Reklama

Gdy siedzę przy stole z Carlosem, Cafu i Figo, cieszę się, że nie wyszło mi na boisku

redakcja

Autor:redakcja

10 lutego 2020, 13:42 • 22 min czytania 1 komentarz

Kilka lat temu Paweł Żurakowski był dobrze zapowiadającym się piłkarzem. Trafił do akademii satelickiego klubu Hamburger SV, był w Ipswich Town, powoływano go do młodzieżówki wraz ze Szczęsnym czy Krychowiakiem. Karierę w młodym wieku zahamowały kontuzję.

Gdy siedzę przy stole z Carlosem, Cafu i Figo, cieszę się, że nie wyszło mi na boisku

Ledwo skończył dwadzieścia lat, a już musiał mierzyć się z dylematem – jak ułożyć sobie życie po życiu? Wyjechał do Danii, gdzie studiował kierunki związane z biznesem. Dziś, w wieku 29 lat, ma globalną firmę organizującą obozy, dbającą o prawa wizerunkowe gwiazd piłki jak Cafu, Roberto Carlos czy Figo, zajmującą się doradztwem strategicznym dla zagranicznych klubów.

Biura? Ma ich pięć – w Abu Zabi, Szanghaju, Warszawie, Barcelonie i Kopenhadze. Zatrudnia kilkadziesiąt osób. Organizuje obozy m. in. dla duńskiej, szwedzkiej czy greckiej reprezentacji, młodzieżowych zespołów Chelsea czy Leicester. Jest przy tym obywatelem świata. Obecnie przebywa w Emiratach, gdzie dogląda obozów, jakie jego firma, The Royal Sports Management, organizuje dla zespołów chińskiej ekstraklasy.

Jak Polak rozkręcił globalny, dobrze prosperujący biznes? Co się czuje siedząc przy stole z Carlosem, Cafu, Figo i Abidalem? Czym różni się organizowanie obozu dla polskiego i angielskiego klubu, który na obóz zabiera tyle osób do działu prawnego, co polski do sztabu szkoleniowego? Dlaczego polskie kluby tak chętnie wybierają Turcję i w jaki sposób dokonują wyboru miejsca na obóz? Jakich wyzwań dostarcza organizatorowi obozów koronawirus?

Zapraszamy na wywiad z Pawłem Żurakowskim, który kilkanaście lat temu usłyszał od ojca: „dziś jesteś piłkarzem, a jutro jesteś nikim”. Słowa okazały się wartościową przestrogą.

Reklama

***

Zacznijmy od „kariery” piłkarskiej. 

Przygody. 

Stąd ten cudzysłów zrobiony palcami. Ale chyba dobrze się zapowiadałeś, skoro trafiałeś do młodzieżówek z Krychowiakiem czy Szczęsnym, a w swoim roczniku w Pogoni uważano cię za nadzieję.

Piłka zawsze była moją pasją, sposobem na życie. Na pewno nie byłem największym talentem, ale pracusiem. Jak miałem coś zrobić 20 razy, robiłem 25. Wbrew pozorom przez to nie gram już w piłkę. Dopiero po czasie zrozumiałem, że warto odpuścić. Skoro ktoś mądrzejszy od ciebie mówi, że masz przebiegnąć dwa kilometry, to przebiegnij dwa, a nie 2,5. 

Narzuciłem na siebie zbyt duże obciążenia. Robiłem bardzo dużo treningów uzupełniających. Trafiłem na takie czasy, w których wszystkich wrzucało się do jednego worka. Nie było systemów, które kontrolowały zmęczenie. Wszystko było na nos – jak to mówił trener Smuda. 

Reklama

Niestety – jak moja przygoda szybko się zaczęła, tak szybko się skończyła. W wieku 16 lat wyjechałem z Polski, z Pogoni do Hamburga. Gdyby ktoś mi powiedział wtedy, że za dziesięć lat będę organizował obozy, pomyślałbym, że pomylił zakłady psychiatryczne. Wtedy przyszło pierwsze powołanie do reprezentacji Polski trenera Globisza, pojawiło się zainteresowanie wielu zachodnich klubów, z Anglii, z innych klubów niemieckich. Przygoda mogła się potoczyć w inny sposób. Natomiast wierzę, że wszystko ma jakiś wyższy sens. Z perspektywy czasu – nawet dobrze, że tak się stało. 

Klasycznie – zahamowały cię kontuzje.

Nie mogę sobie nic zarzucić. Rano wstaję, patrzę w lustro i nie mogę powiedzieć: nie zrobiłeś kariery, bo piłeś, balowałeś, opuszczałeś treningi. Robiłem zbyt dużo, zamiast mieć świadomość swojego ciała, odpoczynku. Jeśli trener kadry wojewódzkiej chciał, bym zagrał – grałem. Pierwszy zespół – trenuję. Rezerwy – gram. U-18 – gram. Obciążeń było mnóstwo.

