Jeden należy do pokolenia Instagrama, drugi wychował się w czasach, gdy dzwoniło się z budki telefonicznej. Jeden ma prostą drogę do transferu na zachód, drugi o przeniesieniu się zagranicę mógł usłyszeć tylko wtedy, gdy z ofertami z kosmosu dzwonili agenci-naciągacze. Jeden wychował się w czasach profesjonalizacji i świadomości, drugi wspomina, jak alkohol lał się w szatni strumieniami.
Starszyzna i młodzież. Postanowiliśmy skonfrontować dwa światy. Zapraszamy na niecodzienny wywiad – Cezary Stefańczyk i Damian Michalski z Wisły Płock opowiadają o tym, jaka piłka była kiedyś, jaka jest dziś.
Cezary, jak oceniasz podejście młodych piłkarzy Wisły do starszyzny?
Cezary Stefańczyk: – Gdy wchodziłem do szatni w Radomsku, miałem 16 lat. Zawodnikami byli Piotr Mandrysz, Zdzichu Leszczyński. Nikt mi nie musiał nic mówić, bo od razu wiedziałem, co robić. Przychodziłem na trening pół godziny przed wszystkimi. Pamiętam jak dziś – siatka na bramkę ważyła po deszczu tyle samo, co ja. Musiałem ją taszczyć na boisko, zakładać samemu. Nie spotkałem się z mówieniem do chłopaków „dzień dobry” czy „proszę pana” – pełen szacunek, ale jednak „cześć, cześć”. Jak jest teraz? Zmieniło się. Przez lata obserwuję przemianę pokoleniową. Młodzi są bardziej niepokorni. To zależy od jednostki – siedzi obok mnie Damian i muszę przyznać, że po bramkach odwaliła mu soda. Pamiętam go, jak przychodził z Bełchatowa. Nie odzywał się. Potem jeden gol, drugi, trzeci…
Damian Michalski: – I poszło!
Cezary Stefańczyk: – Trochę nie w tę stronę, w którą powinno. Przed bramkami był normalny, teraz nie jest.
Po której z bramek odwaliła soda?
Damian Michalski: – Naprawdę nie wiem, o czym Czarek mówi. Cały czas podchodzę pokornie.
Cezary Stefańczyk: – Zaczekaj chwilę.
(Cezary woła siedzących obok kolegów)
Cezary Stefańczyk: – Rasi, odwaliła mu soda po bramkach?
Damian Rasak: – Szczerze? Bardzo.
Cezary Stefańczyk: – Widzisz, ja cię nie kłamię.
Damian Rasak: – Cały czas mnie zaczepia. Czarka też.
Damian Michalski: – Jesteście okropni, naprawdę, żadnej sody nie ma! Jest większa pewność siebie, ale nie uważam, że czuję się od kogoś lepszy czy się wywyższam. Zawsze jak trzeba zanieść sprzęt na trening czy pozbierać piłki, to nie mam z tym problemu. Nie sądzę, żeby było tak, jak chłopaki mówią.
Cezary Stefańczyk: – Wiadomo, to był żart. Nie mają problemu z noszeniem sprzętu, choć zdarza się, że paru rzeczy brakuje, ktoś z młodych nie weźmie koszulek. Dawniej było to nie do pomyślenia. Zapominają. Instagram, telefon, wszyscy w tym siedzą. Dużo rzeczy mają podane na tacy.
Wyobrażasz sobie, Damian, funkcjonowanie w czasach musztry, gdy wszystko musisz robić samemu?
Damian Michalski: – Ciężko mi to sobie teraz wyobrazić, bo do tej pory nie miałem styczności z czymś takim.
