Co za czasy, by oglądać futbol. Pamiętacie, jakim szokiem był gol Marka Saganowskiego w 2008 roku przeciwko Villarrealowi? Tak, szokiem, bo wówczas czekaliśmy na bramkę Polaka w europejskiej elicie 1323 dni, można było więc świętować przez bity tydzień, że wreszcie jesteśmy zauważeni gdzieś wyżej i nieważny był tenisowy wynik, przegrana Aalborga 3:6 mało kogo obchodziła. Brr, aż nam się chłodniej zrobiło. No, ale teraz to co innego: Lewandowski strzela bez opamiętania, swoje dołożył w tym sezonie nawet Krychowiak.
A dzisiaj hattricka sieknął Milik. Trudno się nie uśmiechać.
Arek przez cały swój pobyt w Napoli ma duże momenty. Pamiętamy jego udany start po transferze, kiedy trafiał regularnie, kojarzymy śliczne przyłożenia z rzutów wolnych czy bardzo solidne, może więcej niż solidne, rozgrywki 2018/19, skoro w lidze Polak nabił 17 sztuk. Dzisiaj hattrick przeciwko Genkowi. Zbieramy to wszystko do kupy i nie mamy złudzeń: Arkowi do topowej półki nie brakuje techniki, fizyczności, głowy. Ma ten poziom na wyciągnięcie ręki.
Jeśli tylko zdrowie pozwoli.
Jeśli więc zdrowie pozwala, Milik jest napastnikiem takim, jak dziś. Zostawmy na chwilę te bramki i spójrzmy na szerszy kontekst. W każdym kontakcie Polaka z piłką było widać, że klasy ma w sobie ogromnie dużo. Grał inteligentnie – umiał się utrzymać, zastawić, kiedy istniała potrzeba – wywalczyć faul, kiedy była opcja odegrać – zrobić to dokładnie, w punkt i w tempo.
No, ale tak. Gole. Sól futbolu. Każdy z nich odkrywał inną cechę Milika.
Po pierwsze pazerność, ale oczywiście taką pozytywną, boiskową. Polak poszedł na pressing do 17-letniego bramkarza, ten pomylił Ligę Mistrzów z podwórkiem, chciał się kiwać, nie wyszło, więc Milik walnął na pustaka.
Po drugie nos snajperski, kiedy Polak poszedł za akcją, wszedł na piłkę od Di Lorenzo i idealnie zmieścił strzał, nie dając Vandevoordtowi szans.
Po trzecie spokój. Swój rzut karny Milik wykonał bowiem idealnie, bramkarz poszedł w jedną stronę, piłka w drugą. A też nie strzelał Polak mocno, tylko ze średnią siłą, po ziemi, wykonując jednak coś w rodzaju naskoku przed uderzeniem, co kompletnie zmyliło bramkarza.
Hattrick w Lidze Mistrzów i to jeszcze klasyczny, dziabnięty w nieco ponad pół godziny. To zawsze będzie brzmieć dumnie, nieważne, że rywalem było Genk, a nie ktoś poważniejszy. Trzy bramki na tym poziomie w jednym meczu raczej nie są udziałem przypadkowych ludzi, a dość powiedzieć, że to słabe Genk w pierwszy spotkaniu urwało Napoli punkty (notabene, w sporej mierze przez nieskuteczność Arka), toteż niby mówimy o oczywistym wyniku, ale nie do końca.
Cóż, Milik załatwił sprawę w pierwszej połowie, więc w drugiej gospodarze spuścili nogę z gazu, nie mając już większej ochoty tyrać przeciwnika. Jasne, skoro przyjezdni sprezentowali jeszcze jedną jedenastkę, to rezultat został podwyższony, tym razem za sprawą Mertensa, ale większych fajerwerków już nie uświadczyliśmy. Napoli w dobrej dyspozycji dnia to zespół poza zasięgiem Genku, a że jeszcze Belgowie – głównie za sprawą Onuachu – zmarnowali swoje dwie-trzy bardzo dobre okazje, nie było co zbierać.
Jest wielki mecz Milika, jest awans. Pytanie, co dalej. Nie z Milikiem, jeśli ten będzie zdrowy, jesteśmy przekonani, że będzie strzelał. Pytamy co z klubem i Ancelottim, bo że jest tam w ostatnim czasie gorąco, nikogo nie musimy przekonywać.
Napoli – Genk 4:0 (3:0)
Milik 3′ 26′ 38′ Mertens 75′
Fot. Newspix