Po czasie moje ciało zaczęło odmawiać posłuszeństwa. W wieku 16 lat zostałem przeniesiony do pierwszego zespołu. Trenowałem tak samo jak 30-kilkuletni zawodnicy, których ciało było na zupełnie innym poziomie rozwoju. Ostateczną próbą były Niemcy w 2010 roku. Dostałem propozycję 3-letniego kontraktu z Holstein Kiel. Miałem przylecieć na kilka dni potrenować z zespołem, przejść testy medyczne. Pierwszy trening – wszystko super, Niemcy zadowoleni. Następnego dnia mieliśmy grać sparing z szóstą ligą duńską. Wygraliśmy 24:1, więc nawet jakbym był ślepy, swoje bym zrobił. Przed treningiem na rozruchu uderzałem z woleja. Poczułem, jak strzela mięsień dwugłowy. 

Straciłem siedem miesięcy. Do podpisania umowy nie doszło.  

Poczułem może nie tyle wstręt do piłki, ale… ogromne rozczarowanie? Po raz kolejny wracam po kontuzji, jestem blisko i znowu się sypie. Może ta piłka nie kocha mnie tak, jak ja ją?

Doszedłem do wniosku, że nastrój, który mi się udziela, przenoszę na ludzi wokół mnie. Moi rodzice, ówczesna dziewczyna – to się odbijało na nich. Gdy miałem 12 lat i bardzo chciałem być piłkarzem, mój tata powiedział mądre zdanie: – Pamiętaj, że dziś jesteś piłkarzem, a jutro jesteś nikim. 

Sugeruje ono, że przygotowywałeś się do tego, by odnaleźć się poza piłką.

Zakończyłem grę w wieku 20 lat i łatwiej było mi się odnaleźć w życiu po życiu. Osoby, które przeciągały i kończą teraz, mają cholernie duże problemy, by zaadoptować się do normalnego życia. Opieka, jaką byłem otoczony na zachodzie, była abstrakcyjna. Gdy w moim mieszkaniu przepaliła się żarówka, miałem specjalny numer, na który miałem zadzwonić. Wydaje się to absurdalne. Po czasie zrozumiałem, że piłkarz to dla nich tak duża inwestycja, że nie chcą, by w głupi sposób te pieniądze zostały zmarnowane. Niestety – chłopak, który przechodzi przez wszystkie szczeble klubu i w pewnym momencie dostaje informację, że może przez siedem lat był najlepszy, ale nagle odpada w ostatnim szczeblu, jest pozostawiony sam sobie i nieprzystosowany do życia. Podstawowe czynności jak zapłacenie rachunków stają się ogromnym utrudnieniem. 

To mnie ominęło. 

Z jednej strony posmakowałem piłki młodzieżowej na wysokim poziomie, a z drugiej strony nie zostałem jeszcze przez nią zepsuty. Mam fantastycznych rodziców, którzy nigdy nie pozwolili mi odlecieć. Jeśli zbyt szybko uwierzysz, że jesteś bardzo dobry, zaspokajasz się i bardzo szybko spadasz. A ta branża jest tak wymagająca, że chwila samozadowolenia i brak codziennej walki powoduje, że wypadasz z obiegu. Bardzo szybko. 

ace91233-53a6-494b-ae4e-188f7cacec2e

Co dalej? Miałeś w głowie jakikolwiek plan? Czy to było bardziej „nie wiem, co, ale na pewno nie piłka”?

Konkretnego planu nie miałem. Myślałem o studiach prawniczych. Gdy leczyłem kontuzję, złożyłem papiery na trzy kierunki: prawo, anglistyka, stosunki międzynarodowe. Dostałem się na wszystkie trzy, ale już wtedy miałem myśl, by w Polsce tylko się wyleczyć i od razu wyjechać na zachód. Chciałem przez pół roku robić coś więcej niż gapić się w telewizor. Poszedłem na rozpoczęcie trzech kierunków. Zdecydowałem, że przez pierwszy semestr będę chodził codziennie na te zajęcia, które zaczynają się najpóźniej. W trakcie sesji pojechałem do GKS-u Katowice na rekonesans, ale czułem, że to nie to. 

Dochodzimy do niespodziewanego zwrotu akcji – lądujesz w Danii. 

W międzyczasie złożyłem papiery na studia w Danii. W Warszawie miałem rozmową kwalifikacyjną z przedstawicielką uczelni. Musiałem przedstawić podczas niej moje CV. A w CV miałem tylko piłkę.

