Sebastian Deisler jest z tego samego rocznika co Marcin Wasilewski. Sęk w tym, że “Wasyl” niebawem zacznie budować formę na kolejną rundę, a Deisler, mający kiedyś ksywki “Das Supertalent” i “Basti Fantasti”, od trzynastu lat nie gra w piłkę.
Zawiesił buty na kołku z własnej woli. Jasne, kontuzje go nie oszczędzały, ale decydujące było co innego: niechęć do dalszej gry. W boisku i szatni źródło miała depresja. To ona sprawiła, że pewnego dnia, podczas zgrupowania Bayernu w Dubaju, podjął decyzję, żeby rzucić futbol na zawsze.
Kiedyś pewnie znaleźliby się tacy, którzy by pytali – jak to, facet, jesteś jednym z najlepiej zarabiających Bayernu, jesteś wciąż w kwiecie wieku, jesteś mimo wszystko blisko szczytu, a może i szczęście w końcu odda to, co zabrało kontuzjami.
Ale po samobójstwie Roberta Enke wszystko się zmieniło. Być może Deisler podejmując taką a nie inną decyzję, ocalił sam siebie przed sobą.
***
“Piłkarsko i mentalnie, Deisler już jest najlepszym piłkarzem Niemiec”.
Franz Beckenbauer w 2001 roku o 21-letnim Deislerze
***
“Deisler będzie miał kluczowy wpływ na kadrę przez następne dziesięć lat”.
Rudi Voller w 2000 roku
***
“Stałem się nieszczęśliwy, starając się uszczęśliwić wszystkich”.
Sebastian Deisler
***
Zacznijmy od kontuzji, bo to najczęściej pojawiająca się narracja dotycząca Deislera: ot, jeszcze jeden zdolny chłopak, który mógł podbić świat, mógł stać się jednym z wielkich, ale był zbyt szklany.
To prawda, że pechowcem jest nie z tej ziemi. Futbolowi bogowie uwzięli się na niego…
W 1999 zerwał więzadła w prawym kolanie. Mimo to daje radę wrócić i pojechać na Euro 2000.
W październiku 2001 kolejne problemy z prawym kolanem, stracona reszta sezonu i mundial w Korei i Japonii.
W lipcu 2002, tuż po przenosinach do Bayernu, kolejny uraz prawego kolana.
Marzec 2006, pewniak na mundial w Niemczech znowu doznaje urazu tego samego kolana. Druga wielka impreza przegapiona.
To dużo, nawet bardzo dużo. Ale to, co czyni przypadek Deislera wyjątkowym, kryje się gdzie indziej. W styczniu 2007, kiedy skończył karierę, jego kolano było w dobrym stanie, lekarze mówili, że jest ustabilizowane, że rokuje na normalność – nie ma cudów, wiadomo, że mogło się coś stać, ale na tamten moment mógł budować, mógł grać, a Bayern widział go w swoich planach.
Zdecydowało co innego. To samo, co kierowało go kilkukrotnie do kliniki leczenia depresji, gdzie zgłaszał się sam.
***
Poszedłem jak rakieta. Dziś wiem, że wszystko poszło za szybko i było o wiele za dużo. Fala, która mnie ogarnęła, była nie do powstrzymania. Byłem uważany za wybawcę niemieckiego futbolu. Miałem 19 lat.
Sebastian Deisler
***
Euro 2000 było w wykonaniu Niemiec tak złe, że rozpoczęło gruntowne zmiany w niemieckiej piłce. Nasi sąsiedzi mieli za sobą kompromitujący turniej, przegrali z Anglikami, Conceicao załatwił im 0:3 z Portugalią, uciułali raptem jeden punkcik z Rumunią, strzelili jedną bramkę. Dla nich szokiem było 0:3 w ćwierćfinale francuskiego mundialu, a tymczasem dwa lata później przyszedł jeszcze o wiele gorszy wynik.
W zasadzie zdumiewa to, jak stary mieli na Euro skład. 39-letni Lothar Matthaus, który przyjeżdżał z amerykańskiego MetroStars, trzy razy wyszedł w pierwszym składzie. Niemcy zabrali dziewięciu zawodników po trzydziestce. Poniżej 25, roku życia tylko dwóch: 23-letniego Ballacka i zdecydowanie najmłodszego, 20-letniego Deislera.
Młody miał udany turniej, był bodaj jedynym światłem nadziei na tamten moment – wokół niego rozpętała się wrzawa, niósł na plecach wielką odpowiedzialność, w takim tonie się o nim wypowiadano, tak mu na plecy wrzucali presję najwięksi w niemieckiej piłce. Od tamtego momentu nie było mowy o spokoju, nie było mowy o słabszych chwilach – tu i teraz, w każdej chwili, w każdym meczu Bundesligi, oczekiwano od niego wielkości, rozliczano go z takiej półki.
