów bez gola?
Wychodząc na boisko nie myślałem, że „nie strzeliłem, dziś muszę”. Ale jak się później wraca autokarem, rzeczywiście się zastanawiasz. To już dziesiąty mecz, znowu bez gola, bez asysty… Skoro inni, nawet obrońcy, potrafią strzelać bramki, a ja gram na ataku i nie mam nawet sytuacji, coś jest nie tak. Dlatego też wiedziałem, że tylko ciężka praca może przynieść efekty.
Odczułeś na własnej skórze, że w Ekstraklasie każdy błąd jest napiętnowany kilkukrotnie bardziej niż w pierwszej lidze, że o niepowodzeniach dyskutuje się znacznie więcej?
Odczułem to chyba najbardziej spośród piłkarzy Rakowa. Raczej nie czytam komentarzy czy artykułów, ale czytają je znajomi i rodzina. Mój ulubiony tekst: „napisali o tobie to i to, ale się nie przejmuj”. To po co mi to mówisz, skoro ja nawet nie wiedziałem, co napisali? (śmiech)
Czułem, że nawet jak zagrałem przeciętny mecz czy w miarę dobry, i tak się to często odbijało na mnie. Jak drużyna przegrywała – moja wina. Czasami miałem takie wrażenie. Dobrze, że to się zmieniło, dałem impuls i pokazałem, że potrafię grać w piłkę. Większość tych kibiców dostała pstryczka i przekonała się, że nie warto skreślać każdego na wstępie. Szkoda, że tak późno, ale się udało. Widocznie tak musiało być. Wcześniej też się za bardzo nie przejmowałem, ale miałem to w głowie, że jak popełnię błąd, będzie to bardzo napiętnowane.
Bardziej docierały do ciebie komentarze kibiców czy artykuły, noty?
Na początku sezonu nie sprawdzałem u was not, ale z czasem zdarzało się. Nie zawsze się zgadzałem.
Z którą najbardziej?
Za mecz z Piastem jesienią (Sebastian dostał czwórkę – red.). Słaba nota, a wydaje mi się, że zagrałem dobrze. Śmiałem się – może już nigdy lepiej nie zagram, a tu tylko cztery! Ale nie, nie brałem tego do serca. Najważniejsze było dla mnie zdanie trenera, odprawa. Jak zagrałem źle i popełniłem jakiś błąd, trener był osobą, która na pewno nie przeszła obojętnie i zawsze mi to pokazywała. To jego krytyka była najważniejsza.
W pewnym momencie się odciąłem. Przyzwyczaiłem się, że tak będzie, więc co mogę zmienić? Wiem, że na pewno rodzina to czytała, ale mówiłem, żeby przestali, bo przyjdzie dobry czas i będzie dobrze.
Teraz mogą czytać.
Uprzedzam ich, że w piłce w pół roku wszystko może się obrócić o 180 stopni. Boże, co ja mówię! W jeden mecz. Teraz jest super, przyjeżdżacie na wywiad, a za tydzień znowu może być jazda.
Z twoich słów jawi się pozytywny obraz trenera Papszuna, trenera niezwykle wymagającego, ale też takiego, który potrafi zbudować piłkarza. Ty mimo trudnego początku się dźwignąłeś, także ostatnio Daniel Bartl dostał wsparcie po nieudanej panence – nie udało się, trudno, zdarza się, dobrze, że zaryzykował.
Też mieliśmy takie odczucia, zwłaszcza, że Daniel to jeden z lepszych, jeśli nie najlepszy piłkarz w naszej drużynie.
Aż tak?
Piłkarsko jest mega, ma kreatywność, technikę. Już w szatni powiedział, że daje wcinkę, tylko że wykonanie było średnie. Trener od razu nam zaznaczył, że podobają mu się zawodnicy, którzy są kreatywni z przodu, potrafią zaryzykować. Nie udało się, ale jeśli Daniel weźmie piłkę następnym razem, na pewno strzeli. Chociaż teraz o te rzuty karne nie można być pewnym (śmiech).
