W karierze Alana Czerwińskiego wszystko przebiega harmonijnie – po transferze z GKS-u Katowice szybko stał się jednym z najlepszych piłkarzy na swojej pozycji w lidze, latem przejdzie z Zagłębia Lubin do Lecha Poznań. Ale… nie zamierza na tym poprzestawać. Cele, jakie sobie postawił, są bardzo ambitne – reprezentacja Polski i transfer do ligi top7.
Czy odejdzie do Lecha już teraz? Czy dostał zimą ofertę od Zagłębia? Jak wyglądała walka o powrót do zdrowia po zerwaniu więzadeł? Zapraszamy.
***
Legia, Lechia, Jagiellonia, Lech – mogłeś zimą przebierać w ofertach.
Zdecydowałem się na Lecha po głębszych przemyśleniach. Był bardzo mocno zdeterminowany. Wiadomo, że to ogromna marka. W Poznaniu walczy się o coś więcej, o puchary. Wiadomo, że w Zagłębiu też, ale ostatnimi laty Lech jest tego bliżej. Najważniejsze jest dla mnie to, że ciągle idę do przodu – z GKS-u Katowice do Zagłębia Lubin, z Zagłębia do Lecha. Może już nie skończę w topowym klubie Bundesligi, ale marzy mi się jeszcze jakiś zagraniczny transfer do ligi z top7.
Inspiruje cię przykład Igora Lewczuka, który w wieku 31 lat odszedł do Bordeaux?
Jasne, że tak. Tylko, że to środkowy obrońca, więc sytuacja jest inna.
Ciebie trudno byłoby przekwalifikować.
Warunki nie pozwalają. I mam też świadomość, że takie przykłady można policzyć na palcach jednej ręki.
Już dwa lata temu mówiło się, że Lech robi pod ciebie podchody, ale na drodze stanęła kwota odstępnego.
To nie miało dla mnie znaczenia, bo do mnie nie docierały żadne konkrety. Teraz Lech był bardzo konkretny – naprawdę zaimponowało mi, jak profesjonalnie to wyglądało. Dostałem plan rozwoju mojej osoby, wszystko było opisane od A do Z. Mam się rozwijać i walczyć o powołanie do reprezentacji, bo to także mój cel. Chciałbym walczyć też o następny transfer do jeszcze lepszego klubu. Lubię, jak wszystko jest poukładane i dotrzymywane są wszystkie terminy. Kupili mnie tym.
Robert Gumny ma wielu kibiców, ale spośród tych spoza rodziny i środowiska kibicowskiego, chyba ty najbardziej trzymasz kciuki za jego letni transfer.
Chciałbym, żeby był zdrowy i tego mu życzę najbardziej. Wiem, jak to jest, jak się ma ciężką kontuzję. Chciałbym po prostu, żebyśmy razem dołączyli do drużyny i rywalizowali o miejsce. Co będzie dalej? Zobaczymy.
Jeśli nie odejdzie latem, może być tak, że dużą część rundy spędzisz na ławce.
Zobaczymy. Będzie grał lepszy, trener też przecież nie będzie sobie szkodził.
Ale klubowi może pomóc. Gumny to lepsza inwestycja, wystarczy dobra runda i Lech może zarobić na nim miliony.
Byłem tego świadomy podejmując tę decyzję. Nieraz znajdowałem się w ciężkiej sytuacji, gdy dużo ludzi skreślało mnie na starcie. Mam swoją wartość i ją pokażę, nie odpuszczę. Trener na pewno nie będzie miał łatwej decyzji do podjęcia. Wiadomo, że są też inne pozycje, na które można wskoczyć i zostać. Po zerwaniu więzadeł w Zagłębiu nie grałem na prawej obronie, bo dobrze spisywał się Bartek Kopacz, więc szukałem sobie miejsca gdzie indziej. Dostałem szansę na prawej pomocy i ją wykorzystałem.
Nawet całkiem solidnie – na początku sezonu Zagłębie dołowało, ale akurat ty trzymałeś równą, przyzwoitą formę. Generalnie na przestrzeni całego twojego okresu w Ekstraklasie dałeś się zapamiętać jako piłkarz, który nie notuje wahań formy.
Mocno nad tym pracuję, bo to dla zawodnika ważne, by trzymać stały poziom. Wiadomo – gorsze mecze też się przytrafiały i to normalne, ale trzeba robić wszystko, by ich było jak najmniej. Jeżeli taki jest odbiór – bardzo się z tego cieszę.
Wracając do transferu – nie kusiło cię, by spróbować w Legii? Dla wielu piłkarzy to ziemia obiecana.