A przecież mowa o zawodniku, który był już po poważnej kontuzji.
O zawodniku, który dobrze pokazał się w Gladbach, ale też spadł z nimi z ligi, przechodząc stamtąd do Herthy.
W zasadzie to komiczne z perspektywy jak bardzo różnił się medialny wizerunek Deislera od tego, kim naprawdę był. Niemiecka prasa w czasach berlińskich piłkarza pisała o ich odpowiedzi na Davida Beckhama. Becks zawsze potrafił odnaleźć się w blichtrze, zachować w nim siebie, nie popłynąć, użyć go do własnych celów. Wielkie światła mu służyły.
Deisler?
Introwertyk. Przeżywał, gdy na podwórku śmiano się z jego niskiego wzrostu, o domu rodzinnym mówił zdawkowo, że jego rodzice dawali mu ciepło, ale też mieli swoje problemy, problemy wielu rodzin. Źle zniósł rozłąkę, po latach powie, że wyjechał za wcześnie, jako piętnastolatek opuszczając rodzinny dom na rzecz szkółki Gladbach – tak, to na pewno pomogło mu wspiąć się na najwyższy poziom, to był właściwy moment, gdyby został w FV Turmringen czekała go pewnie ciekawa kariera, ale w Oberlidze. Ale z perspektywy widać, że ten rozwój okupił ranami mentalnymi.
***
– Co by się stało, gdybym stanął przed wami smutny, zły, potrzebujący? Czy też byście mnie wtedy kochali? A przecież czułem też to wszystko. Czy więc tak naprawdę nie uwielbialiście mnie, tylko kogoś, kogo udawałem?
Sebastian Deisler
***
– W Berlinie stałem się kimś, kim nigdy nie chciałem być. Przecież ja chciałem tylko grać w piłkę – mówił po latach. Kim więc został, poza tym, że kreowano go na kogoś, kim nigdy być nie mógł?
Po pierwsze, spróbował jednak iść tą drogą wyznaczoną przez stereotyp piłkarza-gwiazdora.
Po drugie, został zdrajcą otrzymującym groźby.
Piłkarze, których poznawał w szatni, w tym jego rówieśnicy, umieli bawić się życiem, umieli korzystać z pieniędzy. Spróbował szastać forsą. Drogie auta, drogie berlińskie kluby, modne ciuchy. Jak wspominał w swojej biografii: chciał dorównać innym.
Ale nie czuł nic. Zupełnie nic. Żadnej radości z tego. Miał to wszystko za pusty teatrzyk, który nie niósł nic wartościowego.
Po latach powie, że w Berlinie czuł się jak smutny klaun.
Fragment wywiadu dla “Die Zeit”, już po skończeniu kariery:
– Wszyscy chcieli wiedzieć, jakie dżinsy noszę i jakich perfum używam. Z dnia na dzień przestałem mieć życie prywatne. Chcieli uczynić mnie niemieckim Beckhamem, ale nim nie byłem. Mimo to starałem się to zrobić najlepiej, jak mogłem. Były fazy, w których próbowałem określić siebie poprzez pozory zewnętrzne. Ale czułem się tak niedorzecznie. Wiesz, siedziałem w swoim mieszkaniu w Berlinie, byłem znany w całych Niemczech, dotarłem na szczyt, a przed drzwiami stał Mercedes. Ale to mnie nie cieszyło. Zastanawiałem się, czy to wszystko? Byłem bardzo nieszczęśliwy. Podczas sesji autografowych starałem się dać każdemu coś osobistego. Przygnębiło mnie to, gdy co drugie pytanie brzmiało: jakim samochodem jeździsz, ile zarabiasz pieniędzy? Jeśli wszyscy są tym zainteresowani, to dziękuję. Cieszę się również, że mogę prowadzić fajny samochód, cieszę się, że mogę dziś wspierać moją rodzinę. Ale wtedy było to dla mnie bardzo irytujące. Przez długi czas starałem się zachować pozory. Miałem maskę, w środku zbuntowałem się przeciwko niej. Szukałem innych rzeczy.
Piłkarsko wciąż było dobrze. Hertha jego czasów zdobyła Puchar Ligi, wspięła się na wyżyny i wyeliminowała Amikę Wronki w pucharach, a przede wszystkim jeden jedyny raz zagrała w Champions League.
