Reklama

Łukasz Milik: Brat zrobił karierę wbrew systemowi

redakcja

Autor:redakcja

04 listopada 2019, 08:52 • 8 min czytania 0 komentarzy

Poniedziałkowa prasa jest dziś całkiem ciekawa. Mamy wywiady z bratem Arkadiusza Milika o szkoleniu i karierze brata, z Robertem Pichem czy z autorem filmu dokumentalnego o kibicach Ruchu Chorzów, który kręcono 11 lat. 

Łukasz Milik: Brat zrobił karierę wbrew systemowi

PRZEGLĄD SPORTOWY

Robert Lewandowski rozważa operację pachwiny. Kapitan reprezentacji Polski szuka dobrego terminu.

Snajper konsultował już swój stan ze sztabem medycznym kadry i selekcjonerem Jerzym Brzęczkiem. Wspólnie zastanawiali się, kiedy byłby najlepszy moment na poddanie się operacji. Jeden z planów zakładał, aby wykonać ją w trakcie listopadowej przerwy reprezentacyjnej w przypadku, gdy awans do mistrzostw Europy będzie pewny. Lewandowski poszedłby pod nóż i nie zagrał w spotkaniach z Izraelem i Słowenią. W ten sposób opuściłby też minimalną liczbę meczów Bayernu Monachium – w optymistycznym wariancie być może żadnego. Nasz wyjazd na EURO stał się faktem po wygranej z Macedonią Północną 2:0, ale… listopadowy termin jest z kolei niewygodny z innego powodu – Lewandowski jest w rewelacyjnej formie. Strzela niemal w każdym meczu. Jest w ciągu. To najskuteczniejszy zawodnik w pięciu najsilniejszych ligach w Europie – w tym roku ma już 38 bramek.

ps1

Reklama

Robert Pich nie wyklucza, że zostanie w Śląsku na dłużej i za granicę już nie wyjedzie. Z drugiej strony, do kierunku niemieckiego już nie jest zrażony.

Jeszcze rok temu mówił pan w wywiadach, że chciałby ponownie spróbować sił za granicą. W tym miesiącu kończy pan 31 lat, a w czerwcu wygasa kontrakt ze Śląskiem. Po dwóch epizodach w 1. FC Kaisereslautern zbliża się czas na ponowny wyjazd?

Nie wyzbyłem się tych ambicji. Co nie oznacza, że nie zostanę w Śląsku. Takie rozmowy też mnie czekają.

Zapowiadał pan, że transfer do Niemiec już nie wchodzi w rachubę, że akurat z tego kierunku się pan wyleczył.

A teraz już tak nie powiem. Nie odrzuciłbym dobrej oferty tylko dlatego, że jest z Bundesligi.

W Kaiserlslautern zetknął się pan z Mateuszem Klichem i Kacprem Przybyłką.

Reklama

Byłem wtedy bardzo zdziwiony, że Mateusz nie gra, bo na treningach pokazywał dużą klasę. Widzimy, że potem sobie poradził, dzięki grze w Anglii wrócił do reprezentacji Polski. Do dzisiaj jesteśmy w kontakcie, to bardzo dobry kolega. Zresztą Kacper też. Teraz strzela gole w USA.

A gdyby ktoś pięć i pół roku temu powiedział, że jesienią 2019 roku nadal będzie pan piłkarzem Śląska, uwierzyłby pan?

Zastanawiałbym się, dlaczego tak długo to trwa, że może coś poszło nie tak, bo chciałem spróbować się w mocniejszej lidze. Ale w Śląsku czuję się bardzo dobrze, tym bardziej że Wrocław to świetne miejsce do życia.

To może zamieszka pan tutaj po zakończeniu kariery?

Na pewno wrócę do siebie na Słowację, ale będę odwiedzał Wrocław.

ps2

Czy karierę można zaprogramować? Jak akademia Górnika Zabrze radzi sobie na ograniczonej liczbie boisk? Dlaczego Arkadiusz Milik niechętnie grał w kadrach wojewódzkich? Łukasz Milik o szkoleniu i karierze brata.

W Polsce są cztery wiodące akademie – Lech, Legia, Pogoń i Zagłębie, co widać choćby po powołaniach do narodowych kadr. Górnik jest w kolejnej czwórce?

Powołań nie komentuję, to drugorzędna sprawa. Trzeba patrzeć, ilu z tych zawodników trafi do profesjonalnego futbolu. Czasem między jednym chłopakiem a drugim nie widać różnicy, a powołania dostaje tylko jeden z nich. Nie powinniśmy zamykać się w tych samych nazwiskach, bo później robi się z tego problem. Mamy teraz w klubie chłopaków wyjeżdżających na kadry wojewódzkie. Przez półtora miesiąca jednego nie ma sześć dni w szkole, opuścił ileś tam treningów, a w kadrze zagrał 25 minut.