Nie wiem, czy chciałbym się na ten temat wypowiadać. Wybrałem Lecha i jestem z tego bardzo zadowolony, tego chciałbym się trzymać. Mogę tylko podziękować za zainteresowanie. Takie oferty, telefony, są zawsze bardzo miłe, ale musiałem wybrać. A w tym przypadku byłem zdeterminowany na jeden kierunek.
Powiedziałeś w „Przeglądzie Sportowym”, że Zagłębie nie zaproponowało ci oferty. Zagłębie mówi, że oferta była. Ustaliliście już wspólną linię?
Dalej podtrzymuję swoją wersję – nie dostałem oferty od nowego zarządu Zagłębia i tyle na ten temat. Będę się tego trzymał.
Zagłębie twierdzi, że była.
Mój menedżer odbył jedno spotkanie z obecnym prezesem Zagłębia – 20 grudnia. Rozmawiali o warunkach i szczegółach. Wiadomo, jak jest na takich rozmowach – jednej stronie coś się podoba, drugiej nie. Prezes powiedział, że wyśle ofertę między świętami a Nowym Rokiem. Później przełożył ten termin. Później znowu. W pierwszej kolejności czekałem na Zagłębie. Uważam, że zasługiwałem na ofertę i wcześniej rozmawialiśmy o niej z dyrektorem Żewłakowem. Później w klubie doszło do dużych zmian. Rozumiałem to, dlatego czekałem do samego końca. Wyszło tak, że oferty od nowego prezesa nie dostałem i zdecydowałem się podpisać z Lechem.
Te przepychanki jakoś wpłyną na twoją pozycję w Zagłębiu? Będziesz grał pół roku w klubie, z którego za pół roku na pewno odejdziesz, a jeszcze po podpisaniu kontraktu wychodzą różnice zdań.
Na ten moment normalnie trenuję. Ze strony trenera także jestem normalnie traktowany jako zawodnik Zagłębia, nie będzie mnie odsuwał czy robił krzywdy. Porozmawialiśmy w cztery oczy i trener szanuje moją decyzję, z czego bardzo się cieszę, bo to profesjonalne podejście. Jak będzie? Ciężko mi powiedzieć. Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Z mojej strony na pewno – jeżeli się nie uda sfinalizować transferu już teraz – dam z siebie sto procent. Skupię się na sobie, bo na resztę nie będę miał wpływu.
Coś się ruszyło w rozmowach? Czujesz, że to się może udać?
Myślę, że może. A czy się uda? Nie wiem. Wiadomo – wszystkie strony muszą być zadowolone. Wiem, że rozmowy na górze się toczą, ale na jakim są etapie na ten moment, szczerze – nie wiem.
Jak się poczułeś, gdy usłyszałeś słowa prezesa Jankowskiego, że nikt z Zagłębia nie odejdzie zimą, nawet jak podpisze kontrakt z innym klubem? To trochę zamykanie wszelkich rozmów już na starcie.
Nie wiem, ja tak sobie myślę, że prezes może chciał się postawić w dobrej pozycji negocjacyjnej? Nie wiem, jak jest naprawdę. Podjął decyzję, że tak powie i to on będzie później z tego rozliczany, nie ja.
Głupio wyjdzie, jeśli kogoś jednak puści.
Dlatego, jak mówię – może po prostu chciał się postawić w dobrej pozycji negocjacyjnej. A może rzeczywiście ma taki plan, że chce dograć takim składem do czerwca? Nie wiem.
Dla ciebie jakimś wyzwaniem mentalnym jest to, że przez pół roku będziesz grał w klubie, w którym już wiesz, że nie zostaniesz? Nie wpadniesz w pułapkę, by grać asekuracyjnie, bardziej dbać o skończenie meczu bez urazu, który może utrudnić start w nowym klubie?
Znając siebie nie sądzę, żeby tak było. Nie będę odstawiał nogi. Mam taki charakter, że nie potrafię tego zrobić nawet w treningu. Nie ma szans. Nawet, jeśli – tfu, tfu – miałoby się to źle skończyć, to cały czas przecież pracuję na swoje nazwisko. Zbyt długo o nie walczę, by to zepsuć. Chcę, by ludzie dobrze mnie kojarzyli i to się nie zmieni. Też z szacunku do Zagłębia – za operację, szansę w Ekstraklasie, to jak mnie traktowali od początku. Nie umiałbym się tak zachować.
Podsumowując cały epizod w Lubinie – możesz być z niego zadowolony. Poza kontuzją, na którą nie miałeś wpływu, zaliczyłeś bardzo dobre wejście do Ekstraklasy, w zasadzie od początku stałeś się jednym z wyróżniających się prawych obrońców.