Hertha w sezonie 99/00 dała sobie radę w bardzo trudnej grupie z Chelsea, Galatasaray i Milanem, przechodząc do – tak wtedy grano – drugiej fazy grupowej, gdzie pograli sobie choćby z Porto czy Barceloną. Deisler był młodą gwiazdą drugiej linii berlińczyków, to już wtedy pojawiły się pierwsze atrakcyjne oferty transferowe, chcieli go nie tylko w Niemczech, mówiło się choćby o Milanie, w rywalizacji z którym kapitalnie wypadł.
Parol zagiął na niego ostatecznie Bayern, trochę wszystko spowolniły kontuzje, więc miał do Bawarczyków dołączyć na sezon 02/03. Sęk w tym, że podpisał umowę jeszcze w połowie wcześniejszego sezonu, umowę tajną, a która gwarantowała mu za podpisanie kontraktu astronomiczne 20 milionów marek.
Sprawa została wykryta przez Bild. Deisler był po tym jechany przez wszystkich, od mediów, przez opinię publiczną, zwykłych kibiców niemieckiej piłki, a najbardziej oczywiście przez fanów Herthy, którzy uznali to za zdradę – niechęć była tym większa, że przecież sami w Deislerze widzieli nadzieję na to, że Hertha dołączy do najlepszych w Niemczech na stałe, że będzie bić się o tytuły. Jeszcze przed chwilą Deisler był ich bohaterem, bożyszczem tłumów.
Problem w tym, że Deisler nie chciał niczego utajniać. Był za tym, by wszystko powiedzieć. To Dieter Hoeneß, trener Herthy, poprosił go, by zachować ciszę, by nie wywoływać niepokoju w szatni i wokół klubu.
Dieter Hoeneß był dla Deislera bardzo ważną postacią, trochę takim drugim ojcem – znacie te historie młodych piłkarzy wchodzących w futbol, trener wychodzi poza ramy trenerskie, służy i oparciem, i dobrym słowem, co szczególnie wielkie znaczenie ma wobec tych osobowości, które wcale nie są tak pewne siebie, które mają rys introwertyczny, które bardzo potrzebują tej zdrowej relacji.
Deisler, uważany za zdrajcę, sam poczuł się zdradzony, bo gdy sprawa się wydała, Dieter Hoeneß wycofywał się z odpowiedzialności, dystansował się od młodego zawodnika, który został z hejtem otrzymywanym z każdej strony sam. Nóż w plecy otrzymany właśnie tu, od osoby, której najbardziej ufał, na której rzecz zgodził się na ustępstwo, zabolał szczególnie. Był rozczarowaniem całym środowiskiem piłkarskim. Tamten moment był początkiem erozji psychiki piłkarza – poza zdradą, poza powszechną niechęcią, dochodziła presja i urazy.
Po latach powie “Die Zeit” o Dieterze Hoeneßie, przed chwilą jednym z zaufanym, może nawet jednym z najbliższych, jakich wówczas miał:
– Patrzył z boku, jak mnie zaszczuwano, nie robił nic. To zrujnowało dla mnie futbol. To był punkt zwrotny. Dziś wiem, że trzeba było wtedy rzucić wszystko w diabły.
O ostatnich miesiącach w stolicy.
– Chciałem opuścić Berlin z podniesioną głową. Przez pozostałe miesiące chciałem pokazać, że robię wszystko dla tego klubu, ale doznałem kontuzji. Dziś wiem, że wtedy powinienem był powiedzieć, co miałem na myśli. Zostałem uznany za winnego czegoś, z czym nie mogłem nic zrobić. Dziś zastanawiam się, dlaczego nie zwariowałem.
***
– Zidane umiał się bawić i być bezczelnym jednocześnie. To było moim marzeniem. Miałem utopijne cele. Chciałem być centralną postacią Bayernu, chciałem dać im nowego ducha, więcej zabawy, więcej gry zespołowej, mniej ego.
Sebastian Deisler
***
“Nie jest łatwo być w szatni Bayernu. Wytrzymasz tę presję wymagań to tylko wtedy, gdy wmówisz sobie, że jesteś najlepszy. Budujesz sobie taki wizerunek siebie i odpychasz od siebie wszystkie inne uczucia. Definiujesz siebie przez ego i dumę. Nigdy nie stawiałem siebie nad innymi, dlatego ludzie mnie lubili. Ale również dlatego miałem problemy. Nigdy nie zostałem częścią tej szatni”.
Sebastian Deisler
***
Latem 2002 przeszedł mu koło nosa mundial, na którym Niemcy bez niego sięgnęły po srebro.