Nie ma kiedy trenować.

Pamiętam, jak było z Arkiem. Karierę zrobił wbrew systemowi. Nie jeździł na zgrupowania kadry wojewódzkiej, którą – co ciekawe – prowadził trener z Rozwoju. Czyli nie jeździł do swojego trenera.

Odmawiał?

Wspólnie decydowaliśmy, rozmawialiśmy z tym trenerem. Po co są te kadry? Arek miał skupić się na pracy, ciężko trenować . O, pamiętam, że jeden mecz zagrał. Poprosili, żeby pomógł. W Zabrzu chyba do tej pory szukają piłki po jego karnym, z taką siłą walnął nad bramką. Nie zrobił tego oczywiście celowo, ale poleciała naprawdę daleko.

Robert Lewandowski przestał dostawać powołania do kadry Mazowsza, bo był za chudy, a trener wolał lepiej zbudowanych.

Wszyscy się łapiemy na tym, że zbytnio stawiamy na fizyczność, a pomijamy umiejętności. Każdy klub chce mieć sukcesy, a osiągać je pomagają ci wyrośnięci, dobrze zbudowani. Tych mniejszych zostawiamy z boku. W Polsce tak myślą wszyscy. Może od tego zginiemy, a może na tym wygramy. 

ps3

Dariusz Dziekanowski nie wita Sonny’ego Kittela z otwartymi ramionami w polskiej kadrze, który od dwóch miesięcy nie ma czasu odebrać polskiego paszportu.

Wyjaśnienia zawodnika są mało wiarygodne, wręcz komiczne: do Monachium mu za daleko, list w sprawie paszportu gdzieś zgubił, latem miał dojechać do dziadków na wakacje w Międzyzdrojach, ale się nie wyrobił. To najzabawniejsze momenty z rozmowy. Nie tylko śmieszny, lecz wręcz absurdalny wydaje się pomysł, żeby 26-letni zawodnik grający na zapleczu Bundesligi miał konkurować w naszej drużynie z gronem doświadczonych i sprawdzonych pomocników.

Czytając tę zabawną rozmowę, uświadomiłem sobie, że dość diametralnie zmienił się nasz punkt widzenia. Kilka lat temu cała piłkarska Polska żyła medialną kampanią zapraszania do gry w biało-czerwonych barwach Ludovica Obraniaka, Sebastiana Boenischa, Eugena Polanskiego czy Damiena Perquisa. Wszystko zaczęło się od Emmanuela Olisadebe, który dał naszej drużynie awans do mundialu w Korei i Japonii w 2002 roku. Dziś wciąż powołania dostaje Thiago Cionek, ale z ławki rezerwowych rusza się tylko po to, żeby rozprostować kości. I jest to symboliczne. Kiedyś doniesienia o tym, że Obraniak czy Boenisch mogą łaskawie zgodzić się na występy w reprezentacji Polski, traktowane były w kategorii oczekiwania na zbawienie kadry, zaś dziś doszliśmy do punktu, w którym ci potencjalni kadrowicze wzbudzają raczej uśmiech politowania. Wiemy, że pod podszewką niby stanowczych deklaracji kryją się tak naprawdę inne intencje: wykorzystanie nadarzającej okazji do promocji. W przypadku Kittela to bardzo nieudolna próba.

ps4

No to na koniec anegdota od Piotra Wołosika.

W Tajlandii na królewskim dworze afera goni aferę. Najpierw król Maha Vajiralongkorn pozbawił małżonkę tytułów za „nielojalność”. Ostatnio ów 67-letni król nakazał zwolnienie dwóch strażników za cudzołóstwo. Vajiralongkorn wstąpił na tron po śmierci swojego ojca w 2016 roku. Z poprzednikiem zasiadającym na królewskim tronie – Bhumibolem Adulyadejem – na pieńku miał… Franciszek Smuda. Na początku przygody w roli selekcjonera kadry zaplanował wyjazd do Tajlandii. Polacy rywalizowali tam w turnieju o Puchar Króla. Choć Tajowie po królewsku ugościli ekipę Biało-Czerwonych, „Franz” nie zezwolił podopiecznym na wzięcie udziału w ceremonii zakończenia turnieju i odebranie medali za drugie miejsce. Mimo namowy działaczy PZPN nie chciał słyszeć o pozostaniu na uroczystości, tłumacząc, że „samolot ucieknie”. Michał Guz, dziennikarz „PS” przypomniał, że rodzina królewska jest w Tajlandii chroniona bardzo surowym prawem. Za zniesławienie czy obrazę majestatu grozi od 3 do 15 lat, więc „Franz” nie na żarty sporo ryzykował. Zadzwoniłem do niego, zastając go na lotnisku i pół żartem pół serio postraszyłem, by lepiej szybciej dawał stamtąd nogę, bo za odmowę przyjęcia królewskiego uhonorowania, a to podchodzi pod zniewagę, może trafić do pierdla. „Franz” tłumaczył, że nie było czasu, a na koniec mówi: „Wołos, ty obrotny chłopak, weź ty zakręć do tego króla Bimbalaja i powiedz, że ja do niego nic nie mam. Nie było jak przyjść! No nie było! W przyszłym roku wybieram się na wakacje do Tajlandii, to go przeproszę i zabiorę od niego ten medal, czy co tam”.

ps5

SPORT

Butelka wódki będzie dla Gerarda Badii głównym wspomnieniem ze wczorajszych derbów z Górnikiem Zabrze.