Cezary Stefańczyk: – Przyjechała z nami Magda, która rozkłada nam sprzęt w kosteczkę. Dawniej sam zanosiłem go do pralni, później rozkładałem, suszyłem. Dziś jest dużo łatwiej. Ale to chyba dobrze, bo młodzi mogą skupić się na swojej pracy. Z drugiej strony przydałoby się trochę tego, co było dawniej. Szacunek do starszych, w porównaniu do szacunku, jaki ja pamiętam, jest ciut mniejszy. To nie jest tak, że totalnie nas olewają – wiadomo. Ale jest inaczej. Inne czasy. Jak kiedyś chciałeś z kimś porozmawiać, to musiałeś się z nim spotkać, przy dobrych wiatrach – zadzwonić z karty na impulsy. Teraz masz Instagramy, te wszystkie rzeczy, już się tego nie zatrzyma.
Żyliśmy jeszcze w czasach, gdy nowinką były karty z chipem do budek telefonicznych.
Cezary Stefańczyk: – A pamiętasz pięciosekundówki? Gdy chodziłem do Łodzi do SMS-u, nie miałem telefonu. Miał tylko jeden kolega. W jednej z sieci miałeś tak, że dzwoniłeś i nie naliczali ci opłaty do pięciu sekund. A wtedy minuta kosztowała pewnie tyle, co dziś z Turcji. Dzwoniłem do domu, tata odbierał:
– Zadzwoń do mnie do bursy na stacjonarny – mieściłem się w pięciu sekundach, bo kolega sprawdzał potem, czy nie przekroczyłem. Jeśli przekroczyłem, trzeba było mu zapłacić.
Co piłkarzowi może dać Instagram?
Cezary Stefańczyk: – No właśnie. To jest ciekawe.
Damian Michalski: – Musisz piłkarzy zapytać! Fajna rzecz, ale trzeba korzystać z tego portalu z głową. Możemy zobaczyć, co słychać u znajomych, co robią.
Czarek, rozumiesz pokolenie Instagrama?
Cezary Stefańczyk: – Staram się zrozumieć, ja akurat nie mam Instagrama. Kiedyś miałem naszą klasę, teraz mam Facebooka i ostatnie zdjęcie wrzuciłem trzy lata temu. Dawniej jak grałem w Ostrowcu i miałem 21 lat, wchodziłem na Interię, tam była czateria i pisało się „cześć, skąd klikasz?”.
Często w kafejce internetowej, gdy w domu nie było sieci.
Cezary Stefańczyk: – Tak się nawiązywały relacje. Przez social media masz zero prywatności. Ale z drugiej strony – sam się na to godzisz, bo to ty wszystko wrzucasz. Ostatnio z moją mamą rozmawiała ciocia z Australii i pyta: – Czemu ten twój Czarek ma martwego Facebooka? Kompletnie mnie to nie jara. Bardziej wolę poczytać na Twitterze kogo lubię. No i też tych, których nie lubię.
Jak odnajdujecie się w sytuacji, gdy na obozie siedzicie w grupie kilku osób i każdy robi coś na telefonie? To już obozowa codzienność?
Damian Michalski: – Wydaje mi się, że nasze pokolenie ma za dużo telefonów. Zamiast spotkać się i porozmawiać, każdy z telefonem. Nie ma tak bliskiej relacji, jaka powinna być.
Cezary Stefańczyk: – Też mam telefon w kieszeni i czasami sobie coś spojrzę. Ale jak widzę zdjęcie, jak siedzimy na lotnisku i każdy jest w telefonie… Brakuje bliskości, rozmowy. To zanika. To takie gadanie: – No tak… Hm… No, racja, racja… A co mówiłeś?
Nie do końca mi to pasuje. Jestem starej daty i tego brakuje. Kto by pomyślał kilkanaście lat temu, że dziś bez telefonu będziesz się czuł jak bez ręki? Przez telefon możesz dziś wszystko – kupić, sprzedać, znaleźć żonę. Brakuje czasów, gdy wszyscy siedli i gadali. Dziś czasem siądziesz w pięciu i pięć osób ma nos w telefonie. To samo mógłbym robić zamknięty w pokoju.
Damian, masz zaprojektowaną karierę? Konkretny plan na przyszłe lata?