Nie zmniejszyło to oczekiwań, raczej uderzano w ton: co by było, gdyby Das Supertalent do Azji pojechał. Przecież Deisler właśnie szedł do największego klubu Niemiec na dziesiątkę, mając zastąpić Effenberga, który tamtego lata został odpalony do Wolfsburga.
Trudno znaleźć dwie bardziej odległe od siebie osobowości niż Deisler i “Effe” – piłkarsko, przynajmniej pod względem potencjału, ta sama półka, ale Effenberg, co by o nim nie powiedzieć, o jego porywczości, o jego rekordach żółtych kartek, zasłużył na ksywkę “Der Tiger”. Potrafił być prawdziwym liderem, który opieprzy z góry na dół, ale gdy trzeba rzuci się do gardła rywalowi – a przecież przy tym mówimy o artyście futbolu.
Deisler mówił po latach: – Oliver Kahn powiedział mi kiedyś: “Nie możesz być nudny w tym biznesie. Tak to jest”. Ale ja nie jestem Effenbergiem. Przez długi czas starałem się przetrwać w piłce nożnej, chciałem być twardy i fajny. Ale ja taki nie jestem.
Bayern, brązowy medalista sezonu 01/02, miał jasny cel: odzyskać tytuł. Trenerem był Ottmar Hitzfeld, drużyna dobrze znana: Kahn, Lizarazu, Kuffour, Ze Roberto czy Elber. W środku pola kupiony też tamtego lata Ballack, Hargreaves czy już wchodzący do zespołu siedemnastoletni Schweinsteiger – “Schweini” zagra w tym sezonie więcej niż Deisler, którego z całej jesieni wyłączy kontuzja, wiosną będzie miał parę epizodów. Bayern, z jego minimalnym udziałem, sięgnie po mistrzostwo Niemiec. Rola Effenberga zostanie gładko przejęta przez innych, głównie przez Ballacka. Deisler jest wielkim przegranym.
Następny sezon zaczyna na prawym skrzydle, wygląda naprawdę nieźle – notuje konkretne liczby, gra sporo. Dziewiątego listopada robi dwie asysty z BVB, co pomaga wygrać Bayernowi 4:1.
W następnym meczu już nie zagra, prosto ze zgrupowania na mecz z Juve zapisze się do kliniki zajmującej się leczeniem depresji.
– Kiedy zauważyłem, co było nie tak, utrzymałem fasadę zbyt długo, aż „choroba” mnie pochłonęła. Myślałem: nie okazuj słabości! Bądź silny za wszelką cenę. To było błędem. Tak, teraz możesz mówić o tym otwarcie, 10 lat temu nie mogłeś.
Niemiecka prasa dotarła wtedy do Floriana Holsboera, szefa bawarskiej kliniki, w której leczył się Deisler.
– To typowy przypadek depresji, w której jest ona rezultatem wielu czynników, nie tylko presji z zewnątrz, ale też presji jaką Sebastian nakłada na siebie.
W klinice będzie do kwietnia. Po powrocie zagra w rezerwach. Wróci dopiero na trzy ostatnie mecze, kończąc sezon golem, bo piłkarsko wciąż to ma. Bayern zostaje wicemistrzem.
Bawarczyków na sezon 04/05 przejmuje Felix Magath. Opinia Deislera: – Filozofia Magatha opiera się na strachu. Nie ufa piłkarzom, kreuje atmosferę strachu, by pracowali na maksa.
W teorii to może nie wypalić, bo i kat bierze pod skrzydła zawodnika z kontuzjami, i jego filozofia jest wymagająca dla psychiki. Ale Deisler nigdy nie bał się ciężkiej pracy jako takiej i ich współpraca początkowo wygląda obiecująco: piłkarz jest pewniakiem do składu, zaczyna sezon z golem, gra sporo.
Znowu jednak przychodzi jesień i wraca depresja. Ląduje tam na miesiąc.
Tym razem po powrocie wydaje się, że wszystko nareszcie się ułożyło. Wciąż mowa o młodym piłkarzu – miał problemy, podszedł do nich odpowiedzialnie, nie tłumił, poradził sobie. Magath go ceni, Deisler gra praktycznie w każdym meczu i jest pełnoprawnym mistrzem Niemiec, zaliczając mnóstwo meczów.
W Lidze Mistrzów sezonu 2005/06 jest gwiazdą, w fazie grupowej strzela trzy gole, robi dwie asysty, wykonuje stałe fragmenty gry.
Miesiąc miodowy, gdzie Deisler jest dojrzałym Deislerem, piłkarzem, na którego czekano, trwa aż do marca 2006, gdzie Deisler wówczas pewniak do gry na niemieckim mundialu, Deisler stający się coraz ważniejszą postacią kadry, łapie kontuzję, która zabiera mu osiem miesięcy.