Dostałem później telefon od Kima Miltona. To były sędzia, który zasłynął z tego, że wyrzucił Davida Beckhama na mistrzostwach świata w 1998. Był wtedy dyrektorem sportowym FC Roskilde, który grał w odpowiedniku polskiej pierwszej ligi. Przedstawicielka uczelni poinformowała go, że rozważam studia w Roskilde. Zaproponował mi, bym łączył je z graniem w piłkę. Było to idealnym rozwiązaniem. Plan był taki: jadę do Danii, zaczynam studia, gram w pierwszej lidze. Było to mi bardzo na rękę finansowo, bo Dania nie należy do najtańszych miejsc na ziemi. 

Kontuzje tradycyjnie skomplikowały sprawę. Po kilku tygodniach odezwały się pachwiny. Doszedłem do wniosku, że to pora, by skupić się na czymś innym i płynnie przeszedłem w stronę edukacji i biznesu. Studiowałem na Zealand Institute of Business and Technology, Copenhagen Business School, FIFA CIES studies in Sport Management. Został mi kontakt na całe życie – Kim i jego żona to dziś moi duńscy przyszywani rodzice, wprowadzili mnie na duński rynek, to dzięki nim zacząłem współpracować z duńską federacją. 

Ilu ludzi dziś zatrudniasz? 

Jeśli zsumujemy zatrudnionych na stałe i pracujących sezonowo, będzie kilkadziesiąt osób. 

Gdzie masz biura?

Abu Zabi, Barcelona, Kopenhaga, Warszawa. Od sierpnia mamy też biuro w Szanghaju. Działa prężnie. Oprócz tego działamy w Turcji i Anglii, gdzie mamy bardzo mocne partnerstwo z lokalnymi firmami.

Rozmawiamy w Turcji. Gdzie będziesz jutro? 

Jeszcze dziś wieczorem w Emiratach Arabskich.

Za tydzień? 

W Emiratach. 

Za dwa? 

Także. 

Rzadki powiew stabilizacji?

Po raz pierwszy od dwóch miesięcy przez dwa tygodnie będę budził się w tym samym łóżku. Od początku tego roku byłem w Katarze, Hiszpanii, na Cyprze i w Turcji. Otwarcie biura w Chinach i osiem godzin różnicy to duże wyzwanie dla planowania dnia. Ale ja lubię wyzwania i jakbym miał wybrać spokojną noc bez biura w Chinach, wolałbym jednak biuro w Chinach i wideokonferencje o trzeciej nad ranem. Nie lubię narzekania, bo nikt mnie do tego nie zmuszał, nie przystawił pistoletu do głowy. 

Komfort tej pracy w stosunku do piłki polega na tym, że mogę coś zobaczyć. I to słowo klucz – zobaczyć. Jako piłkarz grałem w wielu krajach, ale to ciągle był ten sam schemat: lotnisko – hotel – stadion – lotnisko. 

Po sześciu latach to nie jest już konieczność, żebym był w tych wszystkich miejscach. To bardziej mój wybór. Na początku nie byłem w stanie pozwolić sobie na zatrudnianie takiej liczby osób, które na miejscu zajmowałyby się zespołami 24 godziny na dobę.

WhatsApp Image 2020-02-07 at 06.25.03 (1)

Który moment był przełomowy dla rozwoju firmy? Z takimi biznesami często jest tak, że po success story rozwój potrafi przyjść lawinowo.

Potrzebowałem portfolio. Firm, które przyciągałyby kolejne. Najprostszym z mojej perspektywy sposobem było stworzenie go poprzez turniej młodzieżowy, na którym miałbym duże firmy, których logo mógłbym wykorzystywać do późniejszej działalności. Tak pojawił się pomysł na Royal Cup – organizujemy turnieje młodzieżowe i ściągamy na nie topowe zespoły z całego świata. Benfikę, Juventus, Sporting. Ale też zespoły, które nie mają znanego pierwszego zespołu, ale w swoim roczniku w danym kraju są najlepsze. 

Na pierwszą edycję zaprosiliśmy Everton, Sporting, szwedzkie Malmoe. Weszliśmy na rynek. Turniej zebrał świetne referencje, mnóstwo skautów przyjechało do Gniewina. Przygotowaliśmy profesjonalny film. I z tym filmem pojechałem na największe targi sportowo-turystyczne na świecie Soccerex. Na dobrą sprawę tam wszystko się zaczęło. Mnóstwo agentów widziało bazę, projekt, zbudowałem tam wiele kontaktów, które zdeterminowały kolejne kroki naszej działalności. Bardzo szybko nawiązałem też kontakt z Pogonią, moim byłym klubem. Zaczęliśmy pierwszy obóz seniorski. Później, nawet nie wiem kiedy, organizacja jednego turnieju przerodziła się w dziesiątki obozów, współpracę z dziewięcioma federacjami, w których organizujemy logistykę dla zespołów młodzieżowych i seniorskich, współpracę z zespołami z Hiszpanii, Anglii, Afryki. Od wczoraj w Emiratach jest zespół z ekstraklasy chińskiej. Dynamika rozwoju jest ogromna. 