Damian Michalski: – Nie nazwałbym tego karierą, dla mnie dalej to jest przygoda. Mam jakieś swoje plany, marzenia…
Cezary Stefańczyk: – Poczekaj. Ludzie robią karierę w McDonald’s – jeden sprzedawał frytki, a dzisiaj jest kierownikiem. I co, to nie kariera? Kariera. Mnie to wkurza, jak ktoś mówi, że karierę to zrobił Boniek. Jak ktoś robi karierę w marketingu, to czemu ty masz mówić, że nie robisz kariery? To tak, jakbyś sobie coś ujmował. Ja się cieszę, że gram w piłkę nożną. Na moim miejscu chciałoby być setki tysięcy chłopaków. Mnie to denerwuje. Zgódźmy się, że możesz powiedzieć „początek mojej kariery”, bo inaczej będzie to dziwne ujmowanie sobie. W imię czego? Bo Messi jest taki i owaki, zarabia tyle i tyle? Jesteś w Polsce, robisz karierę w polskim klubie.
Damian Michalski: – Zdążyłeś mnie już poznać i wiesz, jaki jestem. Pokornie podchodzę do wszystkiego.
Taki los młodego – najpierw bura za sodę, teraz, że za skromny!
Cezary Stefańczyk: – Nie mówię, że głowa ma być niewiadomo gdzie.
Damian Michalski: – OK, to odnośnie do mojej kariery, mam jakieś plany, marzenia, staram się je realizować. Mam nadzieję, że wszystko potoczy się po mojej myśli i osiągnę to, co sobie zaplanowałem.
Masz w głowie wizję wyjazdu zagranicę? Każdy piłkarz młody myśli dziś o transferze do lepszej ligi, bo tak łatwo wyjechać?
Damian Michalski: – Nie ukrywam, że na pewno bym bardzo chciał wyjechać i się rozwijać. Ale nie staram się o tym myśleć. Dostawałem już też pytania od dziennikarzy o powołanie do kadry…
?!
Damian Michalski: – Chodzi o kadrę U-21.
Cezary Stefańczyk: – Był też artykuł o tobie w kontekście młodzieżówki.
Damian Michalski: – Ale to chyba ktoś z rodziny pisał! Staram się o tym nie myśleć. Wierzę, że jak będę sumiennie wykonywał swoją pracę, reprezentacja czy transfer przyjdą.
Dawniej tak nie było, by każdy młody piłkarz, jaki pojawiał się w lidze, miał już w głowie plan rozwoju i realnie myślał o transferze zagranicznym. Dziś wielu uważa, że to po prostu kwestia czasu.
Cezary Stefańczyk: – Nie grałem w nie wiadomo jakich klubach, żeby tam byli zawodnicy, którzy mogli o tym myśleć. Powiem ci na swoim przykładzie – jak byłem mały, moim marzeniem było zagrać w pierwszym zespole Radomska. Dla mnie to już było wow. Udało mi się. Z czasem były reprezentacje młodzieżowe, chciałem grać w Ekstraklasie i o tym marzyłem. Wyjazd zagraniczny? Nie ma szans, żebym w ogóle o nim myślał.
W jakim wieku podpisaliście pierwszą umowę z agentem?
Damian Michalski: – Rok temu. W wieku 20 lat.
Jak na standardy polskich piłkarzy i tak dość późno.
Damian Michalski: – Oferty i propozycje pojawiały się dużo wcześniej, ale cały czas konsultowałem wszystko z bratem, który jako pierwszy liznął seniorskiej piłki, transferu do Belgii. Starałem się słuchać jego rad. Nie chciałem z nikim podpisywać umowy, wolałem poczekać na spokojnie. Sam podpis nic mi nie dawał, bo skoro ja niczego nie pokażę na boisku, to po co mi menedżer?
Czarek? A ty?
Cezary Stefańczyk: – Cztery lata temu.
Ty to już w ogóle ewenement!
Cezary Stefańczyk: – Miałem 32 lata.
Po co ci był wtedy menedżer?