Gdy wróci, praktycznie od razu zrobi dwie asysty. Piłka jest jego sprzymierzeńcem. Ale jego ostatni mecz w karierze to 45 minut z Energie Cottbus 9.12.06 – Kukiełka i Bandrowski w składzie – wygrane przez Bayern 4:1. Później kończy na zawsze.
Uli Hoeneß tak wspominał pierwszy raz, gdy Deisler wylądował w klinice. Jest to symptomatyczne zapewne i dla samego zakończenia.
– Rozmawiałem z nim każdego wieczora. Chciał odejść, nawet nie dokończyć zgrupowania, ale przekonywałem go. W końcu jednak zadzwonił do mnie o jedenastej, byłem już w łóżku, chciałem przełożyć to na kolejny dzień. Ale pół godziny później zadzwonił mój telefon i powiedział: „Panie Hoeneß, naprawdę muszę teraz z panem porozmawiać.” Wstałem, poszedłem. Powiedział: „Panie Hoeneß, to już nie jest możliwe, nie mogę już dłużej grać.” Ale ja powiedziałem: „Jutro wrócimy do domu, do twojej żony i dziecka, poczujesz się inaczej” A on: „Tak, ok.” Rozmawialiśmy długo, do czwartej rano. Następnego dnia trenował jak szaleniec. Był najlepszy w drużynie. Pomyślałem: “udało się!”. Przylecieliśmy z Dubaju, nigdy tego nie zapomnę, w drodze z samolotu na lotnisko w Monachium zapytał mnie: “Jest pan jutro w biurze? Mógłbym pana odwiedzić?”. Odpowiedziałem “Tak!”, myślałem, że jest z nim dobrze, że idzie lepiej, że w tym kierunku potoczy się rozmowa. Ale on przyszedł i powiedział, że nie chce grać więcej. Natychmiast zadzwoniłem do Ottmara Hitzfelda, który był wówczas naszym trenerem i pojechaliśmy razem do mieszkania Deislerów w Grünwald, gdzie spotkaliśmy osobę całkowicie zdezorientowaną. Nie wiedzieliśmy, co z tym zrobić. Jest jednym z najlepszych piłkarzy, jakich kiedykolwiek miały Niemcy, dlatego tak trudno zrozumieć co się stało. Przegraliśmy tę bitwę.
Decyzja jest szokiem. Bayern decyduje się na gest: będzie płacić zawodnikowi wysoką przecież pensję do końca jego kontraktu, przez następne dwa lata. Hoeness: – Jeśli Sebastian uzna, że chcę znowu grać w piłkę, to będzie miał opcję powrotu do nas. Jednak tylko on sam może z niej skorzystać.
W 2009 roku Robert Enke popełnił samobójstwo. Dopiero w tym momencie problemy psychiczne piłkarzy przestaną być tematem tabu. Przypadek Roberta Enke jest inny, bo każdy jest inny, ale Niemcy zaleje fala wyznań – od zawodników z trzeciej ligi po czołowe postacie futbolu.
***
“Nie widziałem dla siebie żadnego innego rozwiązania. Byłem rozgoryczony, także w stosunku do siebie. Długo myślałem, że moja miłość do gry będzie tak wielka, że wszystko inne będę umiał odsunąć od siebie. Ale tak się nie stało. Cała radość z gry, cała satysfakcja, wyparowała. Nie chcę dłużej się torturować. Czuję się stary. Zmęczony. Czuję się pusty. Futbol, który kochałem, różni się od tego, z którego odchodziłem. Dochodzę do wniosku, że nie jestem stworzony do tego biznesu. Powoli wracam do siebie i chcę zbudować coś nowego poza zasięgiem opinii publicznej. Proszę tylko, aby to uszanować”.
Sebastian Deisler. Czym zajmuje się dziś – mnie nie udało się dotrzeć, wszystkie znaki na niebie wskazują, że jest daleko od piłki.
***
– Sport wyczynowy wymaga od ciebie, byś na pewien czas przekonał siebie, że jesteś niezniszczalny. Każdy znak słabości jest niebezpieczny – zawsze jest ktoś, by zająć twoje miejsce. Każda słabość będzie oceniana. Wielu dlatego dochodzi do wniosku, że lepiej to ukryć, nawet wtedy, gdy przechodzisz przez osobiste piekło, a na zewnątrz pokazywać uśmiech, udawać tą niezniszczalność.
Mike Atherton, były kapitan angielskiej reprezentacji krykieta, zapytany niegdyś o presję u sportowców.
Leszek Milewski
Fot. NewsPix.pl