Pomysł na The Royal Sport Management powstał na uczelni. W szkole biznesowej musiałem napisać biznesplan na pracę dyplomową. Z początku Royal miał być sportowym biurem podróży wykorzystującym fajną infrastrukturę, która pojawiła się w Polsce przed Euro 2012. Mieliśmy skupiać się na sprowadzaniu zespołów ze Skandynawii do Polski. Dość szybko zdałem sobie sprawę, że ściągnięcie FC Kopenhagi czy Broendby do Polski nie jest takie proste, bo postrzeganie naszego kraju nie było, niestety, takie, jakbym sobie życzył. No i to nie jest tak, że wchodzisz do biura dyrektora FC Midtjylland, mówisz: – Cześć, jestem Paweł, założyłem dwa dni temu firmę. Chcecie, bym wam zorganizował obóz? 

Podczas obrony jeden z promotorów zapytał: „jeżeli wszystko jest tak fantastyczne, dlaczego nie wcielisz tego w życie?”. No w zasadzie dlaczego nie? Drugi skontrował, że na papierze wygląda to fajnie, ale nie będzie takie proste – hermetyczne środowisko, brak kontaktów, dojście do wielkich firm praktycznie niemożliwe.

Ale jeśli ktoś mi mówi, że coś jest niemożliwe, na mnie to działa bardzo motywująco. Pozostałości po duszy piłkarza. Lubię być underdogiem, który chce udowodnić, że na dobrą sprawę wszystko jest w naszych głowach. I jak czemuś się poświęcimy, nie ma rzeczy, której nie jesteśmy w stanie osiągnąć. 

Dlaczego Duńczyk, Anglik czy Niemiec może odnieść sukces, a Polak jest zmuszony do działania na własnym rynku? Dlaczego polskie agencje nie mogą organizować obozów dla topowych drużyn? W czym jesteśmy gorsi? 

W niczym. 

Nigdy nie chciałem tworzyć agencji lokalnej, nie interesowało mnie to. Od samego początku wiedziałem, że dojście do poziomu globalnego to kwestia czasu. Jeśli ktoś mnie pyta o konkurencję, to czym jest konkurencja? Dla mnie – nikogo nie obrażając – konkurencją jestem sam dla siebie w porównaniu ze mną z zeszłego roku. Chcemy być lepsi, dodawać jakość do naszych usług, innowacje. Inne firmy? Ciężko mi porównywać się z one man show. Większość osób na rynku, szczególnie na polskim, to firmy jednoosobowe. Nie są w stanie być w dwóch miejscach w jednym czasie, więc często zlecają pracę podmiotom, z którymi nie mają żadnego kontaktu. 

Jeżeli myślałbym krótkowzrocznie i chciałbym się wzbogacić, nazbierałbym jak najwięcej zespołów w jednym roku, zostawił je samym sobie i za rok byłbym na Karaibach. A że te osoby byłyby niezadowolone? Przez rok wyleci trener, prezes, nie będą wiedzieć, że to ja spieprzyłem obóz w zeszłym roku i część z klubów do mnie wróci. Tak często to działa. 

Dobry biznes. 

Bardzo dobry. Mnie coś takiego nie interesuje. Pokażę ci, co przygotowaliśmy dla zespołu z Chin. 

(Paweł pokazuje estetycznie wykonane listy w języku chińskim)

Każdy zawodnik i członek sztabu dostał od nas taki list powitalny, gdy wszedł do pokoju. Przywitanie w języku chińskim i informacje kontaktowe do osoby, która jest z nimi 24 godziny na dobę.

Detal. 

Który kosztuje nas 15 dolarów, ale odbiór był niesamowity. Małe rzeczy. Koscie Runjaiciowi wręczyliśmy paterę. Kosta, który jeździł na obozy choćby z Kaiserslautern, powiedział, że po raz pierwszy w życiu coś takiego otrzymał. Mały szczegół, który powoduje, że odbiór obozu i agencji jest całkowicie inny. 

Trochę granie na pozorach, ale gdyby cały obóz był źle zorganizowany, takie dodatki zostałyby wyśmiane.

Wtedy byśmy nawet ich nie wręczali.

W łatwy sposób podbijasz zadowolenie klienta.

Nigdy nie można robić z takich szczegółów głównego narzędzia do robienia wrażenia. To nie może być czynnik, który zdecyduje o satysfakcji klienta. Ale jeśli wszystko robimy dobrze, to taka – jakby powiedział to Tomek Hajto – truskawka na torcie. 