Cezary Stefańczyk: – Podpisałem umowę z moim dobrym kolegą, Sebastianem Mirońskim, z którym znam się dobrych dziesięć lat. Podpisaliśmy na rok, a miałem jeszcze dwa lata kontraktu w Płocku. Tak naprawdę to nie wiem, czemu z nim podpisałem! Nie sądziłem, że odejdę z Wisły. Może chciałem się zabezpieczyć na wypadek, jakby w którymś momencie był mi potrzebny. Nigdy się na nim nie zawiodłem i inne chłopaki mają podobne zdanie. Ja nic na tym nie straciłem, a nie wiadomo, czy za chwilę nie będzie musiał mi pomagać.
Dawniej posiadanie agenta było czymś ekskluzywnym? Jak miałeś menedżera, byłeś gość?
Cezary Stefańczyk: – Gdy grałem w Łomży, w zremisowanym sparingu z ŁKS-em dałem asystę. W gazetach napisali, że Hajto sobie nie radzi ze Stefańczykiem. Zadzwonił do mnie jakiś Włoch mówiąc, że jest menedżerem. Zaczął mi opowiadać: – Fiorentina, inne włoskie kluby. Wszystko ci załatwię!
Wtedy działało pełno takich ludzi. Śmiałem się, że to szarlatani. Jestem w pierwszej lidze w klubie, który broni się przed spadkiem, a on mi mówi, że załatwi mi Fiorentinę. Człowieku, masz mnie chyba za idiotę, skoro sądzisz, że ja w to uwierzę. Wielu chłopaków nie miało menedżerów. Transfery odbywały się tak, że to trener dzwonił do zawodnika, czy chciałby przyjść do jego klubu. Dyrektorów sportowych nie było. Jak mówisz – agenci to wtedy towar ekskluzywny.
Damian, jak dokonywałeś wyboru menedżera? Też trafiałeś na hochsztaplerów?
Damian Michalski: – Na kilku takich trafiłem. Moim menedżerem jest Marcin Szymczyk, były prezes GKS-u Bełchatów, który dopiero zaczyna swoją przygodę z menedżerką. Jesteśmy w dobrej relacji, kolega-kolega. Widziałem, że chce mi pomóc. Nie liczyło się tylko jego dobro. Jak podpisywaliśmy kontrakt z Wisłą, zastanawialiśmy się, co będzie dla mnie najlepsze, a nie gdzie najlepiej zarobię, bo propozycji było kilka. Póki co jestem bardzo zadowolony.
Jak o młodym chłopaku zaczyna robić się głośniej, ciężko się odpędzić od menedżerów?
Damian Michalski: – Nie będę ukrywał, dużo telefonów się pojawiało. Ale to wszystko zależy od jednostki, charakteru. Jeśli ktoś ma dobrze w głowie poustawiane i jest w miarę rozsądny, zawsze będzie kierował się swoim zdaniem, nie będzie słuchał innych, którzy obiecują.
Z iloma agentami prowadziłeś przez te lata rozmowy?
Damian Michalski: – Telefonów było naprawdę dużo.
Bardziej pięćdziesiąt czy dwadzieścia?
Damian Michalski: – Bliżej dwudziestu. Spotkań na kawce, gdy omawialiśmy, jak nasza współpraca miałaby wyglądać, było trzy-cztery.
Cezary Stefańczyk: – Damian poczekał z wyborem agenta, ale jak podpisujesz umowę w wieku 15 lat, to co ty możesz wiedzieć wtedy o życiu? Nie wiesz nic. Najgorzej, jeśli trafisz na chama, który ci obieca, a tak naprawdę porobi na siano. Mój menedżer pokazywał mi maila transferowego od jednego z klubów. Dostał ofertę kontraktu, dyrektor sportowy zaproponował: – Jak podpiszemy kontakt na dwa lata dłużej, to odpalę wam prowizję pod stołem.
