Transfer do Niemiec miał być dla Dawida Kownackiego lekiem na całe zło. Mało grał w Sampdorii, źle się czuł w klubie, który według niego traktował go niezbyt poważnie. Zmiana otoczenia była konieczna i faktycznie przyszła, więc można było sądzić, że kariera Polaka wyjdzie na prostą, bo talent ten gość przecież posiada. Niestety. Choć krajobraz wokół inny, Kownacki wciąż nie może znaleźć tej prostej, wpadł w wir zakrętów i coraz poważniej grozi mu kraksa z drzewem.
Wczoraj Bild poinformował, że kontuzja kolana może wyłączyć Kownackiego aż do końca sezonu. Na szczęście tak źle nie jest, bo jak napisał Piotr Koźmiński, przez naderwanie więzadeł pobocznych napastnik będzie pauzował od czterech do sześciu tygodni. I oczywiście świetnie, że ze zdrowiem Kownackiego jest lepiej, niż przypuszczano, natomiast czy to skrajnie zmienia odbiór jego przygody w Bundeslidze? Absolutnie nie.
Przede wszystkim napastnik legitymuje się katastrofalną statystyką jak na ofensywnego piłkarza – w osiemnastu spotkaniach nie dał Fortunie nic. Ani gola, ani asysty. Z konkretów jedynie trzy żółte kartki, ale o ile się orientujemy, nie po to go tam ściągano. Ostatnią bramkę dla zespołu Kownacki strzelił w maju ubiegłego roku. Tym samym minęło mu 1144 minut bez łupu, licząc ligę i puchar. Słabiuteńko.
Niestety nie jest też tak, że Kownacki gra świetnie i po prostu ma pecha, bo koledzy marnują mu patelnie, a on sam ładuje po poprzeczkach. Według not Kickera piłkarz zapracował na średnią not 4,39, co jest wynikiem bardzo, ale to bardzo przeciętnym. Dość powiedzieć, że Kownacki to według tych samych ocen 213. piłkarz ligi.
Makabra, bo sorry, ale za zawodnika z trzeciej setki nie wykłada się siedmiu baniek. Nie robi się tego tym bardziej, jeśli jest się Fortuną Dussueldorf. Dla nich to był przecież rekord wydatków, drugi Ampomaha kosztował nieco tylko ponad połowę tej kwoty Dawida. Niemcy spodziewali się, że ściągają talent, ale też taki, który nie będzie potrzebował miesięcy na wdrożenie się do zespołu, tylko raz-dwa zacznie strzelać z przyzwoitą regularnością. Tak było jeszcze w miarę w pierwszym sezonie, bo wynik 576 minut i czterech bramek wstydu nie przynosi, ale teraz Kownacki rozczarowuje.
Widzą to Niemcy i widzimy to my, bo przecież pamiętamy koszmarny występ Kownackiego z Austrią. Przyznaliśmy jedynkę i pisaliśmy: Nie dostrzegaliśmy żadnych pozytywów w jego obecności na boisku, przynajmniej z polskiego punktu widzenia. Nerwowy, niedokładny, tracił piłkę na kontry dla gości. W obronie nie zawsze nadążał, co ułatwiało Austriakom klepanie na bokach. Dostał szansę i kompletnie jej nie wykorzystał.
Cóż, w marcu Kownackiemu stukną 23 lata, więc to wciąż jest młody chłopak, ale trudno nie wrócić do tego tematu: w zachodnim futbolu 23-latek potrafi być ukształtowanym sportowcem, tymczasem Kownacki wciąż szuka swojego miejsca na ziemi. Jasne, Haaland to olbrzymi talent, ale te liczby dużo mówią:
Norweg – 136 minut, siedem bramek,
Polak – siedem bramek od maja 2018 roku.
Trzeba się wziąć w garść, nie ma rady. Jeśli Kownacki nie odpali w Düsseldorfie, będzie miał zapaskudzone CV, bo jednak nie dać sobie rady w Sampdorii i Fortunie… No słabo to brzmi, nie mówimy o żadnych potęgach. A jeszcze zaraz jest Euro 2020 – na mundialu Kownacki był przecież jedną z głównych nadziei Nawałki na mecz z Kolumbią. Selekcjoner puścił go w pierwszym składzie, napastnik miał dać świeżość, już nie wracajmy do jakości tego występu, ale można było ufać, że pierwsza reprezentacja zyskuje ważne ogniwo na lata. Na dziś trudno w to wierzyć.
Ale może Kownacki pójdzie drogą Milika? Jego przygody w Bayerze i Augsburgu też nie były przecież udane. Tylko ważna uwaga: napastnik Napoli ogarnął się sportowo dużo szybciej, w wieku 22 lat regularnie strzelał już w Eredivisie.
Fot. FotoPyk