Jestem trochę detail freakiem, lubię szczegóły. Mamy ogromną bazę danych klubów na całym świecie. Jeśli zespół w Argentynie obchodzi setną rocznicę założenia, wysyłamy im specjalny list tradycyjną pocztą. W ciągu roku wysyłamy 30-40 takich listów. 

W tym roku wyślecie też do Polski?

Tak, trafi. Kosztuje to trochę chęci, a reakcja na takie małe szczegóły jest duża. Piłkarze czy ludzie działający w tej branży często zaspokajają się tym, co mają. Zrobię 2-3 obozy – po co mam dawać coś więcej od siebie? Ale na koniec najważniejsza jest jakość usług. Jeśli jest słaba – żadne dodatki tego nie zmienią. 

WhatsApp Image 2020-02-07 at 06.24.16

Baza w Abu Zabi. 

Z jakimi największymi zespołami współpracowałeś?

Najbardziej cenię sobie współprace z federacjami, bo zdobycie zaufania reprezentacji narodowych jest najtrudniejsze. Pracujemy z federacją duńską, szwedzką, grecką, ukraińską, izraelską. Oprócz tego z Chelsea, Leicester City, Barceloną, Juventusem, niemieckimi klubami. Jest tego mnóstwo. Nasza współpraca opiera się na kilku płaszczyznach. Z niektórymi klubami pracujemy przy organizacji wyjazdów dla pierwszych zespołów, z innymi przy wyjazdach dla akademii, jeszcze z innymi przy doradztwie strategicznym. Nasza działalność jest urozmaicona. 

Jak wygląda – na przykład – twoja współpraca z Chelsea? 

Współpracujemy z akademią. W zeszłym roku sprowadziliśmy zespół z akademii do Polski na obóz. 

Czemu Chelsea wybiera akurat Polskę? 

Zaważyła w dużej mierze rekomendacja od Leicester City. Leicester to nasz pierwszy angielski partner. Zaczęliśmy współpracę kilka lat temu. Sprowadzamy ich zespoły U-23 i U-18 do Polski na obozy. Są bardzo zadowoleni. Dostaliśmy fantastyczne referencje od trenerów i dyrektorów – to przekonało Chelsea, by przyjechać na inspekcję. A jeśli ktoś przyjeżdża na inspekcję – w dziewięciu przypadkach na dziesięć podpisze umowę. Mieliśmy trochę pecha, bo choć wakacje w Polsce były fantastyczne, to podczas ich przyjazdu pogoda była trochę angielska – wietrzna i deszczowa. Współpraca z angielskimi zespołami jest generalnie specyficzna. Jeśli chodzi o pierwsze zespoły – jest niesamowicie dużo planowania i logistyki. To zwykle kwestia 400-500 maili i trzy-cztery inspekcje dla osób z różnych oddziałów.

Dopinanie każdego detalu? 

Tak. Trzeba pamiętać, że nie mówimy tu już tylko o klubach piłkarskich, a o prawdziwych korporacjach. Gdy organizowaliśmy obóz dla Sunderlandu, dział prawny przyjeżdżał w liczbie dwunastu ludzi. To tyle, ile w polskich klubach ma cały sztab szkoleniowy. Na obozy jeździ po dziesięć osób odpowiedzialnych za bezpieczeństwo. Ciężko to porównać. Ale ciężko też porównać wpływy z praw telewizyjnych w Polsce i Anglii. Zespół, który spada z Premier League, zarabia sto milionów funtów. W porównaniu do nich – nie mamy nic. 

4c415dbb-e6d1-4115-a36e-1d94f3b544f2

Da się w ogóle jakoś porównać organizację obozu dla klubu z Premier League i dla Pogoni?

O tyle można ją porównać, że Pogoń planuje obóz z wielomiesięcznym wyprzedzeniem. Na zimowy obóz Pogoń zdecydowała się już w lutym zeszłego roku. A sporo polskich zespołów dopina zgrupowanie w listopadzie czy grudniu. No i na koniec najważniejsze dla wszystkich jest w zasadzie to samo – idealnie przygotowane boisko, dobre jedzenie i dobre mecze towarzyskie. Czy to zespół z drugiej ligi, czy Ligi Mistrzów.

Organizacja obozu dla Pogoni ma dla ciebie szczególne znaczenie?

Każdy zespół, który z nami współpracuje, jest bliski mojemu sercu, ale Pogoń ma w nim specjalne miejsce. Tak, wszystkie kwestie związane z Pogonią nie są biznesem, a bardziej emocjami, czymś szczególnym. 

Dlaczego polskie kluby tak chętnie wybierają Turcję?