Nie zgodził się. Powinno działać jak najwięcej agentów, którzy chcą dla zawodnika jak najlepiej. A dawniej wielu było oszustów. Grałem w Łomży z napastnikiem, który strzelał bramki. Miał menedżera z Podlasia. Był już dogadany, że idzie do Podbeskidzia, które miało grać o Ekstraklasę. Dostał ponad dwa razy większe pieniądze niż w Łomży. Temat nagle upadł. Po pół roku dowiedział się, że menedżer dogadał się na jakąś prowizję, a potem chciał jeszcze więcej, więc klub zrezygnował. Nawet mu tego nie powiedział, piłkarz dowiedział się po czasie pocztą pantoflową. Chłopak trafił do takiego klubu, że szkoda gadać. Teraz nie gra już w piłkę, a jest młodszy ode mnie. Ale takich menedżerów, którzy chcą dobrze dla zawodnika, jest coraz więcej. Dobrze wypowiedział się Piekarski o Góralu: zawodnik chce zarabiać tyle i tyle? To ja mu to załatwię, wszyscy zadowoleni, wszyscy zarobili.
Co czujesz, Cezary, gdy czytasz wywiady z młodym piłkarzami? Nie masz wrażenia, że piłką rządzi poprawność polityczna?
Cezary Stefańczyk: – Świat piłki jest mały. Nie wiesz, gdzie będziesz za pół roku. Podam ci przykład – Paweł Magdoń i Tomas Pesir grali kiedyś przeciwko sobie sparing. Rąbali się, prawie się pobili. Za kilka miesięcy wchodzi do szatni jeden i drugi, spotkali się w Górniku Łęczna.
Dlatego rozumiem poprawność polityczną. Dla ludzi byłoby lepiej czytać żywe wywiady, dziś masz często formułkę, bla bla bla, staramy się wygrać, damy z siebie wszystko. Nikt nie chce sobie robić pod górkę i palić mostów. Tak samo nie rozumiem piłkarzy, którzy mówią, że nigdy nie zagrają w jakimś klubie. Teraz mogę już sobie dla żartu powiedzieć – nigdy nie zagram w Legii Warszawa! Piłkarze mówią to z łatwością. A czasem za pół roku są w tym klubie. Głupota. Ale tego jest na szczęście mało, odchyły. Coś zawodnika odcina, palnie głupotę, potem żałuje. Bo nie wierzę, że Mączyński nie żałował. Mógł powiedzieć „pomidor” i daliby mu spokój. Takie gadanie jest bezsensowne. A młodych rozumiem, że nie chcą palić mostów. Zaraz możesz się z kimś spotkać, może być twoim dyrektorem sportowym, trenerem, odpali cię za chwilę, bo będzie zawistny.
Damian, jak udzielasz wywiadu to masz poczucie, że lepiej mówić poprawnie, by nie podpaść kibicom, prezesowi, trenerowi, kolegom z szatni?
Damian Michalski: – Zawsze staram się być szczery, być sobą. Nie patrzę na to, że komuś może się to nie spodobać. Nie mam zamiaru nikomu się podlizywać czy coś takiego. Ale jeśli dostaję naprawdę trudne pytania, od razu nie wystrzelam, ale staram się na chłodno wszystko przemyśleć, by nie było z tego żadnych problemów.
Ale chyba nie miałeś wielkich kontrowersji.
Damian Michalski: – Delikatna się zdarzyła.
Cezary Stefańczyk: – Miałeś jazdę, śmiali się chłopaki.
Po naszym pytaniu o geja w szatni?
Cezary Stefańczyk: – Nic wielkiego, dał się wypuścić. Ale mnie się bardziej chciało śmiać, gdy padło pytanie o dziewczyny.
Słowianki czy latynoski?
Cezary Stefańczyk: – Odpowiedział, że latynoski. Śmiałem się: kurde, jaki ty jesteś głupi!
Damian Michalski: – Po prostu nie dosłyszałem pytania!
Cezary Stefańczyk: – (śmiech)
Damian Michalski: – Zostawmy! Kiedyś trafiło mi się inne pytanie. Pochodzę z Bełchatowa…
Cezary Stefańczyk: – Z Żelowa.