Co będzie pan wspominał po tych derbach Śląska?

– Najciekawsza była końcówka. Zapamiętam jednak to, że obok mojej głowy przeleciała buteleczka po wódce. Na boisku aż tak niebezpiecznych sytuacji nie było.

No właśnie, w pierwszej połowie oglądaliśmy niezbyt ciekawe szachy…

– W pierwszej połowie to były lajtowe derby. Dopiero gdy my strzeliliśmy i Górnik odpowiedział, widowisko zrobiło się lepsze. Wtedy zaczęły się prawdziwe derby. Wolę, jak mecz wygląda od początku tak, że są emocje, jest gorąco i sporo się dzieje.

sport1

Rozmowa z Cezarym Grzesiukiem, śląskim montażystą, autorem tworzonego przez 11 lat filmu dokumentalnego o kibicach Ruchu Chorzów „Niebieskie Chachary” , który wchodzi na ekrany kin.

Ile razy miał pan wrażenie, że ten film jednak nie ma prawa ujrzeć światła dziennego?

– Trudnych momentów nie brakowało. Po pierwszych 2-3 mocnych latach realizacji, gdy już kibice otworzyli się, pozwolili mi wejść do ich świata, to… pięćdziesięciu z nich zamknięto. Wszystkich bohaterów filmu straciłem na rok, dwa, trzy i pół. Wszyscy na sankcji, bez możliwości dostania się do nich. Gdy już zapadnie wyrok, to władzę nad człowiekiem ma tylko dyrektor więzienia. To on decydował, czy mogłem wejść do nich z kamerą, czy nie. Nie ma żadnej innej instancji. Przeciwko jest prokurator, policja, adwokat. Sądownictwo dba, by nie było matactw w śledztwach, dlatego osadzeni są odcięci od możliwości kontaktu – wyłączając z tego najbliższe rodziny, żony, matki. Jednemu z głównych bohaterów umarł ojciec. I nie wypuścili go z więzienia na pogrzeb! Mogli przecież przewieźć go w kajdankach na cmentarz, postałby chwilę nad trumną, popłakał. Nie pozwolili mu nawet na to. W pewnym momencie nie było sposobu, by dostać się do chłopaków. Straciłem masę czasu, by dotrzeć do więzień z kamerą. To był trudny moment, odcięcia od bohaterów. Miałem robić film z nowymi? Skomplikowało mi to trochę działanie, ale trzeba sobie było poradzić z przeciwnościami. Również stąd wydłużony okres realizacji.

Jak na ten film wpływa fakt, że główny bohater, „Kmiciol”, zmarł w lutym 2018 roku?

– Mogę mówić o tym z poziomu doświadczenia zawodowego. Żaden twórca nie jest w stanie przewidzieć, że jego bohater „wytnie” mu taki numer. Tego nie da się założyć, zwłaszcza że mowa o 40-latku w sile wieku, wielkości niedźwiedzia. Nikt nie zakłada takich rzeczy. Nie będę ukrywał – to dramaturgicznie wzmocniło film bardzo, ku naszej boleści. Gdy „Kmiciol” leżał w szpitalu, zmęczony ciężką chorobą, przez ostatni miesiąc jeździłem do niego. Byłem trzy razy, spędzałem cały dzień. Wyjeżdżałem z Warszawy rankiem, wracałem o północy. Bolało to, co się stało. Wielka tragedia, dramat. A czy pomogło to filmowi? Takie zdarzenie to skarb dla filmu, ale nie chcę w ogóle w taki sposób myśleć. Ten facet powinien przejrzeć się w tym filmie jak w lustrze, inaczej zacząć żyć, inaczej wychowywać swoje dzieci. Zrobił ze swojej śmierci prezent, którego ja nie chciałem. Cieszyłbym się, gdyby choć o milimetr zmienił swoje życie. To byłoby dla mnie wielkie szczęście. Wtedy czułbym, że „Chachary” spełniły większą rolę.

sport2

SUPER EXPRESS

Tylko weekendowe wydarzenia w tabloidowej formie.

GAZETA WYBORCZA

Rugby, boks, tenis, a o piłce tylko kilka zdań w nawiązaniu do wydarzeń ligowych.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...