W pewnym momencie trener wziął mnie na rozmowę, że wie, jaka jest sytuacja, co się o mnie mówi, że pojawia się delikatny hejt. Choć żeby była jasność – nie taki, że nie mogę wychodzić z domu i dostaję depresji, ale różnie z zawodnikami bywa, różnie reagują. Wcześniej uchodziło płazem, a nagle zrobiło się o mnie głośno i to w negatywną stronę. Pojawiało się dużo artykułów, komentarzy. Trener sam się spytał, jak na to reaguję. Od razu zaznaczył, by najważniejsze dla mnie było, co myśli o mnie trener. Ja też tak do tego podchodzę. Mam wsparcie, jeżeli będę w dobrej dyspozycji, będę grał, a liczy przyjdą, bo trener widzi mój potencjał.
Teraz też prowadzimy takie rozmowy, że wszystko jest OK, a wiemy, jak cienka jest granica. Zaraz może być gorzej. Nie mogę zmieniać sposobu swojego trenowania, ciężko pracować, tylko tak mogę coś osiągnąć.
Chyba ciężko odlecieć u Papszuna.
Jak zagramy w weekend dobry mecz, to od samego „dzień dobry” zaczyna się uspakajanie, sprowadzanie na ziemię. Spada jakość treningu – krzyk i szybciutko wracamy do normy. Odlecieć nie ma szans.
Czas zadać to pytanie – największa zjebka od trenera Papszuna?
Kojarzy mi się jedna, już w Ekstraklasie. Mieliśmy ćwiczenie – wchodziliśmy na dośrodkowania, a obrońcy mieli bronić. Wydawało się to luźnym ćwiczeniem, nie było dużej intensywności. Fatalnie poruszałem się w polu karnym, biegałem razem z obrońcą. Trener powiedział do mnie zrezygnowany:
– Dziecko, co ty robisz? Ty nigdy bramki nie strzelisz, jak będziesz biegał z obrońcą. Albo wiesz co? Strzelisz! Jak wyjebie bomba w polu karnym i obrońcy znikną!
Zjebek bywa dużo. Czasami człowiek się nawet zaśmieje.
Podziałało?
Tak. Gdy pracujesz nad poruszaniem się w polu karnym, musi trochę czasu upłynąć, żeby to zatrybiło. Teraz sam czuję ten postęp. Miałem też problem z pazernością na bramki. Często wybiegałem w takie przestrzenie, że nie było szans, bym coś strzelił. Trener zawsze dobitnie to podkreślał. Naprawdę dobitnie, komentarze w internecie przy tym to nic! Za to bardzo mu dziękuję.
Kuba Łabojko opowiadał mi, że trener Papszun potrafił zmienić w nim nawet najmniejsze detale, które w konsekwencji mają wpływ na końcowy wynik. Tłumaczył, dlaczego nie ma prawa jechać w dniu meczu autem z Gliwic do Częstochowy, konkretnie wyjaśnił, dlaczego nie można rozmawiać podczas biegu na treningu.
Też od razu przypomina mi się jeden nieoczywisty detal. We wcześniejszych drużynach, gdy napastnik przyjął piłkę i zgrał do boku, trener zazwyczaj chwalił. No bo utrzymał się, rozprowadził. Trener Papszun od razu zwrócił uwagę, że w Rakowie jest inna idea – grać środkiem i tam utrzymywać piłkę. Nie pomyślałbym, że celne podanie może być złym zagraniem. A rzeczywiście tak jest, zobaczyłem na analizie jedną i drugą akcję, gdzie zawodnik po zgraniu na środek ma duże możliwości, a po zgraniu na bok przeciwnik zwykle odbudowuje ustawienie i jest po akcji. Wiadomo, są momenty, gdy trzeba oskrzydlić, ale jak jest możliwość, trzeba utrzymywać piłkę w środku.
Jak patrzysz na ligę z obecną wiedzą, dużo widzisz zagrań na alibi jak to do boku – niby dobre, ale korzyści niewiele?
Dużo, dużo klubów w ekstraklasie rozrzuca za szybko do boku, akcja traci na tempie. Nie umniejszając lidze, bo jest w niej wielu piłkarzy, którzy potrafią świetnie grać do przodu środkiem, a w mojej grze także jest trochę niepotrzebnych zagrań. Większe korzyści przynosi gra środkiem. Najlepsi są ci, którzy to potrafią. Chyba każdy zawodnik, który trenował u Marka Papszuna, może powiedzieć, że inaczej ogląda się później mecze. Zwraca się uwagę na wiele elementów, pozycje otwarte i tak dalej. I to się sprawdza. Trener ma dowody w postaci konkretnych sytuacji na wskazówki, które pokazuje na analizie.