Damian Michalski: – Cały czas cię boli, że jestem z większego i ładniejszego miasta.
Cezary Stefańczyk: – Faktycznie, wykopali u was największą dziurę w Europie.
Damian Michalski: – Wychowałem się z kibicami na osiedlu, do tej pory trzymam się blisko. GKS Bełchatów, wiadomo, nie przepada za Widzewem.
Cezary Stefańczyk: – I za moim Radomskiem.
Damian Michalski: – Również. Dostałem kiedyś pytanie: „czy kiedykolwiek zagram w Widzewie?”. Odpowiedziałem, że nie wiem, co będzie. Kariera piłkarza jest przewrotna – odpowiem teraz, że nie, a może za 2-3 lata będę grał w tym klubie. Zawsze trzeba się zastanowić nad odpowiedzią, żeby później nie było żadnych głosów i rozsądnie podchodzić do każdego pytania.
Wkurza was to, że żyjemy w takich czasach, że nie możecie się nawet piwa na mieście, bo od razu ktoś zrobi fotkę?
Cezary Stefańczyk: – To jest dramat. Nie rozumiem tych ludzi. Robią zdjęcie i wysyłają do was czy do „Faktu”.
Zdarza się, że dostajemy takie fotki.
Cezary Stefańczyk: – Wiem o tym. Jak smutne życie trzeba mieć, żeby robić zdjęcie Michalskiemu, który je kebaba? Nie znaleźli go przecież pijanego w rowie po imprezie, nieprzytomnego. Wszystko jest dla ludzi. Co mam ci powiedzieć, że nie poszedłem w przeciągu ostatniego roku do McDonald’s? No poszedłem. Normalna rzecz. Nie żrę tego cały czas, tkankę mam na poziomie ośmiu procent. Dziś dali nam na obozie pierwszy raz frytki. Spróbowałem, nie popadajmy w paranoję. Patrzysz jak zawodnik X kradnie samochód – wtedy rozumiem, że robisz zdjęcie. Ale że piwo pije? Bez przesady. Będzie chciał pić piwo czy wódkę – zamknie się w domu, narąbie.
Zdarzają się tropy od domorosłych detektywów – drużyna z pierwszej ligi zatrzymała się na stacji na trasie S8, jedzą hot dogi, sprawdźcie to.
Cezary Stefańczyk: – Niedawno rozmawiałem z naszym kierownikiem, Piotrkiem Soczewką. Mówił, że jak wchodził do Wisły, to alkohol lał się strumieniami. Po treningach hulaj dusza, piekła nie ma. Gdy ja zaczynałem, też było dużo alkoholu. Teraz? Czasem jakieś piwo po meczu. Wódka? Nie przypominam sobie, by w ostatnich latach ktoś w ogóle pił. Chyba że jakaś naprawdę szczególna okazja. Było na legalu. Gdy teraz trener mówi, że można wypić piwo, to jedno, dwa max. Dawniej puszki się walały po autokarze. Widzę, że świadomość młodych zawodników jest zupełnie inna. Te czasy minęły. I fajnie.
Damian, nie brakuje ci takiego luzu z dawnych lat?
Damian Michalski: – Nie, jakoś mnie do tego nie ciągnie, więc nie przeszkadza mi, że kiedyś było luźne podejście.
Kiedy ostatnio wypiłeś piwo?
Damian Michalski: – Piwa nie lubię.
To ogólnie alkohol.
Damian Michalski: – Być może na jakimś zakończeniu.
Sylwester?
Damian Michalski: – Lampka szampana. Chłopaki w szatni też starają się podchodzić profesjonalnie do swoich obowiązków. Na co dzień alkohol nie występuje. Jeżeli jest pozwolenie trenera, to jedno piwko po meczu czemu nie. Ale jak na co dzień obserwuję bardziej doświadczonych chłopaków, profesjonalnie podchodzą do swoich obowiązków.
