Reklama

Betis prawie ugryzł Barcelonę. Prawie…

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

09 lutego 2020, 23:40 • 4 min czytania 0 komentarzy

Od szekspirowskich czasów wiemy, że są na świecie rzeczy, które się nie śnią naszym filozofom. Takich, o których nawet nie mówimy, nie wspominamy, nie ujmujemy w ramy słów, bo zwyczajnie nawet nie mamy szans ich ogarnąć. I nie będziemy udawać, że coś takiego szczególnego zobaczyliśmy w meczu Barcelony z Betisem, to nie ten kaliber, ale to było dziwne widowisko. Pełno niedokładności, niefrasobliwości, dziwaczności, koślawości, a jakoś od siedemdziesiątej minuty zrobiło się po prostu karykaturalnie. W międzyczasie, we właśnie takich anormalnych okolicznościach, do swojego byłego klubu wracał Quique Setien, który – tu nikogo nie zdziwimy – dalej prochu w stolicy Katalonii nie odkrył.

Betis prawie ugryzł Barcelonę. Prawie…

Betis nie rozgrywa dobrego sezonu. Znajduje się w gorszej części tabeli, tak samo blisko ma do strefy spadkowej, jak do miejsc premiowanych grą w europejskich pucharach, ale mecze z Barceloną, to mecze z Barceloną. Rządzą się swoimi prawami. Tu się wychodzi z większą wiarą we własne powodzenie niż w każdym innym meczu, no, może poza tym z Realem czy Sevillą, to ta sama waga państwowa. Chodzi o wielkość przeciwnika i prestiż sprawienia niespodzianki. A przynajmniej tak to wygląda w teorii, bo nie każdemu udaje się pozytywne mentalne nastawienie przenieść na boisku.

Betisowi tym razem się udało i ruszył na rywala z otwartą przyłbicą. Bez strachu. W pewnym momencie Fekir wpadł w pole karne, spojrzał w stronę bramki Barcelony i huknął. Pewnie część kibiców gospodarzy już widziała piłkę w bramce, ale ta odbiła się od Lengleta. Od razu reakcja – trzeba sprawdzić, awantura, pretensje, sędzia interweniuje, VAR, karny. Canales wykorzystuje okazje z zimną krwią. Setien załamuje ręce. Nie tak wyobrażał sobie powrót do klubu, w którym w ostatnich latach wyrabiał sobie markę. Jego ekipa wyglądała na nieco zagubioną.

Zagubiony nie jest jednak nigdy Leo Messi, który zaraz przyjął futbolówkę w na czterdziestym metrze, spojrzał gdzieś w nieokreśloną przestrzeń na murawie i podjął jedną ze swoich genialnych decyzji, które podjąć mógł tylko on – wypatrzył wchodzącego w pole karne De Jonga, który wcześniej oddał mu piłkę. Ten w sytuacji sam na sam – nie mógł spudłować.

Mecz nieszczególnie imponował. Barcelona borykała się ze swoimi standardowymi problemami z 2020 roku. Mamy tłumaczyć? No dobra, jeśli ktoś żył przez chwilę w alternatywnej rzeczywistości, to może nie wiedział, więc w skrócie: mnóstwo podań bez tempa, jeszcze więcej podań bez tempa, jeszcze więcej i więcej podań bez tempa, a przy tym tylko delikatne wypatrywanie, co może zrobić argentyński lider. Dlatego też, kiedy Fekir walnął na 2:1 wydawało się, że to kolejny raz, kiedy gigantowi powinie się noga.

Reklama

Ostatecznie tak się nie stało. Najpierw, jeszcze przed zejściem do szatni, Messi dorzucił piłkę z wolnego pod nogi Busquetsa, a ten odnalazł się w polu karnym, jak brakujący Barcelonie snajper i doprowadził do remisu, a potem kolejne dośrodkowanie pięciokrotnego najlepszego zawodnika świata, po wywrotce Rodrigueza, wykorzystał Lenglet, czym trochę zrehabilitował się za sprokurowanego karnego.

I to był koniec tego meczu w sensie ścisłym. Nie jesteśmy w stanie wytłumaczyć, jaki huragan uderzył w andaluzyjski stadion, czy miał na to wpływ orkanu Sabrina, czy jakiś podmuch skrzydeł motyla na drugim końcu świata, czy cokolwiek innego, ale atmosfera agresji sięgnęła zenitu. Wszyscy kłócili się z sędziami, trybuny gwizdały i na swoich, i na rywali, piłkarze faulowali się na potęgę, nie było akcji bez gleby, wszyscy na siebie krzyczeli, trenerzy szaleli przy ławkach, awanturowali się, na tym meczem nie było kontroli.

Wyglądało to tak, że kiedy Barcelona wychodziła z kontrą miała naprzeciw siebie maksymalnie dwóch defensorów Betisu na swojej połowie, ale nic z tego nie wynikało. I to niezależnie od tego, czy atakował Messi, czy De Jong, czy Arthur, czy ktokolwiek inny. Partaczył każdy. Każdy, każdy, każdy. A Betis? Po tym, jak czerwoną kartkę dostał Fekir, nie był w stanie zrobić nic konstruktywnego. W drugiej połowie nie oddał nawet jednego celnego strzału. A to dziwne, bo miał ku temu okazje, bo Barcelona – o dziwo – w środku pola zostawiała wielką dziurę i całkowicie oddawała inicjatywę słabszemu rywalowi.

To było dziwne widowisko. Takie chaotyczne. Niezrozumiale chaotyczne. Ostatnie kilkanaście minut tylko ten efekt podkreśliło. Jeśli mielibyśmy wyciągać jakieś konkretne wnioski z tego spotkania, to tylko takie, że Barcelona nie jest dzisiaj gotowa na rywalizację z żadnym rywalem, który umie grać wysokim pressingiem (Betisowi się to momentami udawało), że brakuje jej napastnika (nic nowego pod słońcem), że nie jest w najwyższej formie (żadna nowość) i że, to powiemy jeszcze raz: Setien dalej nie odkrył prochu. I też nas to wszystko specjalnie nie dziwi.

Betis Sevilla 2:3 FC Barcelona

Canales 6′ z karnego, 26′ Fekir – De Jong 9′, Busquets 45+3′, Lenglet 72′

Reklama

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Koniec Edersona w City? Klub wytypował następcę z Włoch

Kamil Warzocha
1
Koniec Edersona w City? Klub wytypował następcę z Włoch

Hiszpania

Hiszpania

Ogłoszono listę najlepszych piłkarzy w XXI wieku. Robert Lewandowski poza pierwszą dziesiątką

Aleksander Rachwał
42
Ogłoszono listę najlepszych piłkarzy w XXI wieku. Robert Lewandowski poza pierwszą dziesiątką

Komentarze

0 komentarzy

Loading...