Czym się różni gra napastnika w Rakowie na tle twoich poprzednich klubów?
Jestem już świadomy taktycznie, wiem, jak się poruszać. Napastnik w Rakowie praktycznie zawsze ciągnie do pressingu. Można patrzeć na wyniki, ile przebiegam. Zawsze jest około 10-11 kilometrów, niektórzy napastnicy w lidze mają znacznie mniej. Kilka przechwytów zaliczyłem. Wiadomo, że w większości drużyn mówią, że napastnik jest pierwszym obrońcą, ale u nas to naprawdę ważne. Gdy nie mamy piłki i jesteśmy w defensywie, napastnik musi się poruszać w pewnych obszarach, by później był wykorzystany. Wcześniej na to nie zwracałem uwagi. Jak przeciwnik atakował, ustawiałem się pod obrońcami, którzy mnie później demolowali. To najlepsze, co może być dla obrońcy – stał za mną i miał mnie na radarze, nie byłem groźny. Wcześniej nie korzystałem z szybkości. Niektórzy nawet nie wiedzieli, że jestem szybki.
Do ciebie należy czwarty najszybszy sprint w sezonie. W ogóle szybkość nie idzie zawsze w parze ze wzrostem.
Przemek Wiśniewski też ma podobne parametry fizyczne. Zawsze czułem się szybki. Nie zawsze to pokazywałem, bo nie trzymałem diagonalności. Teraz zawsze ustawiam się diagonalnie, by dostać piłkę. Tomek Petrasek śmiał się, że jak idziemy na treningach jeden na jeden, to wie, że jestem szybki, a w pierwszych meczach w ogóle tego nie pokazywałem. Musiałem bardziej pojąć grę. Zmienić poruszanie, by wykorzystywać atuty, które niewątpliwie miałem.
O waszym rozwoju i świadomości taktycznej świadczą też pomeczowe raporty, które wszyscy piłkarze Rakowa muszą pisać po meczach. Jak one wyglądają?
Między innymi dzięki nim zupełnie inaczej oglądam teraz mecze. Trener stawia na rozwój piłkarza pod każdym kątem. Chce zobaczyć, jaki zawodnik ma obraz meczu. Mamy 36 godzin po spotkaniu na napisanie raportu. Opisujemy każdą fazę – ofensywną, defensywną, fazy przejściowe. Grę całego zespołu i twoją. Osobno piszemy o stałych fragmentach, przygotowaniu mentalnym, fizycznym, wnioskach do poprawy. Trochę tego jest.
Jak długi jest taki raport?
Według uznania. Skoro trener nigdy mi nie zwrócił uwagi, że piszę źle, to chyba jest OK. Wiadomo, nie można napisać, że atak dobrze, obrona dobrze i tyle. A czemu dobrze? Bo nie źle. Musimy wejść głębiej.
Czujesz, że to cię rozwija?
Na pewno. Praktycznie od razu wiem, co nie gra.
I musisz dokładnie obejrzeć swój występ.
Tak, często. Na mecze jeździmy autobusami – czy do Bełchatowa, czy na wyjazd – więc w drodze powrotnej można sobie puścić mecz. Chyba że jest ciężki do przełknięcia, wtedy nie chce się pisać.
Odnajdujesz się w takim reżimie?
Chyba czegoś takiego właśnie potrzebuję. Lubię to. Jak jesteś pod parą, może to tylko pomóc.
Jesteś tytanem pracy? W „Przeglądzie Sportowym” była opisana historia z czasów Rybnika, gdy badania zmęczeniowe pokazały, że powinieneś leżeć na łóżku bez ruchu, a przyszedłeś na trening zadowolony i chciałeś grać.
Zawsze chętnie pracuję i nie marudzę, bo wiem, że to może mi pomóc. Ufam sztabowi w 120%. Mierzono mi wtedy CPK, żeby zadać zmęczenie organizmu. Normalny człowiek normę ma 170. U nas po meczu ktoś może mieć tysiąc. Ja często zamykałem licznik, który był na poziomie 2500.