Cezary Stefańczyk: – Szczerze? Dramat, co on gada. Ja pierdzielę. Mateusz Oszust miał przed chwilą urodziny. Postawił po małym piwku. I co, nie wypiłeś?
Damian Michalski: – Nawet łyczka nie wziąłem, przekazałem dalej.
Cezary Stefańczyk: – Jaki dramat! Najlepszy trener od przygotowania fizycznego, jakiego miałem w życiu i nawet pół małego piwa nie wypiłeś? Katastrofa. Powiem mu, że nawet łyczka nie wziąłeś za jego zdrowie! Fajnie, że świadomość jest na dużo większym poziomie, bo kiedyś to była masakra. Ale kolega ewidentnie przesadza.
Damian, miałeś chrzest?
Damian Michalski: – Nie, nie miałem.
Kiedyś szatnia nie wyobrażała sobie przyjęcie zawodnika bez chrztu?
Cezary Stefańczyk: – Fajne przeżycie dla młodego zawodnika. Każdy się stresuje, zwykle musisz zaśpiewać. W Zawiszy musiałem się za kogoś przebrać, a później wykonać cieszynkę, jaką zrobiłbym strzelając gola w meczu dającym awans przeciwko Elanie Toruń. Do dzisiaj to pamiętam, co wtedy zrobiłem. Szkoda, że takie rzeczy zanikają. Nikt nie mówi, że mamy dawać trzydzieści klapsów po dupie, aż spuchnie. Integruje to drużynę, szkoda, że odchodzi to do lamusa.
Jak się dziś integruje drużyna?
Cezary Stefańczyk: – Na Instagramie.
Damian Michalski: – W każdej drużynie przed rozpoczęciem sezonu jest organizowana impreza, mówi się na to wkupne. Nowi, którzy przychodzą, składają się na tę imprezę. Wychodzimy do restauracji zjeść kolację, napić się winka czy piwka.
Przepis o młodzieżowcu – więcej pozytywów czy negatywów?
Damian Michalski: – Ja zyskałem, więc na pewno nie będę mówił, że to niepotrzebne. Młodzi zawodnicy otrzymują szansę, mogą ją wykorzystać, coraz więcej młodych zawodników wyjeżdża z Polski za dobre pieniądze. Pokazują jakość na boisku.
Jak ci się gra z poczuciem, że gdyby nie twoja metryka, to może być nie dostał szansy na tym poziomie?
Damian Michalski: – Raczej o tym nie myślę. Jakbym się nie pokazał z dobrej strony, to przez sam obowiązek gry młodzieżowca bym tej szansy nie dostał. Wydaje mi się, że ją wykorzystałem.
Cezary Stefańczyk: – Ja mam mieszane uczucia. Dla mnie to dawanie szansy, ale w imię czego? Pamiętam swoje czasy – byłeś dobry, grałeś. Nie miało znaczenia, czy masz 17 czy 20 lat. Z jednej strony staram się to zrozumieć – jeśli kluby będą się starały postawić na młodzież, rozwijać akademie, sprzedawać młodych i zarabiać na tym. Z drugiej strony młody dostaje wszystko na tacy, bo jest młody i coś mu się należy. Ze swoich czasów pamiętam, że nigdy nikt mi nie dał nic za darmo. Nie interesowało nikogo, czy mam 18 lat czy 35.
Liczę, że prezes Boniek i PZPN wprowadzą zaraz Senior Pro. Zawodnik 35+ musi grać, dopóki nie umrze na boisku! Siedziałbym sobie teraz spokojnie, zaraz dyrektor sportowy przyniósłby mi nowy kontrakt: – Bardzo proszę, panie Czarku, przedłużamy dożywotnio.