W Turcji jest najwyższy stosunek jakości do ceny. Jeśli chodzi o Hiszpanię, Portugalię – największym problemem dla zespołów z Polski są właśnie koszta. Te kierunki to priorytet dla Skandynawów, Niemców, Belgów czy Holendrów. Porównując z kolei Turcję do Cypru – a w obu krajach pogoda jest podobna – boiska w Turcji mają lepszy drenaż i są lepiej przygotowane. Do tego jakość hoteli, usług – to wszystko jest na najwyższym poziomie. Pytanie, dlaczego zespoły z Niemcy, Holandii czy Belgii nie wybierają Turcji? To trochę kwestia wyznaczania trendów. W Skandynawii na początku wszystkie zespoły latały do Turcji. Działa to tak: pierwszy duży zespół wybiera Turcję, inne chcą być na tym samym poziomie. Topowe zespoły widzą, że wszyscy lecą za nimi – przenoszą się do Hiszpanii. Inne zespoły podążają za nimi. Od kilku lat trendem są Emiraty – Abu Zabi i Dubaj, gdzie też mamy sporo zespołów w tym roku, głównie z Azji. Dla polskich klubów to kierunek wciąż nieosiągalny – problemem jest cena i dłuższa podróż. 

W Turcji są hotele za 50-60 euro za zawodnika na dobę, ale są również za 200 euro. Ciężko porównać jakość tych hoteli, boisk, ona jest bardzo zróżnicowania. Pogoń jest stała w uczuciach. Spośród polskich zespołów, miała w Glorii Sports – typowo piłkarskim obiekcie, wykorzystywanym przez federację turecką czy Besiktas – najlepsze warunki do trenowania. 

Na jakiej podstawie drużyny wybierają hotel?

Jest wiele powodów. Łatwo powiedzieć – bo cena, ale to nie jest prawda. W Turcji mamy umowy z ponad 60 ośrodkami. Jeżeli pokażę ci pięć ośrodków, one są do siebie bardzo podobne. Dlaczego ten zespół jeździ zawsze tutaj, a nie gdzie indziej? Niektóre kluby nastawiają się na przebywanie w hotelu najbardziej atrakcyjnym pod względem pokoi czy rozrywek, dla innych najważniejszy jest aspekt sportowy, odległość boisk od hotelu. Jedni chcą mieć boisko przy ośrodku, inni mogą dojeżdżać i nie ma to dla nich znaczenia.

Czasami po prostu kierownik nie lubi zmieniać. Był w jednym miejscu dwa-trzy razy, czuje się komfortowo. Nie jest to fantastyczny ośrodek, ale jest bezpieczny dla niego. Możesz mu zaproponować coś lepszego, ale ze względu na strefę bezpieczeństwa nie zgodzi się. Bo nowe miejsce, nowi ludzie, jego angielski nie jest może na tyle dobry, by się dogadać, a tu na recepcji jest Polka. Małe szczegóły, ale mają znaczenie. Na Cyprze właściciel największej sieci hoteli to mój przyjaciel i partner biznesowy. Jeśli wiemy, że będziemy mieli w hotelu zespół z Danii, wysyła do tego hotelu do pracy osobę, która mówi po duńsku. Małe szczegóły, które robią różnicę. Mimo że Duńczycy fantastycznie mówią po angielsku, to jak przywita ich w ich języku uśmiechnięta pani w recepcji, od samego początku robi to miłe wrażenie. Jeżeli ciebie to nie kosztuje, czemu nie? 

WhatsApp Image 2020-02-10 at 12.43.57

Po sparingu z współpracownikami i między innymi Alexem Teixeirą. 

Wspomniałeś o drużynach z Chin, którym organizujesz obóz w Emiratach. Koronawirus przynosi niespodziewane wyzwania organizacyjne?

Jest dużo komplikacji. Po pierwsze – zespoły, które miały przyjechać na obóz na tydzień-dwa, są już sześć tygodni i dalej jest wielka niewiadoma, co będzie, gdy liga się rozpocznie. Na chwilę obecną najprawdopodobniej nie dojdzie do startu ligi przed kwietniem. Może to będzie koniec kwietnia, może maj. Nic pewnego. Ma ogromne przełożenie na całą logistykę, także z punktu widzenia szkoleniowego, bo to praktycznie niemożliwe, by w tym momencie przeprowadzić optymalny mikrocykl, skoro nikt nie wie, kiedy zawodnicy mają mieć szczyt formy. Też zawodnicy mają problem, by znaleźć w sobie motywację. Nie wiesz, kiedy startujesz, trenujesz dwa razy dziennie przez kolejny miesiąc… A ta liga może na dobrą sprawę w ogóle nie wystartować. Jeden klub poprosił nas o to, by pierwsze dziesięć dni zorganizować w formie wakacji dla zawodników. Większość klubów puszcza właśnie obcokrajowców na dwa tygodnie wolnego. Chińskim piłkarzom też nie jest łatwo być na obozie z myślą, że ich rodziny zostały w Chinach i są pozamykane w czterech ścianach. Z punktu widzenia managementu, to ogromne straty finansowe. Jeżeli liga ruszy później i zostanie wydłużona, kluby będą musiały zapłacić zawodnikom ogromne kwoty za przedłużenie umów, a przypomnijmy, że mowa o klubach pokrywających kontrakty na poziomie 20-30 milionów dolarów na sezon. Każdy klub będzie musiał dopłacić kilkadziesiąt milionów.