Jeśli taki jest odbiór – cieszę się. Taki miałem plan. Wiedziałem, że nie mam czasu na długie wchodzenie w ligę, nie chciałem tak po prostu być i za dwa lata odejść. Podejście było jasne: jak chcę coś jeszcze osiągnąć w piłce, nie mam czasu na bycie kolegą od żartów. Muszę wejść i robić swoją robotę. Życie oddało ciężką pracę. Szybko pojawiły się asysty, bramka.
Przychodząc do Lubina miałeś podejście: jak nie teraz, to nigdy?
Tak. Szczerze – miałem.
Fajnie, że ta presja, którą sobie narzuciłeś, nie zjadła cię, wręcz przeciwnie.
Presja presją, ale wychodzisz na boisko i też potrzebujesz mieć troszeczkę luzu. Mnie czasami tego brakowało. Wiedziałem, nad którymi elementami muszę pracować. Jak oglądam swój mecz, to widzę, jak się zachowuję na boisku. Wiedziałem, że jest dużo elementów, nad którymi trzeba pracować. I tak pracowałem – codziennie, codziennie, codziennie. Gdy dziś oglądam mecz, widzę efekty.
Co najbardziej irytowało cię w sobie?
Szczegóły, na które nie wszyscy zwracają uwagę – na przykład przyjmowanie piłki pod siebie, za blisko. Teraz staram się przyjmować z kierunkiem. To takie niby wszystko proste, ale jak się ogląda piłkę na najwyższym poziomie, tam każde przyjęcie jest z kierunkiem. Wszystko robią swobodnie. No i koncentracja, zachowanie jej przez 90 minut. Jak byłem skupiony, zwykle byłem zadowolony ze swoich meczów. A jak urywało się coś na chwilę, styki się zatrzymywały, popełniło się błąd. Wiadomo – błędy zdarzają się cały czas, nawet jak jesteś skoncentrowany przez 90 minut. To nieuniknione. Ale to już zwykle błędy, które nie rzucają się w oczy. Czasami w danej sytuacji nie da się zrobić nic więcej albo rozchodzi się o centymetry. To już nie głupie wpadki na zasadzie: jak ja mogłem tak zrobić? Na pewne rzeczy nie mam wpływu i staram rozliczać się tylko ze swoich zagrań, błędów.
Mam wrażenie, że dużo analizujesz.
Pracuję z Kamilem Wódką, psychologiem. Analizujemy nie tylko każdy mecz, ale też treningi, mimo że nie mamy ich nagranych. Po meczu dostaję powycinane akcje – te, w których mam piłkę, ale także te, gdy jej nie mam.
Utarło się, że praca sportowca z psychologiem polega raczej na rozmowie, a tu wejście głębiej – wycinanie konkretnych sytuacji, analiza ruchów.
Praca psychologów zmieniła się. Kamil bardzo dobrze pracuje z piłkarzami i chyba lubi to robić. Analizujemy wszystkie zachowania na boisku. Po każdym meczu mamy rozmowę na WhatsAppie, wysyła mi analizę mojego meczu. Mam usiąść, obejrzeć i razem wyciągamy wnioski. Często widział niektóre sytuacje inaczej niż ja. Teraz mamy już podobne spostrzeżenia. Albo ja się zmieniłem, albo… Nie no, ja się zmieniłem. I jestem z tego bardzo zadowolony.
Co było dla ciebie najtrudniejsze przy leczeniu więzadeł?
Początek i świadomość, ile to potrwa. Jak zerwałem więzadła w Lipsku, nie dotarło to do mnie. Znieśli mnie na noszach, ale po meczu sam poszedłem do autokaru, na kolację. Ruszałem nogą. A wiedziałem, że mi coś strzeliło i to mocno, bo widziałem, jak wykręciło się kolano. Szczególnie nie bolało, mogłem funkcjonować. Poleciałem na operację i mówię sobie: zerwane, więc gorzej po zabiegu już nie powinno być. Obudziłem się i… najgorszy moment. Wiedziałem wtedy, że żarty się skończyły. Nowa noga. Nic nie potrafiłem zrobić – żadnego ruchu mięśniem, palcem. Nic. Mówię sobie: mam znieczulenie, na pewno to reakcja po operacji, dwa dni i będzie OK. Mija tydzień a ja dalej nie mogę ruszać nogą. Pierwsze dni były najcięższe – uświadomiłem sobie, że to nie będzie trwało miesiąc, a rzeczywiście pół roku.