Jak zrobią Senior Pro 35+, szanse się wyrównają, Dziś to dawanie czegoś za darmo – przychodzisz, od razu to masz. Nie przeszkadzałby mi ten przepis w pierwszej lidze, ale w ekstraklasie grasz o duże pieniądze, puchary. A Wisła Płock ma – lekko mówiąc – problemy z tym, by mieć młodzieżowca od siebie, z Płocka. Dlatego taki Damian musi przyjechać spod Bełchatowa i grać u nas. Na szczęście robi to dobrze. Każdy kij ma dwa końce i jestem bardziej sceptyczny, ale rozumiem, dlaczego wprowadzono ten przepis.
Czego pokolenie Cezarego mogłoby się nauczyć od twojego, Damian?
Damian Michalski: – Młodzi ludzie nie mają barier, by przejść do relacji ze starszym zawodnikiem. Nie mamy zahamowań. Nie miałem problemu, by krzyknąć na starszego zawodnika, a kiedyś było to nie do pomyślenia, by młody chłopak mówił do starszego „weź się przesuń”, „złap do krycia”. A czy to dobre? Nie wiem.
A czego pokolenie Damiana od twojego, Cezary?
Cezary Stefańczyk: – Większego szacunku do tego, co masz, gdzie jesteś. Czasami przychodzi młody, ma wiek młodzieżowca i myśli, że wszystko mu się należy, jest w Ekstraklasie i jest super. Dawniej było ciężej to wszystko zdobyć. Bardziej się to doceniało. W tym momencie jest dużo łatwiej chłopakom zatracić się w tym, co masz. Jesteś w Ekstraklasie, masz dobre pieniądze, a za dwa-trzy lata znikasz z mapy, bo się zachłysnąłeś. Ja miałem świadomość, jak to ciężko się przebić, a teraz pół roku dobre i wyjeżdżasz. Strzelisz dziesięć goli, wszyscy o tobie piszą, wymienia się kluby, do których pójdziesz. Byłem w szoku, gdy czytałem, że wokół Janka Sobocińskiego pół roku temu pojawiały się tematy z Bundesligi. Kurde, dawniej jak byłeś w pierwszej lidze, to nikt cię nie znał. A tutaj nagle masz cuda niewidy, pół Europy cię chce. Ciesz się, z tego co masz, ale miej świadomość, żeby to pielęgnować.
Damian Michalski: – Od zawsze szanowałem to, co mam. Tak zostałem wychowany przez rodziców. W domu się nie przelewało i zawsze doceniałem to, co dostawałem od rodziców. To, co osiągałem w piłce – również. Z dużym respektem do tego podchodzę. Nie wydaje mi się, żebym się zachwycał.
Puentując naszą rozmowę, mam wrażenie, że Wisła Płock to jeden z ostatnich klubów, w którym klasyczny podział starszyzna-młodzież występuje. Namiastka dawnych czasów.
Damian Michalski: – Atmosfera jest bardzo dobra. Doświadczeni zawodnicy starają się młodym podpowiadać, nie ma bariery. Cieszę się z tego, bo mogę czerpać rady od starszych zawodników, którzy gdzieś się ograli. Staram się zawsze ich wysłuchiwać i wcielać podpowiedzi w życie.
Cezary Stefańczyk: – Piotrek Wlazło wszedł do Jagiellonii i mówi: „ja pierdziele, tu po angielsku, tu serbsku, ci osobno, ten się nie odzywa, ci w dwójkę. Gdzie ja trafiłem?!” Ale nie wiem do końca, jak jest w innych klubach. W Wiśle jestem ja, Bartek Sielewski, Kuba Rzeźniczak, Jarek Fojut. Staramy się trzymać w szatni zasady. Ale to się wszystko zmienia. Czasami mnie to drażni. Wkurza mnie, że jakiś młody coś zapomniał i jest podejście „nic się nie stało”. No jak mogłeś zapomnieć? Ale to sporadyczne przypadki. Jak powtórzy im się coś dwa razy, zrozumieją. Hierarchia w szatni stara się być zachowana. Może faktycznie Wisła Płock jest jednym z ostatnim klubów, w którym funkcjonuje ten wymarły gatunek. Wisła Płock – biały kruk!
Fot. Michał Łada / Wisła Płock