Reklama

Co dwie głowy to nie jedna. Szalony mecz Bayernu

redakcja

Autor:redakcja

05 lutego 2020, 23:19 • 5 min czytania 0 komentarzy

Wiesz, że nie kroi się piłkarska wersja opisów przyrody z „Nad Niemnem”, jeśli w pierwszych piętnastu minutach padają dwa samobóje. Poza tym dwa razy głową do siatki Hoffenheim trafił Robert Lewandowski, a łącznie obejrzeliśmy dziewięć bramek, w tym dwie anulowane. Bayern prowadził 4:1 na dziesięć minut przed końcem, a jednak musiał do ostatnich sekund drżeć o awans do ćwierćfinału DFB Pokal – no, co tu kryć, widzieliśmy w swoim życiu gorsze mecze.

Co dwie głowy to nie jedna. Szalony mecz Bayernu

Bayern pomachał szabelką w pierwszych minutach, a potem do własnej siatki postanowił piłkę władować Boateng. Jasne, całkiem fajna oskrzydlająca akcja Hoffenheim, ale tu już było pozamiatane: Neuer obronił strzał Grillitscha, a to, co posłał w jego kierunku Bebou, musiał złapać w zęby. Więcej: na pewno złapałby, dlatego też taki wściekły był na Boatenga, że wmieszał się we wszystko piszczelą.

Szybkie prowadzenie na Bayernie, szybkie prowadzenie za frajer – Hoffenheim miał wynik marzenie. Zastanawialiśmy się: co z nim zrobią? Teraz zacznie się murarka godna stachanowców? Ustawią się tak, że taktycznie Bayern wyłączą? A może rzucą się szaleńczo w pogoni za drugą bramką?

Wyobrażamy sobie teraz trzykrotnie Tadeusza Sznuka i trzykrotne „OTÓŻ NIE” – Hoffenheim bowiem postanowił nie robić nic.

Serio – nic. Z tyłu nic, z przodu też nic; no dobrze, może czasem spróbowali gdzieś ruszyć do przodu, ale to były takie akcje, gdzie udane dogranie w pole karne niezakończone strzałem urastało do rangi wydarzenia.

Reklama

W tyłach natomiast jesień średniowiecza. Gdyby Bayern w pierwszej połowie strzelił sześć bramek, nikogo nie powinno to zdziwić. Najpierw przyszedł wyrównujący wynik samobój Hubnera. Wchodził tam na piłkę Muller, ale nic nie zdziałał, więc Hubner go wyręczył. Mieliśmy gola Mullera na 2:1 po dobrej wrzutce Alaby, mieliśmy Lewego zatrzymanego przez Pentke na szóstym metrze, Gnabry raz nacierał z lewej, raz nawijał obrońców z prawej. Wydawało się, że to mecz Bayern – Pentke, ale w końcu i Pentke zawalił bez sensu wychodząc na dziesiąty metr do piłki, którą wybił Hubner – pusty przelot strzałem do opuszczonej bramki spuentował Lewandowski. A przecież mieliśmy jeszcze strzał Coutinho z dystansu, a przecież był gol Lewego z minimalnego spalonego zaraz na początku meczu, a przecież groźnie wstrzeliwywał piłkę Pavard… Co tu kryć, golem mniej lub bardziej pachniało co minutę-dwie. Bayern imponował rozmachem i wszechstronnością, raz próbował oskrzydlająco, raz rozrywał środkiem, raz tworzył doskonałą okazję wysokim odbiorem.

A potem nadeszła druga połowa.

I przypomniało nam się, że Bayern ma problemy z utrzymaniem intensywności.

Co prawda może po prostu uznał, że trzeba przyhamować, bo w niedzielę mecz z Lipskiem, jest na co oszczędzać siły, ale chyba jednak nie do tego stopnia.

Przyznajmy, że nie od razu obraz spotkania się zmienił, bo minęło kilkanaście sekund, a ratować Hoffenheim dalekim wyjściem musiał Pentke. Chwilę później Gnabry pokazał jak można stracić pięć metrów przewagi nad rywalami złym przyjęciem – powinien wyjść sam na sam, a nie wyszło z tego nic. Lewandowski groźnie uderzał głową po kornerze, Muller stanął oko w oko z Pentke, w dodatku Pentke, który wyszedł daleko – powinien być lob i piłka pewnie w siatce, a jednak pudło.