Jestem bardzo zadowolony z tego, jak Zagłębie potraktowało mnie w momencie kontuzji. Doszliśmy z menedżerem do wniosku, że powinienem być operowany w Rzymie. Miałem dobry okres, zdrowie najważniejsze, a przede mną jeszcze dużo lat grania. Zdecydowaliśmy się na profesora Marianiego. Wiadomo, że to dużo droższa opcja niż leczenie w Polsce. Poszedłem do prezesa z moją wizją i usłyszałem, że nie ma problemu, bo zasłużyłem sobie na taką operację. We Włoszech mogłem zostać trzy tygodnie. Nie zawsze się to zdarza, bo to też są koszty. Za to jestem bardzo wdzięczny. Uważam, że to pomogło mi szybciej i stabilniej wrócić do solidnej dyspozycji sprzed kontuzji. Nie mówię, że w Polsce źle robią, bo nie wiem, nigdy nie leczyłem w Polsce więzadeł. Dla głowy dobrze było jednak wiedzieć, że kolano jest w najlepszych rękach.
Jako fanatyk pracy chyba nie miałeś wielkiego problemu ze żmudną rehabilitacją.
Założyłem sobie, że w ciągu dnia będę pracował sześć, maksymalnie siedem godzin, by nie przeciążyć nogi.
Praca jak na etacie.
Tak też się czułem: rano wstawałem o 6:30, jechałem do Krakowa, tam miałem trening, jadłem obiad, drugi trening, wracałem wieczorem, spędzałem czas w domu, bo żona była w ciąży – szczęście w nieszczęściu, że akurat wtedy mogłem z nią być. Wieczorem jeszcze robiłem dodatkową godzinę ćwiczeń, szedłem spać. Każdy dzień wyglądał tak samo. Nie było mowy o żadnym wyjściu. Szczerze – przez pięć miesięcy chyba nigdzie nie wyszedłem do znajomych, po prostu skupiłem się na pracy. Nie było mega ciężko, bo przy takiej rehabilitacji nie możesz ustalać sobie dużych obciążeń. Nie były to na pewno treningi, po których nie mogłem chodzić. Pracowałem codziennie, nawet w niedzielę. To mi dużo dało, czułem się pewniej. Jak jeszcze nie mogłem wychodzić na boisko, to i tak wychodziłem coś tam robić. Sam w sobie czułem, że kolano jest na tyle stabilne, że mogę już próbować. Lekarze mówili “nie, nie, nie”, ale nie siedzieli w mojej nodze, znam swój organizm. Trochę robiłem to po kryjomu.
Cieszę się mimo wszystko, że nie byłem wtedy z drużyną. To dobra droga. Nie patrzysz na to, jak oni trenują, ale jedziesz na odludzie i robisz swoją robotę. Wtedy masz wokół siebie tylko osoby kontuzjowane, każdy patrzy jak pracuje, jaki robi progres. Trafiłem na super ludzi, za to też chciałem podziękować Bartkowi Bolkowi z BMG. Po kontuzji od razu zadzwoniłem do niego.
Mówi: – Daj mi jeden dzień.
Zadzwonił wieczorem: – Tu masz operację, tu się rehabilitujesz, tu pracujesz z psychologiem, tu masz osteopatę.
Miałem zadzwonić i się poumawiać, znalazły się dla mnie terminy na cito. Ciężko byłoby z tego nie korzystać. Kurczę – nic nie musiałem robić, wszystko miałem podstawione pod nos.
Byłem zielony w tych tematach, bo nigdy nie miałem żadnej poważnej kontuzji, tylko lekkie naciągnięcia mięśniowe. Na początku każdy ma taką myśl, że musi wrócić jak najszybciej: „trzy miesiące i gram z powrotem”. Myślałem, że będę pracował po dziesięć godzin dziennie i wrócę po trzech miesiącach, ale nawet jakbyś pracował dwadzieścia godzin na dzień i tak nie miałbyś gwarancji. Pewnych rzeczy nie przeskoczysz. Gdy zobaczyłem po trzech miesiącach, że z nogą jeszcze nie bardzo, uświadomiłem sobie, że nie ma szans tego zrobić. Nie będę się narażał. Trzeba liczyć minimum sześć miesięcy, wtedy jest bezpiecznie.
Słyszałem, że generalnie trenerzy wręcz cię musieli ściągać z boiska i hamować.
Do tej pory tak jest. Chcę zostawać na treningu na dośrodkowania czy cokolwiek innego. Jak zobaczyłem piłkę po trzech miesiącach, oczy mi się chciały zapalić. Tym bardziej, że byliśmy wtedy na obozie w Turcji. Autobus czeka, wszyscy już gotowi, a ja jeszcze z Bartkiem Pawłowskim trenujemy dośrodkowania. Ogólnie nie najgorzej wspominam ten okres. Poznałem wielu ludzi, którzy do dzisiaj mi pomagają. Mamy stały kontakt. Jestem zadowolony z tego, jak to przebiegło, ale nie życzę nikomu takiej kontuzji.
Rozmawiał JAKUB BIAŁEK
Fot. newspix.pl / FotoPyK / lechpoznan.pl