I nie odczuwałeś zmęczenia?
Nie. Czasami czułem się zmęczony, ale 2000 to było dla mnie jak nic.
Mogłeś to wykorzystywać: panie trenerze, wyniki mówią jasno, jestem zmęczony, proszę o dzień wolnego! Byłoby, że profesjonalista, dba o regenerację.
Trenerzy się mnie pytali, jak się czuję. Każdy z chłopaków schodził do 200, a ja dalej miałem 850. W Rakowie patrzyli na mnie już inaczej, z innym przelicznikiem. Przy 2000 czuję się tak, jak ktoś inny przy 400. Ale ostatnio dochodzi to do normy, mam zdecydowanie niższe wyniki. Nawet po ostatnim meczu miałem mniej niż 2000. Jak byłem w Rybniku, jeździłem do lekarzy. Mówili, że to może być zapalenie – krwiak albo wybity palec, zresztą takie wyniki mogą być nawet od zepsutego zęba. Obskoczyłem wszystkich lekarzy i nic mi nie dolega. Nie wiem, może to genetyka.
Jak spamiętać 140 stałych fragmentów gry? To pytanie o tyle do ciebie, że często jesteś przy nich kluczową postacią, jak nie finiszujesz akcji, to zgrywasz jak z Arką.
Nie od dziś wiadomo, że to nasza bardzo mocna strona. Pod każdego przeciwnika przygotowujemy się indywidualnie. Wariantów jest rzeczywiście dużo, ale to tak tylko brzmi. Później warianty się powtarzają i to działa jak automatyzm, każdy wie, w którą strefę i kiedy ma iść. Trudno było może tylko na początku. Pamiętam mój pierwszy okres przygotowawczy, przed sparingami trenowaliśmy stałe fragmenty. Na każdy były po trzy warianty. Wtedy mówię:
– Kurczę, co tak dużo, trzeba to zapamiętać.
– Zobaczysz, co będzie, jak przyjdzie liga! – śmiali się chłopaki.
I faktycznie – dużo tego, czy to daleki rzut wolny, czy wolny z bliska, rożne, auty, nawet rozpoczęcie z piątki czy środka.
Jak to wygląda w praktyce? Na tygodniu dostajecie rozpiskę stałych fragmentów pod konkretnego rywala?
W tygodniu mamy kilka odpraw o naszych stałych fragmentach, ale i przeciwnika. Trenujemy je w mniej więcej trzech jednostkach treningowych. Po każdym meczu mamy też analizy stałych fragmentów. Cały sztab nad tym pracuje, analizuje, my musimy dać od siebie jakość, bo to nie działa tak, że trener powie „wrzuć na Musiolika czy Petraska” i padnie bramka. Są pewne ruchy, wybloki, cały czas musimy być kreatywni.
Masz poczucie, że trochę was liga rozczytała czy wciąż tak samo potraficie zaskoczyć?
Próbują nas czytać, ale prawda jest taka, że jak wszystko nam zagra i dogramy dobrą piłkę, bramka wpada. Niektórym czasami udaje się nas rozczytać, ale czujemy się dobrze w stałych fragmentach i mamy je dobrze opracowane, robimy wszystko, by przeciwnik się nie spodziewał.
Już w wieku 19 lat trafiłeś do Ekstraklasy, ale w Piaście się nie przebiłeś. Czułeś, że w drużynie Latala młodzi nie będą odgrywać zbyt wielkiej roli?
Ciężko było. Gdy przychodziłem, miałem niezłe notowania. Na pierwszym okresie przygotowawczym wyglądałem nieźle, ale jakbym porównywał siebie z tamtych lat i z dziś – wtedy byłem pod każdym kątem dwa razy gorszym piłkarzem. Nie dawałem sygnałów, a to była drużyna walcząca o mistrzostwo Polski, więc nie było czasu na eksperymenty z Musiolikiem, który zagra w dziesięciu meczach i nie strzeli bramki. Dopiero później był taki moment, że choćbym nie wiem co zrobił, nie miałem szans.
