Próba włożenia do górnego zamka klucza od zamka dolnego. Czwarte podejście do podłączenia ładowarki do telefonu, ale za każdym razem gniazdo USB płata figla. Ciągnięcie drzwi, gdy nalepka na nich mówi, żeby je pchać. Mniej więcej tak wyglądały dziś ataki Realu Madryt na bramkę Athletiku Bilbao. Fantastycznie bronił Unai Simon, skuteczne interwencje zaliczał też słupek oraz poprzeczka, Benzema pudłował i w konsekwencji Królewscy stracili punkty w trzecim meczu z rzędu.
Ależ to byłaby znakomita mecz Realu Madryt, gdyby w piłce nożnej chodziło kreowanie sobie szans bez konieczności ich finalizacji. Pod względem tworzenia okazji strzeleckich madrytczycy byli świetni – robili to z wyjątkową regularnością i z ogromną swobodą. Właściwie nie sposób wypisać sposobów, w których Królewscy doprowadzali piłkę w pole karne Athletiku. Zgrabny drybling środkiem pola tuż przed bramkę rywala? Proszę bardzo. Cięta wrzutka do dobrze ustawionego kolegi? Była. Miękkie dośrodkowanie i wygrany pojedynek? Odhaczone. Sprytna seria podań i dobre wyjścia na pozycje? Też widzieliśmy.
Sęk w tym, że Real był paskudnie nieskuteczny. W kreacji ekipa Zidane’a była świetna, w finalizacji… cóż, poziom Fabiana Serrarensa (i to do tej ostatniej kolejki). Unai Simon miał pełne ręce roboty i wywiązywał się fantastycznie ze swoich zadań, bo bronił chociażby strzały Benzemy czy Krossa, ale też przeciwnicy nie wykańczali idealnie tych dogodnych okazji do zdobycia bramki. Wspomniany Francuz nie trafił do pustaka, swoją szansę zmarnował też Vinicius, już po przerwie po dośrodkowaniu z rzutu rożnego w poprzeczkę trafił Nacho Fernandez… Moglibyśmy wymieniać i wymieniać te okazje, ale przecież doskonale znamy ten obrazek ataku Realu – cisną, cisną, a wcisnąć nie mogą.
Takie mecze dobitnie pokazują, że Królewscy nadal mają problem z wykańczaniem. Benzema rozgrywa niezły sezon, niemniej takie starcia jak te obnażają jego braki w finalizacji. Kibice Realu domagali się wejścia Jovicia (wszedł w drugiej połowie), natomiast nie mamy przekonania, czy efekty postawienia na Serba przyszłyby natychmiastowo. Być może po mądrym wprowadzeniu go do składu, umocowania jego pewności siebie, dania mu szansy na złapanie rytmu meczowego – wówczas tak. Ale mówimy o piłkarzu, który w tym sezonie zagrał 420 minut i strzelił w nich jednego gola.
Liczyć trzeba było zatem na Benzemę. A ten próbował wszystkiego – mijanka bramkarza, strzał głową, bomba z zamkniętymi oczami. I nic.
Bohaterem Athletiku był oczywiście bramkarz Unai Simon, ale też w pewnym sensie na jego notę pracowali koledzy z defensywy. Baskowie grali wyjątkowo w systemie z trójką stoperów i było widać, że to nie jest ich wyjściowe ustawienie – nawet tak dobry stoper jak Inigo Martinez miewał momenty odcinki, gdy nie odnajdywał się w otoczeniu dwóch innych kolegów. Ale i Athletic miał swoje okazje. Właściwie okazję. W pierwszej połowie Inaki Williams zakręcił obroną gospodarzy, uderzył przy bliższym słupku, ale Courtois popisał się dobrym refleksem. Do siatki trafił natomiast Kenan Kodro, ale sędzia (słusznie) dopatrzył się tam spalonego.
Zidane rzucał na boisko, co miał – wpuścił Bale’a, dał dwadzieścia minut Joviciowi, madrytczycy strzelali już z każdej możliwej pozycji i przypuszczamy, że goście pobili jakiś rekord tego sezonu La Liga pod względem zablokowanych uderzeń. Próby Realu przypominały nam próbę wyciśnięcia keczupu z butelki, z której nie oderwano tej osłonki spod wieczka blokującej dostęp do dzióbka. Możesz naciskać butelkę ile sił w rękach, skakać po niej, a na talerzu nadal suche frytki.
Graczem meczu bez wątpienia wybieramy golkipera gości, natomiast najsłabszym piłkarzem był Dani Carvajal. Gdyby Real wystawił na prawej obronie maszynę do wyrzucania piłek na 30 metrów, to osiągnąłby taki sam efekt. Albo i lepszy, bo w tych dośrodkowaniach byłaby jakaś powtarzalność. A Hiszpan gdy miał dograć mocno, to posyłał balonik. Gdy trzeba było wrzucić miękkie podania, to zamykał oczy i walił w piłkę ile pary w nogach. Być może Carvajal stylem gry pasowałby do Cracovii, która lubuje się we wrzutkach, ale z taką skutecznością obrońcę Realu usadziłby na ławce Marek Sokołowski.
Mogliśmy mieć deja vu z dziesiątek takich meczów Realu, bo – wiadomo – gdy nie idzie, gdy pachnie 0:0, to w ostatnich minutach główka Serio Ramosa pracuje, któraś z wrzutek spada mu na czoło i trzy punkty zostają w Madrycie. W rolę Ramosa prawie wcielił się Jović. Prawie, bo potrafił w słupek.
Realowi znów zabrakło w ataku wielkiej indywidualności. Takiej, która ma 187 centymetrów wzrostu, kilka Złotych Piłek na chacie, tytuł mistrza Europy, pierdyliard goli na koncie i portugalski paszport. Efekt? Trzy punkty na dziewięć możliwych do zdobycia w trzech ostatnich meczach. Madrytczycy spędzą święta z dwoma punktami straty do Barcelony.
Real Madryt – Athletic Bilbao 0:0
fot. NewsPix