Oddajmy jednak, że geneza tych szans była ciut inna, tak jak Hoffenheim nie funkcjonowało prawie wcale w pierwszej połowie, tak tutaj Bayern miał więcej miejsca, bo goście rzucali większe siły do ataku. Zaczęło się od ich akcji, które wizualnie wyglądały nawet nawet, ale rozbijały się gdzieś na szesnastym-dwudziestym metrze. Pierwszą naprawdę groźną okazję miał dopiero w 56 minucie Bebou, któremu Hoffenheim wypracowało pozycję strzelecką w polu karnym, ale wyszło z tego uderzenie bilardowe – piłka odbiła się od Alaby, Daviesa, pachniało kolejnym samobójem, ale ostatecznie nic z tego.

Reklama

Sygnał do ataku huraganowego dał Zuber fantastycznym wolejem. Przyjął sobie piłkę klatą w polu karnym, zgrał na nogę i bez większego zastanowienia uderzył. Po takim uderzeniu zainteresowanie nim powinno wyrazić Nankatsu, ale i Neuer tam by pasował, interwencja przepiękna. Chwilę potem nic nie wskórał, bo Hubner trafił do siatki – gol jednak został anulowany, ręka przy przyjęciu piłki. Następnie Baumgartner przy kontrze mija dwóch, wychodzi sam na sam, ale finalnie przenosi piłkę nad Neuerem.

Trzy zmarnowane okazje na kontaktową bramkę, więc przyszedł czas, by zdarzyło się coś i po drugiej stronie. Historia prosta – korner, Lewy pokazuje jak rasowy napastnik powinien szukać sobie miejsca przy stałym fragmencie, uderzenie nie do obrony głową.

4:1.

Dziesięć minut do końca.

Tu już nie miały prawa pojawić się emocje.

Nawet Finke wreszcie zrobił zmiany, zeszli Muller i Lewandowski (a chwilę później zmieniając Boatenga zadebiutował Odriozola). Wejście smoka powinien zaliczyć zmiennik Cuisance, bo jego pierwszym kontaktem był odbiór piłki tak wysoko, że wyszedł sam na sam, ale następnym kontaktem już strzał, który zatrzymał Pentke.

Dał mu lekcję bycia dżokerem Dabour, bo jakby się uparł, strzeliłby dziś hat-tricka:

W 82 minucie obrócił fatalna strata Pavarda, Dabour z udaną kiwką na piątym metrze i Neuer kapituluje.

W 87 minucie Zuber centruje, nikt nie pilnuje Daboura, zupełnie nikt, poziom ustawiania się jak w Regionallidze, ale Dabour minimalnie pudłuje.

92 minuta, beznadziejny Pavard tak interweniuje, że wychodzi z tego uderzenie w słupek bramki Neuera, Dabour dobija na 4:3.

Uff!

Wspaniały był to mecz, nie zapomnimy go nigdy. Łatwość dochodzenia do sytuacji zdumiewająca.

Bayern gra dalej, Bayern stwarzał łatwo okazje, wspaniale zagrał Davies, ale jest jasne, że od pewnego momentu celem na ten mecz było jego kontrolowanie. To potrafią najlepsi: zabić spotkanie, zdławić emocje przy wyniku, który im pasuje. Bayern dzisiaj kompletnie nie dał rady. Miał nawet trzybramkowe prowadzenie, a jednak je roztrwonił i zaprosił rywala do tańca. Wniosków dla Chelsea z tego spotkania co nie miara, Bawarczycy w tyłach nie tylko są do zrobienia, ale sami notorycznie siebie robią w konia – wystarczy czasem ich czasem tylko trochę przycisnąć, a innym razem po prostu wykorzystać błąd, jaki akurat postanowią wymyślić kurtuazyjni gracze Bayernu.

BAYERN MONACHIUM – HOFFENHEIM 4:3 (3:1)

Hubner (samobój) 13, Muller 20, Lewandowski 36, 80 – Boateng (samobój) 8, Dabour 82, 92

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...