Wcześniej odszedłeś na wypożyczenie do ROW-u Rybnik…
…gdzie trener Brehmer wystawiał mnie na skrzydle. Szczerze? Potrafię wybrać pojedynek, mam trochę dryblingu, ale nie jestem zawodnikiem, który zrobi różnicę na boku i raczej już taki nigdy nie będę. Nie wyglądałem dobrze nawet na tle drugiej ligi. Pierwsze wypożyczenie z Piasta, runda w Rybniku na skrzydle, zero liczb… Kompletna katastrofa. To był mój błąd. Ludzie z Gliwic mnie obserwowali, więc moje notowania jeszcze spadły. Patrzyli na mnie gorzej niż wtedy, gdy nie grałem w Piaście.
To mógł być moment krytyczny. Pojawiają się myśli: to może ja już się nie przebiję?
Każdy by tak pomyślał. Wiadomo, mówi się, że takich myśli nie można do siebie dopuszczać, ale rzeczywiście tak było. Jak idziesz do drugiej ligi i tam nie robisz szału, to jak chcesz zrobić szał w Ekstraklasie? Ale takie historie zdarzają się często. Niektórzy zawodnicy w ogóle nie chcą iść na wypożyczenie do niższych lig, bo czasami pierwsza liga weryfikuje i kariery zwalniają. Jak przechodziłem z Rybnika do Piasta, nie miałem jeszcze wyrobionej marki. Wzięli mnie jako 18-latka, który coś pograł, kilka bramek strzelił. Kluby chciały mnie wziąć w dalszej perspektywie. Nie przebiłem się, nazwiska nie miałem wyrobionego.
Sam też nie dawałem sygnałów. Nie wiem czy po powrocie strzeliłem w ogóle jakąś bramkę. No, dychy i opaski kapitana by mi za to nie dali. Myślałem, że nastąpi przełom, gdy zwolniono trenera Latala, ale on… wrócił po 1,5 miesiąca. Wiedziałem, że sytuacja będzie taka sama i muszę poszukać czegoś innego. Nie miałem wyrobionej marki, nie przebiłem się w Ekstraklasie, więc nawet kluby z pierwszej ligi nie były podjarane, że mogą mnie wziąć. Przez rok nie zagrałem dobrego meczu, to czego mogłem szukać? Ostatecznie praktycznie nie miałem konkretnych ofert. Fajnie, że udało się znowu dołączyć do Rybnika. Czułem się tam dobrze, byłem w domu. Dostałem zapewnienie, że przychodzę jako napastnik. Śmiali się, że dziesiąty raz idę do Rybnika, ale wiedziałem, że to jedyna droga. Że jak tam odpalę, coś się może jeszcze wydarzyć. Myślałem, że się odbuduję i uderzę ze zdwojoną siłą.
No i wydarzył się Raków. Za dorobek bramkowy cię nie wzięli, bo nigdy nie miałeś oszałamiających liczb, musieli dostrzec coś więcej.
W Rybniku też potrzebowałem czasu, regularnie strzelałem wiosną, gdy miałem pięć bramek w pięciu meczach. Już wcześniej Raków był mną zainteresowany, więc zdecydowałem, że tam pójdę. Mieli fajny plan rozwoju klubu. Otwarcie mówili, że w dwóch najbliższych latach chcą zrobić awans do Ekstraklasy. Igor Sapała dodawał, że Raków może się nie wydaje taką drużyną, ale jest naprawdę dobrze. Od pierwszego treningu wiedziałem, że to dobry wybór.
Okres przed Rakowem trochę mnie wyhamował, ale nie wiem, czy byłem wtedy gotowy na Ekstraklasę. Patrząc z szerszej perspektywy – może potrzebuję czasu. Piast potrzebował zawodnika, który wejdzie i zrobi wynik. Ale nikomu nie mam tego za złe. Wiedziałem, że przyjdzie chwila, którą będę musiał wykorzystać i być wtedy gotowym, więc ciężko pracowałem. Na tej zasadzie, że szczęściu trzeba pomóc.
Odpowiedzieliście już sobie na pytanie, jakim cudem nie wygraliście z Arką?
Odpowiedzieliśmy, zawsze po meczach mamy analizę. Jak to oglądaliśmy, złość była jeszcze większa. Sytuacje bramkowe mogliśmy przerwać dziesięć razy i tematu by nie było. Wielki ból, bo taki mecz, kapitalna pierwsza połowa, jedna z lepszych w sezonie i… Nie można tak wypuścić tego wyniku. Mieliśmy nie pozwolić Arce się rozpędzić, a potem trochę szczęścia, trochę polotu i się przegrało. To niedopuszczalne, bo zaraz może zrobić się ciepło.