Z naszej perspektywy – to także sytuacja wyjątkowa. Zespoły, które normalnie przylatują na dwa-trzy tygodnie, spędzą z nami prawdopodobnie dwa miesiące. Wyzwań jest dużo. Dwa-trzy chińskie zespoły w ogóle nie dały rady dotrzeć do Emiratów. Za późno dostaliśmy informację, że linie lotnicze nie latają już do Emiratów. Robiliśmy dla jednego z zespołów obóz w Japonii, ale okazało się, że pięciu zawodników ma paszporty wydane w Wuhan i jest taka procedura, że żadna osoba, która była w ostatnich dwóch tygodniach w Wuhan bądź ma dokumenty wydane w tym miejscu, nie może zostać wpuszczona na pokład. Finalnie zespół trafił na dwa tygodnie do Tajlandii, dopiero stamtąd przyleci do Emiratów. Sytuacja zmienia się w zasadzie z dnia na dzień. Zespół przylatuje, po trzech godzinach okazuje się, że jednak nie, na drugi dzień znów przylatuje. Każdy zdaje sobie sprawę, że to sytuacja losowa i musimy być na to jak najlepiej przygotowani i elastyczni.

Mecze to kolejne wyzwania. W tym momencie w Emiratach jest osiem zespołów z ekstraklasy chińskiej. W przyszłym tygodniu przylatuje jeszcze Henan Jianye, na początku marca Guangzhou i może jeszcze zespół Adriana. Sporo spotkań organizowanych jest pomiędzy zespołami chińskimi. Do tego z zespołami z Korei, Uzbekistanu czy Midtjylland. Większość zagranicznych zespołów zakończyła już obozy w Emiratach. Liga trwała do 8 lutego, więc nie było możliwości rozgrywania spotkań z lokalnymi klubami – teraz jest trzytygodniowa przerwa, mieliśmy podogrywane sporo sparingów, ale teraz te zespoły zaczynają się wycofywać. Mieliśmy mieć jutro mecz z jednym z zespołów z ekstraklasy Emiratów, dzisiaj dostaliśmy informację, że zawodnicy odmówili.

WhatsApp Image 2020-02-07 at 06.25.03

Wpadki przy organizacji obozu – jakiego rodzaju się zdarzają?

Obóz to często 70 osób, będących ze sobą przez tydzień, dwa, trzy, czasami cztery tygodnie. Niemożliwe jest, by przy takiej liczbie osób nic się nie wysypało. Naszym zadaniem jest powstrzymanie wpadki, zanim dojdzie ona do klienta. Wiemy wewnętrznie, że coś się stało i musimy zareagować na tyle szybko, by zespół tego nie odczuł. 

Przykład? 

Obóz dla Pafos w Gdańsku. Korzystaliśmy z nowej firmy transportowej. Firma wysłała kierowcę, mieliśmy rezerwację na cały dzień. Kierowca dostał rozpiskę, kiedy ma przewieźć zespół z hotelu na boisko. Przyjeżdża, próbuje odpalić auto i… nagle okazuje się, że wysłali kierowcę, który wcześniej miał inny kurs. Zblokowało mu automatycznie stacyjkę, bo to był jego czas na odpoczynek. Firma nie wiedziała o tym. My też nie mieliśmy pojęcia, bo nad takimi rzeczami nawet się nie zastanawiasz. Wiesz, że za 15 minut zawodnicy schodzą do lobby i trzeba ich przewieźć. Konsternacja. Gdyby nie było tam osoby od nas, która to szybko sprawdziła, byłby skandal. Udało nam się błyskawicznie załatwić transport zastępczy. Nowy autokar przyjechał dwie minuty przed zejściem zawodników. Wchodząc do autokaru nie mieli pojęcia, że przez 14 minut mieliśmy gorącą linię i było blisko katastrofy transportowej. 