Zastanawiam się, czy w takich sytuacjach bardziej czuje się spokój, bo drużyna ewidentnie funkcjonuje dobrze, czy jeszcze większe wkurzenie, bo zasłużyliście na więcej niż punkt w trzech meczach.
Jeszcze większą złość. Patrząc na tabelę nie można powiedzieć, że nic się nie stało. A sytuacja mogła by być mega dobra, bylibyśmy w ósemce. Z drugiej strony – jest na czym budować. Nawet z Lechem, gdzie przegraliśmy 3:0, pod kątem taktycznym wyglądaliśmy nieźle. Podziały się różne sytuacje, rzut karny, wątpliwa druga bramka, ale wiemy, że idziemy w dobrym kierunku.
Jak patrzycie w tabelę, to w górę czy w dół?
Widać cienką granicę. Do ósemki jest niedaleko, a z drugiej strony jak przegramy kolejny mecz, zaraz możemy patrzeć w dół. Wydaje mi się, że najważniejsze, by skupić się na najbliższych rywalach, zapunktować i nie spoglądać za bardzo w tabelę, chociaż każdy na nią patrzy i wie, co możemy jednym meczem zyskać, co stracić. Widzimy, ile może przynieść seria. Wisłę skazywano na pożarcie, a zaraz może się kręcić wokół ósemki.
Dlaczego uznałeś ofertę z Korei Południowej za nieatrakcyjną?
Przeanalizowałbym każdą ofertę, jaka by przyszła, ale plusów nie widziałem żadnych. Jeżeli idzie do Korei, muszą iść za tym finanse, tylko to mogłoby mnie przekonać. Jeśli byłyby duże – zastanowiłbym się dłużej niż sześć minut. Nie jest to rozwojowa liga.
Byłeś zaskoczony, że zgłosili się akurat po ciebie?
Mega. Gdy zadzwonił do mnie za pierwszym razem menedżer, myślałem, że to jaja. Miałem wtedy jedną bramkę w lidze.
Koreańczycy są genetycznie niscy, pewnie szukają do ligi rosłych napastników.
Rzeczywiście. Mówili, że szukają właśnie takich napastników i parametrami pasuję do tej ligi. Wiadomo, że Azja się gdzieś przewija, ktoś idzie do Japonii, do Chin, ale o Korei wcześniej nie słyszałem. Nie wiem czy jakiś tam Polak w ogóle poszedł. Kraj do życia? Fajny. Przygoda? Świetna, pewnie bym pozwiedzał. Ale to nie to. Teraz wszystko zależy ode mnie. Jak podtrzymam dyspozycję, każdy na tym skorzysta – i ja, i klub.
Pochodzisz z Rybnika, żużlowego miasta, związałeś się z żużlową podprowadzającą, w twoim domu dominuje ostatnio żużel?
W Rybniku zdecydowanie dominuje żużel, zawsze jest pełny stadion. Jak ktoś ma do wyboru Ekstraligę i trzecią ligę piłkarską, wiadomo, co wybierze. Tak samu tutaj, w Częstochowie, zainteresowanie żużlem jest ogromne. A w domu? Jagoda już nie jest aż tak zajarana żużlem, bardziej piłką. Od dwóch lat za to ja lubię oglądać żużel. Fajna odskocznia. Z Jagodą poznaliśmy się w Rybniku. Mieszkaliśmy w tym samym mieście, czasami gdzieś się przecięliśmy, a od dwóch lat się zbliżyliśmy.
Gdy idziecie razem po Częstochowie, twoja dziewczyna jest bardziej rozpoznawalna?
W Częstochowie raczej jej nie znają, ale w Rybniku – tak. Żużlowe miasto, a skoro ona jest podprowadzającą, wiele osób ją rozpoznaje. Tym bardziej, że została miss Ekstraligi. W Częstochowie rozpoznają raczej mnie, ale patrzą się głównie na nią, nie wiem czemu (śmiech).
Rozmawiał JAKUB BIAŁEK
Fot. newspix.pl / FotoPyK