Często nasz wewnętrzny feedback jest inny od tego, jaki słyszymy z klubu. Zdarza się, że trener lubi narzekać. Na przykład na pogodę – organizacyjnie wszystko super, natomiast pogoda determinuje nastrój zespołu. Nikt nie będzie nas za to winił, że pada, ale z drugiej strony wydajesz sporo pieniędzy, a masz takie warunki, jak w zeszłym roku w Turcji, musisz odwołać drugi czy trzeci trening, jesteś wkurzony.

WhatsApp Image 2020-02-07 at 06.25.04

Zajmujecie się też eventami z udziałem gwiazd światowej piłki. O których postaciach wielkiego futbolu możesz powiedzieć, że to twoi koledzy?

Zajmujemy się kwestią wykorzystywania wizerunku do celów komercyjnych zawodników, którzy już nie grają.

Przerwę – ty ściągałeś Roberto Carlosa do Warszawy? 

Nie. 

Czyli świat nie jest aż tak mały. 

Ale ściągaliśmy go do Abu Zabi i Egiptu. Mieliśmy też go ściągnąć do Arabii Saudyjskiej, ale Roberto ma podpisaną umowę z Realem Madryt i jako ambasador musi być na wszystkich meczach. Mogę powiedzieć o nim, że to dobry znajomy. Cafu – to już stopa przyjacielska. Fantastyczny człowiek, który przeszedł przez niesamowitą tragedię. Śmierć syna na urodzinach córki. Świętowali, grał w ogrodzie z synem w piłkę i ten nagle upadł. Zawał serca. Coś, po czym cholernie ciężko się poskładać. To osoba bardzo wierząca, religijna, niesamowicie uprzejma. Spośród osób z topu, najbardziej przystępna. 

Mówisz o sobie, że jesteś na stopie przyjacielskiej z Cafu. To takie chwile, kiedy zdajesz sobie sprawę: kurczę, robię w życiu coś naprawdę fajnego?

Przy okazji eventu organizowanego w Abu Dhabi siedziałem przy jednym stoliku z Cafu, Luisem Figo, Roberto Carlosem i Erikiem Abidalem. Zdałem sobie sprawę, że nie trafiłem w najgorsze towarzystwo. Gdyby ktoś mi powiedział w momencie, gdy dostałem pierwsze powołanie do reprezentacji, że trafię do jednego pomieszczenia z takimi zawodnikami, pomyślałbym, że będę grać w piłkę w Realu lub Barcelonie. Z perspektywy czasu i patrząc długofalowo – cieszę się, że nie udało mi się na boisku. Nie miałem aż tyle talentu, by grać na takim poziomie. Nawet gdyby zdrowie mi dopisało, w topowych zespołach nigdy bym nie zagościł, chyba że na trybunach. Życie tak mną pokierowało, że jestem w stanie dzielić z nimi stół i traktować ich nie jak gwiazdy, które są kompletnie nieosiągalne, a normalnych znajomych. Spełnienie marzeń z dzieciństwa. Oglądasz ich w telewizji, wydają się niedostępni, a nagle siedzisz z nimi przy stole, rozmawiasz i okazuje się, że to tacy sami ludzie jak ty i ja. 

Takie chwile jak śmierć Kobe Bryanta pokazują, jak ulotne jest to życie. A ja nie chcę spędzić go robiąc coś, czego nie lubię, co mnie ogranicza, co powoduje, że rano nie chce mi się wstawać. Robimy to, co kochamy. Ja kocham piłkę, jak wszystkie osoby, które tworzą agencję. To, co robimy, nas napędza. A jeżeli kochamy, co robimy, to robimy, co kochamy. Oczywiście, to praca bardzo stresująca, bo jest mnóstwo czynników, nad którymi nie możemy zapanować, a one determinują ostateczny efekt wielomiesięcznych przygotowań. Możemy przygotować całą logistykę, zadbać o każdy detal w hotelu, ale jeżeli będzie lało, wichura będzie szalała przez tydzień, kilka miesięcy przygotowań idzie na marne. I na to nie mamy wpływu. W tym roku na szczęście umowa z Panem Bogiem była taka, że słońce w Turcji dla polskich klubów się utrzymało. Pan Bóg wywiązał się z tej umowy, więc kar umownych nie zastosujemy.

Rozmawiał JAKUB BIAŁEK 

Fot. archiwum prywatne 

Najnowsze

Niemcy

W Niemczech chwalą Grabarę. „Ma duży wpływ na kolegów”

Szymon Piórek
0
W Niemczech chwalą Grabarę. „Ma duży wpływ na kolegów”

Cały na biało

Piłka nożna

Bilety za stówkę, brak stadionu i dobra akademia. Lechia Zielona Góra, jej problemy i sukcesy

Szymon Janczyk
20
Bilety za stówkę, brak stadionu i dobra akademia. Lechia Zielona Góra, jej problemy i sukcesy

Komentarze

1 komentarz

Loading...